Ostatnie 24 godziny w Szwecji... ledwo człowiek przyjechał, a już musi wracać. Nie cierpię tego!
Nie czas jednak na rozpaczanie, lecz na kolejne zwiedzanie - po Krainie Żelaza i Stali zatrzymujemy się na chwilę w Örebro, gdzie w centrum stoi solidny zamek otoczony fosą.
Jego wygląd to w dużej mierze zasługa rekonstrukcji z XIX wieku, ale przecież tak czyniono często. Na dziedzińcu niektórym mogą wyrosnąć gigantyczne uszy!
W ogóle wokół zamku stoją różne dziwne urządzenia...
Ławki do leżenia...
...i dla liliputów.
Miasto ładne, sporo zabytkowej tkanki. Jest też programowe multi-kulti, zakamuflowanych kobiet kręci się wiele. No i żebrzący Cyganie, natrętnie potrząsający kubeczkami z drobnymi. To zapewne miało zachęcać do datków, lecz mnie bardziej kojarzy się z hasłem "należy mi się, wciepuj kasę!". Najbardziej szokujące jest to, że ludzie rzeczywiście ciągle ich dofinansowują Może gdy człowiek jest bogaty to włącza mu się chęć pomagania nierobom?
Na dalszej drodze mijamy Kanał Gotyjski (Göta Kanal), cud szwedzkiej myśli inżynieryjnej z pierwszej połowy 19. stulecia. Łączy on największe w kraju jezioro Wener z Bałtykiem i liczy około 190 kilometrów, z tego 87 to odcinki sztuczne.
Przy wodzie sielskie obrazki, dokładnie tak jak zawsze wyobrażałem sobie szwedzką prowincję Są nawet dzikie krowy!
Wieczorem docieramy do Mariestad, leżącego nad Wenerem. Chciałem zobaczyć te największe jezioro, lecz widok skutecznie ograniczają zatoki i wyspy.
Zastanawiałem się czy przy porcie nie przenocować - dużo miejsca, darmowe toalety i prysznice... ale jednak zbyt ruchliwie, więc pojechaliśmy jeszcze dalej aż do okolic Jönköping. Tam znaleźliśmy parking podobny do tego, gdzie spaliśmy podążając na północ: są solidne kible, wiata, ławeczki, a nawet jezioro z punkcikami jarzących się okien po drugiej stronie. Czułem się jak w książkach o Muminkach
Minusem były dwa stojące w pewnym oddaleniu TIR-y: na szwedzkich blachach, ale z polską załogą. Najpierw ryczeli do CB, potem zapuścili silniki w niewiadomym celu. Kiedy się w końcu wyżyli zapadła cisza przerywana tylko z rzadka jadącymi pobliską drogą samochodami.
I wtedy zaczęło lać... na tyle mocno, że przegoniło nas nawet z wiaty. Dobrze, że nie rozkładałem namiotu, a zastanawiałem się, gdyż w pobliskich krzakach były ślady biwakowiczów. Ogólnie to lało całą noc i całe rano - wyglądało to koszmarnie!
Widać Szwecja płakała tej ostatniej nocy... na szczęście około południa nagle się przejaśniło i udało nam się zjeść śniadanie w słońcu, rozkładając się na innym parkingu. Żeby jednak nie było tak fajnie, to pogoda postanowiła być bardzo zmienna...
A tymczasem przy drodze znak ostrzegający przed dzikami! Dobrze, że nie przed świniami, to by była wszak obraza uczuć religijnych.
Znowu jesteśmy w Skanii, pierwszym regionie Szwecji do którego zjechaliśmy z pokładu promu półtora tygodnia temu. Przy bocznej szosie stoi Bosjökloster - klasztor benedyktynów przekształcony w XVI wieku w zamek.
To jednak tylko krótki postój, bo już gna nas do Lund, gdzie najpierw pojawia się słońce, a potem bardzo silny wiatr.
Miasto, największy ośrodek uniwersytecki w państwach nordyckich, słynie ze swojej romańskiej katedry - to jedyna budowla sakralna w Szwecji reprezentująca ten styl.
Zarówno z zewnątrz jak i z wewnątrz jest ona podobna do kościołów centralnej Europy - nie powinno to jednak dziwić, gdyż aż do 1658 roku cała Skania należała do Danii.
W środku ciemność... i mnóstwo zabytkowych detali. Jest krypta, które wygląd nie zmienił się od XII wieku i zegar z kalendarzem, pokazującym wszystkie dni do Sądu Ostatecznego (bez obaw, nie nastąpi to za naszego życia).
Uliczki wokół katedry i w całym Lund to budynki z różnych epok historycznych - dobrze się komponujące.
Podobnie jak wczoraj w Örebro przy głównej atrakcji turystycznej kręci się towarzystwo romskie, będące w dobrej komitywie z miejscowymi żulikami.
Lund to właściwie taka dalsza dzielnica Malmö (oba miasta dzieli 20 kilometrów). Malmö leżące nad Sundem to trzecie pod względem liczby osób szwedzkie miasto. A właściwie leżące w Szwecji, bo z tą "szwedzkością" bywa różnie - już ponad 40% mieszkańców to imigranci, na ulicach używa się 150 języków. To chyba wieża Babel była bardziej jednolita Ogólnie słynie z przestępczości zorganizowanej, ostatnio w lipcu czytałem o wojnach gangów na ulicach - oczywiście starano się starannie unikać informacji jaką to religię wyznają młodzi bandyci. Przecież "to nie ma znaczenia", a poza tym "to oni są wykluczeni ze społeczeństwa i dlatego zeszli na złą drogę" jak tłumaczył pewien polski profesor tu mieszkający.
Na szczęście w ciągu dnia żaden granat nie wybucha, ale i tak mi się tutaj niezbyt podoba.
Niby sporo zabytków, ale mam wrażenie, że są przytłumione przez powojenną zabudowę - schludną, praktyczną, lecz nudną jak flaki z olejem.
Czasem zdarzy się jakaś ładna uliczka.
Głównym celem wizyty w mieście nie było zwiedzanie, tylko ostatnie zakupy. Udaje nam się odnaleźć Systembolaget, a potem, tradycyjnie już po błądzeniu, centrum handlowe z parkingiem podziemnym, gdzie wydajemy ostatnie korony.
Na bramkach będziemy płacić już w euro. Stanowisk dużo, lecz do obsługi ręcznej tylko jedno: to zdaje się szykuje nam w przyszłości polski rząd.
Płatna jest oczywiście nie droga, lecz słynny most nad Sundem (Öresundsbron/Øresundsbroen). Koszt niemały - samochód osobowy to około 50 euro, lecz warto się choć raz przejechać, bo wrażenie śmigania nad morzem jest niepowtarzalne
Na moście wieje jak diabli (mimo, że znaki wyświetlają co innego), rzuca mną tak, że w końcu ustawiam się za jakąś ciężarówką i wlekę się za nią 70 km/h, mimo, że można jechać o 40 km więcej. Dłużej jednak mogę się cieszyć z jazdy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz