niedziela, 26 kwietnia 2020

Powrót w góry: Masyw Śnieżnika bez Śnieżnika, za to z Czarną Górą.

Najpierw zamknięto prawie cały zewnętrzny świat pod pretekstem wirusa czającego się między drzewami i napadającego na przechodniów. Wmówiono społeczeństwu, że spacer po łące i lesie jest groźniejszy niż stanie w kolejce w sklepie lub przejazd autobusem. Potem nagle podniesiono szlaban z zakazami i ogłoszono, iż "można poruszać się w celach rekreacyjnych". Ot, tak, bez żadnego związku ze stanem epidemiologicznym państwa, za to odtrąbiono pierwszy sukces w ramach "odmrażania gospodarki". Co ma piernik do wiatraka? Nic. Logika? Nie, polityka. 

Ponieważ nowe rozporządzenie (pomijając sam fakt, czy w ogóle zgodne z prawem) zniosło wszelkie ograniczenia związane z poruszaniem się, to trzeba było je wykorzystać. Czort wie kiedy znowu wszystkich zapędzą do domów? Pakujemy się i w piątek rano z Bastkiem pędzimy w kierunku Masywu Śnieżnika. Dawno mnie tam nie było, a gdyby nie epidemia, to pewnie nieprędko bym do niego zajrzał.
Przez 130 kilometrów drogi spotkaliśmy jeden patrol policji. Z suszarką. Zabrali im możliwość nękania rowerzystów i biegaczy, więc wrócili do starego sposobu dofinansowania budżetu państwa.

Do Międzygórza (Wölfelsgrund) docieramy przed godziną 10-tą. Miejscowość jest jedną z najładniejszych w Sudetach, oko cieszy sanatoryjna zabudowa, często w stylu alpejskim.






Zabytkowe obiekty są w różnym stopniu zachowania - od tych kompletnie odnowionych, po takie mocno sypiące się.



Ze ściany zamkniętej kilka lat temu restauracji "Złoty Róg" (a w przeszłości młyna, gorzelni i kuźni) odpadł tynk i ukazał się niemiecki napis. To prawdopodobnie dość świeże odkrycie, jeszcze na zdjęciach z grudnia ubiegłego roku ściana była w całości.


Międzygórze zdaje się nadal tkwić w starych, dobrych czasach: prawie nikt nie chodzi w maseczkach, ludzi siedzą obok siebie na ławce, w sklepie starsza kobieta ledwo stoi i zieje alkoholem. Ale ogólnie to tłumów na ulicach nie ma, czemu trudno się dziwić.


A propos sklepu - można w nich kupić napitki o ciekawych nazwach. Podejrzewam, że to produkcja dość masowa z etykietami zmienianymi w zależności od potrzeb.


Zaglądamy również do drewnianego kościoła św. Józefa Oblubieńca z XVIII wieku. Po raz pierwszy udaje mi się wejść do środka. Świątynię otacza lapidarium z niemieckimi pomnikami.




Objuczeni zakupami ruszamy na szlak niebieski. Zaraz za domami trafiamy na las.


Mijamy pozostałości podmurówek po dawnych domach i wychodzimy na szeroką polanę. Znajduje się na niej gospodarstwo agroturystyczne "Stodoła", które oferuje noclegi w... stodole 😛. Spałem w nim 6 lat temu podczas zlotu sudeckiego i bardzo mi się tam podobało.


Teraz nikogo nie ma i wszystko jest zamknięte na głucho, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić sobie postój przy kamiennych murach i wypić sobie piwo. Oczywiście z zachowaniem przepisowej odległości od siebie!


Znajdujemy ławkę skierowaną w kierunku słońca, siadamy więc i delektujemy się chwilą. Jeszcze tydzień temu nie przypuszczałem, że tak szybko wrócę w góry! Miałem nadzieję, że nastąpi to przed latem, ale w dobie nieustannego straszenia, bredzenia o "nowej normalności" i końcu świata jaki znamy, człowiek coraz bardziej podupadał na duchu. A jednak udało się! Po ponad miesięcznym przymusowym skoszarowaniu tyle wystarczy, aby poczuć się szczęśliwym.


Po osuszeniu butelek zbieramy się w dalszą drogę. Początkowo polaną z widokami na Mały Śnieżnik oraz m.in. Trójmorski Wierch (Klepáč) z zarysem wieży widokowej.



Potem ponownie włazimy w las. Naszą uwagę przyciągają dziwne konstrukcje przyczepione do drzew: fragment pnia z deską, gwoździami i sznurkiem. Do czego to służy????


Przechodzimy obok gospodarstwa z rozpadającą się stodołą; wiszące pranie sugeruje, iż dom posiada lokatorów. To teren dawnego przysiółka Prędków (Scheerberg), kolonii leśnej zamieszkałej przez drwali.


Na rozdrożu stoi murowana kapliczka św. Huberta z 1822. Wnętrze kryje współczesne obrazy, niektóre przywodzą na myśl wczesną sztukę Salwatora Dali, a środkowa mozaika jest dość dwuznaczna w swojej wymowie.



Następne kilometry pokonamy szlakiem koloru zielonego. Z rozstajów widać najbliższy cel oraz starą prawdę, która brzmi: "nie ma rzeczy pewnych, prócz śmierci, podatków i wycinki w czasie zarazy".


Wiekowy drogowskaz z wydrapanymi napisami.


Stopniowo nabieramy wysokości. Okolica jest mocno wytrzebiona przez drwali, a ścieżka potężnie rozjeżdżona, poznikały także oznaczenia.


Przecinamy kilka dróg biegnących równolegle: za trzecią z nich robimy postój. Ta droga składa się z betonowych płyt i służy jako dojazd do nadajnika położonego na zboczu Czarnej Góry. W pewnym momencie straszy nas terenówka pędząca w tamtym kierunku, spotykamy też pierwszych tego dnia turystów schodzących z naprzeciwka.

Nagle widzę jak między wysuszonymi źdźbłami sunie coś długiego... żmija zygzakowata! Rzadko mam okazję zetknąć się z takim gadem w formie żywej, zazwyczaj natykam się na niego w postaci rozjeżdżonej...


Bastek tak się ucieszył na widok żmii, że skoczył na równe nogi, krzyknął, prawie na nią wpadł i efekt był taki, że zanim zdążył jej zrobić porządne zdjęcia, gadzina gwałtownie uciekła w krzaki 😛. Próbował ją jeszcze tam ścigać, ale odpowiedziała złowieszczym syczeniem i dobrze się ukryła.

Tu i ówdzie natykamy się na nieduże płaty śniegu. Dla niektórych to pierwsze białe formacje widziane w tym roku 😏.


Od przełęczy pod Jaworową Kopą (Urlich Koppe) szlak jest prosty jak drut i biegnie po kamieniach. Za nami pojawiają się rozleglejsze panoramy.


Składowisko skał pod szczytem. I widok z nich - Śnieżnik w pełnej krasie oraz Hala pod Śnieżnikiem po prawej stronie.




A oto i sam szczyt Czarnej Góry (Schwarzer Berg). Komentarz Bastka:
- To faktycznie @#$, dupa i kamieni kupa!


Czarna Góra, licząca 1205 metrów n.p.m., jest jedną z najbardziej popularnych miejscówek w Masywie Śnieżnika. Przyczynia się do tego ośrodek narciarski zlokalizowany na jej wschodnich stokach oraz drewniana wieża widokowa wybudowana 19 lat temu, znajdująca się kilkanaście metrów od szczytu.
Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że w dużej części opatulono ją siatką!


Z jednej strony brakuje siatki, więc wchodzimy. Widoki z góry są częściowo zasłonięte lasem. Przejrzystość także nie zachwyca... Pogoda, po wielu dniach nieustannego słońca i niebieskiego nieba, zauważyła, że wybieram się w góry, więc zaczęła się zmieniać. Słońce jest obecne, lecz przez większość czasu spowite lekką mgiełką...

Na zachodzie widzimy na pierwszym planie Igliczną, potem Kotlinę Kłodzką, a za nią Góry Orlickie i Bystrzyckie.



Na północy ledwo przebija się nadajnik telewizyjny.


Na wschodzie prezentują się Rychleby (Góry Złote), łącznie z Czernicą, którą początkowo planowałem na dzień dzisiejszej wyprawy. A dalej już Jesioniki z Pradziadem na czele, oddalonym o 35 kilometrów. I w tym momencie serce się ścisnęło, bo kto wie, kiedy będę mógł je znowu odwiedzić?



Po zejściu na ziemię czytam dokładnie tabliczkę przyczepioną do desek:
"Uwaga! Niebezpieczeństwo! Obiekt grozi zawaleniem! Nie podchodzić!".
Hmm, w sumie nie podchodziliśmy... Schody i podesty są solidne, jedynie podtrzymujące konstrukcję słupy boczne wyglądają na lekko nadgryzione u dołu. I zamiast je wymienić to najlepiej postawić siatkę!

Uskuteczniamy trzecią przerwę taktyczną... W ciągu kilku kwadransów przez szczyt przetacza się 5-10 osób. Nikt nie przejawia ataku paniki, gdy zobaczy obcą osobę, większość się przywita i zagada. Jak zawsze, jak dotychczas. A ja ciągle gapię się na Pradziada sterczącego między drzewami.


Z Czarnej Góry schodzimy w kierunku południowym, a następnie południowo-zachodnim do Żmijowej Polany, przełęczy na której krzyżuje się kilka leśnych dróg. Stoi tam całkiem ładna wiatka do wykorzystania na potencjalny nocleg dla 2-3 osób. Jedyne co razi, to spora liczba walających się śmieci, zwłaszcza petów po cygaretach i jakiś chusteczek.

Pod Czarną Górą szlakowskaz wskazywał, że do schroniska mamy godzinę i 45 minut, a teraz już 2 godziny i 30 minut! Wpadliśmy w pętlę czasową? Rozwiązaniem zagadki może być fakt, że tamte znaki ustawiło PTTK, a te gmina. Jak wiadomo urzędnicy chodzą wolniej niż działacze 😏.


Kolejne kilometry będą mijać w miarę szybko - szeroka trasa (Główny Szlak Sudecki) wolno nabiera i zrzuca wysokość. Co jakiś czas mijamy turystów idących z naprzeciwka - pojedynczych i rodziny.


Wycinki odsłoniły widoki: Czarna Góra, Jaworowa Kopa i Igliczna.


Tuż przed szczytem Żmijowca (Otter Köppel) znajduje się odbicie w kierunku grupy skałek. Tablica informuje, że to Mariańskie Skały. Spoglądam na mapę - według niej mają się one znajdować znacznie dalej na południe! Coś tu się nie zgadza.

Na niemieckich mapach owa formacja nazywa się Neudörfer Felsen, po wojnie Polacy przetłumaczyli ją dosłownie jako Skały Nowowiejskie. Takie też to widnieją na większości map, chociaż czasem pojawia się również Skalny Mur. I nagle, ni stąd ni zowąd, postawiono za unijne pieniądze tablice ścieżki dydaktycznej, które wyskoczyły z Mariańskimi Skałami. Jest jakiś powód tej "teleportacji", skoro zawsze to były Skały Nowowiejskie? To pytanie należałoby zadać autorom, czyli pracownikom Nadleśnictwa Lądek Zdrój oraz Dolnośląskiego Zespołu Parków Krajobrazowych.

Do skał idziemy kilka minut. Faktycznie przypominają mur.




Najlepiej widać stąd Śnieżnik oraz... okoliczne świerkowe lasy 😏.



Wyschnięta trawa oraz kolorowe runa leśne sugerują raczej jesień niż wiosnę...


Maszerujemy dalej. Na południowych zboczach Żmijowca jest więcej przestrzeni, Śnieżnik odkrywa się z całym swoim wdziękiem. Lasy góry pełne są jeszcze śniegu, ale polana szczytowa już nie.



Dochodzimy do właściwych Mariańskich Skał (a konkretnie do skały - Mariannen Fels), które były takimi zarówno dla Niemców, jak i powojennych turystów aż do niedawna. Specjaliści od tabliczek zdegradowali ich do Skałek na Żmijowcu, choć od jego szczytu kawał już odeszliśmy. Według tekstu można stąd zobaczyć "Góry Bialskie i Złote" - biorąc pod uwagę, iż Bialskie są częścią Złotych, to tak, jakby ktoś napisał: "oglądamy panoramę Beskidu Żywieckiego i Worka Raczańskiego"...


Na środkowym planie mamy Młyńsko, horyzont z lewej strony zamyka Borówkowa, a z prawej Czernica.


Na przełęczy Śnieżnickiej stoi wiata, kaplica z czterema świętymi oraz kolejna tablica, na której Mariańskie Skały zlokalizowane inaczej niż na poprzednich, czyli na południe od Żmijowca, jak kiedyś! Fajnie, tak sobie zaprzeczać - ścieżka dydaktyczna twierdzi jedno, a "Szlak Marianny Orańskiej" drugie. No, ale podobno gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania...


Do Hali pod Śnieżnikiem został niecały kilometr. Między kamieniami leży plastikowy potykacz ostrzegający przed mokrą podłogą.


Na podśnieżnickiej łące hula mocno wiatr, zmuszając turystów do chowania się za wiatą albo w trawie. Schronisko ma otwarte niektóre okna i zewnętrzne drzwi, lecz dalszego dostępu bronią zadrukowane kartki z podkreślonym napisem "WAŻNE".



Do tej pory o wirusie prawie nie myśleliśmy, teraz o sobie przypomniał. Oczywiście z jego powodu obiekty noclegowe nie mogły przyjmować gości, ale część schronisk znowu działa sprzedając posiłki na wynos, podobnie jak restauracje na nizinach. Biorąc pod uwagę, że my spotkaliśmy dotychczas w drodze co najmniej 20 osób, a podczas samego pobytu na hali przewinęło się kilkanaście, to w ciągu całego dnia na Śnieżnik mogła wejść i setka ludzi. Na pewno spora część z nich (w tym ja) wydałaby tu jakieś pieniądze na jedzenie oraz picie. Dzierżawcy mają dużo odłożone i nie potrzebują zastrzyków gotówki w czasie epidemii czy to znowu inny powód?

Na szczęście zaopatrzenie nosiliśmy ze sobą, więc nie groziła nam śmierć z głodu i pragnienia.


Zastanawialiśmy się czy wchodzić na sam szczyt. Godzina nie była jakaś późna, bo przed 17-tą. Ostatecznie jednak policzyliśmy, że po zdobyciu Śnieżnika i zejściu na dół zaczęłaby się noc, my zmęczeni, a jeszcze trzeba jechać dwie godziny do domu... Śnieżnik odłożyliśmy na lepszy czas, kiedy będzie można go wizytować z obu stron granicy i po odpoczynku zaczęliśmy schodzić w dolinę.


Czerwony szlak do Międzygórza liczy ponad 7 kilometrów i potrafi dać w kość nawet w tym kierunku. Momentami jest ciekawy, z punktami takimi jak Kozie Skały, z których można fajnie skoczyć i skręcić kark.



Kilka innych miejsc widokowych to pokłosie wycinek. Mieliśmy trochę pecha, bo wiele dzisiejszych zdjęć trzeba było robić pod słońce, które od jakiegoś czasu znowu miło przygrzewa.


Dolna część szlaku to szeroka droga służąca głównie do zwózki. I znowu spotykamy te dziwne konstrukcje przymocowane do drzew (podpowiedź z komentarza: prawdopodobnie są to ule).



Smrekowiec (Heuboden, Heuberg) z osuwiskami na zboczach.


Domek dla robaków 😊.


W jednym miejscu zmieniono przebieg szlaku: kiedyś biegł skrótem przez las, teraz go wydłużono do tego oto zakrętu. Jest minimalnie mniej stromo.


Teren się wypłaszcza, kiedy obok nas pojawia się potok Wilczka (Wölfel), wypływająca z Hali pod Śnieżnikiem. W lesie wytyczono singletrack dla kolarzy górskich. Posiada nawet własną bramę powitalną.


Przebijające się przez drzewa słońce, świeża zielona trawa oraz latające muszki wprowadzają dobry nastrój, podtrzymujący nadzieję na prawdziwą normalność.




Na parkingu nadal stoi jeszcze sporo samochodów. Niektórzy z turystów dopiero teraz szli w górę i to z większymi plecakami - może będą gdzieś tam spać?

Idąc ulicami Międzygórza znów mijamy stare budynki, a także wielkiego molocha z lat 70. ubiegłego wieku, który ewidentnie tu nie pasuje.




To już prawie centrum wioski: coś jakby dawny młyn oraz remiza strażacka.



Przy aucie jesteśmy przed 20-tą. Wita nas kot, którego głaskaliśmy rano 😛. Nie powiem, czujemy trasę trochę w nogach - ponad 20 kilometrów, 800 metrów podejścia. To żaden rekordowy wyczyn, ale jednak po dwumiesięcznej przerwie organizm się ciutkę odzwyczaił. Dodatkowo słońce schowane za mgiełką tak nas nagrzało i opaliło, iż mamy wrażenie gorączki 😏.

Czar pryska po włączeniu radia - w reżimowej szczekaczce znowu straszenie, napominanie, grożenie i tym podobne. Szybko zmieniamy częstotliwość na jakąś muzykę. Ogólnie to wyjazd należy uznać za bardzo udany: ciekawe tereny przypomniane po latach, trochę widoków, pogoda nie najgorsza. Wyciszony mózg. Po powrocie do domu spałem jak zabity 😏.

Na sam koniec zdjęcie Iglicznej (Spitziger Berg), zrobione z Wilkanowa (Wölfelsdorf).


14 komentarzy:

  1. Na początku świetnie podsumowałeś całą tę paranoję. Szkoda słów po prostu...

    Co do samej relacji, to znów mocno połechtana została moja, stęskniona tamtejszymi przestrzeniami dusza. Tym bardziej, że takiej świeżutkiej wiosny jeszcze nigdy tam nie dotknąłem. Miło posłuchać, że w góry jeździ jednak ten bardziej świadomy kawałek narodu, który nie zwiewa przed napotkanym w krzaki, z paniką w ślepiach nakłada maseczkę i spryskuje się odkażaczem. :P

    Fajna trasa. To "składowisko skał" pod wierzchołkiem Czarnej Góry, to jedno z moich ulubionych miejscówek w tych górach. Mógłbym tam chyba zamieszkać. ;)
    Te wiszące wynalazki na świerkach to może jakaś pułapka na korniki, choć głowy bym nie dał. Jeśli tak, to w sumie lepiej tak, niż kawał plastiku na drzewie.

    "Obiekt grozi zawaleniem???" Doprawdy? Może drewno nadpsuło się w tempie błyskawicznym, pod wpływem działania mega agresywnego wirusa, któremu już organizm oparty o białko nie wystarcza.
    Tak jak napisałeś...zero logiki.

    P.S. Uroczyście Cię informuję, że siódme zdjęcie od końca (dojście do Międzygórza), musiałem sobie skopiować i już jest na moim pulpicie. Po prostu nie było innej możliwości. Bajka. Choć reszta też udana. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieża oficjalnie zamknięta podobno jest gdzieś od roku. Przy tej ilości turystów to dziwne, że nikt o nią nie dba. Chociaż w Polsce to mnie raczej to nie zdziwi...
      Owe wynalazki bardzo nas interesowały. Na pewno to coś wspólnego z ochroną drzew, ale w tych pniakach nie było widać żadnych dziurek czy czegoś na korniki... Dziwne.
      Teraz chyba góry odwiedzali głównie normalni ludzie stęsknieni przyrody. W majówkę albo w weekendy może być z tym gorzej, dlatego w tych terminach na razie wolę sobie odpuścić wyprawy.
      A ze zdjęciem męczyłem się długo, robale nie chciały się dać uchwycić w obiektywie ;) W sumie poszedłem za pomysłem Bastka :D

      Usuń
  2. Ech, mogę tylko pozazdrościć - od świąt nie możemy się wygrzebać z prac ogrodowo-remontowych, i wszystko wskazuje na to, że i majówka będzie stracona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tej porze miałem już pić piwo w Rużomberku na początek majówki. Pogoda co prawda ma być nieciekawa, ale to zawsze Słowacja. A tak to kupa. Trudno, jestem ostrożnie optymistyczny na kolejne miesiące :)

      Tak narozrabialiście w święta, że ciągle remontujecie? :D

      Usuń
    2. Ech, w sobotę mieliśmy wracać z Andaluzji... Co do ogrodu, Witek realizuje swoje wizje podlewania ogrodu deszczówką. I nie, chodzi tu o zwykłe postawienie beczki z kranikiem po rynną - to byłoby za proste ;-) Oprócz tego złożyło się parę innych rzeczy i jesteśmy uziemieni.

      Usuń
    3. Podlewanie deszczówką musi być bardzo czasochłonne biorąc pod uwagę jak rzadko ostatnio pada :P

      Usuń
    4. Zdziwiłbyś się ile wypompowaliśmy wody podskórnej, przy okazji wymiany zbiorników. Zaznaczam, zbiorniki były wkopane w ziemię...

      Usuń
  3. Dosyć ciekawa trasa. Z Międzygórza na Czarną Górę jeszcze nie szedłem niebieskim, a widać warto było. Do hali po Śnieżnikiem też fajnie się idzie, ale ten z czerwony do Międzygórza od schroniska to chyba jedynie raczej do zejścia. Myśmy dwa lata temu zliczyli tę sama trasę w obie strony i jakoś do dzisiaj ją średnio wspominam ;)
    Pozdrawiam :)
    Fajna wycieczka w gatkach a w niektórych miejscach jeszcze śnieg :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja też na Czarną Górę od tej strony jeszcze nie szedłem, za to na halę to zawsze czerwonym... A nie, raz szliśmy z Międzylesia, ale to strasznie długo trwało.

      Śniegu raczej mało (poza Śnieżnikiem), ale w kilku miejscach było grząsko, więc ziemia mokra.

      Usuń
  4. Potem ponownie włazimy w las. Naszą uwagę przyciągają dziwne konstrukcje przyczepione do drzew: fragment pnia z deską, gwoździami i sznurkiem. Do czego to służy????

    A czasem to nie Barć / Ule

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to najprawdopodobniej rzeczywiście są ule! Dzięki za sugestię. Może gdybyśmy widzieli tam choć jedną (dziką) pszczołę to też byśmy na to wpadli, ale panowała kompletna cisza ze strony latających stworzonek.

      Usuń
  5. Wieża na Czarnej Górze zamknięta jest już jakiś czas. Myślę, że dobry rok temu się to pojawiło,

    Ja mam wrażenie, że w góry to jeżdżą teraz ludzie, którzy trochę normalniej podchodzą do kwestii maseczek, zakazów itp. Zresztą podobnie jest w mniejszych miejscowościach. Jak przez kilka takich przechodziłem, to maseczki mieli praktycznie tylko turyści, miejscowi obchodzą się bez nich ;) Pewne wnioski nasuwają się same... Może jednak z ludźmi nie jest tak źle ogólnie, tylko w miastach jednak trzeba się pilnować z wiadomych powodów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy kij ma dwa końce. Jedni twierdzą, że maseczki pomagają, inni, że nie. Faktem jest, że w Czechach wprowadzono maseczki bardzo wcześnie i dziś pandemia jest tam w zaniku. Podejrzewam, że maseczki w tym pomogły, bo jednak zakładając je ograniczamy siłę rażenia wydzieliny. Oczywiście noszenie ich w pustych miejscach jest głupotą, ale jak widzę ludzi bez nich siedzących w autobusie lub w sklepie, to można uznać, że robią to specjalnie żeby pokazać jacy są bohaterscy.

      A mieszkańcy wsi to możliwe, że w żadnego wirusa nie wierzą, bo pleban powiedział, że to nieprawda ;)

      Usuń