czwartek, 10 września 2015

W krainie żelaza i miedzi: Fu, Falun i Fagersta


Poranek nad jeziorem Siljan jest rześki, wietrzny i pochmurny, ale nie pada. Dobre i to. 

Wokół jeziora rozłożyło się kilka miasteczek - zatrzymujemy się tylko na chwilę w tym o nazwie Mora, gdzie robię kilka zdjęć i już wkrótce wznosimy się wyżej nad niebieską taflę. Ładnie to wygląda. 
 

Tak z innej beczki - dla miłośników długich i skomplikowanych nazw miejscowości ;) 
 

Wschodnie rejony Dalarny, "serca Szwecji" nazywane są też "krainą żelaza i miedzy"; kopalnie istnieją tutaj od późnego średniowiecza a czasem i od czasów Wikingów. Żelazo, woda, drewno i ludzka praca - to tajemnica rozwoju szwedzkiego przemysłu stalowego, dzięki któremu kraj przez długi okres przodował w światowej metalurgii. Jeśli do tego dodamy bogate złoża miedzi i innych surowców to mamy wręcz wymarzony teren dla rozwoju gospodarki. 

Stolicą Dalarny jest Falun. Miasto obecnie najczęściej pojawia się w mediach przy okazji wydarzeń sportowych, lecz są one tylko niewielką częścią jego historii. W Falun wydobywa się miedź być może już od IX wieku, a na pewno od wieku XIII. W siedemnastym stuleciu 2/3 światowej miedzy pochodziło właśnie stąd! O ówczesnym bogactwie mówi kościół św. Katarzyny stojący na rynku - z zewnątrz niepozorny, ale w środku nie szczędzono funduszy na elementy wystroju. 
 
 

Uliczki wokół centrum potrafią ucieszyć oko. 
 

A zaraz za nimi... hołda! Nie taka wysoka jak na Śląsku, ale człowiek nie ma wątpliwości, że to właśnie ona! 
 

Widok z hołdy na miasto. 
 

Stąd już całkiem niedaleko do Strefy Górniczej Wielkiej Góry Miedzianej (Falu Gruva). Tak wygląda na mapie: 
 

A tak na żywo (no dobra, na zdjęciu): 
 

Wielki dół szeroki na 350 metrów i głęboki na 95 robi ogromne wrażenie, tym bardziej, że cały czas hula silny wiatr, który wydaje się wydobywać gdzieś spod ziemi. 
 

Owa dziura (o jej wielkości świadczy ciężki sprzęt stojący na dnie, a wyglądający jak malutkie zabawki) to efekt zawału z 1687 roku - cudem jest że ta waląca się kupa ziemi nikogo nie zabiła; było jednak święto i kopalnia nie pracowała. Nigdy potem kopalnia nie osiągnęła już później poziomu wydobycia jak sprzed katastrofy, jednak działała dalej, nawet dziś coś się pozyskuje z ziemi. Oprócz miedzi wydobywano też złoto (najwięcej w Szwecji) i srebro (drugie miejsce w kraju). 
 

Współcześnie zarówno wielki dół jak i cały kompleks otaczających go budynków jest wpisany na listę UNESCO i można go zwiedzać, lecz bilety są drogie (bodajże 220 koron od łebka). 
 
 

Na bazie wydobywanej tutaj miedzi powstała falu rödfärg - faluńska czerwień, czyli kolor narodowy, widoczny na większości drewnianych budynków. Jego produkcję rozpoczęto w XVI wieku i trwa ona do dnia dzisiejszego. 
 

Dla zainteresowanych wielkimi kształtami są też urządzenia górnicze. Brakuje jeszcze 13-tek, 14-tek i Barbórki. 
 
 

Wracamy do centrum, gdzie zostawiliśmy auto. Ulice raczej pustawe z racji południa, lecz w pewnym momencie mija nas grupa dziewcząt w wieku szkolnym. Jakieś 8 na 10 miało korzenie gdzieś bardzo daleko od Europy, połowa w chustach. Myślę, że dzień w którym etniczni Szwedzi staną się w Szwecji mniejszością to kwestia może dwóch dekad... Co prawda częstym widokiem jest biała rodzina w modelu 2 + 3 lub więcej dzieci, lecz ten "pościg" za muzułmanami skazany jest na niepowodzenie... 

Zajeżdżamy jeszcze pod współczesny obiekt - no prawie, bo wybudowany na Mistrzostwa Świata w 1974 roku: skocznie narciarskie w kompleksie sportowym Lugnet. 
 

Mimo, że Szwedzi w skokach są beznadziejni (choć to jeden z nich wymyślił dzisiejszy styl V), to jednak zawody rozgrywane są tu często, a MŚ pięciokrotnie (jednych nie zalicza się do oficjalnej statystyki). Na tablicach przy trybunach widać i polskie nazwiska. 
 

Grunt to odpowiednio zrobić telemarka i wszystko będzie dobrze :) 
 

Bardzo długo chodzimy wokół szukając kasy, aby wjechać kolejką na górę, pod szczyty skoczni. W końcu nam się udaje, choć oznakowanie woła o pomstę do nieba! 
 
 

Duża skocznia na lewo - HS134, mała ("normalna") na prawo - HS100. W większej mieści się muzeum, tym razem jednak też odpuszczamy, bo zaczyna się okres oszczędzania pieniędzy :| Schodzę chociaż do progów... 
 

Trzeba być albo wariatem albo bardzo odważnym człowiekiem aby skakać z czegoś takiego :D 

Spod skoczni rozciąga się widok na całą okolicę - są zakłady przemysłowe, kopalnia z dziurą i jezioro Runn z licznymi wyspami i zatokami. 
 
 
 

Drugim miastem na F, które odwiedzamy tego dnia, jest Fagersta. Ośrodek przemysłowy w południowej Dalarnie, a jednocześnie w Bergslagen - rejonie wydobycia miedzi i żelaza, srebra i cynku. Kiedyś obowiązywało tutaj Bergets Lag - prawo gór, nadawane wolnym górnikom Bergsmanom

Fagersta jednak niczym specjalnym się nie wyróżnia, miasto jest do bólu przeciętne. 
 
 

Dlaczego więc tutaj przyjechałem? To wizyta rodzinno-sentymentalna: dokładnie 40 lat temu w Fagerscie przez kilka tygodni mieszkał mój tata, przebywając na praktykach studenckich w Szwecji. Może dotykał tego drzewa? 
 

To musiała być niesamowita przygoda dla ludzi wyrwanych z PRL-owskich klimatów... do tej pory gdzieś w domu leży przywieziony wówczas winyl ABBY oraz szwedzkie pocztówki, w tym trójwymiarowe, co już w ogóle było szokiem! 
 

Tata odbywał praktyki w szwedzkich firmach, udało też mu się zobaczyć Sztokholm i skocznie w Falun. Ten wyjazd stał się możliwy dzięki synowi pierwszego sekretarza PZPR, pracującego na Politechnice Śląskiej - polscy inżynierowie mieli się uczyć od najlepszych.

Miasto na pewno się zmieniło od tego czasu, pojawiły się afrykańsko-azjatyckie klimaty, pogmatwała się struktura etniczna, lecz pewne charakterystyczne budynki musiały stać już i wówczas. Udało mi się znaleźć nawet budynek, w którym tata z innymi studentami wtedy nocował - w przeszłości było to prawdopodobnie schronisko młodzieżowe. 
 

To trochę dziwne, ale jednocześnie fascynujące poruszać się po śladach ojca po 40 latach i tak daleko od domu :) Te bloki też na pewno już wówczas stały, tata musiał koło nich przechodzić :) 


1 komentarz:

  1. Fajny wpis. Trochę industrialu, trochę urbanistyki, a i zawitał także wątek sportowy :)

    Te różne wyjazdy na praktyki i staże w czasach PRL wcale nie należały do rzadkości. W wielu zakładach pracy były normą, w ramach dokształcania kadry kierowniczej i inżynierskiej. Zresztą działało to też w drugą stronę. Do niektórych rodzimych zakładów przyjeżdżały też takowe z zagranicy. I to wcale nie tylko z "demoludów". Mój wuj, pracujący przez lata w toruńskim "Metronie" doświadczył tego osobiście. Był to jeden z wielu polskich zakładów, zorientowany głownie na mechanikę precyzyjną, który posiadał niesamowicie rozbudowaną bazę technologiczną i diagnostyczną. Dość powiedzieć, że np. w latach 70. licencje na wodomierze z tych zakładów kupowali Francuzi, Niemcy czy Szwedzi a na starze przyjeżdżali np. Kanadyjczycy czy spora część Bliskiego Wschodu z Irakiem na czele.

    OdpowiedzUsuń