Ostatni dzień przed Wielkanocą oznacza u mnie wyjazd do rodziców, podczas którego staram się zawsze zobaczyć coś nowego na górnośląskiej ziemi. Rok temu z wiadomych przyczyn ta akcja została anulowana, w tym można było wrócić do starej, świeckiej tradycji 😏.
W 2021 postanowiłem przemknąć łukiem po północnej części Górnego Śląska. Na pierwszy postój zatrzymuję się niedaleko Opola, w Chrząstowicach (Chronstau, Kranst). W centrum wioski tradycyjnie stoi Pomnik Poległych.
Więcej pomników jest na cmentarzu, co stanowi pokłosie wydarzeń z początku 1945 roku.
W styczniu Armia Czerwona dotarła w te okolice - w ówczesnym Kranst w wyniku wymiany ognia straciła co najmniej kilkunastu żołnierzy, w tym oficera oraz kilka czołgów (jeden z nich miał zatonąć... w stawie). W ramach odwetu Sowieci postanowili zniszczyć całą wioskę i w tym momencie zdarzył się cud: okazało się, że dowodził nimi... Niemiec. A konkretnie niemiecki komunista. Ponoć uciekł do ZSRR i został tamtejszym wojskowym. Mało tego - ów niemiecko-radziecki dowódca znał się osobiście... z proboszczem tutejszej parafii. Ksiądz namówił dowódcę, by wioskę oszczędził i tamten się zgodził. Taka przynajmniej jest legenda, to powtarzają starsi ludzie tu mieszkający. Czy to rzeczywiście prawda? Osobiście uważam, iż mało prawdopodobne jest, aby Niemiec, nawet komunista, prowadził atak na Niemców w podopolskich wsiach. Co prawda pod koniec wojny zdarzały się sytuacje, że Rosjanie wysyłali niemieckich antyfaszystów za linię frontu w celach dywersyjnych (tak było chociażby w przypadku Festung Breslau), lecz wydarzenie z Chrząstowic byłoby zupełnie wyjątkowe. I jeszcze ta znajomość z farorzem...
W każdym razie miejscowości nie zniszczono, ale nie uchroniło to niektórych mieszkańców przed śmiercią, a po przejściu frontu przed wywózkami do Związku Radzieckiego; czerwonoarmiści rozstrzelali także grupę jeńców.
Grób obrońców. To rzadkość, zazwyczaj takie mogiły są likwidowane, a szczątki wywożone na cmentarze zbiorowe. Przy niektórych nazwiskach daty są lutowe.
Starszy nagrobek symbolicznie wspomina Franza zaginionego na początku Wielkiej Wojny w "Rosji" (czyli zapewne w Kongresówce).
Jedziemy dalej.
Dwujęzyczne nazwy miejscowości są w województwie opolskim powszechne, ale dwujęzyczne kierunkowskazy występują w niewielkiej ilości i chyba tylko w ten jednej gminie.
Dębska Kuźnia (Dembiohammer, Eichhammer). Od czasu pierwszej wzmianki w XVI wieku działał w niej młyn, a w późniejszym okresie jeden z zakładów huty "Malapane" z Ozimka. Zaglądam na tutejszy dworzec, gdzie wita mnie tabliczka z hasłem, które kiedyś było bardzo popularne, lecz obecnie pojawia się raczej sporadycznie...
Na peronie stoi dwujęzyczna tablica. Ona oraz egzemplarze w Chrząstowicach i w
Suchym Borze to jedyne trzy takie przypadki na Śląsku i prawdopodobnie w całej
Polsce. Wynika z tego, że gmina Chrząstowice bardzo się z tą dwujęzycznością
wyróżnia (według spisu sprzed dwudziestu lat nie-Polacy stanowili ponad 1/3
ludności). Tablice od dawna kłują w oczy wielu politykom określonej opcji, co
jakiś czas któryś z nich postanowi przypomnieć o sobie i poruszyć ich temat,
żądając likwidacji. Ostatnio zdarzyło się to niejakiemu Januszowi Kowalskiemu,
koledze pana Ziobry. Znany jest z... hmm, no właśnie z niczego, więc próbował
na chwilę zabłysnąć wśród szerszej publiczności, ale ta nie bardzo chciała go
poprzeć...
Dębska Kuźnia nie dorobiła się zabytkowego kościoła, świątynię udało się wybudować dopiero przed wprowadzeniem stanu wojennego. Obiekt to typowy bezpłciowy klocek z tamtego okresu.
Obok kościoła nad strumieniem w ubiegłym roku otwarto "Beier Park". Nie wiem jak to cudo określić: nagromadzenie na małej przestrzeni elementów małej architektury, jakiś figurek, napisów, zabawek, mostków, wysypanych żwirkiem krętych ścieżek... Całość robi bardzo kiczowate wrażenie, choć miejscowe media były wniebowzięte. Nie wiem też skąd ta nazwa "Beier". Nazwisko sponsora?
Plusem są toalety publiczne. Działające! Nad wejściem umieszczono informację o rodzaju płci, która może z nich korzystać. To chyba miało być po śląsku. "Chopy" się zgadza. Ale "kobiyty"? W życiu nie słyszałem, aby ktoś tak godoł! Po naszymu godo siy "baby", a niy żodne "kobiyty". Może wersja "baby" kojarzyła się zbyt seksistowsko albo pogardliwie, więc wybrali taką delikatną wersję?
Pomnik Poległych przy głównej ulicy. Od razu zwraca uwagę inny kolor w jego dolnej części.
Kompozycja upamiętnia powojennych polskich przesiedleńców - zmuszeni do
opuszczenia wiosek na wschód od Lwowa dotarli do Grodźca i tu się osiedlili.
Barszczowice były jedną z wysiedlanych miejscowości. Na ścianie sklepu
widnieją dziesiątki nazwisk tych, którzy przybyli tu w 1945 roku.
Obraz maryjny pierwotnie znajdował się w Biłce Szlacheckiej, w dekanacie
lwowskim. Przesiedleńcy zabrali go ze sobą. Początkowo przechowany był pod
Łańcutem, a od lat 60. w Grodźcu. Niestety, nie przyjrzę się mu z bliska,
bowiem obecnie wchodzenie z aparatem do kościoła bywa ryzykowne: jeszcze
pomyślą, że chcę liczyć, czy nie za dużo ludzi przebywa w środku...
Na przeciwko wybudowano "Kalwarię Sybiraków", lecz z nią też nie mogłem
zapoznać się bliżej, gdyż bramę zablokowano łańcuchem.
W styczniu 1945 roku walki o miasto były krótkie, a efektem końcowym stało się zniszczenie kilkudziesięciu budynków. Nie wiadomo dokładnie, czy padły ofiarą bezpośrednich działań wojennych, czy może dobrano się do nich dopiero później. Faktem jest, że Guttentag był pierwszym niemieckim ośrodkiem miejskim w tej części Śląska, do którego wkroczyli Sowieci. To dlatego większość zabudowy rynku jest powojenna.
Ośrodek Kultury i Sportu pochodzi z 1971 roku.
Zachowały się co najmniej dwa starsze obiekty. Pierwszy z nich to ratusz,
pochodzący z połowy XIX wieku (prawa miejskie przyznał w 1374 roku książę
Władysław Opolczyk). Drugi - neoromański kościół pod wezwaniem Marii Magdaleny
z tego samego okresu. Wcześniejsze wersje tych budynków spłonęły w wielkim
pożarze w 1846 roku.
Historycznie Dobrodzień leży na ziemi lublinieckiej, przez ponad sto
lat był częścią powiatu ze stolicą w Lublińcu. Po plebiscytowym podziale
Śląska większość tej jednostki administracyjnej znalazła się w Polsce, a
mniejsza część utworzyła powiat dobrodzieński (Landkreis Guttentag). Był
najmniejszy w całej Rzeszy, przez jakiś czas administrowano nim z Olesna, ale
dwudziestolecie międzywojenne okazało się najlepsze w całej historii miasta
(odwrotnie niż w przypadku większości innych niemieckich miast, które nagle
znalazły się tuż przy granicy państwa). Siedzibę nowego powiatu intensywnie
rozbudowywano: wzniesiono wieżę wodną, starostwo, pocztę z centralą
telefoniczną, salę gimnastyczną, stadion, kino, zmodernizowano gazownię,
powstawały liczne wieloosobowe budynki mieszkalne i całe osiedle domków
jednorodzinnych. Już nigdy później - po wybuchu wojny, kiedy reaktywowano duży
powiat lubliniecki i ponownie włączono do niego Dobrodzień, a także w Polsce
Ludowej - nie zanotowano takiego rozwoju i znaczenia tej niewielkiej
miejscowości (aktualnie posiadającej niecałe cztery tysiące mieszkańców).
Całkiem zgrabna kaplica pogrzebowa.
Okolica świątyni jest ciekawa - mimo, że praktycznie centrum, to sprawia wrażenie niezłego wypizdowa. Na jednej z ulic stoi sympatycznie wyglądający bar piwny; ciekawe, czy uda mu się przetrwać kolejne lockdowny?
Drugim odwiedzonym miejscem jest cmentarz wojskowy przy ulicy Stalmacha.
Założono go na początku ubiegłego wieku po wybudowaniu obok nowych koszar.
Najpierw stacjonowała w nich niemiecka kawaleria, potem polski 74 pułk
piechoty, a obecnie komandosi, słynne "niebieskie berety".
Chowano na nim niemieckich żołnierzy poległych w czasie I wojny światowej, powstańców śląskich, polskich żołnierzy zmarłych w czasie pokoju oraz w trakcie kampanii wrześniowej (łącznie z dowódcą 74. pułku), zabitych w mundurach Armii Czerwonej i Wehrmachtu. Całość przypomina dziś bardziej park, tylko w jednej części są nagrobki oraz duży pomnik Virtuti Militarii.
Zbiorowa mogiła partyzantów radzieckich, którzy zostali złapani i zlikwidowani w październiku 1944 roku.
Cmentarz wysprzątano, trawę wykoszono aż do przesady, ale odnoszę wrażenie, że
nekropolia jest raczej zapomniana i mało kto ją odwiedza poza oficjalnymi
imprezami. Znicze czy kwiatki widziałem jedynie obok tablicy smoleńskiej i na
grobie ludzi radzieckich.
W Chrząstowicach mieszka przyjaciółka mojej żony i dość często tam bywamy. Czasem też włóczymy się po okolicy. Natomiast spodobała mi się nazwa niemiecka Dobrodzienia - Guttentag. Fonetycznie to dzień dobry (guten Tag), czyli od razu i nazwa i powitanie. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńMimo, że większość tych miejscowości odwiedziłem, dopiero z Twojego postu dowiedziałem się więcej o ich historii. Jak zawsze rzetelnie podszedłeś do tematu umieszczając sporo ciekawostek z czasów ostatnich wojen, jak i bardziej współczesnych. Zdjęcia też to wszystko ładnie ilustrują. Masz już sporo materiałów na temat cmentarzy i pomników Górnego Śląska i jego okolic, gdybyś je zebrał w całość, powstała by ciekawa publikacja. Myślałeś o tym ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Publikacja może i dla niektórych byłaby ciekawa, ale raczej ciężko byłoby znaleźć wydawcę. To jednak sprawy dość niszowe, raczej niewiele osób by ją kupiło, a pozycje małonakładowe rzadko interesują wydawców. Prawdopodobnie musiałbym sam zapłacić za druk i dopiero potem sprzedawać ;) Zatem rzeczywiście trochę o tym myślę, ale chyba bez większych szans na realizację :) Pozdrowienia :)
Usuń