piątek, 4 lipca 2025

Industriada 2025: zabytkowa stacja w Rudach.

Industriada to coroczna impreza poświęcona zabytkom techniki, odbywająca się od 2010 roku w województwie śląskim, przeważnie w czerwcu. W kilkudziesięciu lokalizacjach, zazwyczaj w obiektach leżących na Szlaku Zabytków Techniki, organizuje się festyny, spotkania, prelekcje, wycieczki i różne inne wydarzenia przyszykowane dla turystów. Czasem jest to okazja do zobaczenia czegoś wyjątkowego, na co dzień niedostępnego, a czasem (niestety, mam wrażenie, że coraz częściej) okazja dla gospodarzy tych miejsc do dodatkowego zarobku (początkowo niemal wszystkie wydarzenia były bezpłatne).

Industriadę odwiedzałem już kilkukrotnie, ale ostatni raz dość dawno, bo przed pandemią. O ile wtedy wybierałem opcję zaglądania do większej ilości obiektów, to tym razem postanowiłem skupić się na jednym, a mianowicie na Zabytkowej Stacji Kolejki Wąskotorowej w Rudach (Groß Rauden). Przez Rudy przejeżdżałem wiele razy, widziałem biegnące obok dróg wąskie szyny, lecz jakoś nigdy nie miałem czasu tam zajrzeć na dłużej. Industriadę potraktowałem jako pretekst, aby w końcu je odwiedzić, nawet jeśli ma to oznaczać dużą ilość innych turystów.


Przemysłowa część Górnego Śląska może poszczycić się najstarszą funkcjonującą siecią linii wąskotorowych na świecie. Pierwsze odcinki Górnośląskiej Kolei Wąskotorowych (Oberschlesische Schmalspurbahnen) powstały w latach 50. XIX wieku i w kolejnych dekadach rozrosły się do długości ponad dwustu kilometrów. Z zasady służyły one do transportu towarów, łącząc się z kolejami wewnętrznymi zakładów przemysłowych. W Rudach pociągi pojawiły się pół wieku później: w 1899 położono tory od stacji Gleiwitz Trinneck (Gliwice Trynek), a w ciągu kolejnych kilku lat przedłużono je w stronę Raciborza - końcową stacją była Ratibor Plania, w dzielnicy Płonia. Ta linia została wybudowana przez berlińską spółkę Górnośląskie Tramwaje Parowe (Oberschlesische Dampfstraßenbahn GmbH) i często bywa nie uznawana jako wchodząca w skład GKW. W przeciwieństwie do małych pociągów jeżdżących pomiędzy zakładami, tutaj wożono również pasażerów: robotnicy dojeżdżali nimi do pracy w przemyśle w Gliwicach, Bytomiu i Zabrzu, a w weekendy do Rud odpoczywać w lasach i nad stawami. 
Od 1906 roku był to jeden, połączony ze sobą system kolejowy, aczkolwiek zarządzany przez różne podmioty. Górnośląskie Koleje Wąskotorowe przejęło na początku XX wieku państwo pruskie, a po plebiscycie musiało oddać część polskiej administracji, natomiast Górnośląskie Tramwaje Parowe po niemieckiej stronie aż do 1945 pozostały prywatne. Słowo "tramwaj" w nazwie nie było przypadkowe: spółka uruchomiła wcześniej prawdziwe tramwaje w miastach, a za rozstaw torów w wąskotorówkach przyjęto szerokość 785 milimetrów (30 cali pruskich), czyli dokładnie tak samo jak w tramwajach; podobnie uczyniono na GKW.


Po II wojnie światowej całość górnośląskich wąskotorówek znalazła się w rękach PKP. W Polsce Ludowej ilość przewożonych ładunków szła w miliony, za demokracji zaczął się upadek, podobnie jak wszystkich tego typu kolei w całym kraju. Po latach kradzieży, demolek i oficjalnej likwidacji do dziś czynne pozostają tylko dwa niewielkie fragmenty półtorawiekowej sieci: z Bytomia Wąskotorowego do Miasteczka Śląskiego (przejechałem nim kawałek podczas Industriady w 2019 roku) oraz w okolicach Rud.


W Rudach aż do lat 90. tylko dwukrotnie zawieszono kursowanie pociągów: w czasie powstań śląskich (są legendy o wybudowaniu pociągu pancernego przez powstańców) i przy przechodzeniu frontu w 1945 roku. Sowieci zniszczyli wtedy tory w kierunku Raciborza i spalili dworzec, ocalały jednak zabudowania gospodarcze oraz lokomotywownie, w których gromadzili łupy. Dopiero, gdy w 1991 roku zakończono przewóz pasażerów, przed historycznymi obiektami i taborem stanęło widmo całkowitego unicestwienia. Przekazano je co najmniej dwóm stowarzyszeniom, których statutowym działaniem miała być opieka nad stacją i udostępnianie ich turystom, tymczasem można spotkać wiele opinii, powtarzanych również przez osoby w Rudach, że efektem ich działań było więcej szkód niż pożytku. Według różnych opowieści stacja długo stała zamknięta, stając się prywatnym "folwarkiem" stowarzyszeń niechętnych obcym, jeden z parowozów sprzedano na Wyspy Brytyjskie (nie do końca zgodnie z prawem), drugi wyremontowano kosztem innych maszyn. Zezłomowano sporo wyposażenia, które mogło zostać eksponatami muzealnymi. W pewnym momencie stację postanowiła przejąć gmina Kuźnia Raciborska, co jest rzadkim przypadkiem w Polsce, ale najwyraźniej urzędnicy nie mogli już patrzeć na dalszą dewastację. Usłyszałem przedziwną historię, że tuż przed zdaniem majątku stowarzyszenie nocą... przewiozło lokomotywy poza stację, aby nie zajęła ich gmina! Ponoć lokalnym pasjonatom udało się sprowadzić - również nocą - jedną z nich (zdaje się pług kolejowy) z powrotem na teren stacji! Jeśli to prawda, to można by o tym nakręcić wciągający film, niekoniecznie komediowy! W każdym razie toczyły się jakieś sprawy sądowe a gmina stała się właścicielem zaniedbanej i mocno ogołoconej stacji w 2009 roku.


Do Rud przyjechaliśmy około południa, czekali tam już na nas moi rodzice. O dziwo, parking był prawie pusty. Zapobiegliwie kupiliśmy z wyprzedzeniem bilety na przejazd pociągiem, bo to miała być główna atrakcja. Na peronie wita nas wesoły facet i woła:
- A mieliście być wcześniej, ile można czekać?! - pokazujące stojący i gotowy do odjazdu skład z kilkoma wagonikami.
Zdębiałem, chłopa nie znam, a bilety kupione są na jeden z późniejszych kursów.
- Żartowałem! - śmieje się gościu. Zabawiał nas jeszcze potem rozmaitymi hasełkami seksistowskimi i politycznymi, więc od razu go człowiek polubił 😏. Dość często wspominał o Ojcu Dyrektorze, ale przyznałem się, że już rano zrobiłem przelew do Torunia, zatem uznał, że spełniłem swój weekendowy obowiązek.


Wizytę na stacji podzieliliśmy na kilka części: zwiedzanie samodzielne, zwiedzanie z przewodnikiem (którym okazał się facet z peronu), zabawy z  drezyną, przejazd kolejką oraz parada lokomotyw. Zwiedzanie samodzielne odbywa się w muzeum zlokalizowanym w dawnej wagonowni.


W środku pełny misz-masz: wyposażenie domowe z czasów PRL-u, maszyny większe i mniejsze, motorowery i motocykle, a nawet Maluch. Odniosłem wrażenie, że wsadzono tam wszystko, co wpadło w ręce.



Oczywiście nie zabrakło tematyki sctricte kolejowej. Są historyczne plakaty święta Dnia Kolejarza, jest multimedialna ekspozycja wyjaśniająca zasady działania lokomotyw. Ciekawostka to możliwość "przejazdu" ciufcią z pozycji maszynisty: zakładamy specjalne bryle i możemy się patrzeć we wszystkie strony, także pod nogi, gdzie leżała stara koszula flanelowa 😛.




Są także lokomotywy, niejeżdżące już eksponaty, m.in. WLs75 i WLs40. Ta ostatnia, pierwotnie używana na kolei leśnej w Pionkach, ma mniejszy rozstaw osi (600 milimetrów), więc ustawiona jest na specjalnym wózku.



Kolejny krok to zwiedzanie lokomotywowni. Kiedyś w Rudach były dwa takie obiekty: dla spalinówek i dla parowych maszyn. Tę drugą zburzyło PKP w latach 70., gdy już była niepotrzebna. Zachowana lokomotywownia to klasyczna ceglana konstrukcja z przełomu XIX i XX wieku.


Przewodnik ubrał się w mundur kolejarski i sprawdza bilety - darmowe, odbierane w kasie. Wielu chętnych na spacer nie ma, ot, z dziesięć osób. Może ludzie nie chcą usłyszeć zbyt dużo skomplikowanych informacji, bo wiedzą, że ich nie przyswoją.
W lokomotywowni stoi szkielet wagonu, który w przyszłości będzie woził turystów.


Z tyłu czai się prawdziwa perełka: lokomotywa Siemens Bo z 1896 roku, jeden z najstarszych elektrowozów w Europie. W Rudach nigdy nie było trakcji elektrycznej, maszyna ta jeździła w hucie Hubertus (Zygmunt) w Bytomiu. Drugi taki egzemplarz, o dwa lata młodszy, znajduje się w Sochaczewie.


Zachowany niemiecki napis.


Przewodnik dość często wspomina o lokomotywach Lxd2, produkowanych przez rumuńskie przedsiębiorstwo FAUR. Są one często spotykane na wąskotorówkach w krajach demokracji ludowej. Pierwotnie posiadały one silnik Maybacha - stąd liczne wspominanie Ojca Dyrektora 😏. Był on (silnik, nie Ojciec Dyrektor) zawodny i potwornie paliwożerny, więc większość maszyn w Polsce wymieniła go na inny. Na zdjęciu możemy zobaczyć oryginał.


Wagon z lat 50., ale na cysternie jest znaczek z 1915 roku, pewnie użyto starszych elementów.


Pora na Izbę pamięci mieszczącą się w osobnym budynku. Kiedyś była otwarta do swobodnego zwiedzania, ale po serii kradzieży udostępniana jest jedynie z przewodnikiem. Paradoksalnie najwięcej kradzieży zdarzało się ponoć w trakcie wizyt wycieczek zorganizowanych. Wewnątrz zgromadzono wyposażenie kolejarskie z poprzedniego stulecia.


Przykładowe eksponaty: bilety kolejowe z 1942 roku na trasie Hoymgrube (Kopalnia Ignacy) - Rybnik, dwujęzyczne tabliczki z okresu międzywojennego, kosz na śmieci z niemieckiego Bytomia, wreszcie sztandar, który po czyszczeniu stał się bardziej zniszczony.


Na koniec zaglądamy do kuźni, gdzie kowal z pasją opowiada o swoim zawodzie i z dumą pokazuje nadal używane kowadła, sięgające datowaniem XVIII wieku.




Przewodnik opowiadał kawał:
"Dzwoni do mnie księżna Yorku (rzeczywiście kiedyś odwiedziła stację):
- Słuchaj, wydzwania do mnie ten wasz Jarosław i ciągle chce ode mnie miecz króla Artura. A jak wyciągnie go z kamienia, to będziecie mieli w Polsce króla, a co to za król, którego nie będzie widać zza tronu!" 😛
Miecz arturiański, tkwiący w kamieniu, faktycznie stoi na półce w kuźni. Znaleziono go w rozbieranym dworku na Kresach, prawdopodobnie pełnił rolę kamienia węgielnego.


Przewidziany był jeszcze pokaz pieca dymarkowego, ale facet nim się zajmujący olewał wszystko, ograniczając się do wyrzucania z siebie półzdań. Wyglądał na mocno umęczonego piątkowym wieczorem.

O trzynastej ruszamy w podróż wąskotorowym składem. Wagony pasażerskie zostały przebudowane z dawnych węglarek (po działalności stowarzyszeń praktycznie nie było czym wozić turystów). Ciągnie je Lyd1, czyli polska lokomotywa spalinowa wyprodukowana w Chrzanowie. Początkowo służyła w kopalni Siemianowice, a krótko również na torach kolejki parkowej w Chorzowie.
Rudy posiadają także parowóz, ale jest on w remoncie.


Siadamy w przedostatnim wagonie i obowiązkowa sesja fotograficzna.



Pociągi kursują w dwie strony: na północny-wschód do stacji Stanica Wąskotorowa (Stanitz, Standorf) albo na południe do przystanku Stodoły (Stodoll, Hochlinden), na obrzeżach Rybnika. W sobotę jazdy odbywają się na tej drugiej trasie. Widoki nie są jakoś specjalnie zachwycające, liczy się sama podróż zabytkowym sprzętem. Widzimy głównie las i leśne drogi, czasem mignie zdziwiona krowa. 



Mijamy stację Paproć (Paprotsch, Farnkolonie), gdzie w krzakach niszczeje dworzec kolejowy. Następnie przecinamy szosę wojewódzką: na przejeździe wyskakuje facet z obsługi i zatrzymuje samochody. Niektórzy kierowcy nam machają.



Zaraz za przejazdem są Stodoły z peronem i dwoma wiatami. Od dworca w Rudach to około czterech kilometrów. Odcinek z Paproci został rozebrany w latach 90., odbudowano go w 2018 roku i to czuć: wcześniej wagonikami strasznie trzęsie, a na nowych torach prawie wcale.
Lokomotywa manewruje, aby pociągnąć nas z powrotem.


Wyścig z rowerzystą. Przegrał.


Przejeżdżamy mostem nad rzeką Ruda. W oddali można dostrzec komin jakiegoś zakładu.



Stacja w Rudach została wybudowana na 41 kilometrze linii licząc od dworca Bytom Karb Wąskotorowy.


Po zakończeniu przejazdu idę pochodzić po terenie stacyjnym, aby obejrzeć składowany na torach sprzęt. Oprócz kilku wyremontowanych egzemplarzy większość jest w kiepskim lub wręcz fatalnym stanie. Czy to pokłosie złego zarządzania sprzed lat czy po prostu gromadzone są tu pojazdy z likwidowanych kolei i, uratowanie od złomowania, czekają na lepsze czasy?



Do niektórych maszyn można wejść, choć trzeba uważać, żeby nie wsadzić nogi w półmetrową dziurę.


Pług odśnieżny Björke z 1963 roku. Po lewej kolejny FAUR.


Pożerane przez rdzę wagony doczepne A20D-P, również produkcji FAUR. Nie tak stare, bo z ostatniej dekady socjalistycznej Rumunii. Kiedyś jechałem takimi na wąskotorówce w Ełku.


Wagonownia z innej strony z zawsze aktualnym hasłem o przepisach BHP.


W oczekiwaniu na paradę lokomotyw jeździmy drezyną. Niby niewinna zabawa, a raz prawie wypadliśmy z torów, bo zapomnieliśmy nacisnąć hamulec 😛.


O piętnastej zaczęła się parada lokomotyw (jedna odmówiła posłuszeństwa i się nie pokazała). Najpierw przemknął wózek motorowy Wmc, na którego pace stanął znany nam już facet w mundurze, opisujący poszczególne maszyny i rzucający żarciki.



A potem zaprezentowały się po kolei:
* WLs50 z 1970 roku (ex Huta Szopienice),
* WLs75 z 1967 roku, wcześniej w Zakładach Metalowych w Lipinach,
* WLs180 (Lyd1) z 1972 roku, również z Lipin, która ciągnęła pociągi z turystami,
* L45H (Lxd2) z 1981 roku, dawniej kursowała w Bytomiu - to jej silnik Maybacha pokazywał nam przewodnik.





Na koniec cała piątka ustawiła się poza ogrodzeniem stacji i spięła razem, po czym przejechała pomiędzy turystami straszliwie trąbiąc.


Po zakończeniu tego elementu imprezy niektóre lokomotywy wysłano na nocleg pod dach, tymczasem my zaczęliśmy zbierać się do domów. Bardzo udana impreza, jak zwykle w przypadku Industriady.


-----

Stacja kolejowa w Rudach działa zwykle od kwietnia do października, od wtorku do niedzieli. Przejazdy odbywają się zazwyczaj w weekendy, a w wakacje również w inne dni tygodnia. W 2025 roku normalny bilet kosztował 20 złotych.
Więcej informacji na oficjalnej stronie: http://www.kolejkarudy.pl/site/start.html
Informacje o taborze znajdującym się na stacji zaczerpnąłem z encyklopedii kolejowej Enkol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz