Bośnia i Hercegowina jest jedynym krajem w Europie i jednym z ledwie
kilku na świecie, które w swojej nazwie posiada spójnik. Co prawda prawie
każde państwo składa się z kilku lub więcej regionów, ale w przypadku tego
bałkańskiego tworu zdecydowano się to podkreślić już w XIX wieku. Mniejszą
siostrą większej Bośni jest Hercegowina. Początkowo chciałem
napisać "mniej znaną", ale przecież odwiedzają ją tłumy turystów podążające z
Dalmacji do Mostaru!
Nazwa krainy pochodzi od niemieckiego słowa herzog, czyli księcia. A
Hercegovina to "ziemia książęca". Herzogiem tytułował się w
XV wieku niejaki Stjepan Vukčić Kosača, który stworzył na tym terenie
samodzielne księstwo. Jego syn i następca został pobity przez Turków, którzy
jako pierwsi użyli określenia Hercegovina dla nowo utworzonego
sandżaku; mieli taką fantazję mianowania świeżo zdobytych ziem imionami
wcześniejszych władców. Tu jednak przypadek zdarzył się wyjątkowy, bo chodziło
nawet nie o imię, a o tytuł. W każdym razie ponad pięć wieków temu Hercegowina
znalazła się na mapie Bałkanów i aż do kongresu berlińskiego (w 1878 roku) w
jej skład wchodziły również obszary leżące w dzisiejszej zachodniej
Czarnogórze i na skrawku Serbii (tak zwana "Stara Hercegowina"). Nie one nas
będą jednak interesować, ale ta "właściwa", zajmująca jedną czwartą lub jedną
piątą powierzchni państwa Bośnia i Hercegowina, w jej południowej części.
Hercegowina nie ma ściśle określonych granic, stąd różne dane odnośnie ilości
mieszkańców i kilometrów kwadratowych. Północną może być pasmo Makljen,
oddzielające dwa kantony Federacji boszniacko - chorwackiej, przy czym jeden
kanton uznawany jest za przynależny do Bośni, a drugi do Hercegowiny, co
zresztą znów sugeruje nazwa (hercegowińsko - neretwiański). Tak się złożyło,
że jadąc na południe od Bugojna przejeżdżaliśmy akurat przez te góry i
przez przełęcz o takim samym brzmieniu, zatem można uznać, że w tym miejscu
oficjalnie rozpoczęliśmy przygodę z Hercegowiną 😏.
Przełęcz leży na wysokości 1123 metrów n.p.m., ale droga jest tak
wyprofilowana, że samochód wjechał bez większego wysiłku. Nie bez znaczenia
była też wczesna godzina, temperatura osiągnęła ledwo dwadzieścia kilka
stopni.
Zostawiam auto w cieniu i idę na zwiady. Przede mną rozciąga się piękny widok
z miastem Prozor (Прозор) w dole i zamglonymi górami nad nim. Najwyższe na
horyzoncie szczyty liczą ponad dwa tysiące i należą do pasma Prenj, będącego
częścią Gór Dynarskich.
Dokoła spora terenów pastewnych. Stado owiec chowa się przed słońcem, mądre
zwierzęta.
Makljen słynął kiedyś z imponującego pomnika poświęconego bitwie pod Neretwą.
Wydarzenie te było bardzo ważne w mitologii komunistycznej Jugosławii, więc w
latach 70. postanowiono godnie je uczcić. Makljen spomenik uroczyście odsłonięto w 1978 roku, zdążył go jeszcze odwiedzić Tito,
jak i m.in. książę (a dziś król) Karol Windsor. Pomnik miał formę ogromnej
abstrakcyjnej formy z betonu, przypominającej więdnący kwiat. Dawna Jugosławia
lubowała się w takich konstrukcjach, do dziś wiele z nich stoi w różnych
częściach dawnych republik, jedne zapomniane, inne zadbane. To doskonały plan
na odwiedzenie tych rejonów: śladami spomeników. Niestety, ten nie miał
szczęścia. Przetrwał wojnę bośniacką, potem na krótko stacjonowały tu siły
brytyjskie, po czym w 2000 roku grupa jakiś wandali (ja bym ich nazwał
barbarzyńcami) wysadziła go w powietrze za pomocą dynamitu! Z zaangażowanej
formy został jedynie żelbetonowy szkielet.
Do dziś nie wiadomo, kto go wysadził. Raczej na pewno nie Boszniacy. Mógł się
on nie podobać Chorwatom i Serbom, bo w czasie bitwy pod Neretwą ich
kolaboracyjne oddziały walczyły razem z Niemcami i Włochami przeciwko
jugosłowiańskim partyzantom. A ponieważ w okolicy mieszka mało Serbów, to
stawiałbym na jakiś genetycznych patriotów chorwackich, wzdychających do
czasów faszystowskich ustaszy. To wszystko jednak tylko moje dywagacje.
Podchodzę bliżej i nawet to, co się ostało, ma wielkie rozmiary. Przykro
patrzeć na tę kupę gruzu, nie ma też wieści na temat jego potencjalnej
rekonstrukcji. W
linku odsyłam
do archiwalnych zdjęć i dokładnej historii.
Zapomniany amfiteatr położony na skraju lasu.
Jeszcze kilka spojrzeń na góry.
Przy zjeździe w dół trzeba uważać na kilka punktów robót drogowych, lecz
ruch jest niewielki. Następnie podążamy doliną niedługiej rzeki Rama, po czym
znów wspinamy się na przełęcz, tyle, że niższą. Widoki cały czas dręczą
kierowcę i nie pozwalają się skupić całkowicie na jeździe.
Opuszczony stary dom i skały w tle.
Większość Hercegowiny zajmuje Federacja boszniacko - chorwacka (w
tym przypadku akurat moglibyśmy napisać "chorwacko - boszniacka", gdyż
całościowo Chorwatów jest więcej niż Boszniaków) i to o miejscach w tej części
będę pisał w tym odcinku. Do serbskiego fragmentu Hercegowiny zajrzymy
dopiero pod wieczór.
Pierwszym miastem, w którym się zatrzymamy, jest Jablanica (Јабланица). Otoczona górami stanowi popularny ośrodek turystyczny, w
pobliżu znajduje się także sztuczne jezioro. Pod względem etnicznym zawsze
dominowali w niej Boszniacy, choć od czasów wojny ich procent znacznie
wzrósł, głównie kosztem Chorwatów. Mnie przyciągnęło do Jablanicy Muzeum
Bitwy nad Neretwą (Memorijalni kompleks u Jablanici), a konkretnie jego
zewnętrzne elementy.
Jak już wspominałem, bitwa nad Neretwą (Bitka na Neretvi) było bardzo ważnym elementem jugosłowiańskiej tożsamości. Na początku 1943 roku połączone oddziały państw Osi (Niemcy, Włosi, czetnicy i ustasze) rozpoczęły operację mającą na celu rozbicie komunistycznej partyzantki. Działania zbrojne toczyły się na obszarze sporej części Bośni i Hercegowiny, ale jej ostatni etap miał miejsce nad Neretwą, stąd funkcjonująca do dzisiaj najpopularniejsza nazwa. Nie wdając się w zbędne szczegóły operacja nie zakończyła się pełnym powodzeniem atakujących: co prawda połowa partyzantów zginęła lub dostała się do niewoli, ale dowództwo ocalało i nadal byli zdolni do dalszych działań.
Główne muzeum mieści się w białym budynku, otwartym, podobnie jak pomnik na
przełęczy, w 1978 roku. Poprzestaniemy na obejrzeniu go z zewnątrz.
Znacznie ciekawszy widok przedstawia konstrukcja wzniesiona nad rzeką: przyczółki mostu, pociąg i zwalony most!
Pierwszy most wybudowali w tym miejscu Austriacy dla kolei wąskotorowej. Wyglądał on zupełnie inaczej, miał odwrócony łuk po spodniej stronie. W 1943 roku wysadzili go partyzanci, podobnie jak inne na Neretwie i Ramie. Odbudowa zajęła Niemcom kilka miesięcy i stał on sobie tak do 1968 roku, kiedy to postanowiono go... rozwalić podczas kręcenia filmu wojennego! Reżyser stwierdził, że scena wysadzenia ma wyglądać autentycznie, zatem rzeczywiście wyleciał w powietrze, lecz nadaremno! Zrobiło się tak dużo dymu, iż zarejestrowane ujęcia do niczego się nie nadawały 😛. Niektóre źródła, m.in. angielska wikipedia, podają, że most odbudowano i wysadzono po raz drugi, z dokładnie takim samym efektem! Ostatecznie scenę burzenia musiano dokręcić w studio, a nad Neretwą pozostały fragmenty mostu, czyli scenografia filmowa 😏. Bardzo sugestywnie wyglądająca, wiele osób było przekonanych, że to oryginalne ruiny z czasów wojny.
Jeszcze kilka lat temu oprócz opadniętej w dół wschodniej części w rzece leżał długi fragment pogiętego żelastwa. Niestety, ostatnio dokonano renowacji, zamiast tego żelastwa jest lśniąca nowością kratownica umieszczona tuż nad powierzchnią wody, oparta o oba brzegi. To już nie wygląda tak dramatycznie jak przedtem.
Obok niej przerzucono drewnianą kładkę, ale nie bardzo idzie do niej zejść! Od wschodu nie ma szans, wszystko zarośnięte, nie widzę żadnej ścieżki. Jest tylko rozpadający się wagon i stary kiosk przy silnym zapachu padłego zwierza.
Od zachodu, czyli od strony muzeum, wije się wydeptana dróżka. Schodzę nią prawie na sam dół, ale żeby przedostać się na kładkę, to musiałbym zeskoczyć z półtorametrowej skarpy. Najwyraźniej ktoś coś wymyślił, ale nie dopracował!
Wąskotorowa lokomotywa parowa została wyprodukowana w 1913 roku w
zakładach MÁVAG w Budapeszcie. Ma prawdopodobnie symbolizować ostatni
transport jaki przejechał mostem przed wysadzeniem, stąd osamotniony
wagon, który pozostał na drugim brzegu. Dodam jeszcze, że linia
wąskotorowa działała do lat 60., potem zmieniono jej rozstaw na
normalnotorowy i nieco inaczej wytyczono przebieg, dlatego reżyser mógł z
czystym sumieniem unicestwić most na potrzeby filmu 😏.
Ruiny nad Neretwą są na tyle fotogeniczne, że często występują w folderach reklamowych BiH. Plac między mostem a muzeum nie jest już aż tak pociągający dla większości fotografów. Stoją trzy maszty z flagami, płytowe ścieżki wiją się tam i z powrotem, z małego wodopoju tryska woda, jest jakaś mała architektura - może ławki?
Gruby dowód, że publicznych toalet nie należy zamykać na klucz 😏.
Neretwa spokojnie płynąca do Morza Adriatyckiego. Jest to najdłuższa rzeka
jego wschodniego basenu i w Hercegowinie, ale nie w całym państwie.
Do Jablanicy przybył autokar wycieczkowy (pewnie Boszniacy, bo wszystkie
kobiety w chustach), a my jedziemy dalej. Cały czas wzdłuż Neretwy, więc nie
muszę chyba dodawać, że jest pięknie! Bośnia i Hercegowina to kraj, przez
który nie przemkniemy jak dzicy, ale na pewno opuścimy ją usatysfakcjonowani
wizualnie.
Niewielki parking ze stolikami (w pełnym słońcu nie do użycia) oraz
poidełkiem, będącym jednocześnie upamiętnieniem ofiary jakiegoś wypadku i
zapora hydroelektrowni.
Największe miasto Hercegowiny to oczywiście Mostar (Мостар).
Odwiedziłem go jako pierwszą miejscowość w BiH kilkanaście lat temu,
zastanawiałem się więc, czy podczas przejazdu jest sens zatrzymywać się i
skoczyć na starówkę. Uznałem, że sensu nie ma: najpierw byłby problem z
parkowaniem, potem z tłumami ludźmi, a następnie z temperaturą, która już
przekroczyła 40 stopni (zatrzymała się na 43, w cieniu rzecz jasna). Jedyną
mostarską aktywnością było zajrzenie do sporego kompleksu handlowego, aby
zrobić większe zapasy. Parking częściowo zadaszono, co chroniło przed
palącym słońcem, a po wejściu do klimatyzowanego wnętrza czułem się jak w
innym świecie.
Wymieniam walutę w kantorze. Musiałem pokazać dowód i podpisać dwa dziwne
świstki. U Serbów w Brodzie nie bawili się w takie ceregiele. Na półkach
marketu zauważyłem również brak serbskich produktów, zarówno tych z
Republiki Serbskiej, jak i z Serbii właściwej. Nacjonalizm gospodarczy.
Próbuję sobie wyobrazić, jakby w Polsce w rejonach, gdzie wygrywa PiS,
zabrakło na przykład niemieckich samochodów! Niewyobrażalne!
Kilka kilometrów od Mostaru znajduje się wioska Blagaj (Благај). Ani
mała, ani duża (dwa tysiące mieszkańców, prawie sami Boszniacy), ale ważny
punkt na mapie turystycznej Hercegowiny, jak i całego państwa. Początkowo
nic tego nie zapowiada: główna droga jest pustawa, po wąskich chodnikach
prawie nikt nie chodzi.
Potem nagle się to zmienia: gwałtownie przybywa ludzi i aut, pojawiają się płatne parkingi pełne autobusów (4 marki). Ewidentnie masowa turystyka! Podążamy za innymi wzdłuż szeregu budek z pamiątkami.
Turystów przyciąga dawny klasztor derwiszów (tekija), wybudowany w XVI wieku, ale w kolejnych stuleciach dość często przekształcany i jego dzisiejszy wygląda pochodzi z połowy wieku XIX. Ładny przykład osmańskiej architektury, obejmujący oprócz klasztoru także mauzoleum (tekke) i zajazd dla pielgrzymów (musafirhana). Kierują do niego wszystkie drogowskazy, ale powitanie po polsku nie bardzo im wyszło, google translator czasem robi psikusa.
Wstęp do klasztoru kosztował 10 marek, jednak mądrzy podróżnicy pisali w internecie, że tak naprawdę nie warto. Bo ciasno, wąsko, ciemno i nie za bardzo jest co oglądać. Widząc ciągnące tam grupy i tak podjąłbym identyczną decyzję.
Większą atrakcją niż wnętrza jest położenie tekiji na skale przy
ponad dwustumetrowym klifie, obok rzeki Buna, wypływającej z jaskini.
Do tego kilka wodospadów i kamiennych budynków, co wszystko układa się w
efektowną kompozycję.
Klasztor najlepiej prezentuje się z drugiego brzegu Buny - są to ikoniczne
zdjęcia dla Bośni i Hercegowiny. Jeśli na reklamach nie zobaczycie ruin
mostu w Jablanicy, ani wodospadu i młynów w Jajcach, to na pewno pojawi się
Blagaj, to pewne jak porozumienie w Dayton!
Widok z drugiej strony jest całkowicie bezpłatny, ale trzeba liczyć się z
brakiem samotności, bo tam również ciągnie człowiek za człowiekiem. Wiele
kobiet ubranych jest po islamsku, lecz i tak mniej niż w Jajcach, gdyż sporo
turystów przybyło tu z wybrzeża Chorwacji i raczej nie są muzułmanami. Po
raz pierwszy na wyjeździe usłyszałem także język polski.
Buna płynie kilkanaście kilometrów ukryta pod ziemią i wydostaje się na
powierzchnię obok klasztoru. Wydaje się, że właśnie w jaskini, do której
można popłynąć zapakowanym na maksa pontonem, którą właściciel ciągnie
trzymając się wywieszonej liny. Miny wracających osób dalekie są od
fascynacji, gdyż ponoć jaskinia okazuje się niewielką wnęką, w której nic
nie widać. Ograniczymy się zatem na podziwianiu samego klasztoru, gdyż to
naprawdę miejsce aparatolubne (pomijając problemy z kontrastem 😏).
Tekija funkcjonowała do 1925 roku, wówczas zmarł ostatni szejk.
Działalności tańczących mnichów zakazali komuniści, budynki przekazano
muzealnikom, ale w latach 70. powróciły do muzułmanów. Czytałem, że aby
wejść do środka należy być odpowiednio skromnie ubranym, lecz obserwując
stroje niektórych turystów śmiem w to wątpić.
Moczę nogi w Bunie. Lodowata, w sam raz na zawał serca. Lekko obsypującą się
ścieżką wracamy do mostków dla pieszych, wokół których przycupnęło kilka
restauracji. Zimna woda tryska wśród zielonych drzewek, w rzece chłodzą się
owoce, nieustannie wchodzisz komuś w kadr, ale ogólnie jest miło, zwłaszcza
na krótką chwilę.
Hodowle pstrągów.
Tłum urywa się tak samo gwałtownie, jak się zaczął, wystarczy pójść dalej
południowym brzegiem Buny. Z odległości można ogarnąć ścianę, pod którą stoi
klasztor, wraz z ruinami twierdzy na górze. Nawet zastanawiałem się, czy do
nich nie podskoczyć, lecz przy tej temperaturze to byłaby prośba o
wykończenie.
Kamienny Karađoz-begov most powstał przed 1570 rokiem,
wyremontowano go trzy wieki później. Stojąc na nim ponownie spoglądam na
ruiny twierdzy.
Sultan-Sulejmanova džamija albo Careva džamija ma nawet
starszą historię, gdyż datowana jest na rok 1520 - początek panowania
Sulejmana Wspaniałego - co czyni go jednym z najstarszych meczetów w kraju.
W czasach austriackich zrekonstruowano zawaloną kopułę, ale poza tym to
oryginał.
W przewodniku wydanym niecałe dwie dekady temu pisało, iż Blagaj to
miejsce ciche i trochę opuszczone. Dziś czyta się ów tekst z
niedowierzaniem, ale prawda jest taka, że ilość turystów odwiedzających BiH
rośnie co roku w tempie dwucyfrowym, a Mostar i okolice są zalewane
przybyszami z Dalmacji. Mimo tych tłumów i komercjalizacji uważam, że Blagaj
odwiedzić trzeba, gdyż to jeden z najładniejszych bośniackich landszaftów.
Otoczenie wioski, składające się ze wzgórz dochodzących do wysokości
kilkuset metrów, również może się podobać.
Po raz pierwszy na tym wyjeździe (i jak się później okazało ostatni) wyciągam
ze schowka GPS-a, żeby sprawdzić skrót do głównej drogi. Jeszcze kawałek na
południe.
Niedaleko miasta Stolac znajduje się stanowisko archeologiczne
Radimlja (Радимља), będące nekropolią złożoną z obiektów zwanych
stećci.
Mowa o pochodzących z okresu późnego średniowiecza kamiennych (zazwyczaj
wapiennych) nagrobkach. Do naszych czasów przetrwało ich sporo, bo
siedemdziesiąt tysięcy, najwięcej w Hercegowinie i Bośni, ale również w
Chorwacji, Czarnogórze i Serbii. Wokół stećci narosło wiele mitów,
prowadzono wiele dyskusji, jak zawsze na Bałkanach do historii mieszała się
polityka: każdy z trzech narodów chciał zawłaszczyć je dla siebie.
Powszechnie łączono je z tak zwanym kościołem bośniackim i
bogomiłami. Kościół bośniacki był lokalną odmianą stojącą między
katolicyzmem i prawosławiem, uznaną za heretycką przez oba główne nurty,
bogomiłowie zaś sektą łączącą chrześcijaństwo z elementami innych religii.
Niektórzy fachowcy wskazują na silne powiązania pomiędzy jednymi i drugim,
inni je negują, natomiast jeśli chodzi o stećci to obecnie
dominuje pogląd, iż stawiała je ludność wszystkich wyznań (katolicy,
prawosławni i bośniacy), a najmniej prawdopodobni są bogomili.
Polemika nad pochodzeniem etnicznym autorów (Słowianie czy Wołosi?)
wywnioskowała, że robiły tak obie nacje. Próby łączenia grobów z Królestwem
Bośni także się nie powiodły, gdyż istniało one zbyt krótko.
Skracając naukowe wywody: stećci są zbiorową pamiątką po lokalnej
kulturze bałkańskiej sprzed najazdu osmańskiego i nie można ich
przyporządkować do żadnego ze współczesnych narodów ani wyznań. Po podbiciu
tych ziem przez Turków zwyczaj ich stawiania zanikł, zastąpiły go w dużej
mierze cmentarze w stylu islamskim. Paradoksalnie dziś najwięcej związków z
nimi przejawiają Boszniacy, czyli muzułmanie 😏.
Radimlja jest najbardziej znaną nekropolią ze stećkami, pewnie z
powodu położenia przy głównej drodze. Zorganizowano tu centrum turystyczne,
które, pomimo szeregu piktogramów na tablicy wjazdowej, składa się tak
naprawdę z kasy i toalet.
W klimatyzowanej sali siedzi nudząca się kobieta.
- Czy tu zawsze są takie upały? - zagadujemy.
- W lipcu zawsze. 35 - 38 stopni to normalna temperatura.
- A 43?
- To już nie jest normalna - śmieje się.
Nagrobki mają rozmaite formy, wyróżnia się ich co najmniej siedem.
Przeciętna waga wynosi trzy tony, ale są takie, które ważą prawie
trzydzieści! Wiele z nich jest zdobionych i posiada inskrypcje pisane w
różnych alfabetach (cyrylica, głagolica i łaciński). Według ulotki
informacyjnej z kasy w Radimlji tylko jeden stećak posiada
napis, według wikipedii jest takich kilka. Na pewno jest on na kamieniu
widocznym z lewej.
Tutejszy cmentarz związany jest z rodziną Miloradovic - Stjepanović,
wyznających prawosławie wołoskich wojewodów. Niektórzy z nich później
przeszli na islam i do dziś ich potomkowie mieszkają w okolicy, inni
wyemigrowali m.in. do Rosji. Na ich nagrobkach przedstawiono postacie
ludzkie z podniesioną prawą ręką oraz łuki wraz ze strzałami, nawiązujące do
ich wojskowej funkcji.
Cmentarz założono pod koniec XIV i użytkowano do XVI wieku. Prawdopodobnie
wcześniej chowali tu swoich zmarłych starożytni Ilirowie, w pobliżu
znaleziono ich kurhany. Ogólnie zachowały się 133 stećci, co najmniej
kilkanaście zniszczono w czasie budowy drogi przez administrację austro - węgierską. Rozdzieliła ona nekropolię na dwie części.
Motyw krzyża występuje często i jest to przyczyna negowania związków grobów
z bogomiłami. Sekta ta krzyż zdecydowania odrzucała jako symbol męki i
upodlenia. Nie budowali także świątyń, a wiele cmentarzy ze
stećci powstało w sąsiedztwie kościołów.
Dwadzieścia osiem cmentarzy wpisano na listę dziedzictwa UNESCO, z tego
dwadzieścia dwa leżą w Bośni i Hercegowinie.
Przy drodze stoją trzy słupy z flagami. Z prawej flaga państwowa, sztuczna,
wymyślona przez Wysokiego Przedstawiciela, bo w parlamencie nie potrafiono
się dogadać co do konkretnej propozycji. Przypomina trochę unijną, przez
Serbów jest ignorowana, ale używa jej Federacja boszniacko - chorwacka. W
środku flaga gminy. Po lewej flaga
Chorwackiej Republiki Herceg - Bośni, czyli państwa bośniackich
Chorwatów z lat 90. ubiegłego wieku. Państewko zostało po wojnie
zlikwidowane, ale jego symbole używane są do reprezentowania Chorwatów.
Flaga ta jest niemal identyczna jak Chorwacji.
W oddaleniu od średniowiecznych nagrobków, ale jeszcze w obrębie ogrodzenia,
widzę jakiś pomnik, więc pochodzę zobaczyć. Poświęcony jest ofiarom
masakry w Bleiburgu. W tej austriackiej wiosce w 1945 roku zabito kilkadziesiąt
tysięcy Chorwatów, głównie jeńców z dawnego wojska ustaszy, którzy poddali
się Brytyjczykom, a ci przekazali ich jugosłowiańskim partyzantom
komunistycznym. Ci rozpoczęli masowe rozstrzeliwanie przeciwnika. Wśród
ofiar znaleźli się również Słoweńcy, Serbowie i Bośniacy, a także Niemcy, do
tego spore grupy cywilów.
Kwestie związane z masakrami (bo odbyło się ich więcej w różnych miejscach)
w czasach komunizmu objęte były cenzurą i do dziś budzą kontrowersje.
Niektórzy uważają ją za prawicową propagandę, a są i badacze twierdzący, że
większości morderstw dopuścili się sami radykalni ustasze, traktujący
kapitulujących rodaków jako zdrajców.
Na horyzoncie ciągną się zabudowana ostatniego na mej drodze miasta
Federacji boszniacko - chorwackiej: to Stolac (Столац). Nazwa
mogłaby w jakiś sposób łączyć się z Jajcami 😏.
Stolac uznawany jest za najdłużej zamieszkiwane miasto w Hercegowinie:
znaleziono ślady osadnictwa sprzed piętnastu tysięcy lat. Zachowało się tu
wiele pamiątek z historii, w tym zabytkowa starówka. Niestety i ona padła
ofiarą wojny w Bośni.
Przed ostatnią wojną w mieście mieszkali głównie Boszniacy, drugą nacją byli
Serbowie, a dopiero potem Chorwaci, z kolei w gminie Chorwatów było więcej
niż Serbów. Chorwaci twierdzą, że w czasie wojny Muzułmanie z radością
witali jugosłowiańskie wojsko, a potem współpracowali z Serbami. Takie
sytuacje się zdarzały, ale głównie w zachodniej Bośni. Cytując chorwacką
wikipedię: wiosną 1992 r. siły serbskie, w większości muzułmańskie, zajęły Stolac
bez jednego wystrzału. Po odbiciu miasta oddziały chorwackie wypędziły Boszniaków, a także
zniszczyły wiele zabytków, w tym cztery meczety i cerkiew prawosławną oraz
pamiątki z czasów tureckich. Zostały one odbudowane, ale nowość aż bije po
oczach.
Dzisiaj w mieście ponownie dominują Boszniacy, ale w gminie już Chorwaci.
Liczba Serbów spadła do kilkuprocentowej mniejszości. Obok odbudowanego
tureckiego domu (filia Muzeum Narodowego) wznosi się pomnik poległych
Boszniaków.
I znowu trzy flagi: państwowa, narodowa boszniacka (a także dawnej Bośni i
Hercegowiny) oraz armii boszniackiej z okresu wojny.
Zaglądam do meczetu (Sultan Selimova džamija), oryginalnie z 1519
roku. Z zewnątrz ozdabiają go ładne malowidła, w środku skromnie.
Granica z Republiką Serbską biegnie kilka kilometrów od miasta i tam będzie
kontynuowana dalsza podróż.
Widoki z drogi faktycznie piękne i mogły rozpraszać podczas jazdy. W takiej sytuacji zawsze zazdroszczę pasażerowi. Bardzo ciekawy jest ten cmentarz i nie dziwi fakt wpisania go na listę UNESCO. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńTakich widoków powinni zabronić przy głównych drogach ;) Na szczęście w BiH jest sporo małych parkingów jakby specjalnie zrobionych dla fotografów, więc co jakiś czas mogłem się zatrzymywać i uwieczniać!
UsuńPozdrowienia!
Swietne fotki i komentarz. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuń