czwartek, 7 czerwca 2018

Polesie Wołyńskie (4): z Husynnego do Uchańki.

Husynne (Хусынне, ukr. Гусине) - niewielka wieś nad Bugiem. Kiedyś posiadała cerkiew, dwór i duży folwark. Obecnie to senna miejscowość z osiedlem niskich bloków, będących pamiątką po PGR-ze.


Idąc od strony głównej drogi widzimy na skraju lasu kaplicę grobową Rulikowskich (dawnych właścicieli majątku) z XIX wieku, która po wojnie służyła przez pewien czas jako kościół katolicki.



Niezłej jakości asfaltem kierujemy się do "centrum", mijając zabudowania gospodarcze, które pierwotnie zapewne leżały na terenie folwarku, a potem "zaopiekowało" się nimi państwo. Niezły tam rozpiździel.


Na balkonach bloków suszy się pranie, atmosfera leniwego południa. Ale nie po to tu przyszliśmy, szukamy sklepu, choć - prawdę pisząc - nie miałem większej nadziei na owocne zakończenie.


Zagadujemy kobietę za płotem. Sklep jest! "Taki mały, tam, prosto". Idziemy, ale nie bardzo go widać, więc jeszcze raz zasięgamy języka i trafiamy 😛. Sklep to blaszana buda wielkości przystanku autobusowego. Na potrzeby Husynnego chyba wystarcza.


Rozsiadamy się na plecakach i wzdychamy z ulgą, bo nasze zapasy były już skromne. Za dużego wyboru nie ma, lecz do przeżycia starczy.

Przybycie turystów wzbudziło zainteresowanie miejscowych; wkrótce pojawiają się najbliżsi sąsiedzi, czyli Stanisław i Janek. Zamieszkują odległy o kilkanaście metrów budynek, który opisują jako dawny dworek. To raczej nieprawda, bowiem wszelkie znane mi źródła mówią, że ten już nie istnieje. Zresztą jego bryła wydaje się za skromna. Najprawdopodobniej jest to rządcówka.


Panowie są towarzyscy i chętni do rozmowy. Janek zabiera Eco do parku pałacowego, który przetrwał zawirowania historyczne. Mocno zdziczały, ale zawsze coś. Wcale to nie jest takie oczywiste, biorąc pod uwagę, że w wiek temu działali tu prekursorzy ministra Szyszki - w 1905 roku zbuntowani chłopi wycinali dworskie lasy.


Wśród drzew można spotkać kilka pomników przyrody, a park kończy się starorzeczem Bugu. Z rozciągających się dalej pól dochodzi wściekły ryk jakiego quada.


Z dawnego majątku ocalała gorzelnia, niezbędna w okresie Polski Ludowej.


Starszy z braci, Stanisław, zostaje z nami na dłużej. Ma 69 lat i urodził się w Husynnym. Bardzo zdenerwował się, gdy jakiś młodzik powitał go hasłem: "co tam w Wehrmachcie?". Opowiada o tym, jak kiedyś jeździł po Polsce do rozsianej w różnych miejscach rodziny. Niestety, z czasem kontakt zaczyna się urywać, więc nie skorzystamy z zaproszenia na nocleg i domowe przetwory.


Grzesiek pyta się, ilu ludzi teraz mieszka w wiosce. A tamten wylicza...
- Tu mieszka 20, w blokach 40, tam mieszka tylu i tylu... 80...
- 80 osób?
- 82 lata miał ten, co mieszkał tam, potem był jeden co liczył 79... - i tak wyglądała rozmowa 😛. W rzeczywistości według Wikipedii kilka lat temu Husynne zamieszkiwało dokładnie 281 człowieków.

Ponieważ w sklepie posiadają tylko sikacze, to próbujemy wypytać o możliwości zakupu swojskich produktów alkoholowych. Nic z tego - ktoś ponoć pędzi, ale się boi, więc nie sprzedają. Odnoszę wrażenie, że od kilku lat coraz trudniej coś takiego nabyć: społeczeństwo zostało tak podzielone, że wielu tylko czeka, aby kogoś podkablować lub dokopać, więc producenci są jeszcze ostrożniejsi niż kiedyś.
Zamiast bimbru niektórzy mogą zaproponować czystą wódkę ze strefy bezcłowej, ale to akurat nas nie interesuje...

Zanim ruszyliśmy w dalszą drogę to zadzwoniłem do straży granicznej, której numery dostałem od patrolu pod Uhruskiem. Funkcjonariusz z Dorohuska był zdziwiony naszym telefonem; ponieważ będziemy szli nad samą granicą, to chciałem oficjalnie zgłosić nasze przejście.
- Odkąd? Aha. Dokąd? Bez rowerów? A kto państwa potem odbierze?
- Nikt. Mamy plecaki i namioty, śpimy w plenerze.
Chwili konsternacji po drugiej stronie.
- Ahaaa... Ee... Dobrze, to potem proszę zgłosić to kolejnej jednostce, bo to już nie nasz rejon.
Byle pozbyć się problemu. A wystarczyłoby "przekazać" nas dalej, lecz tu chyba kompletny brak przepływu informacji, bo kontrolująca nas w sobotę Wola Uhruska nie zgłosiła naszej obecności. Dziwne.

Ostatnie zakupy i znów trzeba podreptać. Wracamy do czerwonego Szlaku Nadbużańskiego, który biegnie obok terenów gospodarczych. Kiedyś działała tam stacja benzynowa.



Gorzelnia od drugiej strony.


Szutrowe drogi w dalszej części wioski z licznymi bocianimi gniazdami. Na skrzyżowaniu w budynku dawnej spółdzielni umieszczono kościół.



Opuszczając Husynne przechodzi mnie myśl, że te wszystkie miejscowości są architektonicznie okaleczone: starą cerkiew zburzyli Polacy w 1938, dwór zniszczono po wojnie. Zostały jakieś resztówki bez większej wartości. Zabudowa jest wszędzie do siebie podobna, ciężko zapamiętać coś, co odróżniałoby osadę X od osady Y. Już nawet nie porównuję z wioskami czeskimi czy niemieckimi, ale nawet zestawiając z terenami Ziem Wyzyskanych to próżno szukać tu czegoś naprawdę ciekawego... Bezpłciowość.

Szlak obiega ostatnie gospodarstwa. Chyba nie wszyscy kochają obrońców polskiej granicy.



Po minięciu ostatniego domu liczba latającego robactwa gwałtownie wzrasta (co nie oznacza, że przedtem były nieobecne). Zatrzymanie się powoduje liczne ataki. W użycie idą środki chemiczne, ale skuteczniejszy jest ciągły ruch. Ilości komarów i muszek na pewno zwiększają starorzecza.


Tym razem szlak jest dobrze oznakowany, dodatkowo biegnie tędy długodystansowa trasa rowerowa, która jest mocno promowana.



Pojawia się "prawdziwy" Bug. Brak słupków i tabliczek, więc ktoś może nawet się nie zorientować, że to granica. Możliwe, że na to strażnicy liczą?



Po chwili znów oddalamy się i przecinamy pola oraz łąki. Z oddali słychać odgłosy pracy kombajnów.




Przerwa na polnym skrzyżowaniu.


I przed siebie - droga jest tylko jedna.


Między drzewami rozlokowały się niewielkie Kolemczyce (Колемчице). Mieszka w nich 13 osób i jest to najmniejsza wioska gminy Dorohusk. Kiedyś była ludniejsza, przeważali tu unici, potem zmuszeni do przyjęcia prawosławia. Co najmniej od połowy 19. wieku działała cerkiew. Po Wielkiej Wojnie polskie władze nie wydały zgody na jej ponowne otwarcie, a w 1938 roku zburzyły. Gdzieś wśród krzaków obracają się w pył ostatnie nagrobki prawosławnego cmentarza...


Kolemczyce leżą tuż nad rzeką. W kwietniu 1944 roku Bug forsowały wspólnie partyzanci radzieccy i polscy. Skutecznie.


Jedyny słupek graniczny jaki spotkaliśmy na swojej drodze. Dzięki przecince widać też żółto-niebieski odpowiednik po ukraińskiej stronie.





W tym momencie spostrzegamy, że horyzont zaczyna się niepokojąco ściemniać i to w różnych stronach jednocześnie! Ewidentnie zbiera się coś nieprzyjemnego.



Przyspieszam kroku, aby zdążyć dojść do najbliższej wioski, którą jest Uchańka (Уханька). Niebo chmurzy się  coraz bardziej, słońce zostało zakryte.


Z boku sterczy stary drewniany krzyż i niekompletny murowany.


Na pętli autobusowej wskakuję pod metalowy przystanek. Wkrótce za mną zjawia się Andrzej. Tymczasem do ciemnego nieba doszły odgłosy grzmotów dochodzące jakby z trzech kierunków naraz!


Eco zostaje z plecakami aby czekać na resztę, ja ruszam rozejrzeć się za sklepem, lecz akurat ta miejscowość jest go pozbawiona. Co za pech! Na pocieszenie mogę obejrzeć kilka drewnianych domów.


W drodze powrotnej mija mnie wóz SG. Nie zareagowali, ale zaczepili pozostałą trójkę - po informacji, że zgłaszaliśmy przejście telefonicznie, pojechali dalej. Na krótko - upłynęło kilka minut i wracają w większym gronie.
- Muszę jednak was spisać - mówi kierowca. Musi? Czy raczej musi się przed kimś wykazać? Może to pokazówka dla tego, kogo odebrali w wiosce. - Do jakiej jednostki dzwoniliście? Co dalej zamierzacie? Macie zamiar iść drogą czy szlakiem?
K...a, a jakie to ma znaczenie? Czy oni naprawdę myślą, że przepłyniemy z plecakami Bug i poprosimy Poroszenkę o azyl??
I znowu wychodzi, że kolejne posterunki pograniczników w ogóle nie przekazują sobie informacji o podejrzanych osobach! Gdy kiedyś chodziliśmy wzdłuż granicy z Białorusią to straż graniczna dokładnie wiedziała gdzie idziemy, gdzie śpimy, a nawet pod którym sklepem siedzieliśmy! Kolejne patrole były dokładnie "oświecone" przez poprzedników. A tu - nic! I oni chcą chronić granicę przed przemytnikami, terrorystami i nielegalną imigracją?? Kpina.
A gdyby zdarzył się turysta na dwóch kółkach co dziennie przejeżdża kilkaset kilometrów to chyba musiałby dzwonić do kilkunastu kolejnych strażnic, aby zgłosić swą obecność!
- Gdzie pan mieszka? - pytają Grzesia, bo w nowych dowodach nie ma adresu.
- W Sosnowcu.
- O, na Śląsku...
Ręce opadają.
- Nie, w Zagłębiu.
- Ahaaa... - po minie widać było, że ta nazwa nic im nie mówiła 😏.

Kontrola pojechała, burza została. Na Ukrainie wali jak nad syryjskim niebem. Drugi front ciągnie z zachodu. Siedzimy trochę jak w kleszczach, komary atakują. Po pewnym czasie na horyzoncie trochę się przejaśnia, więc uznajemy, że najgorsze minęło i postanawiamy ruszyć w kierunku szosy wojewódzkiej.

Na końcu wsi wznosi się tzw. kopiec Kościuszki. Upamiętnia on bitwę pod Dubienką z 1792 roku. Było to starcie przez wojska Rzeczpospolitej przegrane (choć w niektórych tekstach napisano coś innego), ale przecież w Polsce czci się głównie porażki. Na usprawiedliwienie trzeba dodać, że żołnierze polscy wycofali się w szyku, a straty Rosjan były wyższe.


Kopiec usypano w 1861, lecz szybko został zniszczony przez carskie władze. Następnie zrekonstruowano go po 1918 roku, ale znowuż splantowali go w czasie wojny Niemcy z Ukraińcami. Dopiero w 1964 stanął po raz trzeci. Jest wysoki na 10 metrów i szeroki na 20. Maszty przyozdobiono trzema mozaikami, na jednej z nich umieszczono... żołnierza radzieckiego. Kościuszko Ruskich bił, ale cóż z tego? 😛 Po upadku PRL-u czerwonoarmistę wymieniono na order Virtuti Militari.



Do głównej drogi niedaleko. Łudzimy się, że może złapiemy stopa na Dubienkę, lecz nie jeździ kompletnie nic. W dodatku zaczyna siąpić. Postanawiamy wycofać się na pobliski przystanek - solidny, bo z cegieł.



Nadciąga burza numer dwa, a może trzy - ta ze wschodu. Zaczyna padać i to ostro. Piorunami rąbie najpierw słabo, następnie coraz mocniej. Już kilka razy mieliśmy wychodzić, gdy nagle walnęło, a łoskot słychać było nawet przez kilkanaście sekund, jak gdyby wagon beczek toczył się po schodach. Brzmiało to przerażająco! Ja stwierdziłem, że w takich warunkach nigdzie nie idę i już zaczęliśmy powoli zastanawiać się nad noclegiem pod dachem.


Musielibyśmy jednak rozstawić w środku namiot, bo inaczej zostalibyśmy pożarci przez robactwo. Ale czy się tutaj zmieści?

Ostatecznie nie musimy odpowiadać na to pytanie, gdyż około 20.30 deszcz w końcu ustaje, a burza odchodzi. Wychodzimy na mokrą jezdnię.



Warunki na rozbijanie obozu nie są zbyt sprzyjające, lecz nie mamy zbyt dużego wyboru. Idziemy około kilometra asfaltem wypatrując odbicia do lasu. Mijamy łączkę, ale w oddali świeci jakiś dom, trzeba zatem pójść jeszcze kawałek dalej. Ostatecznie rozkładamy się na przecince dookoła której w ciągu dnia działają drwale.


Wiem, że się powtarzam odnośnie komarów i innych dziadostw, ale ich obecność była najbardziej charakterystycznym elementem tegorocznej wyprawy: po deszczu są jeszcze agresywniejsze niż zazwyczaj, co wydawało się niemożliwe! Las jest bardzo mokry, jednak udaje nam się rozpalić ognisko. Na pobliskiej łące podnoszą się mgły, które potem wślizgują się między drzewa, co nadaje specyficznego klimatu.


W ostatnie wieczory Eco chodził spać niemal punktualnie jak w zegarku w okolicach godziny 22-giej. Dzisiaj rozmowa zeszła na duchy, zjawy, zjawiska paranormalne oraz inne tematy z tego gatunku, więc tym razem postanowił zostać dłużej z nami, zamiast samotnie leżeć w namiocie 😛.


Mój ostatni wieczór na Polesiu dobiegł końca...

7 komentarzy:

  1. Tak się zastanawiam, czy "dobra zmiana" dopadła również wśród funkcjonariuszy SG? W końcu stały dochód... A propos Śląska, kiedyś na Mazurach koleżanka się przyznała do tej proweniencji i usłyszała w zamian pytanie z charakterystycznym zaśpeiwem: "A to wy muwitsje pło płoooolsku?!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Dobra zmiana" zawsze jest szczególnie silna wśród funkcjonariuszy wszelkich, bo każdy dyktator(ek) musi mieć służby siłowe po swojej stronie, aby trzymać społeczeństwo w ryzach. A że dodamy, iż to tereny, gdzie jest największa liczba wyborców tej "zmiany", to wszystko jasne ;)

      Co do zaśpiewów: kiedyś w Czeremsze miejscowy próbował Andrzeja uczyć po polsku, bo mamy niewłaściwy akcent. Tyle, że on gadał bardziej po białorusku niż w języku używanym np. w Warszawie :D Najwyraźniej kresowy akcent był dla niego tym najpolskim z polskich :)

      Usuń
  2. Czy poza jednym, które wypatrzyłam na zdjęciu, pozostałe gniazda bocianie miały swoich lokatorów?
    Zdecydowanie najfajniejszy w tym odcinku był ten fragment szlaku przy Bugu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba wszystkie gniazda była zasiedlone, ale najwyraźniej lokator gdzieś wybył. W tych wioskach bocianów masa.

      A nad Bugiem faktycznie pięknie.

      Usuń
  3. Klimatyczne te fotki przed frontem burzowym, a i po, pod wieczór, też bardzo urokliwe. Gdyby nie insekty, pewnie byłoby jeszcze przyjemniej. Fajne zadupia odwiedzaliście. A specyficzna organizacja pewnych służb wcale mnie nie dziwi. Jak widać, czy "dobra zmiana" czy też nie, w niektórych kwestiach dalej jest jak było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boję się, że teraz będzie jeszcze więcej niekompetencji niż było, bo najważniejszą cechą zostanie lojalność i posłuszeństwo. To widać zresztą choćby w policji...

      Właśnie odpada mi jeden z ostatnich strupów - pamiątek po komarach :P

      Usuń
  4. Dzień pełen wrażeń. Twoje posty pokazują, że i w mniej popularnych rejonach kraju można fajnie spędzić czas i wiele zobaczyć. Zdjęcia wieczorne świetnie oddają klimat "po burzy".
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń