czwartek, 31 sierpnia 2023

"Czyja jest Bośnia?". Z wizytą w Banja Luce.

W relacjach z Bałkanów najczęściej pisze się o Kosowie jako miejscu wybuchu kolejnego międzynarodowego konfliktu. W przeciwieństwie jednak do wielu ekspertów jak i "ekspertów" uważam, że znacznie bardziej niepewna jest Bośnia i Hercegowina. Kosowo to mały kraik na uboczu, bez znaczenia gospodarczego i politycznego, w dodatku zamieszkały w ogromnym procencie przez jedną narodowość (Albańczyków), którzy zdecydowanie górują nad burzącą się mniejszością (Serbami). W Bośni wygląda to zupełnie inaczej, gdyż państwo jest znacznie większe i ludniejsze, może być języczkiem u wagi w geopolityce, leży przy granicy unijnej, a rozłożenie sił pomiędzy różnymi narodami jest o wiele bardziej wyrównane niż w Kosowie. Zresztą już mieliśmy przykład sprzed ponad stu lat, że to wydarzenia w Bośni mogą mieć wpływ na całą Europę.

Choć Bośnia i Hercegowina nie jest głównym celem masowej bałkańskiej turystyki, to i tak sporo się po niej kręci cudzoziemców. Większość z nich zapewne słyszała o wojnie sprzed trzydziestu lat, dostrzeże jej ślady, wielu kojarzy oblężenie Sarajewa i przypadki ludobójstwa, ale ilu będzie znało szczegóły? Zapewne nieliczni, może i słusznie, gdyż nie po to jedziemy na wakacje, aby analizować masowe mordy, gwałty czy też inne niegodziwości z przeszłości. Ja jednak nie potrafię obok tego przejść/przejechać obojętnie, zwłaszcza, że w przypadku Bałkanów nie jest wcale pewne, iż nie nastąpi powtórka. Na wyjazd wziąłem ze sobą odpowiednią literaturę tematyczną. Zwłaszcza cenna okazała się książka "Czyja jest Bośnia?" Andrzeja Krawczyka, byłego ambasadora Polski w BiH - co prawda złapałem autora na kilku nieścisłościach, ale to świetna lektura dla kogoś zainteresowanego tematem. W tym odcinku mam zamiar zagłębić się "troszkę" w kwestię bośniacką.


Bośnię i Hercegowinę można dziś śmiało nazwać "chorym człowiekiem Europy". Tak naprawdę w tej formie jest to twór sztuczny, siłą utrzymywany przez inne państwa. Nie znaczy to jednak, że sama Bośnia i Hercegowina jako kraina jest sztucznie wykreowana. Jej granice z grubsza istnieją od czasów średniowiecza, choć wielokrotnie próbowano je zamazywać i zawsze z kiepskim skutkiem. Od wieków średnich był to także teren pogranicza, w tym przypadku cywilizacji zachodniej i wschodniej, chrześcijaństwa rzymskiego i ortodoksyjnego. To kwestie religijne wpłynęły na powstanie późniejszych narodów, bo każda z trzech głównych narodowości BiH to przecież Słowianie, genetycznie się prawie od siebie nie różniący. Każdy z tych narodów głosi, że jest u siebie i ma do tych ziem jeśli nie wyłączne, to główne prawo. Serbowie twierdzą, że byli tu od zawsze, tak jak i prawosławie. Boszniacy mówią to samo, tyle, że prawosławie zamienili w czasach tureckich na islam. Różne były ku temu powody (gospodarcze, pragmatyczne, rodzinne - np. aby ratować swoje dzieci przed porwaniem przez Turków), jednak według Serbów są oni zdrajcami, a nawet... Turkami (w czasie ostatniej wojny Serbowie często określali ich jako Turków). Chorwaci wywodzą, co za niespodzianka, że to oni są tu od zawsze, tylko trwają w wierze katolickiej. Co ciekawe, Chorwaci niekoniecznie uważają Boszniaków za zdrajców, a faszystowscy ustasze głosili, że muzułmanie to "najlepsi z Chorwatów", natomiast Serbowie są obcy. Najgorsze jest to, że każda z tych trzech stron częściowo ma rację i jej nie ma, jednak brak szans, aby uznała argumenty drugiej i trzeciej strony.

Jeżeli spojrzymy na historię, to od XVI - XVII wieku w Bośni dominowali wyznawcy Allaha. Nie nazywano ich jeszcze wtedy Boszniakami, termin ten pojawił się dopiero w pod koniec ubiegłego stulecia, to byli po prostu słowiańscy muzułmanie lub Muzułmanie rozumiani jako osobna nacja. Co ciekawe, mieszkali oni głównie w miastach, wieś pozostała chrześcijańska. W tym okresie islam równał się rozwojowi i postępowi, a chrześcijaństwo zastojowi. W następnych wiekach najliczniejsi stali się Serbowie, napływający tu z innych regionów. Czasem uciekali oni po nieudanych antytureckich powstaniach i osiedlali się m.in. w Chorwacji tworząc enklawy, które w czasach rozpadu Jugosławii chwyciły za broń przeciwko rządowi w Zagrzebiu. W XX wieku znowu Muzułmanie stali się najsilniejszą grupą etniczną, ale nigdy, podobnie jak przedtem Serbowie, nie tworzyli większości. Stało się tak natomiast w ostatnich latach, co sugeruje spis powszechny z 2013: według jego wyników Boszniacy to 50,12 % ludności BiH. Tych wyników nie uznają Serbowie, twierdząc, że Muzułmanów jest jedynie 49%, a więc nawet nie połowa, zatem nie ma mowy, aby mówić o Bośni jako państwie boszniackim. To ma ogromne znaczenie: gdyby Boszniaków była większość, wtedy pozostałe narody spadłyby do roli mniejszości, a nie narodów współrządzących.
A wracając znowu do przeszłości - odrębności boszniackiej długo nie uznawano. Jak już wspominałem - Serbowie traktowali ich jako serbskich odszczepieńców lub zturczonych Słowian (ewentualnie zeslawizowanych Turków), Chorwaci jako swoich rodaków, tylko, że innego wyznania. Oddzielność zauważyli natomiast w XIX wieku Austriacy. Międzywojenna Jugosławia ponownie twierdziła, że w Bośni żyją jedynie Serbowie i Chorwaci. Odwrócili to komuniści, trochę przez przypadek. Bośnia i Hercegowina stała jedną z republik tworzących komunistyczną Jugosławię, choć "Muzułmanie w sensie etnicznym" pojawili się dopiero w 1961 roku, gdy Tito utrzymywał bliskie stosunki z państwami islamskimi. Podobnie jak w przypadku Macedonii komunizm ma największe zasługi w powstaniu współczesnego narodu.
Okres panowania marszałka to również okres spokoju w dziejach Bośni, jednak utrzymująca się do dzisiaj w wielu krajach "jugonostalgia" oparta jest na wyobrażeniach zupełnie nieprzystających do rzeczywistości: titowskie państwo było przez większość swego trwania reżimem daleko gorszym niż chociażby PRL, a jego gospodarka utrzymywała się przy życiu głównie dzięki zagranicznym zastrzykom finansowym.
 

Ale pomińmy to. Tito zmarł, od razu obudziły się demony nacjonalizmu przez kilka dekad trzymane za mordę. Do Bośni dotarły one dość późno: skończyła się już wojna w Słowenii, rozpoczęła wojna w Chorwacji, a w republice nad Neretwą nadal panowała względna cisza. Ostatecznie konflikt wybuchł w 1992 roku: najpierw odbyło się referendum niepodległościowe, które zbojkotowali Serbowie. I tak nie mieli szans go zablokować, skoro stanowili mniejszość. Samo referendum nie uzyskało wymaganej większości głosów i było niezgodne z dotychczasowym prawem jugosłowiańskim, ale ze strony boszniackiej nikt się tym nie przejmował. Wojny można było jednak jeszcze uniknąć: politycy zachodni zaproponowali plan federacji przyszłego państwa, podziału na części narodowe z dużą autonomią. Przywódcy trzech bośniackich narodów zgodzili się, po czym lider Muzułmanów, Alija Izetbegović, po konsultacjach ze swoimi partyjnymi kolegami zgodę odwołał. Boszniacy chcieli państwa unitarnego (w którym siłą rzeczy mieliby najwięcej do powiedzenia), a cała historia jest mocno tajemnicza; według plotek jak zwykle maczali w tym palce Amerykanie. Boszniacy musieli być pewni swego, choć jednocześnie w Chorwacji i w Serbii kombinowano, jakby Bośnię rozerwać na pół nie dając Muzułmanom niczego albo bardzo niewiele.
W takiej sytuacji musiała wybuchnąć wojna. Krwawa, bardzo brutalna, gdzie sąsiad potrafił zatłuc sąsiada. Serbowie walczyli z Boszniakami i Chorwatami, a okresowo również Boszniacy z Chorwatami między sobą. Wszystkie strony popełniały straszliwe zbrodnie wojenne, lecz Serbowie najwięcej i te najbardziej spektakularne. Muzułmanie, którzy dla światowej opinii byli największymi ofiarami, także mieli swoje za uszami. Słynne oblężenie Sarajewa wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie fakt, że wojska boszniackie nie pozwalały swoim rodakom opuścić miasta. Tak - mieszkańcy Sarajewa stali się zakładnikami własnej armii i rządzących, gdyż oblegane miasto pełne cywilów lepiej oddziaływało na wyobraźnię niż opuszczone. Nie był to jedyny taki przypadek. Z kolei pomysłem serbskim na rozwiązane konfliktu w Sarajewie była etniczna separacja stolicy według wzorów z Berlina, z murem dzielącym go przez środek. 
Wojna trwała ponad trzy lata. Toczyła się ze zmiennym szczęściem, początkowo sukcesy odnosili głównie Serbowie, potem Boszniacy i Chorwaci. Pojawiały się kolejne plany pokojowego podziału Bośni, wszystkie odrzucono, głównie przez Muzułmanów, którzy z uporem domagali się państwa jednolitego administracyjnie. Przypomina to sytuację z Palestyny, gdzie muzułmanie także nie godzili się na podział według obcych projektów. W efekcie Żydzi wzięli sprawy w swoje ręce i wyznaczyli granice karabinami, tu było podobnie: gdy w końcu w 1995 pod naciskiem mocarstw zawarto pokój Bośnia i Hercegowina została podzielona, nie było innego wyjścia!


Państwo powstałe w wyniku układu w Dayton jest potworkiem administracyjno - politycznym, niepodobnym do żadnego innego na świecie! Czasem porównuje się go do Szwajcarii, ale jednak podobieństw jest znacznie mniej niż różnic. Kraj podzielony został na dwie części, zwane w dokumentach "entitetami". 51% zajmuje Federacja Bośni i Hercegowiny (boszniacko - chorwacka), 48% Republika Serbska (nie mylić z Republiką Serbii) plus dodatkowo istnieje dystrykt Brčko, kondominium zarządzane przez obie części, a w praktyce niezależny samorząd. Każda z walczących stron musiała zrezygnować z niektórych terenów uważanych za swoje, więc żadna nie była z takiego podziału zadowolona. Sarajewo pozostało w części boszniackiej, co oznaczało ucieczkę z niego większości Serbów.
 

"Entitety" posiadają wiele cech państwa, ale państwami nie są. Dodatkowo Federacja bośniacko - chorwacka jest zdecentralizowana, większość kompetencji posiadają samorządy kantonów, Republika Serbska jest bardziej jednolita. Mamy więc do czynienia z... federacją federacji 😏. Na terenie Bośni i Hercegowiny istnieje zatem kilkanaście parlamentów z Radami Ministrów i premierami kantonów, dwóch prezydentów "entitetów", dwóch premierów "entitetów" oraz... trzech członków Prezydium, bo każda główna nacja ma swojego! Prezydium tworzy zaś kolegialną głowę państwa! System administracyjny składa się z aż czterech poziomów: ogólnopaństwowy, trzech pseudopaństwowych (Federacja, Republika Srpska, Brčko), kantonów (tylko w Federacji) oraz gmin. Prawda, że proste? Dodatkowo nad tym wszystkim stoi jeszcze Wysoki Przedstawiciel dla Bośni i Hercegowiny (Office of the High Representative), utworzony przez grupę najważniejszych państw oraz organizacji międzynarodowych. Posiada on uprawnienia monarchy absolutnego: ma prawo do stanowienia prawa w postaci dekretów oraz unieważnienia każdego przepisu godzącego, w jego mniemaniu, w porozumienie pokojowe. Może również usuwać ze stołków urzędników. Ze swoich kompetencji korzystał nie raz. Inny smaczek to taki, że konstytucja Bośni i Hercegowiny została narzucona z zewnątrz, włączono ją do układu z Dayton i nigdy nie została zaaprobowana przez żaden parlament, natomiast jej gwarantami stały się m.in. sąsiednie państwa, w tym prezydent Serbii Milošević, uznany później za zbrodniarza. W efekcie Bośnia i Hercegowina jest dzisiaj państwem bez pełnej suwerenności, bo końcową kontrolę nadal sprawuje wspólnota międzynarodowa (w przeciwieństwie do Kosowa, które generalnie rządzi się samodzielnie). To także chyba jedyny taki przypadek na świecie. Trudno zatem się dziwić, że ów twór państwowy uważany jest przez swoich obywateli za karykaturę, krytykuje się rozbudowaną do granic absurdu biurokrację i korupcję oraz paraliż decyzyjny, bo trzy narody zazwyczaj nie potrafią się dogadać nawet w najbłahszych sprawach. Partie polityczne tworzy się głównie według podziałów etnicznych, a nie ideologicznych i tak się przeważnie głosuje. Z drugiej strony bez silnej zagranicznej ręki groźba kolejnej krwawej jatki wcale nie byłaby wykluczona, więc mamy tu prawdopodobnie do czynienia z klasycznym przykładem mniejszego zła. Każdy z narodów ma swoją wizję odnośnie przyszłości państwa odmienną od pozostałych, więc bez Wysokiego Przedstawiciela prawdopodobnie ciężko byłoby uzgodnić cokolwiek! Nieustannie powtarza się, że konieczne są głębokie reformy administracyjno - polityczne Bośni i Hercegowiny, ale póki co kończy się na słowach. Było nie było, od prawie trzech dekach ludzie żyją tu w pokoju, więc choć kulawo, jakoś to działa... Zawsze lepszy skorumpowany urzędnik czy nieudolna gmina niż zbiorowy grób.

A ponieważ niektóre kwestie znacznie gorzej wyglądają z zewnątrz niż z wewnątrz, to najlepiej do Bośni po prostu przyjechać i samemu ocenić - oczywiście turystycznym, przelotnym okiem - czy ten narzucony siłą pokój jest siebie wart. W tym roku postanowiłem zobaczyć także coś na prowincji, bo większość ruchu cudzoziemskiego koncentruje się na Sarajewie, Mostarze i kilku okolicznych miejscach (kilka lat temu byłem także w Tuzli, która również leży poza utartymi szlakami).
 

Granicę z Chorwacją przekraczamy, jak pisałem w poprzednim odcinku, na rzece Sawa, oddzielającej Slavonski Brod od Brodu (Брод). Przed wojną miasto - jak prawie każde w Bośni - było wieloetniczne. W nim samym najliczniejszą grupę stanowili Serbowie, nieznacznie górując nad Chorwatami. W całej gminie było odwrotnie, do tego kilkanaście procent Muzułmanów i spora grupa osób nieokreślonych ("Jugosłowianie"). W momencie wybuchu konfliktu wiosną 1992 roku tutejszy most stał się niezwykle ważny pod względem strategicznym, gdyż w pewnym momencie pozostał jedynym niezniszczonym łącznikiem z Chorwacją. Zmieniło się to po ataku Serbów na Bosanski Brod, kiedy to uciekła z miasta większość Chorwatów oraz chorwackie oddziały, które zaraz potem most wysadziły. 
Serbowie zmienili nazwę miejscowości, gdyż Bosanski Brod (Босански Брод) źle im się kojarzył, choć dotyczył przecież położenia geograficznego, a nie narodowości! Stał on się Serbskim Brodem (Српски Брод), co odzwierciedlało strukturę etniczną po czystkach (85 procent Serbów), ale Trybunał Konstytucyjny BiH nakazał usunięcie tego przymiotnika. Dzisiaj zatem mamy po prostu Brod i taki napis z żywopłotu wita przy wjeździe, lecz... Chorwaci nadal konsekwentnie używają nazwy "Bosanski Brod".


Jak już wspominałem: kontrola chorwacka przebiegła ekspresowo, po bośniackiej stronie stoimy i stoimy... W lusterku widzę rosnący sznur aut. Po czym nagle samochodowy potok rusza, podjeżdżam do budek, pogranicznik macha ręką, aby jechać dalej, niczego nie chce oglądać. Właściwie nasz wjazd do Bośni nie został w żaden formalny sposób zarejestrowany. Całość zajęła dwadzieścia minut, wynik lepiej niż przyzwoity!

Na pierwszym skrzyżowaniu witają duże tablice informujące o wjeździe do Republiki Serbskiej. Stoją one na każdej drodze którą przecina wewnątrzbośniacka granica, nie sposób ich przeoczyć. Dla odmiany Federacja boszniacko - chorwacka nie reklamuje się w ten sposób, Serbowie mają znacznie większą potrzebę podkreślania, że oto są.


W Republice Serbskiej oficjalnym alfabetem jest cyrylica. Na tablicach wjazdowych, drogowskazach i tym podobnych najpierw występuje zapis w tej wersji, a potem w łacińskiej. Tyle, że polityka sobie, a życie sobie. Do rozpadu Jugosławii w BiH mało kto jej używał, Serbowie przecież doskonale znają łaciński alfabet, więc na banerach, szyldach reklamowych i ulotkach widnieje właśnie on. Pragmatyzm i biznes, bo przez przejście graniczne wjeżdżają także turyści z Chorwacji, którym łatwiej przeczytać taką formę.


W Brodzie nie ma zabytków, więc wizytę ograniczam do odwiedzin stacji benzynowej, żeby wymienić walutę. Co prawda markę zamienną (konvertibilna marka) powiązano stałym kursem z euro, ale, wbrew temu co czasem wypisują w internetach, posiadanie jej jest koniecznie, aby zapłacić w wielu miejscach. Euro nie jest walutą Bośni i Hercegowiny i zwyczajnie nie musi być przyjmowane przez lokalsów, czego wiele osób nie rozumie. Na tankszteli spędzam dłuższą chwilę, bo sprzedawca instaluje trzem młodym kobietom bośniackie karty SIM i są z tym jakieś problemy.

Okolice Brodu to taki teren, które więcej niż jedna nacja uważa za etnicznie swój. I Chorwaci i Serbowie twierdzą, że oni byli tu od zawsze. Gdyby nie podział religijny, można by uznać, że jedni i drudzy mają rację. Gdy czyta się historię w internecie (chociażby na Wikipedii), to zawsze dojrzymy tylko jedną stronę medalu. Chorwaci piszą o serbskich wypędzeniach z domów, wysyłaniu do obozów koncentracyjnych, ostrzale Slavonskiego Brodu. Serbowie o strachu przed powtórką ludobójstwa z II wojny światowej, gdy ustasze mordowali prawosławnych, wypędzeniach z domów, wysyłkach do obozów koncentracyjnych, a także o masowych zwolnieniach serbskich pracowników zatrudnionych w Slavonskim Brodzie. I znów pojawia się kwestia mostu: Chorwaci wspominają, że Serbowie nieustannie próbowali go rozwalić, żeby przerwać komunikację pomiędzy oboma brzegami Sawy, a ci drudzy rewanżują się opisem, że Chorwaci zamknęli go dla Serbów i wywiesili napisy "Serbom i psom wstęp wzbroniony". Nieco podobnie wygląda sytuacja z opisem zbrodni na cywilach. Wiadomo, że miały one miejsce, ale obie strony inaczej do nich podchodzą. Największa z nich wydarzyła się w pobliskiej wiosce Sijekovac (Сијековац), zginęło tam od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Według Serbów była to zemsta armii chorwackiej, z kolei Chorwaci twierdzą, że to przypadkowe ofiary ognia pomiędzy oddziałami wojskowymi z dwóch stron. 

Przy drogach co rusz mijam pomniki poświęcone poległym serbskim żołnierzom. Są też serbskie flagi - na każdym kroku, cała masa. W przeciwieństwie do flagi używanej w Serbii te pozbawione są herbu, mają tylko barwy, bo reprezentują nie państwo, a naród. Nota bene jest to ten sam układ co rosyjski, tylko odwrotny.



Pomimo upływu prawie trzydziestu lat widok zniszczonych domostw jest nadal powszechny. A nawet całych bloków: ten chyba się spalił, zanim go ukończono.


Wjeżdżam na jedną z nielicznych bośniackich autostrad: nową, pusta i udekorowaną flagami.


W upalne południe docieram do Banja Luki (Бања Лука), faktycznej stolicy Republiki Serbskiej. Faktycznej, bo konstytucyjna znajduje się w Sarajewie. To jednocześnie drugie pod względem wielkości miasto BiH (około 140 tysięcy mieszkańców). Stolica nie jest na bośniackiej liście must see, więc tym bardziej mnie interesowała. Wiele ulic w centrum jest pozamykanych, więc krążę w poszukiwaniu jakiegoś bezpłatnego parkingu i w końcu się udaje.


Banja Luka może poszczycić się historią sięgającą czasów rzymskich, ale to nie Rzymianie odcisnęli na mieście najbardziej widoczne piętno, a dwudziestowieczne nacjonalizmy. W czasie II wojny światowej znalazło się ono w granicach Niezależnego Państwa Chorwackiego, a ustasze z muzułmańską pomocą zgotowali miejscowym Serbom i Żydom ludobójstwo. Większość z nich zesłano do obozów koncentracyjnych lub zabito na miejscu. Zniszczono także najważniejsze prawosławne świątynie. Należy jednak dodać, że dopiero w okresie komunistycznym Serbowie stali się najludniejszą nacją, przedtem byli nią Boszniacy. Na skutek emigracji z różnych regionów rolę tę przejęli Serbowie, choć też nigdy nie stanowili większości. Zmieniła to wojna bośniacka: "nie-Serbów" wypędzono, i - biorąc wzorce z przeszłości - zburzono ich miejsca kultu. Zrównano z ziemią wszystkie (!) kilkanaście meczetów, również wysokiej klasy zabytki. Uszkodzeniu uległy także kościoły katolickie. Dziś Muzułmanów i Chorwatów w dużym stopniu zastąpili Serbowie uciekający z innych terenów, a miasto sprawia wrażenie rdzennie serbskiego, choć są rysy na tym starannie wypielęgnowanym wizerunku.


Po zaprowadzeniu pokoju wspólnota międzynarodowa zaczęła naciskać na odbudowę zniszczonych zabytków, zwłaszcza świątyń. A jest co odbudowywać! Postępowanie każdej armii w konflikcie bośniackim wyglądało tak samo: ostrzał i zajęcie wrogiej miejscowości, zabijanie i gwałcenie tych cywilów, którzy jeszcze w niej zostali, przepędzenie reszty, grabież, dewastacje, a na samym końcu rozwalenie z przytupem świątyni przeciwnika. To nic, że Bośnia była krajem świeckim i religią mało kto się do czasów wojny przejmował: rozpieprzenie meczetu, cerkwi albo kościoła stało się uświęconym obrzędem zwycięskich oddziałów.
Również w Banja Luce rozpoczęto rekonstrukcję zniszczonych meczetów, ale w większości przypadków są to konstrukcje, które tylko trochę przypominają poprzednie obiekty, ich wygląd jest współczesny. Tak jest również z meczetem ze zdjęcia poniżej (Hadži Omerova džamija) - oryginał powstał w 1618 roku, a kopia ma nieco ponad dziesięć lat.


Kawałek dalej wznosi się zabytek całkiem świecki: twierdza Kastel (tvrđava Kastel). Wybudowali ją w XVI wieku Turcy, ale prawdopodobnie już wcześniej istniały w tym miejscu umocnienia rzymskie oraz węgierskie. Twierdza wygląda dość świeżo i na pewno jest częściowo "poprawiona", ale nie wypadałoby do niej nie zajrzeć.


Szybko się okazało, że połowa jest zamknięta: ochroniarz wyprosił nas, tłumacząc, że szykują się na jakąś imprezę. To by tłumaczyło, dlaczego pod jedną z bram stoją dwie półciężarówki i rozpaczliwie próbują się wyminąć. Zaglądamy do drugiej połówki. Szału nie ma, ale można wejść na mury i popatrzeć na płynącą w dole rzekę Vrbas. Mieszkańcy Banja Luki lubią odpoczywać nad jej brzegami.



Obok umocnień stoi nowa cerkiew prawosławna, lecz nas bardziej interesuje...


...strzelający w niebo przecznicę dalej meczet Ferhata Paszy (Ferhat-pašina džamija). Był to jeden z najpiękniejszych okazów architektury osmańskiej na Bałkanach, a powstał na zlecenie Ferhata Paszy Sokolovicia, rodowitego Bośniaka i jednocześnie jednego z najważniejszych tureckich polityków 16. stulecia.


Meczet stał sobie spokojnie do maja 1993 roku. Musiał być podwójnie znienawidzony przez serbskich nacjonalistów: nie tylko jako świątynia muzułmańska, ale i z powodu patrona, który reprezentował "zdegenerowanych Serbów, którzy przeszli na islam". Wysadzono go w serbskie święto prawosławne, podobnie jak co najmniej jeden inny. Bardzo starannie zaopiekowano się resztkami, wywożąc je na rozmaite wysypiska śmieci. Urzędników ONZ, usiłując ocalić fragmenty, aresztowano. Na miejscu meczetu powstał parking.
Dwa lata później skończyły się wojenne sukcesy Serbów, inicjatywę przejęli Muzułmanie z Chorwatami. Banja Luka była nawet zagrożona atakiem przez nieprzyjacielskie wojska, ocaliło ją zawieszenie broni i narzucony pokój w Dayton. Do bośniackich miast miała powrócić normalność, Ferhadiję polecono odbudować. Prawica serbska szalała: atakowano Boszniaków podczas wmurowywania kamienia węgielnego, palono muzułmańskie domy i modlitewniki, uwięziono kilkaset osób w centrum islamskim, paradowano z uciętą głową świni, byli ranni i jeden zabity. Dwuznaczną postawę przyjęła policja, która w Bośni nie jest zarządzana przez władze centralne, ale "entitety". Ostatecznie odbudowany meczet otwarto dopiero w 2016 roku. Odtworzono jego oryginalną figurę, użyto także ocalałych fragmentów, których szukano na śmietniskach oraz w jeziorze - podobno odnaleziono tak 65% pierwotnej substancji.



Meczet niewątpliwie jest przepiękny, nigdy nie potrafię zrozumieć pobudek osobników, którzy niszczą takie rzeczy! Próbuję zajrzeć do środka, lecz akurat trwa modlitwa. Z głośników słychać było także nawoływanie, czyli wspólnota boszniacka jakoś się odrodziła, choć tylko w liczbie kilku tysięcy.



Od meczetu idziemy w kierunku północnym, gdzie ulokowano najważniejsze budynki miejskie i państwowe. Jest też fragment starówki z fantazyjną osłoną ze sztucznych kwiatków. Zjawiło się nawet dwóch miejscowych maczo: ledwie na chwilę się oddaliłem robiąc zdjęcie, a miejscowi panowie zaczęli coś proponować Teresie i raczej nie mieli na myśli usług przewodnickich.


I oto wychodzimy na wielki plac, na którym stoi wielka cerkiew z jeszcze większą dzwonnicą. Obok niej biały budynek z serbskimi i banjaluckimi flagami - Banski dvor z okresu międzywojennego, gdy (zgodnie z nazwą) stanowił siedzibę bana, odpowiednika wojewody. Dziś pełni funkcję głównej instytucji kultury Republiki Serbskiej.


Cerkiew, wbrew pozorom, ma jeszcze młodszą metrykę, liczącą zaledwie dwie dekady. Katedra Chrystusa Zbawiciela (Hram Hrista Spasitelja) to również rekonstrukcja - przed II wojną światową stała tu niemal identyczna w formie budowla. Trafiona niemieckim pociskiem została rozebrana cegła po cegle na polecenie Chorwatów. Komuniści nie pozwolili jej odbudować, woleli zamiast niej pomnik poległych i dopiero po kolejnym upadku Jugosławii odrodziła się niczym feniks z popiołów. W tym samym roku zniszczono meczety i rozpoczęto odbudowę cerkwi - Bóg nie znosi próżni.


Mimo, że nowa, to wnętrza posiada naprawdę ładne. I mieliśmy trochę szczęścia: właśnie skończyły się chrzciny, a zaczęto szykować się do ślubu.




To, co ocalało z przedwojennego oryginału, prezentowane jest niedaleko wejścia.


Ale to jeszcze nie koniec: ponieważ prawosławni nie spodziewali się, że kiedykolwiek będą mogli odbudować katedrę, więc w latach 60. niedaleko stąd powstała cerkiew św. Trójcy (Hram Svete Trojice), nosząca te same wezwanie co przedwojenna i będąca... jej kopią! Podsumowując: dziś w Banja Luce są dwie nowe cerkwie będące kopią starej, choć noszące różne wezwania 😏. Niestety, tę starszą nową cerkiew trudniej sfotografować, bo otoczenie jest ciasne, nie udało mi się też zrobić zdjęcia wnętrza, bo akurat odbywało się w środku nabożeństwo. Pewnie jakieś ważne, bo goście wspierali się przed nim Heinekenami 😛.



Tak zwany Pałac Republiki (Palata Republike) z 1936 roku, aktualnie oficjalna siedziba prezydenta Republiki Serbskiej. Chroniona z zewnątrz przez jednego policjanta leniwie przechadzającego się tam i z powrotem.


Czerwony proporzec to sztandar prezydenta. Znajduje się na niej godło Republiki Serbskiej. Dość dziwaczne, bo praktycznie pozbawione szczegółów heraldycznych (pomijając korony i liście dębu). Początkowo bośniaccy Serbowie mieli inny herb, nawiązujący do herbu Serbii, ale Trybunał Konstytucyjny nakazał jego zmianę, jako dyskryminujący inne narody (takiego tłumaczenia akurat nie kupuję).


To raczej nie jest służbowy wóz prezydenta, ale w stu procentach nie można wykluczyć. Kolorystycznie pasuje.


Teatr Narodowy. Nie kłuje w oczy.


Katolicy stanowią w Banja Luce niewielką, kilku procentową mniejszość, ale i tak daje to około pięciu tysięcy owieczek. Główną świątynią jest modernistyczna katedra św. Bonawentury (Katedrala svetog Bonaventure). Chrystus na pomniku wygląda jakby uciekł z musicalu, a dzwonnica kojarzy się ze wszystkim, tylko nie z kościołem: może trampolina na basenie albo wieża kontroli lotów?



Nowoczesne, ze szkła i metalu, budynki rządowe. Urzędnicy są pewnie grupą, która najbardziej się cieszy z pogmatwanego ustroju politycznego Bośni, tyle się ich dzięki temu namnożyło!



Skoro jesteśmy przy władzy, to sięgnę po kolejną z bośniackich ciekawostek: otóż Bośnia i Hercegowina, tak starająca się o równouprawnienie wszystkich narodowości, jest jednocześnie państwem oficjalnie... dyskryminującym mniejszości. Równouprawnienie dotyczy bowiem wyłącznie Muzułmanów, Chorwatów i Serbów i jedynie przedstawiciele tych narodów mają bierne prawo wyborcze do krajowego parlamentu i Prezydium. Konkretnie, członkowie innych narodowości również mogą kandydować, ale... muszą określić się jako Muzułmanin, Chorwat lub Serb! W przeszłości odbyła się próba kandydowania przez Żyda i Roma, ale nie zostali oni dopuszczeni do wyborów. Sprawa trafiła aż do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, który orzekł, że bośniacka konstytucja (napisana przez państwa Zachodnie i USA!) łamie prawa mniejszości, nakazał to zmienić, po czym... nic się nie zmieniło. Był również przypadek Serba, który chciał startować w wyborach prezydenckich, ale nie mógł, gdyż... mieszkał na terenie Federacji boszniacko - chorwackiej, a tylko Serb z Republiki Serbskiej może zostać przedstawicielem Serbów. Absurd? Nonsens? Nie. Bośnia i Hercegowina. Parytety narodowościowe w Bośni to rzecz święta i nikt ich nie chce ruszać, aby nie wybuchł kolejny konflikt.
Tak z innej beczki: czy Boszniak, który zmienił religię albo został ateistą, jest nadal Boszniakiem, skoro nierozerwalne ta nacja związana jest z islamem??

Ponieważ sport i polityka często chodzą ze sobą w parze, więc zaraz obok kompleksu rządowego zobaczymy kompleks sportowy ze stadionem miejskim.



Boczne, mniej reprezentatywne ulice stolicy.


Jeżeli Kosowo jest sercem Serbii, to znaczy, że Serbia już nie żyje, bo nie można żyć bez tego organu.


Tablice komunistycznych partyzantów są potwierdzeniem, że w czasach Jugosławii w Bośni używano głównie alfabetu łacińskiego, a cyrylica odrodziła się z przyczyn politycznych dopiero w momencie rozpadu.


Zastanawiałem się z jakiego powodu część ulic pozamykano. Otóż wieczorem odbywał się wielki patriotyczny koncert! Zorganizowali go weterani wojenni, nawołujący do przyjścia w ramach protestu przeciwko działaniom Wysokiego Przedstawiciela oraz Trybunału Konstytucyjnego. "Jeżeli teraz się wycofamy, to nie będzie ani Serbów ani Republiki Serbskiej" - alarmowali! Typowe pierdzielenie, bo w jaki sposób pójście na koncert bałkańskiego disco-polo miało powstrzymać zniszczenie Serbów i Republiki?? Nie wiem czy plany weteranów się powiodły (za owymi "weteranami" miała stać partia obecnego prezydenta), ale media w Sarajewie skomentowały z satysfakcją, że frekwencja nie była zbyt duża. Coś podobnego.


Robiąc kółko wróciliśmy do samochodu. Nigdzie, w żadnym miejscu nie dostrzegłem flagi państwowej BiH, nawet przy budynkach rządowych. Ani jednej, wyłącznie serbskie i samorządowe. To najlepszy przykład stosunku Serbów do państwa Bośnia i Hercegowina. Wspominałem, że utworzenie federacji w tej formie nie zadowoliło żadnej z walczących stron, ale najbardziej jej niechętni byli Serbowie. Oni od samego początku chcieli pozostać w jedności z Belgradem i trudno im się dziwić: praktycznie każdy naród chciałby być ze "swoimi" i "u siebie", a nie z "obcymi". Bano się islamskiego radykalizmu i chorwackiego odrodzonego faszyzmu, choć w masowej skali nic takiego nie nastąpiło. Jednak skoro pozwolono Albańczykom w Kosowie oderwać się od Serbii, to dlaczego zabroniono tego Serbom w Bośni? Co prawda w Kosowie sytuacja jest trochę inna, znacznie wyraźniej przebiegają granice etniczne, Bośnia to nadal mozaika narodowościowa, lecz Serbowie mają prawo czuć się poszkodowani. Federację przyjęto jako zło koniecznie, zresztą nie mieli w 1995 roku wyboru, gdyż przegrywali wojnę. Otrzymali autonomię prawdopodobnie najszerszą z możliwych: szacuje się, że aż 70 procent kompetencji zastrzeżonych zwykle dla państwa zostało przekazanych władzom lokalnym. Republika Serbska posiada nawet swoich zagranicznych przedstawicieli w niektórych państwach, ale jednak państwem formalnie nie jest. Praktycznie od samego początku wewnętrzna polityka Bośni i Hercegowina to starcie pomiędzy zwolennikami większej integracji (czyli głównie Muzułmanami), a rozluźnieniem relacji do związku czysto formalnego (Serbowie i część Chorwatów). Co rusz wybuchają kryzysy, tarcia, serbscy politycy grożą i straszą. Co ciekawe, zazwyczaj przy większym werbalnym poparciu Moskwy, niż Belgradu, który wcale nie skacze z radości na myśl o przyłączeniu połowy Bośni. Jak to się skończy? Ciężko przewidzieć. Mimo kolejnych awantur raczej nie grozi szybki wybuch kolejnej sąsiedzkiej wojny. Zwykli ludzie doskonale pamiętają co się wtedy działo i jakie ofiary ponieśli, więc nie tak łatwo pozwolą się prowadzić politykom na następną rzeź, zwłaszcza, że zwycięstwo w nowej wojnie byłoby i tak niemożliwe.


I na koniec jeszcze pytanie: czy warto zajrzeć do Banja Luki? Większość wpisów w internecie jest stolicy bośniackich Serbów nieprzychylna, dominują stwierdzenia, że w mieście nie ma nic ciekawego. Ja podczas niedzielnej wizyty bynajmniej się nie nudziłem, lubię miejscowości położone poza głównymi trasami turystycznymi.
Kolejne odwiedzone miejsca w Bośni nie będą już tak pozbawione turystów jak Banja Luka 😏.

10 komentarzy:

  1. Porządny opis kraju. Z ciekawością taki skrót przeczytałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię Twoje opisy z wycieczek, duży + za poznawanie historii zwiedzanych terenów!
    Szkoda tylko, że "Sudety IT" tak zdechły ostatnio.
    Pozdrowienia z Australii!
    Zb

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Praktycznie wszystkie fora zdychają. Ludzie dzisiaj już nie chcą czytać, liczyć się cudne (czytaj: przekombinowane) zdjęcie, ewentualnie krótka notka. Smutne. Pozdro!

      Usuń
  3. Bardzo trafny opis rzeczywistości BiH i w ogóle bardzo fajny jest ten twój blog - kopalnia ciekawych informacji z regionu który i mnie od dawna pociąga.

    Od siebie tylko dodam 2 kwestie:
    Bośniaccy muzułmanie kulturowo nie wywodzą się ani od prawosławnych Serbów ani od katolickich Chorwatów lecz od ludności słowiańskiej wyznającej bogomilizm. Ponieważ jako heretycy byli oni prześladowani przez katolików i prawosławnych toteż z chwilą nadejścia Turcji chętnie konwertowali na islam.

    Odnośnie porównania prawa Republiki Serbskiej i Kosowa do niepodległości to sytuacja jest zupełnie odmienna w obu tych krajach.
    W Kosowie Albańczycy w chwili secesji stanowili zdecydowaną większość (~90%) i we własnym kraju byli autentycznie prześladowani przez serbską mniejszość, co spowodowało rozruchy prowadzące finalnie poprzez wojnę do secesji uznanej przez większość cywilizowanego świata.

    Natomiast w BiH Serbowie nie tylko stanowili mniejszość ale dodatkowo wszystkie 3 główne nacje były mocno ze sobą przemieszane. Obecna Republika Serbska stała się etnicznie serbska (~90%) wyłącznie w wyniku masowych czystek etnicznych i mordów (vide masakra Srebrenicy) z lat 90-tych. Ważnym elementem porozumienia z Dayton jest prawo powrotu wszystkich uchodźców do swoich siedzib, co oczywiście jest przez Serbów blokowane.
    Gdyby zatem społeczność międzynarodowa zgodziła się na secesję Republiki Serbskiej byłaby to zatem akceptacja skutków polityki masowych czystek etnicznych i mordów i zarazem- zachęta dla innych w przyszłości.
    Czystki etniczne są klasyfikowane przez prawo międzynarodowe jako zbrodnie przeciw ludzkości a masakry takie jak ta w Srebrenicy za ludobójstwo dlatego zamiast możliwości secesji Serbowie w RS mogą liczyć jedynie na ściganie przez Międzynarodowy Trybunał Karny. Uważam to za moralnie słuszne.

    A tak na marginesie dodam że Bośniaccy muzulmanie to najbardziej życzliwi ludzie na całych Bałkanach, więc trzymam za nich kciuki żeby im się udało. Póki co demografia jest ich dużym sprzymierzeńcem.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście bogomilizm był ważną kwestią w historii Bośni, ale nie można stwierdzić, że wszyscy, którzy przechodzili na islam, byli bogomilami. Przyczyn konwersji było wiele, w tym również praktycznie (niższe podatki, możliwość zrobienia kariery). Zresztą w momencie wejścia do Bośni Turków to bogomilizm był na wymarciu, a przyjmowanie islamu odbywało się później dość masowo, zwłaszcza w miastach.

      Co do porównywania Kosowa i Republiki Serbskiej to rzecz jasna nie jest to ta sama sytuacja. Ale jest wiele podobieństw. Ani secesja Kosowa ani potencjalna secesja Republiki Serbskiej nie byłaby zgodna z prawem międzynarodowym i akceptując secesję Kosowa stworzono precedens, na który wszyscy będą się powoływać, co zresztą czyni nieustannie Rosja na wschodzie Ukrainy. Inna sprawą jest pytanie, czy w kwestii Kosowa można było zrobić coś innego? Z jednej strony Serbowie sami zawalili sprawę stosując w przypadku Albańczyków jedynie brutalną przemoc, z drugiej - w poprzednich dekadach gdy Albańczycy mieli w Kosowie bardzo szeroką autonomię, to oni sami często prześladowali Serbów, czyli teoretycznie naród rządzący. Co więcej, prześladowali Serbów już po 1999 roku będąc pod administracją międzynarodową, dokonali zagłady serbskiego dziedzictwa kulturowego, czyli uczynili dokładnie to samo co Serbowie w Bośni (oczywiście zachowując proporcję), a mimo to świat uznał ich jedynie za ofiary przyklepując niepodległość Kosowa. Nie, tego argumentu nie kupię, zwłaszcza, że prześladowanych narodów jest na świecie cała masa i nikt ich niezależności na forum międzynarodowym nie uznaje.
      O tym, że etnicznie Bośnia była bardzo przemieszana sam wspominałem, wyznaczenie normalnej granicy czystej etnicznie byłoby niemożliwe. Natomiast możliwe byłoby wyznaczenie obszarów z dominacją jednej nacji. Granice te byłyby oczywiście inne niż obecnych części składowych.
      Jeśli Boszniacy mogli przeprowadzić (nielegalne) referendum niepodległościowe, to, uważam, że Serbowie powinni mieć prawo do analogicznego referendum odnośnie potencjalnej secesji. Historia uczy, że raczej nie udaje się stworzenie normalnego państwa z tak dużą, wrogą mniejszością. W Kosowie się nie udało, w Bośni udaje się głównie dzięki trzymaniu ręki na pulsie z zewnątrz, czego nie można uznać za rzecz normalną.
      Powrót uchodźców to inna bajka, ale nie dotyczy to jedynie części serbskiej. W tej chorwacko - muzułmańskiej także próżno szukać większości Serbów, którzy uciekli przed wojskiem boszniacko-chorwackim.

      Osobiście uważam, że każda nacja ma prawo zdecydować o własnym losie i nie można jej trzymać na siłę w obcym państwie "bo tak". Rzecz jasna mówię o działaniach pokojowych, a nie czystkach etnicznych. Ale w przypadku Serbów potrafię zrozumieć ich podejście do całego tematu i zapewne gdybym był Serbem z Bośni, to także patrzyłbym na Belgrad jako swoją potencjalną stolicę, a nie boszniackie Sarajewo... Zbyt prosto i łatwo klasyfikuje się Serbów jako jedynych złych w tym konflikcie i wiesza na nich psy, bo "oni chcą secesji"... Tym bardziej, że czystki etniczne (dokonywane przez wszystkie strony konfliktu) były przecież skutkiem, a nie przyczyną wojny w Bośni. Gdyby Serbom pozwolono zdecydować o własnym losie (skoro mogli to uczynić stanowiący większość grupy chcące się oddzielić od Jugosławii) albo gdyby chociaż przystano na początku na federalizację państwa, której domagali się Serbowie, historia potoczyłaby się zapewne zupełnie inaczej.

      Pozdrowienia

      Usuń
    2. Oj widzę że dość mocno relatywizujesz winę poszczególnych stron konfliktu na zasadzie "wszyscy są winni", więc może przytoczę kilka twardych faktów na podstawie oficjalnych raportów MTK i ONZ
      1) 70% ofiar cywilnych (zabitych) stanowili Bośniacy (muzułmanie)
      2) 90% popełnionych zbrodni popełnili Serbowie, 6% Chorwaci, 4% Bośniacy
      3) Masowe gwałty na kobietach jako narzędzie wojny stosowali wyłącznie Serbowie
      4) takie zbrodnie popełnione przez Serbów jak ludobójstwo w Srebrenicy czy oblężenie Sarajewa nie mają w ogóle odpowiednika po stronie bośniackiej
      5) Na ponad 1.000.000 osób wypędzonych (czystki etniczne) czyli ~25% całej populacji BiH aż 90% stanowili Bośniacy a co ciekawe pozostałe 10% przypada na Serbów i Chorwatów głownie w wyniku ich wzajemnego konfliktu.

      Zwłaszcza punkt 5 jest ciekawy w kontekście tego jak BiH wygląda dziś gdy tam podróżujemy i można go zresztą łatwo zweryfikować porównując mapy etniczne BiH z 1991 i 1998 roku. Obszar terytorialny (etniczny) zarówno Serbów jak i Chorwatów uległ powiększeniu a zasięg Bośniaków pomniejszeniu, pomimo że Bośniaków było najwięcej.
      Było to efektem oficjalnej polityki poszczególnych stron konfliktu. Zarówno Serbowie jak i Chorwacji dążyli do utworzenia czystych etnicznie terytoriów i ich przyłączenia do Chorwacji i Serbii.
      W odróżnieniu oficjalna polityka Bośniaków słusznie zakładała istnienie wieloetnicznego kraju bez tworzenia etnicznych terytoriów bo po prostu było to niemożliwe: cały teren BiH był mieszany i prawie nigdzie żadna z nacji nie tworzyła zdecydowanej większości (jak to miało miejsce w np. Kosowie).
      Widać to także w dzisiejszej polityce i symbolice: Serbowie mają własny "entitet" narodowy "Republika Sersbska" z flagą serbską i polityką "serbizacji" wszystkiego co możliwe, w której Bośniacy są jedynie tolerowanymi obywatelami drugiej kategorii bo wymusza to Porozumienie z Dayton a Chorwaci prawie całkowicie dali stamtąd nogę nie chcąc takiej doli.
      Tymczasem drugi entitet jest całkowicie neutralny, w którym wszystkie 3 nacje mają równe prawa do tego stopnia że oficjalnie zniesiono godło bo zdaniem lokalnego trybunału "zawierało symbolikę Bośniacką i Chorwacką a nie zawierało symboliki serbskiej". W to miejsce wprowadzono zupełnie bezpłciową flagę podobną zresztą do tej z Kosowa, z symboliką wyłącznie europejską. Na szczęście w ludzkich sercach zachowała się piękna, pierwotna flaga BiH, którą można powszechnie spotkać na terenie Federacji BiH. Również ona jest bardzo neutralna bo jej głównym elementem jest "Bosanski Liljan" z czasów średniowiecznej (przedmuzułmańskiej) Bośni.

      pozdrawiam

      Usuń
    3. Nigdzie nie napisałem, że "wszyscy są winni", natomiast napisałem, że "nie ma tam niewinnych". Dość wyraźnie nawet stwierdziłem, że "Wszystkie strony popełniały straszliwe zbrodnie wojenne, lecz Serbowie najwięcej i te najbardziej spektakularne". Natomiast jeśli chodzi wybuch samej wojny, to tak, każda nacja jest jej winna. Do krwawej rozprawy z przeciwnikiem nawoływano już długo przed jej wybuchem, zwłaszcza Chorwaci zapowiadali Serbom powtórkę z rozrywki ustaszów. Trudno mi polemizować z danymi MTK i ONZ, ale nie da się ukryć, że te organizacje nie do końca równo traktowały obie strony konfliktu i ich ofiary. I jeśli chodzi o liczby to 25% ofiar i ponad pół miliona wypędzonych Serbów to mało? Gwałty stosowane były masowo również w starciach pomiędzy Chorwatami i Boszniakami z obu stron.

      I tak, Serbowie mają własny "entitet" narodowy, bo taki był wymóg układu z Dayton. Całkowicie to rozumiem, biorąc pod uwagę, że w przeciwnym razie doszło by do powtórki z 1992 roku, czyli sytuacji, że Boszniacy wraz z Chorwatami są w stanie przegłosować wszystko ponad głowami Serbów. Świetny powód do kolejnej wojny, nikt nie chce być mniejszością bez prawa decydowania. Zresztą wielu Chorwatów wcale nie do końca jest tak zadowolonych z obecnej sytuacji, co rusz pojawiają się głosy, aby wprowadzić także "entitet" chorwacki. A Kanton 10, który do tej pory jest "tymczasowy", bo Chorwaci upierają się przy Hercegobośniackim, na co nie zgadza się na Trybunał Konstytucyjny? Ten sam Trybunał, który zakwestionował nie tylko bośniackie symbole, ale też herb Republiki Serbskiej i jej hymn? Tradycyjna flaga bośniacka może i była piękna, ale Serbowie w ogóle się z nią nie identyfikowali, co mnie wcale nie dziwi, skoro używała ich ABiH i jej władze, więc swoją neutralność straciła 30 lat temu... Wspomniana przez Ciebie flaga to też nie jest żadna flaga "entitetu", tylko państwowa, więc formalnie używa się jej w całym kraju. To, że Boszniacy i Chorwaci nie przyjęli nowej flagi w swojej części państwa, to raczej nie dowód ich liberalizmu, ale kolejny paraliż decyzyjny. A na poziomie kantonów i niższym symbolika boszniacka i chorwacka jak najbardziej występuje.

      Ja, według Ciebie, relatywizuję, Ty, moim zdaniem, wybielasz Boszniaków. Różnica jest taka, że ja żadnej z nacji Bośni nie wywyższam ponad inne, do wszystkich mam podobny stosunek: neutralny, z pewną dozą sympatii. Ale nie miłości ;)

      Pozdrowienia

      Usuń
    4. Ja wcale Bośniaków nie wybielam bo nie muszę (nic mnie z nimi nie wiąże poza sympatycznymi doświadczeniami)- przedstawiłem ci twarde fakty - raporty wiarygodnych organizacji międzynarodowych, które ty z kolei uważasz że "nierówno traktowały strony konfliktu" (w domyśle krzywdziły Serbów). A było dokładnie odwrotnie - gdyby postanowienia ONZ były respektowane to nigdy nie doszłoby do masakry w Srebrenicy i w jej efekcie czystki etnicznej we wschodniej BiH, ktore są już trwałe i nieodwracalne. Tu pokrzywdzeni zostali wyłącznie Bośniacy i to bynajmniej nie krzywdzącymi opiniami tylko własną przelaną krwią w wyniku niedotrzymania zobowiązań przez ONZ.

      Ale skoro jesteśmy na forum turystycznym a ja do BiH podróżuję regularnie od 1998 roku to posłużę się własnymi obserwacjami.
      Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem BiH w 1998 roku w Republice Serbskiej nie widziałem ani jednego zachowanego meczetu. Z kolei na terenach kontrolowanych przez Bośniaków nie widziałem ani jednego zniszczonego kościoła czy cerkwii.
      W 1998 roku uderzyła mnie też inna ogromna dysproporcja: na terenach kontrolowanych przez Serbów widziałem całą masę celowo całkowicie zniszczonych domów (głównie podpalonych) bądź ostrzelanych "na rympał" Z kolei na terenie kontrolowanym przez Bośniaków takie domy wstępowały głownie na terenach pierwotnie zajętych przez Serbów a następnie odbitych przez Bośniaków.
      W Sarajewie, które przez całą wojnę było pod kontrolą Bośniaków w 1998 roku nie widziałem ani jednego celowo podpalonego domu czy zniszczonej świątyni. Pomimo kilkuletniego oblężenia i barbarzyńskiego ostrzału artyleryjskiego zabudowy cywilnej miasto prezentowało się całkiem nieźle, z dużymi punktowymi zniszczeniami na skutek serbskiego ostrzału artyleryjskiego. Zupełnie nie było widać skutków zniszczeń typowych dla walk/przemocy na skutek działań wewnątrz samego miasta. Nikt nie palił tam cerkwi czy kościołów - stały nietknięte.
      Z kolei po zeszłotygodniowej wizycie w BiH nadal widziałem następujące skutki wojny: na terenach kontrolowanych przez Serbów nadal widać całą masę zniszczonych i opuszczonych domów. Są to domy wypędzonych Bośniaków, którzy nie wrócili w swoje strony bo albo zginęli albo zostali wypędzeni i boją się wrócić. Z kolei na terenie kontrolowanym przez Bośniaków takie domy są już rzadkością.
      Serbowie prowadzili wojnę w BiH mniej więcej tak samo jak dziś robią to ruscy na Ukrainie. Ostrzał Sarajewa nie różnił się niczym od dzisiejszego ostrzału miast ukraińskich. Dlatego ani ruscy ani Serbowie nie cieszą się moją sympatią. Już dawno temu wywnioskowałem że Serbowie to tacy "ruscy Bałkanów". Zresztą Serbowie nie ukrywają swoich prorosyjskich sympatii i raczej stamtąd czerpią wzorce kulturowe - dlatego Bośnia obficie spłynęła krwią.

      pozdrawiam

      Usuń
    5. Argumenty "turystyczne" lepiej do mnie przemawiają niż suche liczy, ale pozwolę sobie zostać przy swoim zdaniu ;)

      Pozdrowienia

      Usuń