czwartek, 7 września 2023

Bośnia wzdłuż Vrbasu: Jajce i Bugojno.

Droga na południe Bośni jest bardzo fotogeniczna, prawie cały czas jedziemy w obszarze górskim, przeważnie doliną rzeki Vrbas. Dodatkowo w niedzielę pojawia się mało ciężarówek, więc odpada ten element, który na bośniackich szosach często stanowi problem.




Długi, ale wąski sztuczny zbiornik Bočačko jezero (Бочачко језеро).


W pewnym momencie przekraczamy wewnątrzbośniacką granicę: z Republiki Serbskiej wjeżdżamy do Federacji boszniacko - chorwackiej. Ponieważ Boszniacy i Chorwaci nie umieszczają wielkich tablic wjazdowych jak Serbowie, to rozpoznać to możemy po zmianie głównego alfabetu na łaciński. No i zniknęły masowe serbskie flagi, w Federacji flag etnicznych jest jednak mniej. Jedynym elementem związanym z szeroko pojętą władzą był radiowóz stojący blisko granicy i polujący na nieostrożnych kierowców.

Tym sposobem dotarliśmy do miasta Jajce (Јајце), malowniczo położonego wśród gór, w miejscu gdzie rzeka Pliva wpływa do Vrbasu. I czyni to z przytupem, w postaci 22-metrowego wodospadu!


Widok ten robi wrażenie, zapewne jeszcze większe z platformy umieszczonej na dole, ale ta jest płatna, więc postanawiamy oszczędzić po dziesięć marek od osoby. Ponoć wodospad został uznany za jeden z dwunastu najpiękniejszych na świecie, lecz za mało wodospadów obejrzałem, aby móc to ocenić.


O ile w Banja Luce próżno było szukać turystów, o tyle w Jajcach się objawili i to bynajmniej nie pojedynczo. Zapewne swoje zrobił weekend z ładną, upalną pogodą (temperatura dochodziła do 38 stopni). Są to w zdecydowanej większości ludzie z Bośni i to zapewne Boszniacy, o czym świadczy bardzo duża liczba kobiet ubranych zgodnie z muzułmańskimi nakazami. Same chusty nie są niczym nadzwyczajnym na Bałkanach, ale jednak widząc panie w całości zakryte czarnymi workami, tak, że wystają tylko oczy, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno jeszcze Europa?


Rozmawiano między sobą po bośniacku, więc to nie Arabowie w zagranicznym tournee, tylko miejscowi. Przed wojnami jugosłowiańskimi takiego obrazka raczej byśmy nie doświadczyli - kilkukrotnie wspominałem już, że państwo Tity było krajem mocno zlaicyzowanym, dotyczyło to także Boszniaków. Po wojnie zaczęło to się zmieniać. W Bośni zostali niektórzy wojownicy z państw arabskich przywożący swoje wzorce kulturowe i religijne mocno odległe od liberalnego islamu bośniackiego. Zwłaszcza młodzi ludzie ochoczo przechodzili na pozycje konserwatywne. Indoktrynacja, bieda, brak perspektyw, chęć podkreślenia swojej odrębności od Chorwatów i Serbów - różne mogą być przyczyny. W każdym razie dzisiaj czasami ma się wrażenie, że oddaliliśmy się znacznie dalej od Wiednia niż kiedyś (popularne bośniackie powiedzenie mówiło, że jesteśmy zaledwie pięćset kilometrów od Wiednia).


Zamiast schodzić pod wodospad oglądamy go z drugiej strony. Woda to jednak straszna potęga!


Jajce to nie tylko wodospady. Już w czasach socjalistycznych turystów przyciągała otoczona murami starówka i liczne świątynie. Dodatkowo zachętą był fakt, że w 1943 roku właśnie w Jajcach zebrali się towarzysze z komunistycznej partyzantki i postanowili w nowej, świetlanej przyszłości ustanowić osobną republikę Bośni i Hercegowiny.


Będąc tu nie sposób uciec od wydarzeń z ostatniej wojny. Przed rozpadem Jugosławii Jajce, jak chyba prawie każde bośniackie miasto, było wymieszane etnicznie. Najwięcej mieszało Muzułmanów, nieco mniej Serbów, "Jugosłowian" i Chorwatów, ale żadna nacja nie była większością. W gminie proporcje się odwracały, bo Chorwaci wyprzedzali Serbów. Wiosną 1992 roku niemal wszyscy Serbowie stąd uciekli albo zostali wypędzeni. Powrócili jesienią. Boszniacy i Chorwaci w międzyczasie zdążyli się ze sobą skonfliktować, a serbskie wojsko to wykorzystało i zajęło miasto. Obrońcy później wzajemnie się oskarżali: Boszniacy twierdzili, iż Chorwaci dogadali się z Serbami i odpuścili walkę, Chorwaci mieli pretensje, że Muzułmanie utrudniali dostarczanie zaopatrzenia. Nie zmieniło to faktu, że panami w Jajcach stali się Serbowie, a kolumna kilkudziesięciu tysięcy uchodźców miała długość kilkunastu kilometrów! Wojska serbskie dokonały zwyczajowego zburzenia wrogich obiektów kultu: zniszczono niemal wszystkie meczety oraz klasztor franciszkański. Nie byli oni jednak pierwsi: w ostatnich dniach przed serbskim atakiem Chorwaci zrównali z ziemią serbską cerkiew. Naprawdę w tym kraju każdy naród ma swoje ciężkie grzechy!
Armia chorwacka odbiła Jajce niecałe trzy lata później. Oczywiście Serbowie uciekli, natomiast chorwackie wojsko początkowo nie pozwoliło powrócić do miasta Boszniakom. Sojusznikom.


Po wojnie meczety i klasztor odbudowano, cerkiew również. Dziś Jajce są unikatem na bośniackiej mapie, bo mieszka tu po równo tyle samo Boszniaków i Chorwatów. Do tego niewielka społeczność serbska, ale liczba ludności jest o połowę mniejsza niż przed wojną. Wschodnia część dawnej gminy odłączyła się i znajduje się w Republice Serbskiej.

Na ulicach dwukulturowość widać w przypadku pomników i flag: stoją obok siebie oddalone o kilkanaście metrów. Chorwaci mają krzyż umieszczony na fontannie, Muzułmanie oparli się o ścianę meczetu. Pytanie jak współistnienie tych dwóch narodów wygląda w codziennym życiu, a nie tylko w symbolice?



Potok turystów gwałtownie kończy się przy lokalach w pobliżu pierwszej bramy miejskiej, dalej nikt już prawie nie idzie, postanawiam więc zobaczyć meczet. Džamija Esme sultanije jest wyjątkowy, bo jako jedyny w kraju nosi imię kobiety, fundatorki, żony gubernatora Bośni.


Na dziedzińcu na blacie stołu śpi jakieś młode dziewczę opatulone chustą. Oprócz niej nikogo, również w środku, gdzie panuje przyjemny chłodek. Po wystroju widać, że to niedawna rekonstrukcja, natomiast oryginał pochodził z XVIII wieku.



Na zewnątrz dziewczyna nadal jest w objęciach snów, więc po cichu wracam na ulicę. W cieniu dostrzegam kran z turecką obudową. Szał niszczenia wszystkiego co osmańskie, który występował w Serbii, Bośnię szczęśliwie ominął.


Jajeckie (Jajcarskie?) obwarowania powstały w XIV i XV wieku, wraz z położoną na wzgórzu cytadelą były wówczas siedzibą średniowiecznych królów bośniackich. Tutaj koronowano ostatniego z nich, a niedaleko miasta został on później ścięty przez Turków. Łączna długość murów wynosi 1300 metrów, zachowały się dwie bramy i kilka wież. Na zdjęciu północna Banjalucká brána.


Gramolimy się po powyginanym bruku w górną część starówki. Wiele domów jest w stanie ruiny: niektóre z powodu opuszczenia, na innych wyraźnie odznaczają się ślady po pociskach. Może kiedyś mieszkali tu Serbowie?


Na widoki nie można narzekać: okoliczne zielone zbocza oraz... strome, metalowe dachy.



Wstęp do cytadeli jest płatny, więc podobnie jak w przypadku wodospadu ograniczamy się do obejrzenia z zewnątrz, chociażby głównego portalu z królewskim herbem.


Internety podają, że Serbowie nie zniszczyli dwóch miejscowych meczetów. Powodem miało być położenie w górnych strefach starówki, przez co "nie nadawały się do rozbiórki". Dziwne tłumaczenie. Przecież serbskie wojsko weszło do praktycznie pustego miasta, wtedy wszystko nadawało się do rozbiórki. W każdym razie jedną z owych świątyń był tak zwany Żeński Meczet (Ženska džamija). Budowla niewielka, prosta, pozbawiona minaretu, służąca głównie paniom, powstała na początku 19. stulecia. Wojnę rzeczywiście przetrwała, choć nie w całości, zniknęła m.in. kamienna tablica nad portalem z arabskim napisem i datą.


Szczęście w nieszczęściu miał dawny kościół Mariacki (Crkva svete Marije), gotycki, pochodzący ze średniowiecza. To właśnie w nim odbyła się ostatnia koronacja królewska w Bośni. Dwa lata po niej, w 1463 roku, Osmanowie podbili Jajce i całe królestwo w ciągu kilku tygodni, a w kolejnym stuleciu kościół przekształcili w meczet. Kilkukrotnie trawiły go pożary, po tym z XIX wieku już go nie odbudowano, więc w czasie wojny bałkańskiej nie został zniszczony, bo i tak był ruiną. Zaglądając przez bramę dostrzeżemy wnękę po mihrabie.



Innymi atrakcjami Jajec (Jajców?) są katakumby z grobowcem oraz kaplicą, a także starożytna świątynia Mitry (Jajački mitrej), ale ta o tej porze na pewno była już zamknięta. 
Za rzeką uwieczniam kolejny odbudowany meczet (Ramadan begova džamija), częściowo wykonany z drewna.


Jajce na pewno warte są co najmniej kilkugodzinnej wizyty. Początkowo chciałem tu nawet nocować, ale postanowiłem pomknąć jeszcze dalej na południe, więc siłą rzeczy wpadłem przelotem. Atrakcyjność turystyczną miasta podkreśla fakt wpisania go na listę rezerwową UNESCO obok takich miejscowości jak Sarajewo i Blagaj.
A o ile w momencie przyjazdu spotkałem sporo wizytujących, to w momencie wyjazdu byliśmy niemal sami.


Skoro już tu jesteśmy, postanowiłem podjechać kilka kilometrów na zachód, gdzie na Plivie znajdziemy Veliko i Malo Plivsko Jezero. Początkowo wyglądają spokojnie...


...ale nad Małym trafiam na tłumy, po prostu tłumy ludzi! To bardzo popularna okolica wypoczynkowa, są restauracje, plaże, płatne parkingi, a także rozmaite elementy małej architektury typu mostki. Ciężko w ogóle przedostać się autem, jakaś babka z belgradzkimi rejestracjami zablokowała całą drogę, bo musiała akurat w tym miejscu wsadzać do środka swoje bąbelki. Potem pchają się busiki, choć za bardzo nie ma ich jak przepuścić. 
Na krótką chwilę staję z boku, aby uwiecznić ikoniczny krajobraz Plivi: rzędy małych drewnianych domków, dawnych młynów wodnych (mlinčići). Oglądając foldery promocyjne z Bośni jest duża szansa, że zobaczycie je na którymś ze zdjęć reklamowych.



Dalsza droga na południe to nadal góry po bokach, ale w pewnym momencie się one oddalają, tworząc szeroką i długą Skopaljską dolinę. Co rusz widzę z boku nowe albo jeszcze budowane meczety; w biednych krajach zawsze się znajdą fundusze na świątynie.




Końcowy cel tego dnia to Bugojno (Бугојно), kilkunastotysięczne miasto nad Vrbasem. Niegdyś był to jeden z najważniejszych ośrodków przemysłowych Bośni, a także znany region myśliwski, swą willę miał tu sam Tito, który, jak każdy komunistyczny sybaryta, uwielbiał zabijać zwierzęta (inne źródła wspominają aż o trzech willach!). W przeciwieństwie do Jajec (Jajców?) turystów tu nie uświadczymy, bo po prawdzie nie mają tu czego szukać, choć ja pewno i tak znajdę coś ciekawego. Najpierw jednak musimy znaleźć dzisiejszy nocleg!
Właściwą ulicę wykrywam dość szybko, ale potem pojawiają się problemy. W adresie brak numeru, zresztą i tak niewiele by to zmieniło, bo numerów nie ma również na budynkach 😏. Parkuję w najrozsądniejszym miejscu, czyli obok baru, po czym ruszam na zwiad. Kończy się on niczym, nigdzie nie ma żadnej tabliczki, co akurat jest normą. Postanawiam zadzwonić, właściciel deklarował się, że zna angielski. Oczywiście okazało się, że nie zna, nawija do mnie po bośniacku.
- Wy jesteście z Chorwacji? - upewnia się.
- Nie, zdecydowanie nie!
Kilka razy powtarza się nazwa pobliskiej knajpy, po czym rozmowa się... urywa. Po chwili z lokalu wychodzi do nas uśmiechnięta dziewczyna. Córka albo krewna właściciela, też nie umie ani słowa w żadnym języku międzynarodowym, ale na żywo łatwiej się dogadać. Wyszło, że stanąłem tuż nad naszym apartamentem, który ulokowany jest obok baru. Pokój z kuchnią nie posiada wi-fi (straszne!), drzwi zewnętrzne zamykają się w tak dziwaczny sposób, że mocuję się z nimi dobrych kilka minut, ale można usiąść na bardzo fajnym balkonie z widokiem na nieustannie żyjącą okolicę.


Po odświeżeniu się wychodzimy na miasto. Mieszkamy właściwie w centrum, główny deptak oddalony jest o kilkaset metrów. Uliczna architektura to typowy bałkański eklektyzm (żeby nie napisać "rozpierdolnik" 😏).


Przed wojną struktura etniczna Bugojna była niemal idealna: trzecia część Boszniaków, trzecia część Serbów, trzecia część Chorwatów. A potem znów się wszystko pochrzaniło. Serbowie, zmarginalizowani politycznie, wraz z Jugosłowiańską Armią Ludową próbowali zająć miasto, a skoro im się nie udało, to bombardowali je nieustannie z ziemi i powietrza. Całkowicie zniszczono większość zakładów przemysłowych, w tym wielkie fabryki sprzętu wojskowego. Serbska ludność w pośpiechu opuściła ten teren. Willę Tito splądrowano i okradziono. Po odparciu serbskich ataków rozpoczęły się tarcia pomiędzy Muzułmanami i Chorwatami. Zaczynała się regularna wojna pomiędzy tymi nacjami (zwana "wojną w wojnie"). Początkowo w Bugojnie panował względny spokój, bo lokalni dowódcy potrafili się dogadać, ale w końcu konflikt wybuchł z całą siłą. W okolicy trwały regularne masakry wiosek, mordowano zarówno cywilów, jak i żołnierzy, koszmar. Armia boszniacka po dziesięciodniowej ofensywie w lipcu 1993 roku zajęła Bugojno. Chorwaci uciekli, jeńców i urzędników umieszczono w obozach (jeden mieścił się na stadionie piłkarskim), gdzie brutalnie się nad nimi znęcano, wielu zaginęło bez wieści. Chorwackie i serbskie domostwa w najlepszym razie splądrowano, w najgorszym zniszczono.
Po zakończeniu działań wojennych trzeba było jakoś przejść do normalności, ale nie było to łatwe. Część Chorwatów wróciła do Bugojna przy pomocy organizacji międzynarodowych, ale nie Serbowie, miasto jest dzisiaj w czterech piątych zamieszkane przez Boszniaków. Mnożą się różne przeszkody (Chorwaci narzekają np. na utrudnienia w edukacji), nadal nieznany jest los niektórych chorwackich zaginionych. Wiele domów stoi pustych, ich właściciele mieszkają w Chorwacji, Serbii albo w Niemczech, gdzie powstał nawet klub piłkarski NK Bugojno Berlin. Ślady wojny są wszechobecne, ale życie toczy się nadal.



Tutejszy meczet (Sultan Ahmedova džamija) pochodzi z XVII wieku, lecz zupełnie po nim tego nie widać! Już w czasach późnego Tito przeszedł "unowocześniający" remont, a obecnie dodatkowo ma brzydki betonowy minaret, gdyż stary został rozwalony w czasie wojny.


Kościół św. Antoniego (Crkva sv. Antuna) to jedna z największych świątyń katolickich w kraju, choć średnio urodziwa. Chorwaci zbudowali go w czasach austriackich. Trzy dekady temu został poważnie uszkodzony, a stojąca obok wieża podpalona i zniszczona. Po prawej wznosi się minaret nowego meczetu ufundowanego przez Saudyjczyków. Swoją świątynię mieli także Serbowie. Nie przetrwała 1992 roku, odbudowaną ją w stylu podobnym do oryginalnego.


Na deptaku tłocznie, ludzie wyszli z domów, gdy zrobiło się chłodniej. Wśród lokali dominują ćevabdžinice, co akurat bardzo nam odpowiada. Wybieramy jedną z nich, zamawiamy ćevapi (nietypowe, bo z kwaśną kapustą) i Sarajevsko do popicia. Kelner tak zgłupiał od nadmiaru zamówień, że trzy razy przynosił nam rachunek.



Niektóre kobiety chodzą w chustach zakrywających włosy, ale jest ich zdecydowanie mniej niż w Jajcach, brak pań całkowicie zakrytych workami. Z boku stoi koleś i usiłuje śpiewać do mikrofonu, brzmi to mniej więcej jak dręczenie kota, pewnie jakieś bośniackie przeboje. Jego towarzyszka próbuje zbierać pieniądze, raczej z marnym skutkiem.


Dwa światy: podświetlony minaret i reklama piwa.


Po kolacji mam jeszcze ochotę na jakiś kufelek, ale w bardziej spelunkowatym lokalu. Na rogu spotykamy taki idealny, z szyldem Nektara, piwa produkowanego w Banja Luce. W Bośni bardzo często ludzie piją piwo według zasad etnicznych: Boszniacy Sarajevsko, Chorwaci Karlovacko, a Serbowie właśnie Nektara. Zaciekawieni wchodzimy do środka. Prócz jednej kobiety sami faceci, wszyscy mniej lub bardziej wstawieni, łącznie z barmanem 😛. Jako turyści od razu przyciągamy spojrzenia, ale przyjazne, żadnej niechęci.
Niestety, Nektara nie ma, na stół wjeżdża Sarajevsko. A po chwili kolejne dwa piwa, choć ledwo zdążyliśmy skosztować pierwszych!


- To od szefa! - mruga okiem barman. - From boss!
No jak od szefa, to nie wypada odmówić! Wkrótce zjawia się i sam boss, starszy facet lekko chwiejący się na wszystkie strony.
- Dobrodošli u Bosnu i Hercegovinu, welcome! - woła. Po chwili próbuje spytać się skąd jesteśmy, a po kolejnej chwili wraca z wielką flaszką!
- Rakija, domowa, serbska! - uśmiecha się i wyciąga trzy szklane kubki. Teresa wymiguje się tłumaczeniem, że jest kierownicą, natomiast ja nie mam oporów. Rakija jest świetna, mocna, ale jednocześnie łagodna, znakomita wręcz. Niestety, jutro tak naprawdę ja prowadzę auto, więc muszę odmówić kolejnego kubka, bo wiem, że na nim by się nie skończyło... Szef jest wyraźnie zasmucony, ale nie nalega, kiwa ze zrozumieniem głową. Nagle przypomina sobie, że umie powiedzieć coś po polsku:
- Co robisz? - pyta.
- Piję piwo i wódkę - odpowiadam i wspólnie wybuchamy śmiechem.
Wychodzimy w doskonałym nastroju. Nie wiem, czy ugościli nas Boszniacy (Sarajevsko), Chorwaci (kufle były z chorwackich browarów) czy Serbowie (rakija), nie ma to znaczenia, było bardzo miło.

Przed snem siadam jeszcze na balkonie. Akurat z meczetu zaczyna się śpiew muezina, a z knajpy obok radosne śmiechy młodych ludzi. Odnoszę wrażenie, że im głośniej tamten nawołuje, tym głośniej ci się śmieją, ale może to tylko przypadek 😏.


W poniedziałkowe rano wyskakuję na szybko na miasto, do piekarni i aby porobić zdjęcia. Przed ósmą termometr pokazuje już 25 stopni, uff, będzie gorąco!



Ruch uliczny po bałkańsku, czyli dziwne maszyny i parkowanie w dowolnym miejscu 😊.


W parku w cieniu drzew stoi Pomnik Poległych Boszniaków w formie fontanny. Kawałek dalej muzułmański cmentarz, ale z datami powojennymi, więc to nie są ofiary żadnych zbrodni. Mimo wszystko dość dziwne miejsce na nekropolię.



Z daleka myślałem, że to krecik! Ale jakiś specyficzny, z fajką w gębie? Mural przedstawia kibiców klubu ze Srebrenika, a nie czechosłowackie zwierzątko.


Austriacy doprowadzili w XIX wieku do Bugojna kolej wąskotorową. Działała ona do 1972 roku, potem całkowicie ją zlikwidowano. Jedyna pamiątka to dworzec w stylu habsburskim, dzisiaj zwykły dom mieszkalny dla kilku rodzin.


Hrvatski Dom, centrum kulturowe Chorwatów od 1925 roku. W okresie komunizmu przekazane gminie, w czasie wojny bośniackiej przez pewien czas użytkowane przez Aktywną Młodzież Islamską (Aktivna islamska omladina). Rzeczywiście była aktywna, szczególnie wobec innowierców, zdarzały się morderstwa na tle religijnym z udziałem jej członków. Jak większość radykalnych organizacji powiązana była z Saudyjczykami.
Ogólnie tematów bliskich Chorwacji jest sporo: reklamy chorwackich banków i produktów, a w apartamencie chorwacka telewizja ustawiona była jako główna.


Bardzo ładny budynek gimnazjum, zapewne autorstwa architektów austro-węgierskich w modnym stylu orientalnym. Przed nim obelisk nieboszczki socjalistycznej Jugosławii, obok popiersia drugowojennych gierojów. 



Za dnia łatwiej dostrzec, że Bugojno nie jest zbyt bogatym miastem, nawet na głównym deptaku dominują zaniedbane budynki. Jugosłowiańskie zakłady zniszczono w czasie wojny albo dobiła je prywatyzacja. Resztki rozkradziono. Rozwija się od nowa przemysł tekstylny i meblowy oraz rolnictwo, ale regres gospodarczy w porównaniu z okresem przedwojennym jest znaczny. Spotykam nawet żebrzącą muzułmankę, co w tej religii stanowi wielką rzadkość.


Mimo wczesnej pory ludzie kręcą się jak w ulu. Stoją w kolejkach do banków i fryzjerów, działają pełną parą sklepy dla psów, natomiast znalezienie otwartego spożywczaka było sztuką. W końcu się udało, a wizytą w piekarni zakończyłem wizytę w Bugojnie. Nie były to co prawda Jajce, ale taka Bośnia zupełnie nieturystyczna także ma swój urok. No i ta rakija!

A teraz jeszcze dalej na południe, ku Hercegowinie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz