sobota, 23 lipca 2016

Na wschód od Děčína - kraina domów przysłupowych

Na koniec czesko-saskiego weekendu w ostatni dzień zrobiliśmy sobie objazd po miejscowościach na wschód od Děčína. To kraina miasteczek i wsi, zabytkowych rynków i sypiących się kościołów, zakładów przemysłowych z poprzedniej epoki i ruin pałaców, a także architektury ludowej. Czyli generalnie jak wszędzie w Republice Czeskiej.

Na początek zatrzymujemy się w nieodległym mieście Benešov nad Ploučnicí (Beneschau lub Bensen). Leży nad tą samą rzeczką co kemping w Děčínie. Na rynku wielki ratusz i same stare budynki.


Na jednym z nich tablica wspominająca "ludowego" cesarza Józefa II. Jeśli gdzieś w Czechach ostały się pamiątki odnośnie habsburskich cesarzy to bardzo często jest to właśnie monarcha-reformator.


Nad rynkiem kompleks zamkowo-pałacowy z różnych epok. Większość powstała w XVI-XVII wieku, niektóre przebudowano w wieku XIX. Składa się z zamku górnego i dolnego, a ten ostatni z trzech osobnych budynków.



Obok zamku górnego późnogotycki kościół z wyposażeniem z epoki.


Po oddaleniu się od rynku uliczki stają się mniej zadbane, a część domów wygląda na opuszczone.


Česką Kamenice (Böhmisch Kamnitz) zostawimy na kiedy indziej - to pełne zabytków miasto zasługuje na osobną wizytę. Jedynie na wyjeździe przystaję i robię zdjęcie chałupie z 1810 roku.


Chřibská (Kreibitz) ma dość rozległy rynek z okazałymi kamienicami.


Ciekawsze wydają się domy położone kilkaset metrów dalej nad rzeczką Chřibská Kamenice (Kreibitzbach). Zwłaszcza piękne są domy przysłupowe, charakterystyczne dla łużycko-czesko-dolnośląskiego pogranicza.



W Rybniště (Teichstatt) moje oko przyciąga secesyjny kościół św. Józefa w zielono-niebieskich barwach.


Źródła podają datę budowy 1912, natomiast mozaika przed wejściem posiada rok 1910. Nie zmienia to faktu, iż jest to jeden z najmłodszych kościołów w regionie.

Jiřetín pod Jedlovou (kiedyś Svatý Jiří v Oudolí, a krótko po 1945  Svatý Jiřetín, niem. Sankt Georgenthal) był kiedyś górniczym miastem; założył go Jiří ze Šlejnic (Georg von Schleinitz), więc i patronem został św. Jerzy jak w dawnej nazwie. Po ostatniej wojnie liczba ludności spadła 6-krotnie, miejscowość straciła statut miasta, ale nadal go wyraźnie widać w siatce ulic.



Jeśli chodzi o stosunki ludnościowe to doczytałem dwie ciekawostki - w 1977 roku urodził się we wsi 15-milionowy obywatel Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej, a w 1980 roku na 296 mężczyzn przypadały aż 477 kobiety! To niezwykłe rozwarstwienie płci związane jest z istniejącym tutaj domem dla zakonnic, gdzie miały dodatkowo pracować dziewczyny z Polski.

Generalnie zatrzymałem się tu przypadkiem widząc ruiny jakiegoś pałacu na wjeździe.


Nie znalazłem jednak żadnej wzmianki o tym obiekcie, fasada równie dobrze mogłaby należeć do jakiejś szkoły, choć rozsypujące się zaplecze sugeruje jednak siedzibę rodową.


Varnsdorf (Warnsdorf) leży w tzw. worku šluknovským i z trzech stron otoczony jest Niemcami. Za komuny określano go jako miasto młodości, ogrodów i kominów (fabryk), a zabytki powoli ustępowały miejsca blokom. Faktem jest, że przemysł miał tutaj długą tradycję, różne zakłady działają do dzisiaj, lecz nas najbardziej interesuje pivovar Kocour, najsłynniejszy w Czechach browar rzemieślniczy :).


Położony kilkaset metrów od granicy z niezbyt dobrze oznakowaną drogą dojazdową jest mekką polskich piwoszy i niemieckich turystów weekendowych, co dobrze widać po zaparkowanych wozach. Niektórzy już chyba coś więcej pokosztowali, bo wmawiali nam, iż spotkaliśmy się w jakiś innych browarach :D.


W środku bardziej restauracyjnie niż barowo, ale bez przesady. Ceny znośne, zwłaszcza piwo, bo w polskich odpowiednikach browarów craftowych (jak lubią to nazywać miłośnicy wciskania wszędzie anglicyzmów) są wyższe. Jedzenie smaczne i tylko obsługa nie wyrabia. W powietrzu zapach słodu jak w Pilznie. Na kranie z 5-7 piw, drugie tyle w lodówce na wynos.


Kocour ma własną stację kolejową, pierwszą prywatną w Republice Czeskiej. 


Na granicy spokój... budynki służb puste - na razie.



Po sąsiedzku rozciąga się Seifhennersdorf (Wodowe Hendrichecy; jesteśmy na Górnych Łużycach). Pustawo w niedzielne południe. Kilka domów przysłupowych w lepszym stanie niż u Czechów.



Przy dużym ratuszu nietypowy pomnik poległych.


Sylwetki ludzkie tworzą jakby rzekę, pokazane są kolejne różne sceny - od silnych nagich mężczyzn idących zwarto aż po kobiety pochylające się nad krzyżami. Robi wrażenie.


Chwilę wcześniej przejeżdżaliśmy przez przejazd kolejowy. Niby standardowy, ale widoki po bokach jak w Polsce - stacje zarośnięte!



Od jakiegoś czasu zamiast pociągów do Varnsdorfu kursują autobusy i dopiero przy browarze jest przesiadka na tory.

Seifhennersdorf dla odmiany otoczony jest z trzech stron przez Czechy, więc po niedługim czasie znów przekraczamy granicę, którą tutaj łatwo przegapić.


Rumburk (Rumburg) miał kiedyś największe zakłady tkackie w Królestwie Czeskim. W maju 1918 roku w mieście doszło do buntu batalionu zapasowego z 7-go cesarsko-królewskiego regimentu strzeleckiego, którego załogę w większości stanowili Czesi z okolic Pilzna. Według jednej wersji nie chcieli być znowu wysłani na front, według innej - powody były bardziej prozaiczne: niedostateczne zaopatrzenie, niewypłacanie żołdu, brak urlopów i szykany oficerów. Regiment zajął miasto i pomaszerował w kierunku Novego Boru. Tam zostali zatrzymani i rozbici przez inne oddziały austro-węgierskie, w tym jednostki czeskie z Hradca Kralove. Dziesięciu przywódców rozstrzelano, kilkuset umieszczono w Terezinie. Na opłotkach są dzisiaj pomniki przypominające te wydarzenia, ale w centrum nie widziałem żadnych śladów.


Na drodze do Varnsdorfu stoi kamienny barokowy most z XVIII wieku.


W Krásnej Lípie (Schönlind) mieści się główna siedziba PN Czeska Szwajcaria.


Nad ładnym rynkiem dominuje kościół z monumentalnymi schodami.


Wokół kościoła zachowało się trochę niemieckich nagrobków, z których najciekawszy wydał się Veroniki Römisch autorstwa Franza Pettricha, nadwornego rzeźbiarza na dworze saskim. Leży ona razem z dzieckiem.


Poniżej stoi browar :). Od 2013 kontynuuje tradycje Brauerei Schönlinde, założonego w połowie XIX wieku, a zamkniętego w latach 60. ubiegłego stulecia. 


Wewnątrz dużo szkła, metalu i książek, a i wybór piw znacznie skromniejszy niż u Kocoura.


Dom przysłupowy.


Postanowiliśmy się zatrzymać także na miejskim cmentarzu. Spory, czeskie groby stanowią mniejszość. Największym grobowcem jest należący do rodziny Dittrich.


Drugim wielkim, ale w znacznie lepszym stanie, jest mauzoleum, w którym ewidentnie zmieniono lokatorów. 


Przymocowana płyta z czerwoną gwiazdą mówi o jakiś międzynarodowych bojownikach o wolność. A całość nadal zwieńczy krzyż.


Stare groby są w różnym stanie, ale ogólnie lepszym niż na większości cmentarzy Ziem Wyzyskanych.



Za murem musiałem iść obejrzeć intrygującą rzeźbę - czeski lew miażdży łapami tarczę z austriackim orłem.


Byłem pewien, że to obiekt z okresu międzywojennego, gdy w Czechosłowacji często stosowano takie ujęcia. Ale z tyłu wyraźna data - 1908, Dresden, Clement Grundig.


Przecież w Austro-Węgrzech nie pozwolono by na wystawienie pomnika o jawnie antyhabsurskim wydźwięku, zwłaszcza w niemieckim etnicznie mieście! Po powrocie do domu sprawdzam różne źródła; lew stanął z okazji 60-lecia panowania Franciszka Józefa, 50-lecia miejscowego związku weteranów i dla uczczenia poległych w wojnie austriacko-pruskiej (tablice pamiątkowe potem zaginęły). A zwierzę miało miażdżyć pruskiego orła, co byłoby nie dość, że nielogiczne (bo Austriacy tę wojnę przegrali), to dodatkowo nieprawdziwe, gdyż dwugłowe ptaszysko jest ewidentnie habsburskie!

Wreszcie wyszło, iż kompozycja ta symbolizuje Królestwo Czeskie chroniące cesarską Austrię! Bardzo drapieżna ta ochrona, co zresztą okazało się dekadę później...


Boczne i kręte drogi co jakiś czas mijają przysiółki, znów wypełnione przysłupami.


Po wjeździe w granice PN Czeska Szwajcaria zatrzymał mnie taki znak!


Formacja skalna Trpasličí skála - skała krasnoludków.


W XIX wieku miejscowy artysta Eduard Vater zaczął rzeźbić w skałach... postacie z bajki o krasnoludkach i królewnie Śnieżce. Dzieło dokończył jego syn Ernst i teraz chodząc po ścieżkach natykamy się kolorowe postacie krasnali i samej królewny :D.





Ciekawe czy kolory są oryginalne?

Z Vysokiej Lípy (Hohenleipa) szliśmy dzień wcześniej na szlaki PN.


W górnej części osady jest hotel (oferuje noclegi w warunkach turystycznych) mający 400 lat tradycji.


Obok niego strzelisty pomnik poległych.


I to by było na tyle z owego wypadu, jeszcze tylko dnia następnego wracając do domu podszedłem do trójstyku polsko-czesko-niemieckiego. Gdzie jaki kraj widać od razu nie tylko po flagach narodowych - np. sztandar EU powiewa po czeskiej stronie, może żeby szmaty nie ściągnęła jakaś kulturalna posłanka.


Ślady w miejscu na ognisko także nie pozwalają wątpić gdzie właśnie jesteśmy...


Jedna tylko rzecz mnie zdumiała - krzyż po niemieckiej stronie :! Przecież to niesłychane, powinni niezwłocznie na polskiej ziemi postawić nie jeden, nie dwa, lecz tyle, aby nikt nie miał wątpliwości w jakim państwie są!




2 komentarze:

  1. He he...z tym krzyżem to faktycznie jakaś tragiczna pomyłka. No chyba że maczała w tym palce Polonia niemiecka ;)

    Mam pytanie. Jakich map używaliście podczas latania po Czeskiej i Saskiej Szwajcarii. Nabyliście jakieś lokalne?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tradycyjnie już używałem wydrukowanej wersji mapy.cz. Są najbardziej aktualne (żadna papierowa nie ma szans) i dokładne jak te wydawane, zresztą częściowo wydawca jest ten sam. Tereny saskie z racji bliskości granicy były też dobrze rozrysowane :) W Czechach to już od dawna nie kupuję map w sklepach bo internetowe wydania zapewniają wszystko no i za darmo :)

      Usuń