poniedziałek, 25 lipca 2016

Ze Sławięcic na Anaberg - górnośląskie Rockowe Igrzyska

Na początku lipca górnośląski Anaberg (po polsku Góra Świętej Anny) gwałtownie zapełnił się ludźmi i to nie z powodów religijnych, ale muzycznych - ktoś postanowił reaktywować amfiteatr i urządzić tam Rockowe Igrzyska. Nazwa może kiczowata, ale skład zespołów za jeden bilet gwarantował dobrą zabawę, nie dziwota więc iż skorzystaliśmy z okazji. A że w ubiegłym roku na Ance nie byłem to i tym chętniej się wybrałem!

Trzyosobowa grupa piesza wysiadła w piątek w Sławięcicach (Slawentzitz, w III Rzeszy Ehrenforst), dzielnicy Kędzierzyna Koźla. Duży budynek dworcowy zupełnie nie przystaje do dzisiejszego ruchu kolejowego.


W pobliskim lesie natykamy się na pierwszą atrakcję - choć może słowo atrakcja nie jest tu zbyt właściwe.


Schron przeciwlotniczy typu Salzgitter z nietypową jedną komorą służył jako schronienie dla kompanii wartowniczej SS. Niemcy budowali takie konstrukcje przy dużych zakładach paliwowych.


Do pracy w zakładach wytwarzających benzynę syntetyczną utworzono w okolicy kilkanaście obozów - od tych w których zwieziono jeńców po żydowskie, typowo wyniszczające. W opisywanym lesie od 1942 roku działał Judenlager Blechhammer, w 1944 przekształcony w filię Auschwitz. W terenie zachowało się sporo pozostałości po zabezpieczeniach, m.in. pierwsza brama wjazdowa.


Na wieży strażniczej resztki rosyjskiego napisu z 1945 roku. Wśród zieleni widać inne wieże oraz liczne jednoosobowe schrony Splitterschutzzelle dla załogi.





W środku pustego leśnego placu pomnik. Obok zabytkowe krematorium, w którym spalono około 1500 osób, jednak ofiar było znacznie więcej, a niepotrzebnych Żydów początkowo przez długi czas wysyłano w jedną stronę do Oświęcimia.



Za lasem ciągną się sławięcickie osiedla domków jednorodzinnych i większych. Mijamy je bez ociągania, przekraczamy Kanał Gliwicki i Kłodnicę, kierując się do zabytkowego parku przypałacowego. Na skraju pomnik towarzyszy zabitych w 1948 podczas obrony młodzieży przez "faszystowskie kule".


Park jest rozległy ale dość zaniedbany. Między drzewami widzimy coś białego, co wydaje mi się "świątynią Diany" lub czym podobnym.


Okazuje się iż to wszystko co zostało z pałacu książąt Hohenlohe-Öhringen. Uszkodzony w 1945, spłonął w 1948, a potem ruinę rozebrano, zostawiając jedynie boczny portyk umazany dziś durnymi napisami :(. A kiedyś gościł tu m.in. Wilhelm II i car Mikołaj.


Obok niego dwa jednoosobowe schrony, widać, że obiekt strategiczny.


Z dawnej chwały przetrwały zabudowania folwarczne...


...resztki domu ogrodnika...


...wreszcie Belweder, barokowy pawilon ogrodowy z końca XVIII wieku.


Początkowo bogato zdobiony malowidłami jest zarośnięty i pozamykany.



Wracamy do głównej drogi obok neogotyckiego kościoła i ponownie przekraczamy Kanał Gliwicki (Gleiwitzer Kanal, Oberschlesischer Kanal, Adolf-Hitler-Kanal). Ukończony w 1939 i uruchomiony dwa lata później nie jest obecnie zbyt intensywnie wykorzystywany.


W Ujeździe zaczynają się dwujęzyczne tablice.


Znów skręcamy w las, gdzie skryty jest cmentarz żydowski z XIX wieku. Błędnie oznaczone dojście od strony szosy sprawia iż bez mapy ciężko na niego trafić, może dlatego nie jest dziś obsmarowany żadnymi patriotycznymi hasłami.


Kirkut leży administracyjnie na terenie Niezdrowic (Niesdrowitz, Neubrücken), lecz chowano tu żydów z Ujazdu. Działał tylko przez kilkadziesiąt lat.


W Ujeździe po raz trzeci przekraczamy Kanał Gliwicki. Miasteczko robi wrażenie wymarłego mimo piątkowego wieczoru. Trochę ludzi kręci się jedynie na rynku przy sklepie, pod dachem na schodach leżą jakieś zwłoki. 

Idziemy zobaczyć ruiny pałacu biskupów wrocławskich (do nich nawiązano w 1936 roku zmieniając nazwę z Ujezd na Bischofstal), a następnie książąt Hohenlohe-Öhringen. Gdy byłem tu kilka lat temu wszystko było zarośnięte, odgrodzone i groziło zawaleniem. Teraz ściany zabezpieczono, teren odkrzaczono i można wejść do środka.



Pałac podobnie jak 70% Ujazdu nie przetrwało "wyzwalania" Armii Czerwonej i poszło z dymem.


Rynek jest całkowicie otoczony współczesnymi paskudnymi budynkami.


W okolicy otwarty jest tylko jeden lokal - pizzeria. Zjadamy cosik i już po ciemku idziemy znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Eco wybrał teren przy kapliczce na wzniesieniu nad Ujazdem. Okolica jest usiada zdemontowanymi podkładami pod tory, cała polna droga została nimi zawalona. Świetnie nadają się jako miejsce na ognisko ;).


W nocy po okolicy kręciły się burze, jednak żadna nie odważyła się do nas zajrzeć. Poranek powitał silnym wiatrem.


Podkłady kolejowe za dnia. Ciekawe z której linii ściągali?


Kapliczka była otwarta. Zainteresowały mnie napisy przed drzwiami.



Pierwszy odcinek dzisiejszego dnia prowadzi przez pola. Szlak jest na mapie, lecz w terenie częściowo go zaorano i idzie się skrajem albo ogólnie przez kukurydzę.



Potem jest już lepiej i klimat przypomina Polesie czy Podlasie.



Na horyzoncie kościół w Sławięcicach i elektrownia Blachownia.


W Ferdynandzie (Ferdinandshof), gdzie kiedyś istniał PGR, łączymy się ze szlakiem rowerowym. Po pewnym czasie pojawia się asfalt który ciągnie się długo...


...aż do Zalesia Śląskiego (Salesche, Gross Walden). Zaliczamy postój pod sklepem, w centrum wchodzimy do restauracji. Ja idę jeszcze pod kościół z początku XIX wieku.


W ścianę wmurowany jest królewsko-pruski reper. Identyczny widziałem w kościele w mazurskich Stradunach.


W restauracji dłuższy postój, gdyż jest dopiero południe. Spotykamy też parę jadącą na rockowe koncerty w koszulkach Oberschlesien.


Najciekawszym budynkiem Zalesia jest niewątpliwie stacja kolejowa. Nie przypomina większości niemieckich dworców, gdyż wybudowano ją dopiero w 1934 roku po otwarciu linii kolejowej Kłodnica-Leśnica.


Linię dawno zlikwidowano, nie ma już torów (może podkłady nad Ujazdem są właśnie stąd?). Dworzec niszczał całe lata, lecz chyba coś się tam dzieje, gdyż widać, że wstawiono część nowych okien.


Widok z i na wiadukt kolejowy.



Boczna droga jest pusta i bardzo przyjemna. Z tyłu coraz bardziej oddalający się banhof, pokazują się Sudety i momentami słabo Beskidy.



Po raz pierwszy wyłania się też Anaberg. Jeszcze kupa drogi.


W lesie obok Czarnocina (Scharnosin) stoi samotny pomnik - wystawiony przez hrabiego Renarda ku pamięci syna, który zginął w tym miejscu podczas polowania w 1855 roku. Według oficjalnej wersji wypaliła mu strzelba, gdy klękał (?) przed swoją młodziutką żoną. Eco z kolei gdzieś przeczytał, że hrabia chędożył jakąś dziewkę, któryś z myśliwych wziął go za jelenia i wypalił :D.


Od tego czasu to miejsce zwano Hyppolithplatz od imienia zmarłego, a współcześnie rozciąga się wokół rezerwat przyrody "Grafik".

Anka już bliżej.


Czeka nas wszakże kolejny odcinek który nawet na mapie jest opisany jako "szlak zarośnięty". Generalnie buszuje się w zbożu.



Oczywiście po wyjściu z pola od razu pojawiają się z powrotem znaki.


W Porębie (Poremba, Mariengrund) zauważam przedwojenną klapę hydrantu, kolejną do kolekcji.


Nasz cel jest tuż, tuż, czeka nas tylko półgodzinne ostatnie podejście wzdłuż anaberskich kapliczek. Wszystkie są identyczne, poza jedną Koronacji NMP.



Widok z górnej części trasy.


Na Anabergu spotykamy Grzesia i Pati. Jemy coś w restauracji pod Jeleniem (gdzie z menu nie zostało prawie nic), zostawiamy nasze rzeczy u nich w aucie i lecimy do amfiteatru. Wchodzimy gdy gra Cree, potem jeszcze Dżem, Oberschlesien i na końcu TSA. Całkiem ładny zestaw. Najlepszy zdecydowanie Dżem, TSA trzymało poziom, natomiast Oberschlesien mimo pięknej nazwy to jedynie łomot ze sporą dawką elektroniki i wydzieranie ryja. Posługiwanie się śląsko-polską mieszanką nie wystarczy aby być fajną kapelą, a już bredzenie o górniczych lampkach jako świętym symbolu Śląska nas kompletnie rozwaliło...

Do amfiteatru regulamin zakazywał wnoszenia aparatów - oczywiście robienia zdjęć smartfonami nikt nie bronił. Mam tylko więc dwa zdjęcia autorstwa Regisa.



Ogólnie na koncertach bawiło się około 10 tysięcy ludzi i fajnie, że to miejsce na chwilę odżyło. Szkoda, że organizatorzy nie stanęli na wysokości zadania, gigantyczne kolejki do wszystkiego i brak możliwości wyjścia oraz powrotnego wejścia były irytujące!

Namioty rozstawialiśmy o 2.30 w nocy pod Waldhofem. Tak późno chyba nigdy tego nie robiłem ;).

Poranek ciepły i parny, a ja się tylko zastanawiałem jak długo ruiny folwarku jeszcze postoją...




2 komentarze:

  1. Fajne i klimatyczne miejsce na koncert. Lubie takie. Bardzo miło wspominam np.koncert w Twierdzy Dęblin, na którym byłem latem 98r. Grali wtedy min. Piersi, Farben Lehre i KSU :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie czy to był jednorazowy występ czy będzie kontynuacja. Bo jeśli drugi, to organizatorzy mają sporo do podciągnięcia....

      Usuń