sobota, 20 kwietnia 2024

Beskid Śląsko-Morawski: Martiňák - Čertův mlýn - Pustevny.

Po ponad roku ponownie ruszyliśmy razem z tatą w Beskid Śląsko-Morawski. I jak zwykle padło pytanie: gdzie? Zwiedziliśmy już dość sporo terenów tego pasma. W końcu wymyśliłem, że punktem docelowym będzie przełęcz Pustevny. Co prawda byłem na niej już dwa razy, w tym raz z ojcem, ale tym razem postanowiliśmy zdobyć ją szlakami od południowego - wschodu.
W kalendarzu mieliśmy niedzielę, zapowiadano wysoką temperaturę, więc można było zakładać tłumy w górach. Pomyślałem jednak - może dość naiwnie - że akurat na "naszych" ścieżkach nie powinno być tak źle. 


Oprócz gorąca prognozowano również kolejną falę pyłu afrykańskiego. I rzeczywiście: wszystko jest jakby zamglone, kolory przytłumione. Ale brak odcieni żółtego. Może to po prostu zderzenie rozgrzanego powietrza z chłodną ziemią?


Parkujemy w wiosce Horní Bečva. To jedna z trzech osad o nazwie Bečva leżących obok siebie. Wyjaśnienie etymologii jest proste: płynie przez nie rzeka Bečva (Beczwa), której dolina oddziela na południu Beskid Śląsko-Morawski od Gór Hostyńsko-Wsetyńskich (Hostýnsko-vsetínská hornatina). Co ciekawe: choć w języku niemieckim rzeka brzmi Betschwa, to w przypadku miejscowości stosowano wersję (Ober) Beczwa 😏. 


piątek, 12 kwietnia 2024

Siemianowice Śląskie: od przemysłu do ruin.

Zgodnie z moją świąteczną tradycją staram się tuż przed Wielkanocą odwiedzić jakieś mało znane mi górnośląskie okolice. Rok temu w Wielką Sobotę zwiedzaliśmy Świętochłowice, tym razem padło na Siemianowice Śląskie. Trzymamy się zatem liter S i Ś 😏.


Jak wszystkie duże miasta "czarnego Śląska" Siemianowice są zlepkiem złożonym z szeregu dawniej niezależnych miejscowości. Dwoma największymi były Huta Laura (Laurahütte) oraz Siemianowice "właściwe" (Siemianowitz). W 1922 roku w ostatnich miesiącach rządów pruskich władze połączyły je w jedną gminę wiejską Laurahütte-Siemianowitz, która od czerwca występowała pod polską nazwą Huta Laura-Siemianowice. W ten sposób stały się one największą wsią w Polsce, a być może i w Europie; przejęły tę rolę od Hindenburga, czyli Zabrza, które otrzymało w tym roku prawa miejskie. Siemianowice musiały na nie jeszcze trochę poczekać. W 1927 roku oficjalnie mianowały się "śląskimi", bo dodano przymiotnik do nazwy. W sumie nie wiadomo po co, bo innych Siemianowic w Rzeczpospolitej nie było. W 1932 roku stały się miastem. W 1951 przyłączono do nich Bańgów (Baingow), Bytków (Bittkow), Michałkowice (Michalkowitz) i Przełajkę (Przelaika).

piątek, 29 marca 2024

Cmentarze w Cieszynie: centrální hřbitov i żydowski w czeskiej części miasta.

Dokonany w 1920 roku podział Cieszyna stworzył wiele problemów dla obu części. Polski Cieszyn odcięty został od głównego dworca kolejowego, gazowni, centrali wodociągów i większości zakładów przemysłowych. Czeski Těšín utracił dostęp do starówki, obiektów kulturalnych i edukacyjnych, większości kościołów oraz... cmentarzy. Na terenie nowo powstałego czechosłowackiego miasta nie było ani jednego miejsca do grzebania zmarłych! 
Rząd czechosłowacki udzielił wielomilionowej nieoprocentowanej pożyczki na budowę nowego ośrodka miejskiego. Z tych pieniędzy sfinansowano również założenie nowego cmentarza komunalnego. Otwarto go w latach dwudziestych, oficjalnie w 1925 roku. Prace wykonała znana miejscowa firma Eugena Fuldy. Na lokalizację wybrano teren oddalony od centrum, położony w północno-zachodniej części miasta w dzielnicy Brandýs. Z daleka od mieszkalnej zabudowy, po sąsiedzku znajdował się tylko jeden majątek i kilka kapliczek. Biegnąca tutaj dotychczasowa ulica Hohlwegstraße została ulicą Hřbitovní (a także Cmentarną i Friedhofstraße). Dwujęzyczna książka adresowa z 1932 roku wymienia nekropolię jako Ústřední hřbitov hřbitov na Brandyse (Zentralfriedhof am Brandeis), a cmentarnym ogrodnikiem był wówczas niejaki Rudolf Matejowitz.


Do dziś centrální hřbitov leży na uboczu. W porównaniu z ruchem panującym w Zaduszki przy Cmentarzu Centralnym w polskim Cieszynie, można uznać, że tutaj jest luźno. Pod bramą stanęło kilka stoisk sprzedających wieńce. Parking mieści ze dwadzieścia samochodów, niektórzy docierają autobusem, bo przystanek znajduje się tuż obok. Obserwuję, jak autobus nie może nawrócić, bo któryś z kierowców źle zostawił wóz i mija kilka długich minut, zanim w końcu udało mu się przecisnąć.


Mniejsza liczba osób nie oznacza, że jest tu całkowicie pusto, ludzie oczywiście się kręcą, choć zdecydowanie  mniej niż po polskiej stronie. 
Oprócz frekwencji i peryferyjnego położenia zauważyłem kilka innych różnic pomiędzy głównym cmentarzem czeskocieszyńskim a cieszyńskim:
* przy polskiej nekropolii parkowało sporo samochodów na czeskich blachach, tutaj jako jedyny posiadałem polskie. Czyżby polscy Cieszynianie mieli tu mniej pochowanych krewnych niż czescy na Cmentarzu Centralnym?
* "odniemczanie", które dotknęło prawie każdy niemiecki grób po polskiej stronie, tutaj prawie nie wystąpiło. Niemieckie groby, których spotkałem dość dużo, w niemal wszystkich przypadkach nie były zniszczone,
* cmentarz, zaprojektowany przed wiekiem od postaw, ma prosty, uporządkowany schemat. Alejki są szerokie, nie trzeba aż tak mocno przeciskać się między grobami. Polski Centralny sprawia wrażenie bardziej chaotycznego, ale to pokłosie znacznie dłuższej historii i bardziej spontanicznego rozrostu w kolejnych etapach rozwoju miasta,
* toalety u Czechów są klasyczne, w budynku przycmentarnym, u Polaków trzeba korzystać z rozbudowanego tojtoja 😏. 


niedziela, 24 marca 2024

Cmentarze w Cieszynie: stary i nowy żydowski.

Wśród licznych cieszyńskich cmentarzy dwa są wyjątkowo interesujące - dwie nekropolie żydowskie. Obie położone są przy tej samej ulicy Hażlackiej, kiedyś Haslacherstraße. Dzieli je odległość kilkudziesięciu metrów, więc jak najbardziej można je obejrzeć podczas jednej wizyty.

Stary cmentarz rzeczywiście jest stary - założono go w 1647 roku. Pojawiają się czasem informacje, że istniał już w średniowieczu, bo znaleziono nagrobki niby z XIV wieku, ale okazało się to błędną interpretacją napisów. Nie zmienia to faktu, że cieszyński kirkut jest jednym z najstarszych nadal istniejących w Polsce. Na Śląsku nieco dłuższą metrykę ma cmentarz w Białej (Zülz) i... to wszystko.
Początkowo była to nekropolia prywatna rodziny Singerów, którzy przyjechali do Cieszyna z okolic Brna. Jakob, senior rodu, pełnił funkcję książęcego poborcy podatków (częsta profesja wśród Żydów, co zapewne nie wzbudzało dodatkowej sympatii wśród gojów 😏) i cieszył się różnymi przywilejami. Ówczesna księżna cieszyńska z zanikającej dynastii Piastów wydała zgodę na założenie cmentarza.
W kolejnym stuleciu do Cieszyna przybyło więcej Żydów, zwłaszcza po wydaniu cesarskiego patentu tolerancyjnego. Singerowie cmentarz rozbudowywali i chowali na nim braci w wierze za dość wysokie stawki (choć pogrzeby niektórych biednych finansowali z własnej kieszeni). Dopiero w 1768 roku sprzedali go gminie żydowskiej. Od tego momentu swoją ziemską drogę kończyli na nim Żydzi z całego Śląska Cieszyńskiego. W XIX wieku po raz ostatni został on powiększony (m.in. o teren dawnego kamieniołomu), wybudowano przy nim szpital dla ubogich, a także dom przedpogrzebowy ze stajnią i mieszkaniem strażnika. Powoli zaczynało brakować miejsca, więc w 1907 otwarto nowy cmentarz. Ostatni pochówek na starym odbył się w 1928 roku.




Zachowało się prawie tysiąc sześćset nagrobków, w tym wiele z XVII i XVIII wieku. Najstarsze są proste w formie, zwieńczone trójkątem lub łukiem częściowym.


sobota, 16 marca 2024

Pradziad i pożegnanie zimy.

Każdy Ślązak powinien choć raz odwiedzić Pradziada! Dlaczego? Ano choćby dlatego, że to najwyższa góra Górnego Śląska. A i inne powody też się znajdą 😏.

Na początku marca zaproponowałem wspólny wyjazd tacie, który jeszcze w Wysokim Jesioniku nie był. Do kompletu dołączyłem Bastka, żeby ktoś narzekał przy podejściu 😛 .
Problem pojawił się przy wytyczaniu trasy. Koniecznie okazało się skorzystanie z komunikacji autobusowej, a to oznaczało, że mamy ograniczony czas na przejście, pięć i pół godziny. Niby dużo, ale jednak nie pozwala na zbyt długie, nieplanowane przerwy.

Startować będziemy z przełęczy nazywanej Videlské sedlo lub Videlský kříž (a dawniej Gabeler Paß, Gabel Kreuz albo Gebirgssattel)


Jest ona o tyle ciekawa, że przebiega przez nią nie tylko granica gmin, powiatów i krajów (ołomunieckiego i śląsko-morawskiego), ale też umowna Dolnego i Górnego Śląska. Tę wewnętrzną śląską granicę zazwyczaj ciężko precyzyjnie ustalić, tu nie ma z tym problemu: gmina Bělá pod Pradědem (Waldenburg) to dawne dolnośląskie księstwo nyskie podległe biskupom wrocławskim, a gmina Vrbno pod Pradědem (Würbenthal) to tereny górnośląskie, które przez trzy stulecia należały do Zakonu Krzyżackiego. Granicę widać także po nawierzchni drogi: asfalt górnośląski jest gorszy od dolnośląskiego. 


Nazwa przełęczy pochodzi od osady Vidly (Gabel) oraz krzyża, który stał w tym miejscu co najmniej od XVIII wieku. Według legendy ustawili go dwaj franciszkańscy mnisi wędrujący do Videl z... Rzymu. Dzisiejszy krzyż jest dość nowy i stał się częścią jakiejś trasy pątniczej przez różne punkty pielgrzymkowe powiatu Jesionik.


niedziela, 10 marca 2024

Śląsk wielkopolski: Bralin i okolice.

Podróżując po różnych zakątkach Śląska dotarłem również do województwa wielkopolskiego, gdzie znajdują się skrawki Dolnego Śląska. Ostatnio opisywałem kraik rychtalski (Reichthaler Ländchen), w tym odcinku chciałbym się zająć położonym na północ od niego Bralinem i jego okolicami.

Bralin został odcięty od Dolnego Śląska w identyczny sposób jak Rychtal: w 1920 roku: na podstawie traktatu wersalskiego oderwano go z Niemiec i przyłączono do świeżo odrodzonej Polski. Argumentacja strony polskiej była dokładnie taka sama: są to tereny na których przeważa ludność polskojęzyczna, a więc Polacy. Oczywiście takie tezy często nie mają pokrycia z rzeczywistością, ale właściwie do tej pory się ich używa, aby uzasadnić pretensje terytorialne. Jako poparcie polskości Bralina wysyłano delegacje do aliantów, prezentowano listy poparcia oraz polskie książeczki kościelne. Podobnie jak w przypadku kraiku rychtalskiego mocarstwa zachodnie podjęły decyzję wysłuchując tylko jednej strony i nie zdecydowały się na przeprowadzenie plebiscytu takiego jak na Górnym Śląsku. W oficjalnym przekazie, obowiązującym do dzisiaj, ludność była z powodu zmiany przynależności państwowej zachwycona, a Bralin radośnie "powrócił" do Macierzy. Nieoficjalnie nie wszystko było takie czarno - białe. Ze wspomnień potomków Bralinian wynika, że poparcie dla polskości wcale nie było takie powszechne, a "listy poparcia" niekoniecznie nimi były. Nawet dzisiaj można przeczytać, że polscy działacze "agitowali wśród ludu i uświadamiali mu, że jest polski", więc skoro konieczne byłe uświadamianie, to lud przed agitacją niezbyt sobie ze swojej polskości zdawał sprawę. Z powodu braku plebiscytu trudno po stu latach określić rzeczywiste stanowisko propaństwowe ówczesnych mieszkańców. Pewien obraz sytuacji może dać pierwszy polski spis powszechny z 1921 roku: w przeciwieństwie do spisów pruskich pytano w nim o narodowość, a nie język używany w domu. Zakładając, że przeprowadzony on został rzetelnie i pamiętając, że część niechętnie nastawionej do Polski ludności mogła już wyjechać, faktycznie pokazuje on w wielu miejscowościach ziemi bralińskiej znaczną przewagę deklaracji polskich, ale w niektórych nadal przeważały niemieckie.

Zacznijmy od Bralina. Rzadki przypadek, aby nazwa w języku polskim była taka sama jak w niemieckim. O ile kraik rychtalski do zmiany granicy leżał w powiecie namysłowskim, o tyle tereny te były częścią powiatu sycowskiego (Landkreis Groß Wartenberg). Kolejna różnica pomiędzy stolicami obu ziem (bralińskiej i rychtalskiej) jest taka, że w momencie przyłączenia do Polski Bralin już dawno nie był miastem, stracił prawa miejskie jeszcze w XVIII lub XIX wieku (różne są daty w różnych źródłach, niezły rozrzut pomiędzy nimi). Na miejscu to widać. Rychtal prezentuje typowy małomiasteczkowy styl z rynkiem i ratuszem, a Bralin jawi się raczej jako większa wieś, rynek to po prostu skrzyżowanie i parking.



Domy przy rynku są raczej skromne i w niczym nie przypominają zdobionych kamienic miejskich.


niedziela, 3 marca 2024

Muzeum Stasi w Berlinie.

W czasach komunizmu nazwa "Stasi" była powszechnie znana i budziła równie powszechny lęk. Bezpieka Niemieckiej Republiki Demokratycznej często uważana była za najgorszą wśród państw demokracji ludowej, pod niektórymi względami przewyższającą nawet służby radzieckie. 


Infiltracja społeczeństwa osiągnęła poziom trudny do wyobrażenia. Pod koniec istnienia w kraju liczącym szesnaście milionów mieszkańców na etacie Stasi pracowało prawie sto tysięcy cywilnych osób, plus kilkanaście tysięcy żołnierzy i oficerów. Jeśli chodzi o tajnych współpracowników, to było ich co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy, ale są liczby mówiące o połowie miliona, a nawet o dwóch milionach obywateli, którzy choć raz złożyli jakiś raport lub donos! Szacuje się, że co najmniej jeden na sześćdziesięciu trzech Niemców ze wschodu współpracował ze Stasi, a gdyby wziąć pod uwagę najbardziej skrajne liczby, to statystycznie w każdym spotkaniu, w którym brało więcej niż siedem osób, znaleźlibyśmy jednego informatora bezpieki. Dla porównania Służba Bezpieczeństwa w ostatnim roku Polski Ludowej posiadała prawie czterokrotnie mniej oficjalnych pracowników i połowę mniej tajnych współpracowników przy ponad trzykrotnie większej liczbie mieszkańców kraju. W takiej sytuacji Stasi byłaby służbą z największym w historii nadzorem nad społeczeństwem, o wiele większym niż chociażby Gestapo w III Rzeszy, a NRD uzyskałoby tytuł najbardziej szpiegowanego wewnętrznie państwa na świecie. 
Rok 1989 pokazał, że nawet takie trzymanie narodu za mordę nie gwarantuje przetrwania reżimu.