piątek, 30 marca 2018

Ze Śląska do Czech przez grań Karkonoszy (1)

Po miesiącu udało mi się wrócić w Sudety i to od razu w najwyższe ich pasmo! W końcu po co się ograniczać? 😊

Tym razem ruszyłem razem z Bastkiem w piątkowy poranek. Po cichu liczyłem na taką pogodę...


...ale u podnóża gór przywitało nas coś takiego:


Wszystko zgodnie z prognozą, niestety. To ostatnio u mnie norma, że w dniu wyjazdu nigdy nie dane jest mi ujrzeć słońca...

W Szklarskiej Porębie (Schreiberhau) nie byłem już dawno. Wśród zabudowy wiele starych obiektów, ale, jak to w Polsce, wszystko przytłumione jest setkami mniej lub bardziej paskudnych reklam.



Największym hitem sprzedażowym są oczywiście oscypki (nie umiem zrozumieć fenomenu tego produktu i jego podróbek!). Podhalańskie kapelusze, pierogi ruskie i węgierskie langosze także się znajdą, z pizzą i kebabami nie ma problemu, nikt tu z głodu nie umrze. Tylko coś regionalnego trudno znaleźć...



Poszukiwanie kantoru kończymy z sukcesem (w mieście ewidentna zmowa cenowa, bo w każdym są identyczne niekorzystne kursy) na ulicy Jedności Narodowej. Dziwne, że jeszcze jej nie zdekomunizowali...

Swoją drogą w Szklarskiej była chyba promocja na tablice.


Przed wyruszeniem na trasę zaliczamy jeszcze czeskie piwo w knajpce ukrytej w podwórzu. Następnie zarzucenie plecaków, sprawdzenie, czy drzwi są zamknięte i już możemy iść w kierunku niewidocznych szczytów 😊.

Mijamy prywatne Muzeum Mineralogiczne urządzone w drewnianym pałacyku z 1885 roku. Przypomina nieco dzieła Dušana Jurkoviča.


Obok jeden z hoteli reklamuje się pojazdami jeżdżącymi.


W tym miejscu zagapiliśmy się i zamiast odbić w las, to podeszliśmy prawie pod wyciąg na Szrenicę. Dzięki temu mogliśmy obejrzeć grupę skalną "Marianki".


Na jednej ze skał ktoś złożył religijne wyznanie, na innej przymocowano tablicę. Stosując konsekwentnie ustawę "dekomunizacyjną" powinna zostać ona usunięta, gdyż pośrednio propaguje ustrój totalitarny.


Wracamy się do winkla, gdzie zostawiliśmy szlak i wchodzimy między przyrodę. Trasa jest w miarę przedeptana, choć starsze ślady sukcesywnie zasypywane są przez ciągle padający śnieg.


Spotkany przez nas bałwan jest transseksualistą: posiada zarówno cycki i penisa. Dzięki temperaturze w okolicach zera nic mu szybko nie odpadnie 😉.

Zaczynamy się wspinać do góry. Goni nas kilkuosobowa grupa, lecz mimo naszych wysiłków ciągle zostają z tyłu. A tymczasem osiągamy granicę Karkonoskiego Parku Narodowego, gdzie straszy tablica o konieczności wykupienia w tym miejscu biletu przez komórkę. Na szczęście żaden z nas nie posiada odpowiedniego sprzętu 😛.


Zima w pełni: zasypane strumyki, dziury w których można zakopać się po pas i zamarznięta woda.



Las zaczyna zaczyna rzednąć, a to oznacza, że zbliżamy się do pierwszego celu. Z mgły wyłaniają się Kukułcze Skały (niem. Kuckuckssteine).


Kilkaset metrów dalej widzimy brązową bryłę schroniska.


Schronisko pod Łabskim Szczytem (Alte Schlesische Baude) sięga swoimi początkami zamierzchłych czasów, gdy tereny te jeszcze należały do Korony Czeskiej: już w XVII wieku znajdować się miała tu buda pasterska, dająca też schronienie wędrowcom. Pierwszy rysunek obiektu turystycznego pochodzi z 1780 roku, a nazwa jest siedem lat młodsza. Obecny budynek wzniesiono jednak około 1915 roku po pożarze wcześniejszej konstrukcji.


Z zewnątrz przypomina wielką szopę. W przeszłości było bardzo nowoczesne: w 1909 roku podłączono telefon, w 1912 nową sieć wodociągową, a w 1925 pojawiła się elektryczność. Współcześnie jest jednak jednym z bardziej spartańskich w Karkonoszach, bowiem prąd nadal pojawia się jedynie czasowo, dzięki agregatowi. Podobno panuje tutaj "bardziej górska" atmosfera niż w innych miejscach... Nie było nam dane tego poczuć z powodu krótkiego czasu wizyty, natomiast zdążyłem zauważyć trzy rzeczy:
* skromne i drogie menu,
* zimną jadalnię,
* oficjalną palarnię w głównym wejściu.


To pierwsze mogę jakoś przeboleć, to drugie było nieprzyjemne, bo liczyłem, że trochę podeschną mi ciuchy, natomiast to trzecie mnie wkurzyło, gdyż chcąc nie chcąc każdy wchodzący do środka zaczyna śmierdzieć fajami!


Czujne oko wypatrzyło na ścianie tablicę Riesengebirgsverein kierującą na Szrenicę (Reifträger) oraz do schroniska na Hali Szrenickiej (Neue Schlesische Baude).


Po godzinnym popasie wracamy na śnieg. Zastanawiam się, czy nieodległa chata jest także używana?


Przed nami najbardziej stromy odcinek, na szczęście bardzo krótki.



Zielony szlak pod Śnieżnymi Kotłami jest zimą zamknięty. Do wyboru został żółty na Śnieżne Kotły (też zamknięty, choć na niektórych mapach pokazany jest jako całoroczny), zimowe podejście do grani (Mokra Ścieżka) oraz zielona Mokra Droga w kierunku zachodnim. I tą właśnie wybieramy, bowiem na widoki i tak nie ma już dziś co liczyć.


Tym fragmentem idzie się gorzej: śnieg jest kopny, prawie cały czas poruszamy się po nachyleniu. Mgła zaczyna się nasilać i bez palików zgubienie byłoby pewne.


Szybka wiosna raczej tej okolicy nie grozi.


Po trzech kwadransach docieramy do Mokrej Przełęczy. Właściwie to niemal koniec dzisiejszej wędrówki.


Nie jest jeszcze aż tak późno na zegarku, więc korzystamy z okazji i schodzimy na czeską stronę zachęceni niemym znakiem.


Kilkaset metrów poniżej głównego grzbietu na wysokości 1250 metrów n.p.m. stoi Vosecká bouda (Wossecker Baude). Turyści zaczęli z niej korzystać pod koniec XIX wieku, natomiast pierwszy budynek istniał na łące (od której wzięła obecną nazwę) już przed 1743 rokiem.


Z daleka wygląda na nieczynną, lecz z bliższa dostrzegamy zapalone światła. W oknie pojawia się koleś, przykleja do szyby i stroi głupie miny, domagając się uwiecznienia na zdjęciu. Gdy wchodzimy do środka rzuca się z resztą ekipy z pytaniami, czy umieścimy to na jakimś portalu społecznościowym. Po odpowiedzi odmownej tracą nami zainteresowanie 😏.


Vosecká nie słynie z najlepszego traktowania klientów, ale tym razem obsługa była w porządku, choć drogie piwo w niczym nie różniło się od polskich sikaczy 😦. Jedynie utopenec ratował sytuację.


Na zewnątrz zrobiło się ciemno, więc zakładamy czołówki i stup-tuty (do tej pory obyliśmy się bez ochraniaczy i dopiero zejście na czeskiej stronie trochę dokopało).



Do granicy mamy dziesięć minut. Następnie około kwadransa do schroniska "Szrenica" (Reifträgerbaude). W nim jeszcze nie spałem.



Według pierwotnych planów mieliśmy nocować tutaj dopiero jutro, ale okazało się, iż już dwa tydnie wcześniej wszystkie miejsca były zarezerwowane. Zamieniliśmy zatem punkty startowe z końcowymi i zawitaliśmy w piątkowy wieczór. Dzisiaj obłożenie jest mniejsze, w pokoju wieloosobowym oprócz nas przebywa tylko jeden chłopak - dość ciekawa postać, jeżdżący od paru miesięcy kamperem po Polsce i kręcący film o całym kraju. Jego wóz widzieliśmy na parkingu w Szklarskiej, a zostawianie włączonych aparatów fotograficznych na pół nocy powinno zainteresować Roberta 😉.

Bufet działa tylko do 19-tej, lecz udaje nam się dostać żurek (a właściwie wariację na jego temat). Siadamy w jadalni, gdzie włączony jest telewizor, ale tym razem wyjątkowo mi nie przeszkadza, bowiem wkrótce poleci mecz Polska-Nigeria 😛. Aby wczuć się w klimat wyciągam piwo z browaru w Novej Pace, a więc z Przedgórza Karkonoskiego (Krkonošské podhůří).


Co prawda polskie Orły otrzymały lanie od Afro-afrykańczyków, jednak zbytnio to nikogo nie zasmuciło, bo zaczęliśmy sympatyczną integrację z ekipą z Wybrzeża. Ci to przejechali kawał drogi, aby tu dotrzeć!


Na sobotę część prognoz dawała nadzieję zmiany pogody. Ustawiłem sobie budzik, żeby wstać o świcie. Wstałem, patrzę przez okno: szaro, buro. Kicha. Odwracam się na drugi bok. Potem nasz współlokator uświadomił mi, że wschód jednak był, a ja patrzyłem z okna w tę stronę, która jeszcze się nie przejaśniła 😛.

Na pocieszenie w okolicach 7-mej widok z pokoju mógł się spodobać!



Wychodzę na dwór porobić zdjęcia. Ewidentnie jesteśmy w oknie pogodowym, bowiem dalsze okolice są zasłonięte chmurami, a już i nad Śnieżne Kotły ciągnie ciemna masa.



Zza drzew wystają dachy schroniska na Hali Szrenickiej oraz opuszczonej strażnicy WOP "Kamieńczyk".



Najwyższe partie Gór Izerskich (Stóg Izerski z nadajnikiem i Smrk) w oddali i zachmurzone, po lewej stronie zdjęcia. Bliżej białe Izerskie Garby i Sine Skałki.


Podkarkonoskie doliny oraz Rudawy Janowickie mają bardziej zimowy wygląd niż w lutym. Wtedy w dole wszędzie było zielono!


Uwieczniam jeszcze to, co bliżej:
* dziwna konstrukcja za schroniskiem (stacja meteorologiczna?),


* infrastruktura stacji meteorologicznej (średnia roczna temperatura to niecałe 2 stopnie powyżej zera),


* Trzy Świnki (Sausteine, czes. Svinské kameny) i graniczny Główny Szlak Sudecki.


Nie byłbym sobą, gdybym nie napisał o samym schronisku. Jest ono drugim najwyżej położonym w polskich Karkonoszach (1362 metry n.p.m.) i jednym z najmłodszych. Wybudował je w latach 1921-1922 niejaki Franz Endler, który poprzednio był właścicielem Wossecker Baude, lecz władze czechosłowackie nie przedłużyły mu koncesji. Po niemieckiej stronie wybuchła awantura, zorganizowano zbiórkę pieniędzy i stanął nowy budynek, nazywany czasem z powodu pochodzenia Endlera Deutschböhmerhaus.


Po wojnie sukcesywnie spadała jakość świadczonych usług, aż w końcu w 1967 w ogóle je zamknięto. Pięć lat później zostało częściowo zniszczone przez pożar, a remont trwał 20 lat i nie umiał się skończyć. Ostatecznie w 1991 kupiły go osoby prywatne i prowadzą do dzisiaj.

Na śniadanie tradycyjnie zjadamy jajecznicę, zerkając co jakiś czas za okno, czy słońce jeszcze świeci...


Ciemne chmury są coraz bliżej. Czeski Grzbiet (Český hřbet) na horyzoncie jest już pozbawiony doświetlenia.


Nasz pierwszy cel na dzisiaj znajduje się dość blisko 😊.


Zatem plecaki na plecy, nawrót po zostawione w jadalni różowe rękawiczki i możemy schodzić w dół w kierunku Drogi Przyjaźni Polsko-Czeskiej. Schronisko zostaje za nami...


11 komentarzy:

  1. He he...kup bilet do KPN przez komórkę :) Widzę że od moich ostatnich wojaży tam sporo się pozmieniało. Ale ja też (na szczęście) nie posiadam odpowiedniego sprzętu :D
    Również ta główna sala w budzie pod Łabskim to jakieś kuriozum. O ile pamiętam, zazwyczaj kurzyli w tym holu od strony wejścia, ale jak widać i tam porządki chyba uległy zmianie :/
    Fajny wypadzik. Szczerze mówiąc, to biorę pod uwagę tegoroczny powrót w tę część Karkonoszy. Zobaczymy jednak na jak długo, kiedy i czy w ogóle.

    P.S. Kiedyś obok tego "ogródka meteorologicznego" na Szrenicy (działa od lat 50. i należy do Uniwersytetu Wrocławskiego) o mało nie uwaliła mnie żmija. Kumpel śmiał się że to była mamba, ale jak się okazało mieliśmy wtedy okazję zobaczyć jej czarną, rzadko spotykaną odmianę.
    http://www.zyciepabianic.pl/wydarzenia/miasto/nasze-sprawy/zmija-w-ogrodzie.html
    Ech...czasy ;)
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Łabskim dalej kurzą w tym holu, ale to właśnie jest główne wejście do budynku! Przechodzisz sobie koło tych ćmiących, bo inaczej nie można. Latem to pewno większość idzie na powietrze, a teraz zimno, więc mamy wędzarnię. Mokre ubrania i włosy szybko nasiąkają smrodem!

      Żmija to pewno się wygrzewała na jakimś kamieniu ;)

      Usuń
    2. Racja. Miałem jednak na myśli tę salę od drugiej strony, czyli od wejścia niedaleko rozwidlenia szlaków.

      A żmija fakt...wygrzewała się, a ja niemalże nakryłem ją swoimi półdupkami ;)

      Usuń
    3. Nawet nie kojarzę tej sali, co nie zmienia faktu, że w takich miejscach jak schroniska powinien być całkowity zakaz palenia!

      Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Byłam tej kończącej się już zimy kilkakrotnie w tym schronisku i też uderzył mnie smród fajnek w tym korytarzu... :/ Porażka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Również nie znoszę smrodu tytoniowego. W takich miejscach jak schronisko zaraz uderza w nozdrza. Dotleniasz się na szlaku a tu jakby cię obuchem walnęło.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jednak słońce zawitało :) lubię góry w każdej postaci, ale te słoneczne jakoś bardziej:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niby w górach zawsze jest ładnie, lecz jednak słoneczna pogoda dużo zmienia w każdym krajobrazie :)

      Usuń
  5. Też odwiedzałem tej zimy to schronisko kilka razy i też zauważyłem, że to pomieszczenie papierosami śmierdzi. Przy jednej mojej obecności, większa ekipa właśnie stała przy uchylonych drzwiach i paliła w najlepsze. Widać właścicielom to nie przeszkadza.

    Szkoda, że pogoda pierwszego dnia taka mało zachęcająca.

    Ja również tej zimy pierwszy raz zauważyłem te tabliczki informujące o zakupie biletów do PN-u przez telefon. Aż sobie pomyślałem kiedy usłyszę o akcjach parkowców, którzy będą sprawdzać czy wszyscy chodzący sobie po szlakach takowy bilet posiadają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właścicielom smród fajek zapewne nie przeszkadza, ale jak widać niektórym turystom już tak!

      Takie tablice o biletach widziałem pierwszy raz dwa lata temu w Beskidzie Niskim, na granicy Magurskiego PN. Aby było śmieszniej tam w ogóle nie było zasięgu, więc nawet jeśli ktoś miał odpowiedni telefon to i tak by go nie kupił :)

      Zapewne część osób się wystraszy i bilet kupi, więc PN wyjdzie na swoje. Zadziwiające, że Czesi opłat nie pobierają, a jakoś ichniejszy Park nie upadł i nadal żyje ;)

      Usuń