Horní Maršov (Marschendorf) to wioska w powiecie Trutnov, we wschodniej
części Karkonoszy. Wybrałem ją jako miejsce noclegowe podczas
wiosennego wyjazdu do Czech nieprzypadkowo: znalazłem tutaj jedne z
najtańszych możliwych noclegów. Chyba po raz pierwszy planując weekend nie
kierowałem się lokalizacją, ale właśnie ceną: gdy okazywała się atrakcyjna, to
sprawdzałem, czy okolica mi odpowiada. Tutejsza zdecydowanie odpowiadała,
szczególnie niektórzy strażnicy terenów prywatnych 😏.
Pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi z XV lub XVI wieku (istnieją
rozbieżności w tej kwestii). Wkrótce potem przybyli do niej koloniści, drwale
z Tyrolu. Wyrąbywali rosnące na zboczach lasy, a drewno spławiali w głąb
kraju, głównie do kopalń srebra w Kutnej Horze. Marschendorf był wówczas
ważnym ośrodkiem administracyjnym wschodnich Karkonoszy, a także religijnym:
najpierw protestanckim, później katolickim. Swój pałac postawili właściciele
majątku - Schaffgotschowie z Aichelburgami, a następnie rodzina Czernin -
Morzin. Działał browar, destylarnia, a od 19. wieku duża huta
szkła, powstawały obiekty dla turystów. Ludność, której było dwukrotnie
więcej niż obecnie, niemal w całości mówiła po niemiecku. Wypędzenia z 1946
roku przetrwało kilka niemieckich rodzin, a miejsce pozostałych zastąpili
Czesi z różnych części państwa. Tyle w skrócie o dawniejszej
historii. W czasach komunizmu zburzono niektóre zabytkowe budynki, zwłaszcza
przemysłowe, ale zainteresowani znajdą w wiosce te, które miały więcej
szczęścia.
Zimą musi być tu tłoczno z powodu bliskości ośrodków narciarskich. Latem na
pewno przyciągają najwyższe szczyty Karkonoszy, na szlaki łatwo można dotrzeć
komunikacją publiczną. W czerwcu w Maršovie panował spokój.
W wiosce zobaczymy dwie świątynie. Kościół Wniebowzięcia Maryi Panny jest
najstarszym budowlanym zabytkiem wschodnich Karkonoszy, powstał w XVI wieku
według projektu włoskiego architekta. W 1868 roku miał trzykrotnego pecha,
bowiem tyle razy uderzył w niego piorun w czasie jednej burzy i wywołał pożar.
Po wymianie ludności obiekt przestał być używany do czynności sakralnych.
Dookoła niego ciągnie się cmentarz. Większość nagrobków jest niemiecka, w tym
kilka powojennych, więc zapewne to te nieliczne rodziny, które pozostały. Do tego
zaniedbany grobowiec rodziny Aichelburg, która co prawda pochodziła z
Karyntii, ale od 19. wieku na tyle wsiąkła w czeskość, że prześladowali ich
naziści.
Maršov leży w dolinie Úpy (Aupa), z cmentarza można podziwiać
przeciwległe stoki z zabudową, a w dole wieżę nowego kościoła pod tym samym
wyzwaniem. Oddano go do użytku w 1899 przy okazji świętowania jubileuszu
50-lecia panowania Franciszka Józefa (choć ten przypadał rok wcześniej).
Udało się zerknąć do środka podczas mszy. Jak w wielu mniejszych osadach nie
ma tu samodzielniej parafii, za ołtarzem stoi nie ksiądz, a diakon (może
prowadzić mszę??), a frekwencja jest więcej niż skromna.
W przeciwieństwie do większości polskich miejscowości górskich Horní Maršov
posiada sporo starej zabudowy, tworzącej zwartą całość, co czyni spacer po nim
bardzo przyjemnym. Mało jest współczesnych wypełnień gryzących w oczy, a
reklamoza i baneroza rozwinęła się słabo. Centrum stanowi Bertholdovo náměstí,
plac przypominający mały rynek. Stoi przy nich kilka kamienic, dawny sąd
powiatowy oraz urząd gminy, fontanna i zabytkowy słup meteorologiczny.
Z tej uliczki wyłania się dwustuletni młyn, pełniący swą funkcję do końca II
wojny światowej. Po lewej opuszczony budynek browaru. Zakończył pracę jeszcze
wcześniej, po wykupieniu przez zakład z Trutnova.
Na głównej ulicy w rzędzie wznoszą się wille. Niektóre odpicowane, inne się
sypią. Jeżeli w weekend trafi się otwarty sklep, to na pewno będzie on należał
do Azjatów.
Ciekawy kształt Pomnika Poległych obok nowego kościoła.
Spotkamy również niemało drewnianych chałup w sudeckim stylu. Jedne się walą,
drugie odremontowano pod turystów, jak dom obok mojego pensjonatu.
To zdecydowanie najładniejszy budynek: piekarnia i sklep z 1798 roku!
Przywrócono jej dawny wygląd, szyld także wygląda na oryginalny.
Szkoła podstawowa i przedszkole. I tu się nieźle machnąłem z datacją: wydawało
mi się, że to gmach przedwojenny, jednak powstał... w 1993 roku 😛. A tak mi się
spodobał... W pracach brał udział polski Budimex i piętnaście firm
czeskich.
Úpa dzieli wioskę na dwie połowy. Najkrótsza droga na drugą stronę prowadzi
przez wąski mostek z drewnianą podłogą.
Skoro wybrałem zakwaterowanie w górskim otoczeniu, to nie wypada, aby w góry
nie pójść. Zwłaszcza, że w tym roku nie byłem w Sudetach, same
Beskidy! Ponieważ jednak główny cel weekendu to wypoczynek, wymyślam
niezbyt forsowną trasę, po prostu przejście do sąsiednich miejscowości
szlakami, zamiast wzdłuż drogi.
W sobotni poranek grupa osób stoi na przystanku autobusowym i czeka na
autobus, który zawiezie ich pod Śnieżkę lub w inne wyższe partie Karkonoszy.
Do niedawna najznakomitszym zabytkiem Maršova był pałacyk z końca XVIII wieku.
W 1945 ukradziono go Czernin - Morzinom i przekazano gminie, a potem państwu.
Mieściła się w nim szkoła, dom dziecka i kino. Po powrocie demokracji znowu
stał się majątkiem gminy, lecz ta nie wiedziała co z nim zrobić i wystawiła go
na sprzedaż. Został nabyty przez jakąś podejrzaną fundację z Rosjaninem jako
właścicielem. Oczywiście nie podjęto żadnych prac renowacyjnych, pałac
niszczał, a w sierpniu 2018 roku spłonął. Od początku podejrzewano podpalenie.
Wkrótce po pożarze kupił go pewien Czech i prowizorycznie zabezpieczył dachy.
Poza tym nic się tu nie dzieje, chyba, że w policyjnym śledztwie, które
wykazało, iż pałac podpalił... przyszły właściciel, aby zbić cenę.
Idziemy wzdłuż rzeki, gdzie aż do lat 90. ubiegłego stulecia działała
przędzalnia lnu. Pozostałością po niej jest kamienny magazyn. W nawiasie
dodam, że wszystkie najważniejsze obiekty opisane są na specjalnych
karkonoskich tablicach w czterech językach.
To z kolei początek drogi krzyżowej. Po akcjach wandalizmu otrzymała nowe,
bardzo kolorowe oblicze.
Obity drewnem dom pierwotnie był budynkiem uzdrowiska, które wymyślił sobie
hrabia Aichelburg. Proponował jednak kuracje zimną wodą, a, nie wiedzieć
czemu, potencjalni pacjenci woleli konkurencyjne ciepłe źródła. Uzdrowisko
rychło upadło, dom stał się gospodą, którą kilkukrotnie chciała zabrać powódź,
ale jej się nie udało. Czeska wikipedia podaje dodatkowo, iż mieścił się tu...
żeński klasztor, ale coś mi ta informacja nie pasuje.
Ta okolica nosi nazwę Temný Důl (Dunkelthal). Przechodzimy przez Úpę i
wchodzimy na niebieski szlak. Zaczyna się także park narodowy, ale próżno
szukać budki pobierające haracz.
Początkowo ścieżka prowadzi łagodnie wzdłuż potoku Honzův ručej (lub Honzův
potok, niem. Honsgraben). Na szerokiej polanie dostrzegam kilka opuszczonych
domów - osadę Honzův potok (Honsgraben). Założyli ją przybyli z
Alp drwale, którzy... nielegalnie przejęli cesarskie grunta. Nazwa pochodziła
od imienia jednego z osadników.
Szlak skręca w lewo i przez chwilę biegnie mocno pod górę. Potem znowu się
wypłaszcza. Mijamy rozwidlenie Pražačka i dalej pójdziemy asfaltową
Rudolfovą cestą. W pewnym momencie gdzieś z boku przebijają się skromne
widoki na okolicę. Znajdujemy także pierwsze jagody, które tej wiosny wyraźnie
zaspały.
Po godzinie od wejścia do lasu osiągamy progi
Modrokamennej boudy (Blausteinbaude). Ma sto pięćdziesiąt lat, lecz nie
jest specjalnie urodziwa. Drogo tu, więc siadamy na jednym piwie. Oprócz nas
gości się tylko grupa czeskich hulajnogarzy.
Od schroniska, a właściwie od restauracji, będziemy schodzić. Czasem trafi się
jakiś widoczek.
Wśród pierwszych zabudowań pojawiają się nowe chałupy stylizowane na
historyczne. Nakaz architekta czy po prostu dobra praktyka?
Jańskie Łaźnie (Janské Lázně, Johannisbad) są malutkim uzdrowiskiem
(dokładnie 708 mieszkańców), ale znanym. Pierwsze źródła
odkryto już prawdopodobnie w XI wieku, lecz historia zorganizowanego
wodolecznictwa zaczęła się sześć stuleci później za sprawą książąt
Schwarzenbergów. Czas największej popularności nastąpił w okresie
międzywojennym, kiedy zarządzała nimi specjalna spółka
Aktiengesellschaft Johannisbad. W 1925 roku odbyły się w nich pierwsze
mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym, a w 1937 Zimowa Olimpiada
Robotnicza, będąca konkurencją dla "burżuazyjnych" tradycyjnych olimpiad. Do
dziś zachowało się wiele zabytkowych domów uzdrowiskowych sąsiadujących z
budynkami z okresu socjalizmu. Komuniści też sporo starych obiektów wyburzyli,
nie pozwolili także skorzystać z planu Marshalla, dzięki któremu uzdrowisko
miało zostać rozbudowane.
Centralne náměstí Svobody z fontanną o kostkowatej bryle.
Secesyjna kolonada. Jej przedłużenie rozebrano, aby wznieść nowy
budynek.
Po alejkach kręci się mnóstwo starszych i schorowanych osób, wyraźnie zaniżamy
średnią wieku. Ponieważ w knajpach ceny są mało atrakcyjne (ale i tak niższe
niż w Horním Maršovie, o czym jeszcze wspomnę), więc wypijam swoje piwo na
ławce. Kosztuję także wody tryskającej z kranu; normalna, nie czuć żadnych
minerałów.
Zaglądamy pod katolicki kościół, gdzie na ścianie urządzono skromny Pomnik
Poległych. Potem odwiedzamy jeszcze bezpłatną wystawę o historii uzdrowiska i
partnerskiej Polanicy - Zdroju. Utykający na jedną nogę pan z obsługi jest
bardzo zadowolony, że może poopowiadać o różnych ciekawostkach, rozdaje także
foldery.
Jańskie Łaźnie opuścimy tak jak przyszliśmy, czyli szlakiem. Tym razem koloru
zielonego, prowadzi on przez wzgórza do
sąsiedniej miejscowości.
Farmapark Muchomůrka - atrakcje dla dzieci i ich rodziców. Miejscowe
kozy poczuły zew wolności i postanowiły skosztować trawę również za płotem 😏.
Nazwa farmy pochodzi od altanki w charakterystycznym kształcie.
Muchomůrka (Fliegenpiltz) postawiono ku uciesze kuracjuszy pod koniec
19. stulecia. Wcześniejsza kariera tego miejsca była mniej radosna: stała tu
szubienica, z której często korzystano.
Droga do Maršova i zabudowania
Svobody nad Úpou (Bergfreiheit, Freiheit an der Aupa).
Schodzimy do niej z innej strony, ścieżka jest stroma, więc podziwiam tatusiów
pchających w górę wózki.
Svoboda była dawno temu miasteczkiem górniczym. W XIX wieku stała się znana
nie tylko w Królestwie Czech dzięki swoim zakładom papierniczym. Miejscowość
jest większa od opisywanych wcześniej, ale też trudno uznać ją za metropolię
(dwa tysiące ludzi). Posiada kilka ulic z miejską zabudową, oczywiście
są to niemal same zabytkowe konstrukcje.
Przechodzę koło spelunki i zerkając na cenę staję jak wryty! Piwo
Krakonoš za 25 koron! To znakomita cena, zupełnie jakby zignorowano
inflację! Nie ma innej możliwości, wpadamy na kufelek, a nawet dwa.
Siedząc pod parasolem ustawionym na chodniku przysłuchujemy się rozmowom
lokalsów i obserwujemy reakcje kierowców, gdy dostrzegają znak zakazu wjazdu
dla obcych rejestracji na drodze do Jańskich Łaźni. Miejscowi oczywiście mogą
z niej korzystać, natomiast inni muszą udać się do główniejszej arterii
biegnącej bardziej na północ. Dodam jeszcze, że poruszanie się samochodem po
uzdrowiskowej części Jańskich oznacza konieczność uiszczenia opłaty za
jednorazowe pozwolenie (50 koron za wóz osobowy).
Schodzą się turyści i ustawiają na przystanku autobusowym. Kurs musi być
jednak dopiero za jakiś czas, bo jeden z nich wpada do knajpy, zamawia trzy
kufle i wraca z nimi na przystanek. Panowie spokojnie je opróżniają, odnoszą
szkło i wówczas przyjeżdża autobus miejski 😏.
Planowałem wrócić do Maršova szlakami po wschodniej części doliny Úpy, ale
przez piwo (albo dzięki niemu) zaczyna brakować czasu i jakoś tak zmalało nam
parcie na wędrówkę 😏. Też skorzystamy z autobusu, jeżdżą często. A wędrówkę
górską i tak odbyliśmy: przeszliśmy piętnaście kilometrów, więc nie ma się
czego wstydzić.
Jeżeli chodzi o transport kolejowy, to Svoboda jest ostatnią stacją na linii z
Trutnova. W latach 90. XX wieku České dráhy wstrzymały ruch osobowy na
tej trasie, ale szybko przejęła ją prywatna firma, był to jeden z pierwszych
takich przypadków w Republice Czeskiej. České dráhy wróciły do
przewozów dwa lata temu. Obok dworca kolejowego wybudowano autobusowy i
stworzono małe, ale sprawne centrum przesiadkowe.
Do Svobody nad Úpou powracam następnego dnia, tym razem do jej północnej
dzielnicy znanej jako Dolní Maršov (Niedermanschendorf). Nazwę
nadano, aby podkreślić odrębność od położonego wyżej Horního Maršova. W
XIX wieku rozwinął się tu przemysł papierniczy i powstało kilka zakładów. Tak
zwana Eichmanova papirna jest dzisiaj tylko świadectwem chlubnej
przeszłości. Nawet aby do niej dojść przez rzekę, to trzeba się trochę
nakombinować.
Papiernia Piette (od nazwiska założyciela pochodzącego z Alzacji) miała
skromniejsze rozmiary, ale zasłynęła z tego, że jako pierwsza w Austro -
Węgrzech zaczęła produkować bibułkę papierosową! Miliony palaczy na pewno były
wdzięczne.
Spokojny żywot mieszkańców co jakiś czas przerywały rozmaite wydarzenia. W
1897 katastrofalna powódź zabiła siedemnaście osób i wyrządziła wielkie
szkody; przetrwały ją niektóre budynki przemysłowe. Komuniści nie chcieli być
gorsi: wzniesienie całego osiedla z wielkiej płyty oraz budowa szosy do
Horního Maršova oznaczało konieczność wyburzenia ponad pięćdziesięciu
zabytkowych obiektów. No i dzisiaj ta część miasta wygląda dość dziwne: do
pewnego momentu mamy starą zabudowę, która nagle się urywa i stoją bloki.
Granica między tymi dwoma światami jest dobrze widoczna.
Na koniec jeszcze kilka informacji praktycznych odnośnie spania i
konsumowania. Skoro udało mi się znaleźć nocleg w przyzwoitej cenie, to
podzielę się nim z całym światem. Pension Honzík oferował pokój
dwuosobowy za około 115 złotych za noc. To obecnie naprawdę świetna cena w
Republice Czeskiej. Pokój czysty, może niezbyt duży, ale przecież nie spędza
się w nim dużo czasu. W telewizorze był nawet kanał dla dorosłych, ale,
niestety, cholernie nudny 😏. W internecie znalazłem wpisy, że właściciel
pensjonatu jest dziwny i ma różne fobie, ale jedynym "dziwactwem"
był nakaz chodzenia we wnętrzach w kapciach, co raczej jest do przeżycia.
Jeśli chodzi o lokale, to po miejscowości turystycznej spodziewałem się
więcej. Na miejscu okazało się, że normalne restauracje działają
w Maršovie chyba za dwie. Udaliśmy się do położonego niedaleko
hostinca, o którym przeczytałem, że dobrze tam karmą i jest niedrogo.
No i może było, ale dawno temu. Ja wiem, że u Czechów także jest inflacja i to
wyższa niż oficjalna w Polsce, ale jak zobaczyłem smażony ser za 245 koron to
zrobiłem wielkie oczy! A to było jedno z najtańszych dań! Próżno szukać
regionalnych piw, był jedynie Pilsner za 59 koron w kuflu 0,4...
Zdaję sobie sprawę, że w porównaniu z Polską to akurat ceny piw nie szokują,
lecz to jednak inna bajka... Ostatecznie wybraliśmy typowo czeskie makarony
i... wyszliśmy głodni! Porcje nie starczyły na zaspokojenie głodu! Nigdy
więcej, nie polecam, choć wiem, że nadal cisną tam tłumy klientów i prawie
wszyscy są zachwyceni.
Kolejnego dnia zjedliśmy obiad w naszym pensjonacie, gdzie ceny były o połowę
niższe. Dosłownie o połowę. Gospodarz stanął w kuchni i przygotowywał jedną z
kilku potraw, można też było napić się piwa z regionalnego browaru za 35
koron. I mięso na pewno było świeże 😏.
Gdyby ktoś szukał knajpy dla miejscowych, to znajdzie ją obok boiska
piłkarskiego: typowa spelunka, gdzie widok turysty jest rzadki jak kometa.
Barmanka początkowo była dość niemiła, potem się przestawiła i
lany Krakonoš za 27 koron smakował naprawdę wybornie. A do
tego lokalne klimaty, opowieści i przyśpiewki. Zatem można jeszcze znaleźć u
Pepików takie miejsca.
Schöne Landschaft freundliche Menschen und gutes Essen in Swoboda und in Spindlermühle,Sie schreiben liebevoll über die deutsche Vergangenheit.
OdpowiedzUsuńA ten przyszły właściciel pałacu nie jest przypadkiem z Polski? Bo podpalanie niewygodnych zabytków to nasza, niestety, specjalność...
OdpowiedzUsuńTo Czech, ale kto wie, jakie ma korzenie, może być z Zaolzia ;) A tak na poważnie - to chyba jednak międzynarodowa praktyka. I dla mnie kompletnie niezrozumiała - przecież koszty remontu zazwyczaj są większe niż kwota zakupy. Chyba, że ktoś kupuje dla ziemi, ale w Marsovie to tak średnio...
Usuń