poniedziałek, 18 września 2023

Czeski Beskid Śląski: Studeničné i Gírová.

Jaka waluta obowiązuje w Republice Czeskiej? Korony. Jakie więc było moje i mojego taty zdziwienie, gdy czeski bankomat zaproponował jedynie... euro. Działo się to pod koniec sierpnia na tyłach urzędu gminy w Mostach u Jablunkova (Mosty koło Jabłonkowa, Mosty bei Jablunkau). Przyjechaliśmy na Zaolzie, aby zrobić małą wycieczkę po czeskich szlakach Beskidu Śląskiego i okazało się, że będziemy mieli problem z funduszami. Co prawda posiadamy trochę gotówki, ale nie na tyle dużo, żeby szastać pieniędzmi na lewo i prawo 😏. Jest jeszcze karta, ale akurat ona u Czechów niekoniecznie się przyda. Czyżby spisek?

W centrum wioski stoi całkiem zgrabny Kulturní dům reprezentujący połączenie stylu góralskiego i japońskiego (przynajmniej takie odniosłem wrażenie patrząc na ścianę po prawej stronie 😏). Powstał w okresie międzywojennym dla PZKO (Polski Związek Kulturalno-Oświatowy), ale obecny wygląd to efekt niedawnego remontu.


Pomnik ofiar II wojny światowej. Co ciekawe, najwięcej z nich pochodziło z... Sosnowca. Podejrzewam, że jacyś robotnicy przymusowi.


Ruszamy na wschód (gdybyśmy poszli na zachód, to w Beskid Śląsko - Morawski). Początkowo czerwony szlak prowadzi przez wyludnione ulice Mostów.


Następnie wychodzimy na łąki i pojawiają się pierwsze, jeszcze skromne, widoki na góry.



Tunelem przekraczamy ruchliwą drogę numer 11. Znowu trwa na niej jakiś remont, ruch wahadłowy i korki.


Przyglądam się okolicznym szczytem Beskidu Śląsko - Morawskiego. Na jednym z nich coś się bieli, a obok widzę wieżę. 
- Kamenná chata - mówię. - I wieża widokowa Tetřev. Ale to przecież zupełnie nie w tę stronę!
Patrzę jeszcze raz. No tak, to naprawdę nie ten kierunek. Po wycince odsłoniła się Kozubová (Kozubowa) i tamtejsze klockowate schronisko oraz dzwonnica będąca jednocześnie punktem widokowym.


Zrobiło się upalnie, tata ściąga koszulkę. Na szczęście weszliśmy do lasu, więc temperatura trochę spadła. 
Przy węźle szlaków Studeničný rozcestí trafiamy na niewielką wiatę. Raczej do chwilowego odpoczynku, niż do spania.



Wkrótce osiągamy nasz pierwszy dzisiejszy cel. Zajęło nam to czterdzieści minut; mapy.cz sugerowały godzinę. Przed nami Horská chata Studeničné, obiekt pod szczytem Studeničný (Studeniczny). Sam szczyt położony jest  w lesie kilkaset metrów na północ od nas i raczej nikt go nie odwiedza.
W chacie (nazwijmy ją schroniskiem) jeszcze do tej pory nie byłem. Całkiem ładna. Kiedyś była to leśniczówka używana przez pracowników leśnych, potem kupiła ją huta w Trzyńcu, a dziś jest prywatna i jej właścicielem jest pan o bardzo śląskocieszyńskim nazwisku Wawrzacz.


Grupka dzieciaków z jakiegoś obozu ćwiczy na schodach z oddaniem, którego nie powstydziłyby się polskie orły, po czym znikają na obiedzie. W schronisku, tak jak podejrzewałem, nie można płacić kartą, więc zamawiamy jedynie nawodnienie.


Spoglądam tęsknym okiem za płot, gdzie w basenie pluska się kilka osób. Przynajmniej wygląda to na basen, bowiem na bramce wiszą zakazy wstępu i informacja, że to zbiornik przeciwpożarowy! Może w ten sposób obchodzą jakieś formalności?


Po przerwie ruszamy dalej. Przed nami wkrótce Gírová vel Girowa. Widoków z niej nie będzie, dopóki nie wytną tego paskudnego lasu.


Dalekich panoram dziś na pewno nie uświadczymy, przejrzystość słabiutka. Coś tam widać za drzewami (konkretnie Wielką Raczę), ale już oddalona o czterdzieści kilometrów Fatra jest bladziutka.



Szutrowa ścieżka prowadzi obok pojedynczych gospodarstw i opuszczonych domków. Niektóre wyglądają urodziwie.



Beskid Śląsko - Morawski i dolina Olzy. Najokazalej prezentuje się Ostrý (Ostry).



Tu także dolina Olzy po tym jak skręca ona na wschód, a właściwie to rzeka płynie ze wschodu z okolic Baraniej Góry.


Na zachodnich zboczach Girowej znajdują się Čertovy mlýny (Czarcie Młyny) - formacje skalne z niewielką jaskinią. Oczywiście latały tu czarownice, diabły torturowały grzeszników, a za czasów Janosika ukrywali się zbóje.



Girowa mierzy 840 metrów, więc wysokość niezbyt imponująca, ale należy do Korony Gór Czeskich. Według tradycyjnego polskiego podziału jesteśmy w Beskidzie Śląskim, natomiast Czesi traktują ją jako najwyższą górę Międzygórza Jabłonowskiego (Jablunkovské mezihoří). Najnowszy polski podział już je wyróżnia jako Międzygórze Jabłonkowsko - Koniakowskie, ale - bądźmy szczerzy - mało kto traktuje to na poważnie. Ja pozostaję wierny poprzedniemu podziałowi Kondrackiego, no i trochę głupio byłoby teraz górali beskidzkich przemianować na górali międzygórskich 😏.



Nie prowadzi tu żaden szlak, ale i tak wszyscy wchodzą od schroniska poniżej. Wdrapuje się stamtąd koleś z rowerem na ogromnych oponach.


Rowerzysta pochodzi z Mostów i nienawidzi sąsiedniego Bukovca, do którego będziemy schodzić. Niby z przymrużeniem oka, ale coś w tym jest. Gorzej niż Katowice Sosnowca 😛.
- Nie idźcie tam! - woła w śląsko - czeskiej mieszance. - To biedna wieś i nie mają nawet knajpy!
Pytamy się, w której gminie właściwie leży szczyt Girowej.
- A kto to wie! - macha ręką. - Może Mosty, może Bukovec, ale tamta wioska jest tak pokręcona, że nikt nie zna ich granic.
A jednak to Bukovec 😏.


W dół schodzimy okrężnie, aby popatrzeć na Čertovy mlýny z góry. Lepiej się prezentowały od dołu.


Horská chata Gírová wybudowana została w 1932 roku przez Klub Czechosłowackich Turystów. Później przeżyła krótki etap administrowania przez PTT i ciut dłuższy przez Beskidenverein, a następnie wiele lat była w rękach zakładów przemysłowych z Karwiny, choć z przedwojennym gospodarzem. W latach 90. ubiegłego wieku stała się własnością prywatną. W weekendy bywa tu bardzo tłoczno, we wtorek pustawo, więc obsługa zabrała się do... malowania drzwi.


Tu też nie zapłacimy kartą, ale w złotówkach tak, co nic dla nas nie zmienia, bo ich nie mamy 😏. W menu podobne pustki jak wśród odwiedzających. Zupę mają tylko jedną - wariant kapuśniaka. Nawet zjadliwy, a na pewno sycący. Podczas obiadu przechodzi po niebie jedna chmura deszczowa, która zrzuca nieco kropli deszczu. Prognozy mówiące o skradających się burzach tym razem nie sprawdziły się.



Po przerwie zupnej pora zbierać się dalej. Szlaki są tutaj dość łagodne, czerwonymi znaczkami nieśpiesznie suniemy na Komorovský Grúň (Komorowski Groń; zbieżność z nazwiskiem prezydenta przypadkowa?).



W przysiółku o takiej nazwie odbijamy na północ, tak jak Via Czechia. Z polan rozciągają się widoczki na polskie stoki oraz na wzgórze Kempa, które zdobywałem kilkanaście lat temu. Wtedy "Kempa" kojarzyła się jednoznacznie politycznie.


Javorove dwa!


Jest ciepło (wiatr zaczął zbijać upał), słonecznie i pusto. Bardzo przyjemny odcinek, a dachy Bukovca są coraz bliżej.




Widać kościół, więc musi tam być jakaś cywilizacja!


Z tyłu przemykają ciemniejsze chmury, ale to tylko straszenie, żadne większe opady dziś w Beskidzie Śląskim nie grożą.


Bukovec (Bukowiec, Bukowetz) to najbardziej wschodnia gmina Republiki Czeskiej pod względem położenia. Podkreślał to rowerzysta z Mostów i chyba miało to być jednym z powodów jej zacofania 😏. Do tego mocno religijna: jako wierzący deklarowało w spisie ponad 95% populacji! Przez długi czasu zachowywała się tu drewniana zabudowa, teraz zostały z niej tylko resztki.



Kościół niedostępny, więc fotografuję jedynie pomnik ofiar II wojny światowej. Tym razem sami autochtoni.


Bukowiec to także jeden z "bastionów" mniejszości polskiej na czeskim Śląsku: ta kurczy się nieustannie w szybkim tempie, ale jej obecność jest dobrze widoczna, a i powiązania z wysokim odsetkiem wierzących są oczywiste.


Kończymy wędrówkę na dziś: przeszliśmy około dziesięciu kilometrów, było bardzo przyjemnie i niezbyt męcząco. Czekamy na autobus w drewnianej budce, kursy są w miarę regularnie. 


W autobusie, dla odmiany, można płacić kartą i wychodzi to taniej niż gotówką. Starszy kierowca, ewidentnie czeski Ślonzok, cieszy się z powodu wizyty turystów. Mijamy czynną knajpę (czyli rowerzysta z Mostów nie miał racji!) i po kilkunastu kilometrach wysiadamy na dworcu w Jablunkovie (Jabłonków, Jablunkau), gdzie zjeżdżają się autobusy ze wszystkich stron.


Po dwóch chwilach zjawia się kolejny autobus i okazuje się tym samym, którym jechaliśmy z Bukovca.
- Znowu się widzimy! - woła wesoło kierowca. Chyba jeszcze lubi ludzi i swoją pracę.
Wracamy do Mostów, gdzie zostawiliśmy samochód. Mimo zaawansowanego popołudnia temperatura ani myśli spadać.


Kręcę się jeszcze po najbliższych obiektach. Drewniana chałupa mieści GOTIC - Gorolské turistické informační centrum i jest zamknięta. Do kościoła św. Jadwigi można zajrzeć przez kratę: wnętrza są tak skromnie zdobione, że sprawiają wrażenie ewangelickich. Większość mszy prowadzi się po polsku.



Hotel i restauracja "Beskyd" już dawno nie przyjmują turystów, ale na szczęście browar "U Koníčka" w Vojkovicach działa, więc tradycyjnie tam się udamy na zakończenie wypadu 😏.


Przed odjazdem sprawdzamy po raz kolejny bankomat, który rano nie chciał wydawać koron. Tym razem nie miał z tym problemów. A więc jednak spisek!

2 komentarze:

  1. Oglądając te zdjęcia od razu budzi się chęć aby znaleźć się w Beskidach. Kiedyś bywaliśmy często teraz z wiekiem i problemami z kolanem coraz rzadziej chodzimy po górach. Lubię Beskidy wszak to góry od których zaczynałem no i są stosunkowo blisko więc sentyment pozostał. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te okolice są dość łatwo dostępne bez większych przewyższeń (może poza samym szczytem Girowej), a na Studeničné to chyba można nawet podjechać autem. Wiadomo, że to nie to samo, ale chociaż taka namiastka. Pozdrowienia!

      Usuń