wtorek, 15 października 2019

Przejazdem przez Slawonię i północną Bośnię: opuszczona cerkiew i odpicowana katedra.

Republika Chorwacji należy od kilku lat do Unii Europejskiej, ale nie do Strefy Schengen, zatem na granicach odbywa się prawie normalna kontrola graniczna. W sezonie letnim potrafią się tworzyć gigantyczne kolejki, na szczęście nie dotyczy to tych rejonów - Slawonia to wschodnie peryferia państwa, rzadko odwiedzane przez turystów. Nasza odprawa graniczna była niemal błyskawiczna, wszystko zajęło kilka minut.


Ta część Chorwacji nawet może przypaść mi do gustu - brak tłumów, a ceny są normalniejsze niż na wybrzeżu. No i mają słoneczniki! 😛


Tegoroczna wizyta ma charakter przelotowy z jednym dłuższym postojem. Przed wyjazdem chciałem zakupić garść chorwackiej waluty na jakieś drobne wydatki. DROBNE. Aby zapłacić za parking, ewentualnie kupić pocztówkę albo loda. Niestety, wszędzie w kantorach posiadali banknoty o wartości co najmniej 50 kun (ponad 25 złotych).
- To dla pana za dużo? - patrzyli na mnie jak na wariata, gdy kręciłem głową. Tłumaczenie, że będę w Chorwacji bardzo krótko nie pomagało. Ostatecznie przeszukałem pamiątki po pobycie sprzed lat i znalazłem trochę monet, które w zupełności wystarczyły 😉.

Jedziemy głównie bocznymi drogami. Jakość nawierzchni lepsza niż u Węgrów, co w ogóle mnie nie dziwi.


Zatrzymujemy się w jednej z mijanych wiosek - Bračevci. Moją uwagę przykuł mocno zaniedbany kościół w centrum miejscowości. Wieża wygląda, jakby miała wkrótce się zawalić...



Chorwaci są narodem z bardzo wysokim odsetkiem osób wierzących (w Slawonii około 95%), więc trochę dziwi, że świątynia jest w takim stanie i nikt o nią nie dba.



Mam pewne obawy, czy zaraz coś nie spadnie mi na łeb, ale wchodzę przez rozwalone drzwi. Zaraz za nimi znajduję odpowiedź na moje zdziwienie: to jest serbska cerkiew prawosławna. I wygląda na to, że sporadycznie nawet użytkowana.


A jak cerkiew to wiadomo - obcy obiekt, więc może niszczeć. Niby ludzie wierzą w tego samego Boga, ale potrafią się pozabijać, bo kształt krzyża inny albo wykonuje się nieodpowiednie gesty.


Sto lat temu w Bračevci większość mieszkańców stanowili Serbowie. Potem ich procent malał, ale przed wybuchem ostatniej wojny była ich ciągle połowa ludności. Dziś prawie nikt nie został - uciekli albo ich wypędzono. Bałkański (i nie tylko) koszmar...

Przy szosie stoi pomnik ofiar wojny światowej. "Ofiary faszyzmu" i partyzanci. Zapewne też Serbowie, bo Chorwaci przecież stali zazwyczaj po drugiej stronie frontu.


Sąsiedztwo kościoła i pomnika: dom kryty trawą i jakaś przydrożna kaplica.



Ruszamy w dalszą drogę. Pogoda zaczyna przypominać lato, temperatura poszybowała do 27 stopni.


Po pół godzinie docieramy do Đakova, miasta nazywanego "sercem Slawonii". Samochód zostawiam niedaleko ronda Franja Tuđmana, obok którego bieleje kościół Wszystkich Świętych. To dawny meczet, co (podobnie jak w Szigetvár) potwierdza kształt okien. Szkoda, że nie weszliśmy do środka, wnętrza są piękne.


Spacerkiem kierujemy się w stronę głównego placu. Ludzi na ulicach mało, chowają się przed słońcem.



W samym sercu serca Slawonii wznosi się ku niebu potężna sylwetka katedry św. Piotra. Jest tak duża, że ciężko ją ująć na jednym zdjęciu (drugie musiałem posklejać z kilku fotek).



Zaprojektowali ją architekci z Wiednia. Stylistycznie to klasyczny historyzm: połączenie neogotyku i neoromanizmu. Budowano ją 16 lat, zużyto 7 milionów czerwonych cegieł. Katedra jest czasem określana jako najwyższy kościół Slawonii lub okresu neogotycku w całej Chorwacji; oba twierdzenia są nieprawdziwe, bo troche wyższe wieże ma chociażby świątynia w Osijeku. Đakovieckie są wysokie na 84 metry.


Na pewno nie jest to także największy kościół miedzy Rzymem a Stambułem - ktoś mocno odjechał z taką opinią 😏. Nie mniej wnętrza są rozległe i bardzo ładne dla oka. Oraz puste - oprócz nas nikogo tam nie było.




Katedra stanowi główny kościół arcybiskupstwa Đakovo-Osijek. Opisuje się ją także jako "katedra Strossmayera". Biskup Josip Juraj Strossmayer był nie tylko duchownym, ale też politykiem, jeden z pierwszych propagatorów "jugosławizmu". Inicjował budowę nowych świątyń, również tę i został w niej pochowany.

Na placu przed katedrą ustawiono jego pomnik i nazwano go jego nazwiskiem.



Wracamy na parking deptakiem wypełnionym kawiarenkami i lodziarniami.


Z Đakova do południowej granicy jest tylko 30 kilometrów. Tabliczki z zakazami wstępu wyskakują niespodziewanie.



Dwa państwa rozdziela Sawa (Sava), stanowiąca także północną granicę Bałkanów. Ostatnia miejscowość na chorwackim brzegu to Slavonski Šamac.


Na przejściu czeka kilka samochodów, Chorwatom kontrola zajmuje 10 minut. Potem jest już trochę gorzej... Na granicznym moście spotykam dziesiątki tirów - na szczęście stoją na przeciwległym pasie. To jednak oznacza, że całkowicie blokują tam ruch, bo osobówka nie ma szans się przedrzeć. Warto o tym pamiętam wybierając kiedyś tę trasę na drogę powrotną.




Bośniacy krzątają się wolniej. Każą mi nawet otworzyć bagażnik, choć w ogóle do niego zaglądają - może tylko ma to dobrze wyglądać w oku kamery? Zresztą co mógłbym przemycać z Chorwacji do Bośni??


Na wszystko zeszło pół godziny. Niezły wynik. Z kolei nasza cała wizyta w Chorwacji trwała jakieś dwie i pół godziny. Witamy w Bośni, witamy na Bałkanach. Po tej stronie także rozciąga się Šamac (Шамац). Kiedyś nazywał się Bosanski Šamac i zamieszkiwali go głównie Boszniacy (słowiańscy muzułmanie). Potem wybuchła wojna, teren został zajęty przez serbskie wojsko. Dziś leży w Republice Serbskiej, serbskiej części Bośni i Hercegowiny i ta narodowość dominuje. Aby podkreślić obecną strukturę etniczną nawet z nazwy usunięto przymiotnik "bosanski"...

Ponieważ jesteśmy u Serbów to w napisach króluje cyrylica i serbskie flagi.



Ten stan nie trwa jednak długo: wewnętrzna bośniacka granica jest bardzo pokręcona i już po kilkunastu kilometrach jesteśmy w Federacji Bośni i Hercegowiny, czyli części muzułmańsko-chorwackiej. A i tak najczęstszym elementem krajobrazu są wieże minaretów (także u Serbów).


Chwila dla fotografa: pofałdowana okolica z niskim pasmem górskim Trebava w tle.



Bardzo tutaj zielono.


Obok drogi znajduje się niewielki cmentarz muzułmański. Niektóre nagrobki z charakterystycznymi turbanami muszą być dość wiekowe. A wśród grobów swój dom mają małe pieski. Nie wyglądały na wygłodzone...



Współczesny pomnik ofiar ostatniej wojny. Sami mężczyźni, więc pewnie żołnierze.


Na jeździe mija nam jeszcze godzina i przed 19-tą pojawiają się zabudowania wielkiego miasta. Tuzla. W niej będziemy dzisiaj spali, skorzystamy też z okazji, aby zobaczyć czy jest coś ciekawego w tej rzadko odwiedzanej przez turystów miejscowości (z wyjątkiem portu lotniczego, na którym lądują tanie linie).

Bramę powitalną stanowi elektrownia, największa w Bośni i Hercegowinie.


Więcej o Tuzli już w następnym wpisie 😏.

16 komentarzy:

  1. Już myślałem, że odkryłeś nową kategorię religijnych - "wierzący niekonserwujący". ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niekonserwujący cudzych świątyń :P Choć i na swoje często owieczki niedobre nie chcą dawać pasterzowi!

      Usuń
    2. "Wierzący niekonserwujący cudzych świątyń" to gatunek znany również w Polsce, acz nieco się w tej kwestii ostatnio polepszyło. Zapowiada się piękna podróż ;-)

      Usuń
    3. Poprawiło się głównie dzięki pieniądzom lewacko-gejowskiej UE :P

      Usuń
  2. O, na relacje z Tuzli czekam! Jak wspomniales, laduja tam tanie linie, wiec cos czuje, ze niedlugo tam trafie... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podejrzewam, że większość pasażerów nawet do miasta nie zagląda, tylko od razu kieruje się na Sarajewo ;)

      Usuń
    2. Ja mysle o polaczeniu 2w1, w zaleznosciu od rozkladow lotow (czyt. ile zdaze ;) ). Ale fakt, w internecie wlasciwie nie ma relacji z Tuzli, ludzie chyba ja omijaja... :)

      Usuń
  3. Wspomnienia wojny na Bałkanach są jeszcze świeże, więc pewnie stąd ta niechęć do świątyni innego wyznania. Czas leczy rany i może kiedyś odzyska swój blask. Podobnie u nas ma się sprawa z pałacami Dolnego Śląska, ale już to się zmienia. Na Węgrzech byliśmy w serbskiej cerkwi prawosławnej z cudownym ikonostasem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie niszczenie budynków "obcych" zawsze było niezrozumiałe. Cóż ten kościół/cerkiew czy pałac zawinił?

      Czy ta cerkiew serbska nie była czasem w Szentendre? :)

      Usuń
    2. W Szentendre też byliśmy ale z 10 lat temu, a ta o której pisałem była w Egerze. Niszczenia budynków czy kościołów też nie pochwalam i szlag mnie czasem trafia.

      Usuń
    3. Czyżby to była ta cerkiew w Egerze? Potwierdzam, ikonostas cudny. https://photos.app.goo.gl/PmmXLFQZymQGDHR3A

      Usuń
    4. A ja, kurde, chyba w niej nie byłem, bo nie kojarzę!

      Usuń
    5. My też za pierwszym razem na nią nie wpadliśmy, bo jest kawałek za zabytkowym centrum. Polecam na następny raz. https://visiteger.com/pl/warto-zobaczyc/koscioly/cerkiew-serbska

      Usuń
  4. Slavonia jest rolniczym zagłębiem dla Chorwacji. Kukurydza, słoneczniki i winorośle :) Podobnie trochę jak w Słowenii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak samo ma Wojwodina w Serbii. Pozostałe części Chorwacji są mniej urodzajne, zwłaszcza dla rolnictwa, i jednak górzyste.

      Usuń