wtorek, 2 marca 2021

Śląskie niedaleko: Brynica, Murów, Zagwiździe, Gierałcice.

Jeśli ktoś jest ześwirowany na punkcie wyszukiwania, oglądania i fotografowania nowych miejsc, to wykorzystuje w tym celu rozmaite sytuacje: wyjazd do znajomych, wyjazd na pogrzeb, odwiezienie kogoś do szpitala, organizowane gdzieś wesele i tym podobne. W tym przypadku pojechałem z kumplem w słoneczną sobotę do domu jego zmarłych teściów i po drodze postanowiliśmy rozejrzeć się w kilku miejscowościach na północ od Opola.

Pierwszy postój następuje w Brynicy (Brinnitz, od 1936 Brünne). W środku wioski wznosi się neogotycki kościół św. Szczepana, który zastąpił wcześniejszą drewnianą świątynię.


Budowę kościoła ukończono w 1903 roku, poświęcił go w listopadzie 1911 kardynał biskup wrocławski Georg von Kopp (czemu czekano tak długo?), za pontyfikatu Piusa X i rządów Wilhelma II. Wszystko to potwierdza stosowna tablica.

Armia Radziecka zajęła Brynicę 21 stycznia 1945 roku, zginęło wówczas ponad trzydziestu mieszkańców, bynajmniej nie od przypadkowych kul. O ofiarach cywilnych oraz poległych żołnierzach przypomina Pomnik Poległych wkomponowany w ścianę.

Cmentarz parafialny z odpicowaną zielenią.


Większość zabudowy przy głównej ulicy to stare domy.

Pomnik Poległych w pierwszej wojnie światowej: posiada przednazistowską nazwę, anioła i płaskorzeźbę z Chrystusem pochylającym się nad umierającym żołnierzem w niemieckim mundurze. Żołnierz ten nosi czapkę zamiast hełmu, co stanowi rzadkość na takich pomnikach.


Stroik świąteczny przy skrzyżowaniu 😊.

Kup pięć. Albo i dziesięć. Ewentualnie zrób pięć kup. Nic z tych rzeczy, to tylko kilka kilometrów do wioski o nazwie Kup (powinno się ją normalnie odmieniać, czyli do Kupa, ale wszyscy tę zasadę ignorują, nie odmieniają i myślą, że dzięki temu przestanie się dziwnie kojarzyć).

Jedziemy dalej. W Grabczoku (po niemiecku także Grabczok, a potem Buchendorf) rzucam okiem na kapliczkę przy skrzyżowaniu.

Na dłużej zatrzymujemy się w Murowie (Murow, Hermannsthal). Najpierw podążamy na opuszczony dworzec kolejowy z zarośniętymi peronami.


Murów leży przy dawnej linii kolejowej z Opola do Namysłowa. Pociągi przestały tędy jeździć w 1992 roku. W 2017 roku wykonano remont jej części, towarowe składy mają kursować do rozbudowanego tartaku, ale powrotu pasażerów nie przewiduje się.


Tory w kierunku Namysłowa porósł lasek, dawnego przejazdu prawie nie widać.

Przez wybitą szybę zaglądamy do środka...

...i na boczną ścianę, gdzie na nadal przebija się farba niemieckiej nazwy obowiązującej do 1936. Od polskiej różni się tylko brakiem kreski nad O.

Urząd gminy.

Murów był znany przede wszystkim z huty szkła, założonej w XVIII wieku przez zakonników z Czarnowąsów (Czarnowanzer Glashütte). Po sekularyzacji przejęło ją państwo pruskie, po wojnie polskie. Pod nazwą "Janina" i "Murów" działała do 1995 roku, niektórzy z byłych pracowników założyli nową firmą, kontynuującą jej tradycje.

Główny budynek huty przetrwał do dzisiaj, brama jest uchylona, więc włazimy! Ponoć aktualny właściciel chce sprzedać tę ruinę za jakąś grubą kasę i dziwi się, że nikt nie chce tego kupić.


 Asfaltowy plac przyroda powoli odzyskuje dla siebie.

Wskakujemy na rampę i zaglądamy do środka. Jakieś dawne pomieszczenie biurowe. Bajzel.

Z boku można wejść do opuszczonych hal produkcyjnych. Dobrze, że mamy zimowe obuwie z solidną podeszwą, bo przy każdym kroku słychać chrzęst szkła.


Na piętrze jest jeszcze więcej przestrzeni. Widać ślady po innych odwiedzających: części podłogi używają miłośnicy deskorolki, w kątach walają się flaszki, a na ścianach wypisano hasła znane z marszów antyrządowych.




Lepiej patrzeć pod nogi, bo choć przez tę dziurę nie spadlibyśmy na dół, to skręcić kończynę byłoby dość łatwo...

Nie wiem kiedy powstał główny budynek huty, ale obstawiam, że w okresie międzywojennym. Te zdobienia wyglądają już na późny PRL, natomiast w jednym miejscu dostrzegam datę wylewki - 16 lipca 1982 rok. To był piątek.

W dwóch miejscach ściany kończą się dużymi dziurami. Z tej strony stał kiedyś drugi budynek, być może połączony z tym, w którym się znajdujemy. Dzisiaj już nie istnieje, a za nim rozpadają się kolejne ruiny zakładu zajmującego w przeszłości spory obszar.


Z innej ściany można popatrzeć na dachy pobliskiego warsztatu/hurtowni oraz na zarastający plac i świecącą się w słońcu kapliczkę.


Podrywane wiatrem rozrzucone dokumenty, m.in. instrukcja przedmuchiwania azotem, raport dzienny z pracy wanny z kwietnia 1989 roku. Kiedyś coś ważnego, niezbędnego dla funkcjonowania zakładu, dziś tylko poszarzałe kartki z przeszłości...

Opuszczając Murów mijamy jeszcze rząd familoków, wybudowanych zapewne dla pracowników huty.

Sąsiednią miejscowością jest Zagwiździe (Friedrichsthal). W centrum wznosi się ładny kościół z lat 20. ubiegłego wieku, charakterystyczny dla ówczesnego budownictwa sakralnego Górnego Śląska. Architektonicznie nawiązuje do kościołów włoskich, co rzuca się w oczy we wnętrzach. Podczas niedawnego remontu przywrócono mu oryginalne kolory.



Za kościołem znajdują się dwie kaplice. W jednej z nich pochowano księdza, w drugiej urządzono symboliczny grób żołnierza, który wygląda trochę jak z horroru. Na ścianach tablice z nazwiskami zabitych na frontach oraz zamordowanych przez wkraczającą Armię Czerwoną.

Ładny budynek z zabudowanymi laubami po drugiej stronie ulicy.

Tak jak Murów rozwinął się dzięki hucie szkła, tak Zagwiździe zaczęło istnieć po założeniu huty żelaza. Decyzję u jej uruchomieniu podjął osobiście w 1753 roku król Fryderyk II Wielki, stąd też niemiecka nazwa wioski. Zakład powstawał powoli wraz z osadą, do której sprowadzono kolonistów z głębi Rzeszy. W czasie wojny siedmioletniej zniszczyli go Rosjanie, ale potem Prusacy z powrotem przywrócili mu życie. Na hutę składało się wiele mniejszych ośrodków rozrzuconych po okolicy, dla jej potrzeb przekopano dwa kanały, powstał też duży staw na rzeczce Budkowiczanka (Budkowitzer Bach).


Huta Kluczborska (Eisenwerk Kreuzburgerhütte - bo pod taką nazwą funkcjonowała przez wiele dekad) zaczęła tracić na znaczeniu wraz z rozwojem przemysłu w Zagłębiu Górnośląskim. W 1869 państwo przekazało ja prywatne ręce, ale produkcja stopniowo spadała. Nie wiem czy po ostatniej wojnie w ogóle wznowiła działalność. Zabudowania niszczały, dopiero pod koniec ubiegłego wieku wyremontowano dawny magazyn i urządzono w nim Regionalną Izbę Muzealną. My natomiast przyjrzymy się murowanej odlewni z wielkim piecem - postawiono ją w 1839 roku, potem dołożono kilka dobudówek.


Odlewnia jest w stanie średnim - nie grzeszy zadbaniem, ale też chyba nie grozi jej zawalenie. Ponoć gmina ma wobec niej jakieś plany, ale na razie i tak właścicielem jest ktoś inny.



Mniej lub bardziej opuszczone obiekty wokół odlewni.


Kończymy spacer i znów wsiadamy do wozu. Na rogatkach żegnają nas dwujęzyczne tablice - Zagwiździe/Friedrichsthal jest jedną z ponad 350 miejscowości w Polsce, które mają dodatkową nazwę w języku niemieckim.

Tędy przejeżdżali jacyś prawdziwi polscy patrioci.

Opuszczamy powiat opolski i w ten sposób znaleźliśmy się w powiecie kluczborskim, a więc na historycznym Dolnym Śląsku. Mieliśmy się już nie zatrzymywać, ale skusił mnie jeden z licznych w tej części województwa kościołów drewnianych. Mowa o świątyni znajdującej się w Gierałcicach (Jeroltschütz). Wybudowali ją w 1694 roku ewangelicy i od tego czasu jest własnością tego wyznania (przynależy do parafii w Wołczynie).

Na cmentarzu zachowało się sporo starych drzew, a do tego trochę równie starych grobów.




I to koniec zwiedzania na dziś. Jeszcze trochę czasu zajęło nam przeglądanie strychu zmarłych teściów od kumpla. Wywieszono tam biało-czerwona flaga wyglądała dość surrealistycznie.

Znaleźliśmy też kilka "skarbów" z dawnych czasów, rodem aż z Hamburga.


6 komentarzy:

  1. Podoba mi się określenie "ześwirowany na punkcie wyszukiwania, oglądania i fotografowania nowych miejsc" :D Niektóre te miejsca to jak rodem z Urbex ;) Ale w taki sposób można odkrywać takie perełki jak ten kościółek w Zagwiździu - piękny, choć o miejscowości nigdy w życiu nie słyszałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście tego świrowania nie trzeba leczyć ;)

      Plan zatrzymywania ustalił generalnie kolega, on lepiej zna te rejony, bo często tam przejeżdżał, ale np. nie wiedzieliśmy, czy do huty szkła da się wejść. Kościoły to raczej przypadkowo nam wpadały w ręce ;)

      Usuń
    2. Zdecydowanie nie trzeba leczyć :) Czasem sobie myślę, ile takich "dziwnych" miejsc bym juz widziała, gdym się zdecydowała na kupno samochodu... :D

      Usuń
    3. Jednak auto do takich penetracji to podstawa! I to nawet w krajach, gdzie komunikacja publiczna działa sprawnie. W końcu autobus wszędzie nie dojedzie ;)

      Usuń
  2. Bardzo lubię takie niespodzianki, kiedy zwyczajnie wyglądający kościół zaskakuje wnętrzem. Nie jest to daleko w sam raz na jednodniową wycieczkę, dzięki za inspirację. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby człowiek się spodziewał takiego wnętrza, to by zapewne tak się ono nie spodobało ;)

      Pozdrowienia :)

      Usuń