poniedziałek, 7 listopada 2016

Z Wołoszczyzny powrót na Śląsk... Tylko co tu robią Turcy?

Jednym z większym miast Morawskiej Wołoszczyzny jest Valašské Meziříčí (Wallachisch Meseritsch). Tam na ścianie jednego z domów wymalowano mapę regionu zasiedlonego kiedyś przez Wołochów.


Miejscowy rynek jest dość duży i, w przeciwieństwie do Rožnova, otacza go prawie sama stara zabudowa. Z racji południa i dość smętnej pogody ludzi na ulicach prawie jednak nie widać.


Współczesne miasto powstało z połączenia dwóch osobnych - tym drugim było Krásno nad Bečvou (Krasna, 1939–1945 Schönstadt) i ten podział nadal widać - m.in. są tu dwa duże pałace należące kiedyś do różnych rodów. 

W Meziříčí rządzili Žerotínowie.


Z kolei Krásno było siedzibą rodu Kinský. Ich siedziba nie wydaje się zbytnio wyjątkowa.


W otaczającym go parku znajduje się kino letnie oraz tzw. Jurkovičův altán: zrekonstruowana po latach altana, którą sto lat temu miał zaprojektować Dušan Jurkovič (choć autorstwo nie jest pewne).


W mieście warto jeszcze spojrzeć na kościół Najświętszej Trójcy z końca XVI wieku. Jest w kiepskim stanie, co widać po opakowanym dachu. Możliwość zwiedzania chyba tylko w okresie wakacyjnym.


Na obrzeżach miejscowości rozciąga się ogromny cmentarz miejski. Obok siebie leżą trzy historyczne kwatery.

Na początek pozostałości kirkutu - z 200 macew przetrwało do dzisiaj 17. Niektóre mają ślady po kulach.


Dosłownie kilka metrów dalej spora polanka kryjąca zwłoki żołnierzy niemieckich z ostatniej wojny - zmarli w miejscowych szpitalach oraz w czasie przechodzenia frontu. Cmentarz powstał w latach 1998-2001 i ma identyczną formę jak odwiedzane już przeze mnie niemieckie nekropolie wojenne we wschodniej Słowacji.





Interesujący jest sektor pierwszowojenny. Masowy grób żołnierzy austro-węgierskich zaznaczono skromnym pomnikiem.


Pochowano tu również ich sojuszników. Nie, nie Niemców. Turków!


O tym, że Imperium Osmanów należało do Państw Centralnych wie część osób, które mają jako takie pojęcie o historii XX wieku. Ale fakt, iż Turcy przelewali krew na froncie w Galicji zna już bardzo niewielu. Przysłano ich tu w 1916 roku z przyczyn politycznych - władze Turcji zaproponowały swoją pomoc w bojach na terenie Europy, co tutejsi wojskowi chętnie zaakceptowali. Wyekspediowano dwie dywizje piechoty - w sumie około 30 tysięcy ludzi.

Turecki korpus okazał się momentami dość kłopotliwy, gdyż był kiepsko wyekwipowany i wyćwiczony, wielu rekrutów nie znało nawet tureckiego. Poddani sułtana bili się jednak nadzwyczaj dzielnie, wielokrotnie odpierali znacznie silniejsze i liczniejsze wojska rosyjskie, byli niezastąpieni w walkach na bagnety i w okopach. Ponosili w związku z tym spore straty, a ranni leczyli się w lazaretach uruchomionych w obydwu tutejszych pałacach. I właśnie 205 zmarłych z tureckiej armii spoczęło w tym miejscu. Przypomina to biały lśniący pomnik wystawiony w 1998 roku.




Niby Turcy, a na tablicach same niemieckie nazwiska i imiona ;)


Roczne zmagania Turków wykorzystano propagandowo - połączono ich przybycie z Aktem 5 Listopada i utworzeniem Królestwa Polskiego przez Niemcy i Austro-Węgry. Nawiązano do przepowiedni Wernyhory - Gdy Turek konia napoi w Dniestrze, Polska powstanie, a także iż jest to spłata długu zaciągniętego w 1683 u Sobieskiego. Polacy więc sami nie wiedzą ile zawdzięczają dwóm tureckim dywizjom piechoty wykrwawiającym się w Galicji ;) 

Tak na marginesie na krakowskim Cmentarzu Rakowickim jest także skromny pomnik żołnierzy tureckich, ale chyba bez ciał.

Ruszamy na północ. Wioska Hodslavice (Hotzendorf) to rodzinne gniazdo Františka Palackego, o którym też pisałem w poprzednim poście. "Ojciec narodu czeskiego" urodził się tu w 1798 roku w domu, który zachowano do dzisiaj.


W wiosce znajduje się pomnik polityka wystawiony w 1968 roku oraz grób jego rodziców. Spoczywają obok drewnianego gotyckiego kościółka św. Andrzeja z 1551 roku, najstarszej świątyni tego typu kraju morawsko-śląskiego.


W Hodslavicach są w sumie trzy kościoły - oprócz ewangelickiego stoi także drugi katolicki, neorenesansowy. Kilku ostatnich farorzy pochodzi z Polski - widać czescy mężczyźni wolą inne zajęcia.


Opuszczamy Wołochów, przekraczamy granicę morawsko-śląską... Z daleka widać pałac nad Fulnekiem (o dziwo niemiecka nazwa jest taka sama jak czeska).


Tu zaczynają się Góry Odrzańskie (Oderské vrchy), najbardziej wysunięta na wschód część Sudetów.


W wiosce Vrchy (Walterdsorf) zauważam nad drogą pomnik poległych trochę przypominający piec z kominem.


W środkowej część płaskorzeźba z umierającym żołnierzem, a po bokach listy ofiar.



Ciekawy jest tamtejszy przystanek ozdobiony rysunkami o tematyce komunikacyjnej i drugiej, którą trudno jednoznacznie zidentyfikować. Jakiś pochód? Orgia? Gimnastyka na świeżym powietrzu?



Ściany oblepione są plakatami wyborczymi. Ja mam wrażenie że u Czechów wybory albo przynajmniej kampania wyborcza toczy się niemal nieustannie. Hasła bardzo podobne jak u nas, wszyscy chcą dobrze, wszyscy chcą szczęścia dla wszystkich, wszyscy wszystkim dają wszystko, wszyscy chcą lepszego państwa i powrotu prestiżu. Tylko z nimi może być lepiej. Kurde, gdyby te obietnice się spełniły to niepotrzebny nam raj, Eden mielibyśmy na ziemi :D



Jeden plakat się wyróżnia - on informuje kto NIE ma zostać senatorem ;)


Ostatnim punktem programu jest kompleks pałacowy w Hradcu nad Moravicí (Grätz). Góruje nad miastem i otoczony jest ogromnym parkiem. Do środka wchodzi się przez stylizowaną neogotycką bramę.


A na niej sporo śladów po kulach. Ktoś tu musiał urządzać sobie niezły pokaz strzelecki.


Ceglaste budynki do Czerwony Pałac wybudowany pod koniec XIX wieku z polecenia książąt Lichnowskich (mieli swoje dobra również w pruskiej części Śląska). Służył głównie jako zabudowania gospodarcze. Dziś są pięknie porośnięte bluszczem.


O wiek starszy jest Biały Pałac, klasycystyczny. Niestety nie można wejść nawet na dziedziniec, ponieważ zajęła go czeska telewizja. Podobno kręcą swoją wersję bajki "O dwóch takich co ukradli księżyc".


Za pałacem wznosi się charakterystyczna Biała Wieża.


Na cegłach otaczającego muru znajduję sporo śladów wandali sprzed lat.


Dalej zaczyna się park... chodzić można po nim pewno cały dzień, ale tylko czasu nie mamy, zwłaszcza, iż zaczęło siąpić. Idę więc tylko do pomnika Beethovena, który dwukrotnie w pałacu gościł.



W przeszłości ważne postacie wizytujące książąt upamiętniano specjalnymi kamieniami i drzewami. Po 1945 większość z nich zniknęła, jednak kilka przetrwało do współczesności.


Po powrocie na parking rozlało się na dobre... trzeba będzie tu kiedyś wrócić w czasie lepszej pogody, choć zapewne tłumów się nie uniknie. A miejscowi chytrze zarabiają - płatne jest nie tylko parkowanie, ale nawet wstęp do parku.

Spod wozu widzę tabliczkę reklamującą pamiątki ze Śląska. No proszę, w Hradcu wiedzą gdzie leży ich miasto, a w takim Opolu często nie :D


2 komentarze:

  1. Widzę, ze zachwycasz się Dušanem Jurkovičem tak, jak ja zachwycam się Imre Makoveczem ;-) Obiekty autorstwa obu panów zdecydowanie warte co najmniej rzucenia okiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, nie wiem czy widziałem cos z Makovecza! Może przez przypadek gdy kręciłem się po miejscowościach, gdzie coś projektował. Styl mocno nietypowy!

      Usuń