sobota, 28 marca 2020

Muzyczne Rudawy Janowickie: Ciszyca, Bukowiec i "Szwajcarka".

Z wysokich Karkonoszy przenoszę się w niskie Rudawy Janowickie, gdzie w Szwajcarce odbywa się wieczorem koncert. W tym celu wsiadam w autobus jadący z Karpacza do Kowar: trasa ma niecałe 10 kilometrów, ale ten krótki odcinek ubarwia kierowca, wystylizowany na emerytowanego zboczeńca 😛. Najpierw podrywa siedzącą z przodu młodą Ukrainkę w sposób dość wybuchowy: na przemian prawi komplementy jej i Putinowi, który zrobi porządek w Donbasie. Efekt zaleceń był raczej mizerny... Potem wdaje się w wesołą dyskusję z kolesiem, który wszedł w połowie drogi i ledwo stał na nogach.
- Pan to chyba się od dawna znieczula?
- Panie, ja to piję od wczoraj, non stop.
- A w domu to pewnie żona czeka?
- Nie, mieszkam sam i mam spokój!
- E, baba by się panu przydała.
- Żadnej baby, ja chcę mieć spokój.
- A z kim pan pił?
- Z kolegą z pracy. Tu pracuję.
- A to kowboj, z giwerami. Pewnie na ranczu...
- Na żadnym ranczu, gdzie tam. Tak sobie chlaliśmy i teraz wracam do domu.
- I pewnie do kobietki?
- Panie, ja mieszkam sam, żadnych bab!
- Ale kobieta by się panu przydała.
I tak w kółko 😛. Nie wiem, czy kierowca badał orientację chlejusa, czy raczej był zakamuflowanym alfonsem.

Wysiadam obok dworca w Kowarach (Schmiedeberg) i uderzam do marketu, wokół którego kręci się podejrzanie dużo Cyganów i żuli. Panuje między nimi doskonała komitywa... Szybkie zakupy i ruszam na północ ulicą Jeleniogórską (niegdyś Hermann-Göring-Strasse). Mijana zabudowa jest ciekawa, duże zaniedbane gmachy to dawne obiekty sanatoryjne.



Dom za rzeką kiedyś mieścił zakłady lniarskie.


Po dojściu do drogi wojewódzkiej od razu skręcam w lewo na teren Ciszycy (Ruhberg). Przekraczam nieczynną linię kolejową do Jeleniej Góry i Jedlicę. Po bokach rozciągają się pastwiska, lecz widzę więcej kotów niż zwierząt gospodarskich.



W Ciszycy znajduje się pałac z XVIII wieku, należący w przeszłości m.in. do Radziwiłłów. Z tego powodu obiekt ten stał się oczkiem w głowie pewnego osobnika z Poznania, który na różnych forach górskich bardzo często o nim pisuje. Przylazłem zobaczyć to cudo. Szczerze - nie porwało mnie! Pałac jeszcze jakoś wygląda, natomiast większość otaczających go budynków to już ruiny...


Co ciekawe - nie wiadomo gdzie dokładnie pałac leży: czy w Kowarach, czy już w Kostrzycy, sąsiedniej gminie. Różne mapy pokazują różne wersje przebiegu granicy, co innego jest w TERYT, a co innego na innych wykazach, Kowary twierdzą, że to ich teren, natomiast podobno mieszkańcy uważają, iż to Kostrzyca... Pojawił się nawet pomysł, że mamy do czynienia z kompleksem eksterytorialnym.


Wracam do głównej drogi i od razu włażę w kolejną boczną, na której definitywnie zmieniam granice administracyjne. Wąska ulica prowadzi przez Jeżyny (Drehaus), gdzie akurat żadnych jeżyn nie widziałem, zatem próbuję złapać stopa. Zatrzymuje się jeden pan i podwozi mnie niedaleko, ale i tak jestem na tyle blisko, że drugiej okazji już nie szukam.

Zamiast jeżyn spotykam wiele skałek.


Przede mną Bukowiec (Buchwald), wioska z dużym nagromadzeniem zabytków. To zasługa hrabiego Redena i jego rodziny, która nabyła wieś pod koniec 18. stulecia. Hrabia, pruski minister i jeden z "ojców" rozwoju przemysłu na Górnym Śląsku, właśnie tę okolicę wybrał jako swą prywatną siedzibę.


To chyba była kiedyś remiza??


Pałac von Redenów także nie wyróżnia się jakąś specjalną urodą, powstał w wyniku przebudowy renesansowego dworu.


Zabudowania folwarczne zachowały się w różnym stanie - niektóre odpicowano tak, że aż kują w oczy, inne ledwo stoją.




Większą atrakcją niż zespół pałacowy jest miejscowy park, realizacja pomysłów hrabiny Frideriki von Reden. W Polsce został mocno zniszczony, w ostatnich latach następuje powolny powrót do świetności. Na jego terenie znajduje się kilka ciekawych punktów, m.in. Belweder, dawna herbaciarnia nazywana też "Świątynią Ateny". Na fasadzie zachowała się część płaskorzeźby, dodatkowo nieco zrekonstruowana. Kilka lat temu przywrócono także napis.



Spod Belwederu podziwiamy ładny widok na Śnieżkę. Królowa Karkonoszy i zaśnieżone zbocza wydają mi się tak odległe...


Poniżej herbaciarni stoi Dom Ogrodnika. Wygląda trochę za nowo.


Kolejne interesujący obiekt zlokalizowany jest w lesie, na wzgórzu Kesselberg. Końcówka podejścia jest wymagająca, z dużym plecakiem nawet się zasapałem. To wieża widokowa, stylizowana na średniowieczną basztę.


Zanim wejdę na górę używam "parteru" jako... przebieralni. Rano w Domu Śląskim ubrałem się odpowiednio na tamtejsze warunki - mróz i silny wiatr. Po zejściu zrobiło się ciepło, gdyż temperatura wzrosła o kilkanaście stopni. W zimowych ciuchach i kalesonach pociłem się jak świnia, miałem wrażenie, że nieustannie siedzę w łaźni! Tu wreszcie mogłem zmienić ubranie, gdy przez kilka minut nikogo nie było...

Schody na szczyt nie budzą zaufania - trzeszczą, skrzypią, a kilka jest poluzowanych. Wchodzę na lekko trzęsących się nogach.


Widoki na Karkonosze pierwsza klasa.



Tylko ten komin tu nie pasuje - to samo myślałem patrząc w drugą stronę z grani.


Spoglądam w kierunku rudawskich cycków - pode mną amfiteatr. Sztuczne ruiny, po latach zaniedbania wyglądają już jak "normalne" resztki.


Wracam do wioski. Na skraju stoi kościół św. Marcina - stary, późnogotycki, zamknięty. Dostępu broni brama.



Na skraju umieszczono "kamień choleryczny" - oznaczał teren objęty epidemią. W sam raz na dzisiejsze czasy.


Bukowiec - jak wiele miejscowości - posiadał w przeszłości swoją karczmę sądową. Budynek nadal istnieje - to piękny dom z XVIII wieku.



Mniej więcej z tego samego okresu pochodzi drugi kościół - po prostej sylwetce można się od razu domyślić, iż przez większość swojego istnienia należał do ewangelików. To współcześnie główna świątynia wioski. Po lewej stronie, tam gdzie obecnie ustawiono wiatę przystankową, do 2010 roku znajdował się Pomnik Poległych w formie kapliczki. Zniszczył go pijany kierowca.


Zrobiło się przyjemnie, bo na chwilę wyszło słońce. Usiadłbym sobie na jakieś piwko, ale nie ma gdzie, więc najpierw wchodzę na łąkę, aby jeszcze raz spojrzeć na Karkonosze. Ciemno tam, wiatr nadal musi wiać jak dziki!



Do następnej wioski - Krogulca - mam 2 kilometry, a do Karpników niecałe 4. Mogę iść z buta, ale większość trasy prowadzi drogą, więc próbuję najpierw złapać stopa. Przemknęło kilka aut i zatrzymał się Robert. Przedstawia się jako wędkarz i pochodzi z okolicy. Jedno z pierwszych pytań, jakie zadaje, brzmi:
- Co sądzisz o Karpaczu?
Hmm, która odpowiedź będzie dobra? Zdecydowałem się na szczerość.
- Jeden wielki cyrk.
- No właśnie! Burdel, bajzel, niszczą wszystko, domy wciskają się coraz bardziej w góry. Budować, budować i budować! A betonem się nie najemy!
Podobne zdanie ma o Karkonoskim Parku Narodowym i jego polityce odnośnie ochrony przyrody.
Przepraszał, że odwiezie mnie tylko na skraj Karpnik, ale ostatecznie podwiózł mnie aż pod folwark należący do zespołu pałacowego.



Karpniki (Fischbach) są jedną z lepiej znanych przeze mnie dolnośląskich miejscowości, więc bez zbędnych ceregieli maszeruję do sklepu. Po drodze fotografuję jeszcze odnowiony dom szachulcowy (tylko dach znowu wygląda trochę za nowo).


Uzupełniam zapasy i pruję przed siebie. Chętnie bym coś zjadł na ciepło, ale pamiętam, że jesienią miejscowa restauracja była zajęta przez imprezę firmową. Tym razem brama jest otwarta i lokal również! Siadam sobie w kącie i zamawiam romantyczny obiad sam ze sobą - ze świecą i nastrojową muzyką fortepianową 😛. Do smażonych pierogów dokładam czeskie piwo, prawie o połowę tańsze niż w schronisku.


Trochę czasu mi tu zleciało, lecz tak naprawdę nie mam gdzie się spieszyć, gdyż do "Szwajcarki" zostało mi maksymalnie pół godziny spaceru. Znaki informują, że mogę spotkać cycki. Rudawskie cycki.


Ostatnia możliwość nacieszenia się panoramą Karkonoszy. Groźne.


Pod "Szwajcarką" staję o godzinie 17-tej. Bałem się, że będę tu za wcześnie i się wynudzę, bo koncert zaczyna się dopiero za 8 kwadransów, ale już po wejściu spotykam znajomych, zatem czas leci szybko i przyjemnie 😊.


Schweizerei ma bardzo różne oceny i różne o nim krążą opinie. Wiem jednak, że po bliższym poznaniu bardzo zyskuje, zwłaszcza z powodu organizowanych imprez. Od jesieni do wiosny średnio raz w miesiącu w sali na piętrze (normalnie turystom niedostępnej) grają różne grupy - niektóre związane z górami, inne nie, ale zazwyczaj zabawa jest równie udana.

W lutym występował zespół Janiklan - popowo-folkowo-szantowa formacja z Wrocławia. Sądziłem, że zjawi się raczej wąskie grono osób, a tu zwaliło się tyle ludzi, że nie wszyscy byli w stanie się zmieścić. Chyba nawet artyści byli zaskoczeni frekwencją!


Początek występu zaczął się dość niemrawo... Jak dla mnie po prostu smęcili 😛. Potem coraz bardziej się rozkręcali, coraz więcej energii i rumieńców!


A na deser after-party w jadalni. Co tam się działo - w pewnym momencie grało jednocześnie chyba 5 gitar! Śpiewy ciągnęły się tak długo, że trzeba było śpiewać "piąta nad ranem", gdyż na czwartą było już za późno 😛.


(Na zdjęciu piosenka "Nie ma rzeczy niemożliwych" 😛).

W niedzielę padał deszcz. Po zbyt krótkim śnie zebrałem się w miarę wcześnie i z kumpelą zeszliśmy na pociąg. Kto by przypuszczał, że będzie to ostatnie chodzenie w starym, przedwirusowym świecie...

Na zakończenie kilka skocznych taktów z koncertu. Obyśmy jak najszybciej powrócili do takich chwil na żywo!


11 komentarzy:

  1. Świetny widok na Karkonosze - von Redenowie wiedzieli gdzie się pobudować! Szkoda tylko, że nie wiedzieli JAK - bo ten pałac to dość paskudny, jakby się pani Pałacowa ze Spichlerzem puściła. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś był na pewno trochę ładniejszy, zresztą w tym okresie była taka moda - klasycyzm, więc takie konstrukcje raczej proste :)

      Usuń
  2. Trochę się nasze trasy pokrywały tyle, że my byliśmy jesienią. Byliśmy też w środku pałacu Redenów, ale są jeszcze mniej ciekawe niż z zewnątrz. Natomiast park podobał się nam bardzo. Byliśmy też i w Karnikach i w Szwajcarce. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę żałuję, że nie pochodziłem więcej po parku, on jest duży i wiele tam jeszcze ciekawych miejsc. No, ale z plecakiem mi się aż tak nie chciało i jednak pilnowałem czasu ;) Pozdrowienia!

      Usuń
  3. Widzę że pod wieżą na Kesselberg uczynili sporą wycinkę. Znów otworzyły się widoki na Sokoliki, których w ostatnich latach brakowało. Bo Karkonosze stamtąd zawsze cieszyły moje oko i serce.
    W ogóle za Bukowiec trochę się wzięli i dobrze, bo niektóre miejsca wręcz straszyły (vide Opactwo).
    Szkoda tylko, że śniegu brakło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wirus nie wirus, wycinka musi być ;)

      Usuń
    2. Czyżbyś w końcu dotarł do restauracji w Domu Wdowy w Łomnicy? Dobrze tam karmią...
      Wycince w Gorcach wirus również nie przeszkadza, najwyraźniej drwale wychodzą z założenia, że wirus ich się nie ima :-(

      Usuń
    3. To Karpniki, nie Łomnica, więc nie ten lokal :) Znacznie skromniejszy.

      Drwale zazwyczaj są nieśmiertelni...

      Usuń
  4. Karpniki? Ostatni raz tam byłam jak pałac się remontował i wejść się nie dało. Znaczy, trzeba będzie tam zajrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba dość dawno :P Od paru dobrych lat w pałacu działa hotel i restauracja (ale nie ta, w której byłem :P), natomiast drugi pałac jest niedostepny, oddzielony płotem.

      Usuń
  5. Widzę,że Karpniki to coś dla mnie :) Na pół opuszczone zaniedbanie okazy. Niby smutno wyglądające, a takie klimatyczne...

    OdpowiedzUsuń