Droga na południe Bośni jest bardzo fotogeniczna, prawie cały czas
jedziemy w obszarze górskim, przeważnie doliną rzeki Vrbas. Dodatkowo w
niedzielę pojawia się mało ciężarówek, więc odpada ten element, który na
bośniackich szosach często stanowi problem.
Długi, ale wąski sztuczny zbiornik Bočačko jezero (Бочачко језеро).
W pewnym momencie przekraczamy wewnątrzbośniacką granicę: z Republiki Serbskiej wjeżdżamy do Federacji boszniacko - chorwackiej. Ponieważ Boszniacy i Chorwaci nie umieszczają wielkich tablic wjazdowych jak Serbowie, to rozpoznać to możemy po zmianie głównego alfabetu na łaciński. No i zniknęły masowe serbskie flagi, w Federacji flag etnicznych jest jednak mniej. Jedynym elementem związanym z szeroko pojętą władzą był radiowóz stojący blisko granicy i polujący na nieostrożnych kierowców.
Tym sposobem dotarliśmy do miasta Jajce (Јајце), malowniczo położonego wśród gór, w miejscu gdzie rzeka
Pliva wpływa do Vrbasu. I czyni to z przytupem, w postaci
22-metrowego wodospadu!
Widok ten robi wrażenie, zapewne jeszcze większe z platformy umieszczonej na dole, ale ta jest płatna, więc postanawiamy oszczędzić po dziesięć marek od osoby. Ponoć wodospad został uznany za jeden z dwunastu najpiękniejszych na świecie, lecz za mało wodospadów obejrzałem, aby móc to ocenić.
O ile w Banja Luce próżno było szukać turystów, o tyle w Jajcach się objawili i to bynajmniej nie pojedynczo. Zapewne swoje zrobił weekend z ładną, upalną pogodą (temperatura dochodziła do 38 stopni). Są to w zdecydowanej większości ludzie z Bośni i to zapewne Boszniacy, o czym świadczy bardzo duża liczba kobiet ubranych zgodnie z muzułmańskimi nakazami. Same chusty nie są niczym nadzwyczajnym na Bałkanach, ale jednak widząc panie w całości zakryte czarnymi workami, tak, że wystają tylko oczy, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno jeszcze Europa?
Rozmawiano między sobą po bośniacku, więc to nie Arabowie w zagranicznym tournee, tylko miejscowi. Przed wojnami jugosłowiańskimi takiego obrazka raczej byśmy nie doświadczyli - kilkukrotnie wspominałem już, że państwo Tity było krajem mocno zlaicyzowanym, dotyczyło to także Boszniaków. Po wojnie zaczęło to się zmieniać. W Bośni zostali niektórzy wojownicy z państw arabskich przywożący swoje wzorce kulturowe i religijne mocno odległe od liberalnego islamu bośniackiego. Zwłaszcza młodzi ludzie ochoczo przechodzili na pozycje konserwatywne. Indoktrynacja, bieda, brak perspektyw, chęć podkreślenia swojej odrębności od Chorwatów i Serbów - różne mogą być przyczyny. W każdym razie dzisiaj czasami ma się wrażenie, że oddaliliśmy się znacznie dalej od Wiednia niż kiedyś (popularne bośniackie powiedzenie mówiło, że jesteśmy zaledwie pięćset kilometrów od Wiednia).
Jajce to nie tylko wodospady. Już w czasach socjalistycznych turystów przyciągała otoczona murami starówka i liczne świątynie. Dodatkowo zachętą był fakt, że w 1943 roku właśnie w Jajcach zebrali się towarzysze z komunistycznej partyzantki i postanowili w nowej, świetlanej przyszłości ustanowić osobną republikę Bośni i Hercegowiny.
Będąc tu nie sposób uciec od wydarzeń z ostatniej wojny. Przed rozpadem Jugosławii Jajce, jak chyba prawie każde bośniackie miasto, było wymieszane etnicznie. Najwięcej mieszało Muzułmanów, nieco mniej Serbów, "Jugosłowian" i Chorwatów, ale żadna nacja nie była większością. W gminie proporcje się odwracały, bo Chorwaci wyprzedzali Serbów. Wiosną 1992 roku niemal wszyscy Serbowie stąd uciekli albo zostali wypędzeni. Powrócili jesienią. Boszniacy i Chorwaci w międzyczasie zdążyli się ze sobą skonfliktować, a serbskie wojsko to wykorzystało i zajęło miasto. Obrońcy później wzajemnie się oskarżali: Boszniacy twierdzili, iż Chorwaci dogadali się z Serbami i odpuścili walkę, Chorwaci mieli pretensje, że Muzułmanie utrudniali dostarczanie zaopatrzenia. Nie zmieniło to faktu, że panami w Jajcach stali się Serbowie, a kolumna kilkudziesięciu tysięcy uchodźców miała długość kilkunastu kilometrów! Wojska serbskie dokonały zwyczajowego zburzenia wrogich obiektów kultu: zniszczono niemal wszystkie meczety oraz klasztor franciszkański. Nie byli oni jednak pierwsi: w ostatnich dniach przed serbskim atakiem Chorwaci zrównali z ziemią serbską cerkiew. Naprawdę w tym kraju każdy naród ma swoje ciężkie grzechy!
Armia chorwacka odbiła Jajce niecałe trzy lata później. Oczywiście Serbowie
uciekli, natomiast chorwackie wojsko początkowo nie pozwoliło powrócić do
miasta Boszniakom. Sojusznikom.
Po wojnie meczety i klasztor odbudowano, cerkiew również. Dziś Jajce są
unikatem na bośniackiej mapie, bo mieszka tu po równo tyle samo Boszniaków i
Chorwatów. Do tego niewielka społeczność serbska, ale liczba ludności jest o
połowę mniejsza niż przed wojną. Wschodnia część dawnej gminy odłączyła się
i znajduje się w Republice Serbskiej.
Na ulicach dwukulturowość widać w przypadku pomników i flag: stoją obok
siebie oddalone o kilkanaście metrów. Chorwaci mają krzyż umieszczony na
fontannie, Muzułmanie oparli się o ścianę meczetu. Pytanie jak
współistnienie tych dwóch narodów wygląda w codziennym życiu, a nie tylko w
symbolice?
Potok turystów gwałtownie kończy się przy lokalach w pobliżu pierwszej bramy miejskiej, dalej nikt już prawie nie idzie, postanawiam więc zobaczyć meczet. Džamija Esme sultanije jest wyjątkowy, bo jako jedyny w kraju nosi imię kobiety, fundatorki, żony gubernatora Bośni.
Na dziedzińcu na blacie stołu śpi jakieś młode dziewczę opatulone chustą. Oprócz niej nikogo, również w środku, gdzie panuje przyjemny chłodek. Po wystroju widać, że to niedawna rekonstrukcja, natomiast oryginał pochodził z XVIII wieku.
Na zewnątrz dziewczyna nadal jest w objęciach snów, więc po cichu wracam na ulicę. W cieniu dostrzegam kran z turecką obudową. Szał niszczenia wszystkiego co osmańskie, który występował w Serbii, Bośnię szczęśliwie ominął.
Jajeckie (Jajcarskie?) obwarowania powstały w XIV i XV wieku, wraz z położoną na wzgórzu cytadelą były wówczas siedzibą średniowiecznych królów bośniackich. Tutaj koronowano ostatniego z nich, a niedaleko miasta został on później ścięty przez Turków. Łączna długość murów wynosi 1300 metrów, zachowały się dwie bramy i kilka wież. Na zdjęciu północna Banjalucká brána.
Gramolimy się po powyginanym bruku w górną część starówki. Wiele domów jest w stanie ruiny: niektóre z powodu opuszczenia, na innych wyraźnie odznaczają się ślady po pociskach. Może kiedyś mieszkali tu Serbowie?
Wstęp do cytadeli jest płatny, więc podobnie jak w przypadku wodospadu
ograniczamy się do obejrzenia z zewnątrz, chociażby głównego portalu z
królewskim herbem.
Internety podają, że Serbowie nie zniszczyli dwóch miejscowych meczetów.
Powodem miało być położenie w górnych strefach starówki, przez co "nie
nadawały się do rozbiórki". Dziwne tłumaczenie. Przecież serbskie wojsko
weszło do praktycznie pustego miasta, wtedy wszystko nadawało się do
rozbiórki. W każdym razie jedną z owych świątyń był tak zwany Żeński Meczet
(Ženska džamija). Budowla niewielka, prosta, pozbawiona minaretu,
służąca głównie paniom, powstała na początku 19. stulecia. Wojnę
rzeczywiście przetrwała, choć nie w całości, zniknęła m.in. kamienna tablica
nad portalem z arabskim napisem i datą.
Szczęście w nieszczęściu miał dawny kościół Mariacki (Crkva svete Marije), gotycki, pochodzący ze średniowiecza. To właśnie w nim odbyła się
ostatnia koronacja królewska w Bośni. Dwa lata po niej, w 1463 roku,
Osmanowie podbili Jajce i całe królestwo w ciągu kilku tygodni, a w kolejnym stuleciu kościół przekształcili w meczet. Kilkukrotnie
trawiły go pożary, po tym z XIX wieku już go nie odbudowano, więc w czasie
wojny bałkańskiej nie został zniszczony, bo i tak był ruiną. Zaglądając
przez bramę dostrzeżemy wnękę po mihrabie.
Innymi atrakcjami Jajec (Jajców?) są katakumby z grobowcem oraz kaplicą, a
także starożytna świątynia Mitry (Jajački mitrej), ale ta o tej porze
na pewno była już zamknięta.
Za rzeką uwieczniam kolejny odbudowany meczet (Ramadan begova džamija), częściowo wykonany z drewna.
Jajce na pewno warte są co najmniej kilkugodzinnej wizyty. Początkowo
chciałem tu nawet nocować, ale postanowiłem pomknąć jeszcze dalej na
południe, więc siłą rzeczy wpadłem przelotem. Atrakcyjność turystyczną
miasta podkreśla fakt wpisania go na listę rezerwową UNESCO obok takich
miejscowości jak Sarajewo i Blagaj.
A o ile w momencie przyjazdu spotkałem sporo wizytujących, to w momencie
wyjazdu byliśmy niemal sami.
Skoro już tu jesteśmy, postanowiłem podjechać kilka kilometrów na zachód,
gdzie na Plivie znajdziemy Veliko i Malo Plivsko Jezero.
Początkowo wyglądają spokojnie...
...ale nad Małym trafiam na tłumy, po prostu tłumy ludzi! To bardzo
popularna okolica wypoczynkowa, są restauracje, plaże, płatne parkingi, a
także rozmaite elementy małej architektury typu mostki. Ciężko w ogóle
przedostać się autem, jakaś babka z belgradzkimi rejestracjami zablokowała
całą drogę, bo musiała akurat w tym miejscu wsadzać do środka swoje bąbelki.
Potem pchają się busiki, choć za bardzo nie ma ich jak przepuścić.
Na krótką chwilę staję z boku, aby uwiecznić ikoniczny krajobraz Plivi:
rzędy małych drewnianych domków, dawnych młynów wodnych (mlinčići).
Oglądając foldery promocyjne z Bośni jest duża szansa, że zobaczycie je na
którymś ze zdjęć reklamowych.
Dalsza droga na południe to nadal góry po bokach, ale w pewnym momencie się
one oddalają, tworząc szeroką i długą Skopaljską dolinę. Co rusz
widzę z boku nowe albo jeszcze budowane meczety; w biednych krajach zawsze
się znajdą fundusze na świątynie.
Końcowy cel tego dnia to Bugojno (Бугојно), kilkunastotysięczne
miasto nad Vrbasem. Niegdyś był to jeden z najważniejszych ośrodków
przemysłowych Bośni, a także znany region myśliwski, swą willę miał tu sam
Tito, który, jak każdy komunistyczny sybaryta, uwielbiał zabijać zwierzęta (inne źródła wspominają aż o trzech willach!). W
przeciwieństwie do Jajec (Jajców?) turystów tu nie uświadczymy, bo po
prawdzie nie mają tu czego szukać, choć ja pewno i tak znajdę coś ciekawego.
Najpierw jednak musimy znaleźć dzisiejszy nocleg!
Właściwą ulicę wykrywam dość szybko, ale potem pojawiają się problemy. W
adresie brak numeru, zresztą i tak niewiele by to zmieniło, bo
numerów nie ma również na budynkach 😏. Parkuję w najrozsądniejszym miejscu,
czyli obok baru, po czym ruszam na zwiad. Kończy się on niczym, nigdzie nie
ma żadnej tabliczki, co akurat jest normą. Postanawiam zadzwonić, właściciel
deklarował się, że zna angielski. Oczywiście okazało się, że nie zna, nawija
do mnie po bośniacku.
- Wy jesteście z Chorwacji? - upewnia się.
- Nie, zdecydowanie nie!
Kilka razy powtarza się nazwa pobliskiej knajpy, po czym rozmowa się...
urywa. Po chwili z lokalu wychodzi do nas uśmiechnięta dziewczyna. Córka
albo krewna właściciela, też nie umie ani słowa w żadnym języku
międzynarodowym, ale na żywo łatwiej się dogadać. Wyszło, że stanąłem tuż
nad naszym apartamentem, który ulokowany jest obok baru. Pokój z kuchnią nie
posiada wi-fi (straszne!), drzwi zewnętrzne zamykają się w tak dziwaczny
sposób, że mocuję się z nimi dobrych kilka minut, ale można usiąść na bardzo
fajnym balkonie z widokiem na nieustannie żyjącą okolicę.
Po odświeżeniu się wychodzimy na miasto. Mieszkamy właściwie w centrum,
główny deptak oddalony jest o kilkaset metrów. Uliczna architektura to
typowy bałkański eklektyzm (żeby nie napisać "rozpierdolnik" 😏).
Przed wojną struktura etniczna Bugojna była niemal idealna: trzecia część
Boszniaków, trzecia część Serbów, trzecia część Chorwatów. A potem znów się
wszystko pochrzaniło. Serbowie, zmarginalizowani politycznie, wraz z
Jugosłowiańską Armią Ludową próbowali zająć miasto, a skoro im się nie
udało, to bombardowali je nieustannie z ziemi i powietrza. Całkowicie
zniszczono większość zakładów przemysłowych, w tym wielkie fabryki sprzętu
wojskowego. Serbska ludność w pośpiechu opuściła ten teren. Willę Tito
splądrowano i okradziono. Po odparciu serbskich ataków rozpoczęły się tarcia
pomiędzy Muzułmanami i Chorwatami. Zaczynała się regularna wojna pomiędzy
tymi nacjami (zwana "wojną w wojnie"). Początkowo w Bugojnie panował
względny spokój, bo lokalni dowódcy potrafili się dogadać, ale w końcu
konflikt wybuchł z całą siłą. W okolicy trwały regularne masakry wiosek,
mordowano zarówno cywilów, jak i żołnierzy, koszmar. Armia boszniacka po
dziesięciodniowej ofensywie w lipcu 1993 roku zajęła Bugojno. Chorwaci
uciekli, jeńców i urzędników umieszczono w obozach (jeden mieścił się na
stadionie piłkarskim), gdzie brutalnie się nad nimi znęcano, wielu zaginęło
bez wieści. Chorwackie i serbskie domostwa w najlepszym razie splądrowano, w
najgorszym zniszczono.
Po zakończeniu działań wojennych trzeba było jakoś przejść do normalności,
ale nie było to łatwe. Część Chorwatów wróciła do Bugojna przy pomocy
organizacji międzynarodowych, ale nie Serbowie, miasto jest dzisiaj w
czterech piątych zamieszkane przez Boszniaków. Mnożą się różne przeszkody
(Chorwaci narzekają np. na utrudnienia w edukacji), nadal nieznany jest los
niektórych chorwackich zaginionych. Wiele domów stoi pustych, ich
właściciele mieszkają w Chorwacji, Serbii albo w Niemczech, gdzie powstał
nawet klub piłkarski NK Bugojno Berlin. Ślady wojny są wszechobecne, ale
życie toczy się nadal.
Tutejszy meczet (Sultan Ahmedova džamija) pochodzi z XVII wieku, lecz
zupełnie po nim tego nie widać! Już w czasach późnego Tito przeszedł
"unowocześniający" remont, a obecnie dodatkowo ma brzydki betonowy minaret,
gdyż stary został rozwalony w czasie wojny.
Kościół św. Antoniego (Crkva sv. Antuna) to jedna z największych
świątyń katolickich w kraju, choć średnio urodziwa. Chorwaci zbudowali go w
czasach austriackich. Trzy dekady temu został poważnie uszkodzony, a stojąca
obok wieża podpalona i zniszczona. Po prawej wznosi się minaret nowego
meczetu ufundowanego przez Saudyjczyków. Swoją świątynię mieli także
Serbowie. Nie przetrwała 1992 roku, odbudowaną ją w stylu podobnym do
oryginalnego.
Na deptaku tłocznie, ludzie wyszli z domów, gdy zrobiło się chłodniej. Wśród
lokali dominują ćevabdžinice, co akurat bardzo nam odpowiada.
Wybieramy jedną z nich, zamawiamy ćevapi (nietypowe, bo z kwaśną
kapustą) i Sarajevsko do popicia. Kelner tak zgłupiał od nadmiaru zamówień, że trzy razy przynosił nam rachunek.
Niektóre kobiety chodzą w chustach zakrywających włosy, ale jest ich
zdecydowanie mniej niż w Jajcach, brak pań całkowicie zakrytych workami.
Z boku stoi koleś i usiłuje śpiewać do mikrofonu, brzmi to mniej więcej jak
dręczenie kota, pewnie jakieś bośniackie przeboje. Jego towarzyszka próbuje
zbierać pieniądze, raczej z marnym skutkiem.
Dwa światy: podświetlony minaret i reklama piwa.
Po kolacji mam jeszcze ochotę na jakiś kufelek, ale w bardziej spelunkowatym
lokalu. Na rogu spotykamy taki idealny, z szyldem Nektara, piwa
produkowanego w Banja Luce. W Bośni bardzo często ludzie piją piwo według
zasad etnicznych: Boszniacy Sarajevsko, Chorwaci Karlovacko, a
Serbowie właśnie Nektara. Zaciekawieni wchodzimy do środka. Prócz
jednej kobiety sami faceci, wszyscy mniej lub bardziej wstawieni, łącznie z
barmanem 😛. Jako turyści od razu przyciągamy spojrzenia, ale przyjazne,
żadnej niechęci.
Niestety, Nektara nie ma, na stół wjeżdża Sarajevsko. A
po chwili kolejne dwa piwa, choć ledwo zdążyliśmy skosztować pierwszych!
- To od szefa! - mruga okiem barman. - From boss!
No jak od szefa, to nie wypada odmówić! Wkrótce zjawia się i sam boss,
starszy facet lekko chwiejący się na wszystkie strony.
- Dobrodošli u Bosnu i Hercegovinu, welcome! - woła. Po chwili próbuje
spytać się skąd jesteśmy, a po kolejnej chwili wraca z wielką flaszką!
- Rakija, domowa, serbska! - uśmiecha się i wyciąga trzy szklane kubki.
Teresa wymiguje się tłumaczeniem, że jest kierownicą, natomiast ja nie mam
oporów. Rakija jest świetna, mocna, ale jednocześnie łagodna, znakomita
wręcz. Niestety, jutro tak naprawdę ja prowadzę auto, więc muszę odmówić kolejnego
kubka, bo wiem, że na nim by się nie skończyło... Szef jest wyraźnie
zasmucony, ale nie nalega, kiwa ze zrozumieniem głową. Nagle przypomina
sobie, że umie powiedzieć coś po polsku:
- Co robisz? - pyta.
- Piję piwo i wódkę - odpowiadam i wspólnie wybuchamy śmiechem.
Wychodzimy w doskonałym nastroju. Nie wiem, czy ugościli nas Boszniacy
(Sarajevsko), Chorwaci (kufle były z chorwackich browarów) czy
Serbowie (rakija), nie ma to znaczenia, było bardzo miło.
Przed snem siadam jeszcze na balkonie. Akurat z meczetu zaczyna się śpiew
muezina, a z knajpy obok radosne śmiechy młodych ludzi. Odnoszę wrażenie, że
im głośniej tamten nawołuje, tym głośniej ci się śmieją, ale może to tylko
przypadek 😏.
W poniedziałkowe rano wyskakuję na szybko na miasto, do piekarni i aby
porobić zdjęcia. Przed ósmą termometr pokazuje już 25 stopni, uff, będzie
gorąco!
Ruch uliczny po bałkańsku, czyli dziwne maszyny i parkowanie w dowolnym
miejscu 😊.
W parku w cieniu drzew stoi Pomnik Poległych Boszniaków w formie fontanny.
Kawałek dalej muzułmański cmentarz, ale z datami powojennymi, więc to nie są
ofiary żadnych zbrodni. Mimo wszystko dość dziwne miejsce na nekropolię.
Z daleka myślałem, że to krecik! Ale jakiś specyficzny, z fajką w gębie?
Mural przedstawia kibiców klubu ze Srebrenika, a nie czechosłowackie
zwierzątko.
Austriacy doprowadzili w XIX wieku do Bugojna kolej wąskotorową. Działała
ona do 1972 roku, potem całkowicie ją zlikwidowano. Jedyna pamiątka to
dworzec w stylu habsburskim, dzisiaj zwykły dom mieszkalny dla kilku rodzin.
Hrvatski Dom, centrum kulturowe Chorwatów od 1925 roku. W okresie
komunizmu przekazane gminie, w czasie wojny bośniackiej przez pewien czas
użytkowane przez Aktywną Młodzież Islamską (Aktivna islamska omladina). Rzeczywiście była aktywna, szczególnie wobec innowierców, zdarzały się
morderstwa na tle religijnym z udziałem jej członków. Jak większość
radykalnych organizacji powiązana była z Saudyjczykami.
Ogólnie tematów bliskich Chorwacji jest sporo: reklamy chorwackich
banków i produktów, a w apartamencie chorwacka telewizja ustawiona była jako
główna.
Bardzo ładny budynek gimnazjum, zapewne autorstwa architektów
austro-węgierskich w modnym stylu orientalnym. Przed nim obelisk nieboszczki
socjalistycznej Jugosławii, obok popiersia drugowojennych gierojów.
Za dnia łatwiej dostrzec, że Bugojno nie jest zbyt bogatym miastem, nawet na
głównym deptaku dominują zaniedbane budynki. Jugosłowiańskie zakłady
zniszczono w czasie wojny albo dobiła je prywatyzacja. Resztki rozkradziono.
Rozwija się od nowa przemysł tekstylny i meblowy oraz rolnictwo, ale regres
gospodarczy w porównaniu z okresem przedwojennym jest znaczny. Spotykam
nawet żebrzącą muzułmankę, co w tej religii stanowi wielką rzadkość.
Mimo wczesnej pory ludzie kręcą się jak w ulu. Stoją w kolejkach do
banków i fryzjerów, działają pełną parą sklepy dla psów, natomiast
znalezienie otwartego spożywczaka było sztuką. W końcu się udało, a wizytą w
piekarni zakończyłem wizytę w Bugojnie. Nie były to co prawda Jajce, ale
taka Bośnia zupełnie nieturystyczna także ma swój urok. No i ta rakija!
A teraz jeszcze dalej na południe, ku Hercegowinie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz