Czas pożegnać Zatokę Botnicką i Wysokie Wybrzeże - wracamy do głębi kraju. Trasa na dzisiejszy dzień jest dość długa - 550 kilometrów zwykłymi drogami przez szwedzką prowincję.
Rano pogoda jest jeszcze w miarę niezła, ale im później tym bardziej zaczyna się chmurzyć. Przed nami wiele godzin podobnego krajobrazu - lasy, lasy, lasy, jeziora, jeziora, czasem jakaś niewielka miejscowość.
Niby monotonne, ale potrafi dobrze zresetować mózg - może aż za dobrze
Niekiedy można natrafić na dość nietypowy, jak na Skandynawię, obiekt wśród drzew:
Oryginalny tajski pawilon - Thailändskapaviljongen - świątynia wzniesiona pod koniec XIX wieku po wizycie monarchy z Azji w tym regionie. Bilety nie są jednak tanie, więc oglądamy jedynie zza płotu.
A niebo zaciąga się coraz bardziej...
Jedyny słuszny kolor ścian...
Kilkanaście kilometrów od tajskiej świątyni jest druga ciekawostka, przy której zatrzymujemy się na dłużej.
Z góry wygląda niepozornie, ale z bliska...
Döda fallet - Martwy Wodospad. Niegdyś przegradzał rzekę Indalsälven tworząc jezioro. Niestety, jednocześnie uniemożliwiał spławianie drewna, a w czasie większych opadów dochodziło tutaj do powodzi. Niejaki Magnus Huss wpadł wówczas na pomysł aby przekopać obok kanał, którym można by transportować bele z lasu. Gdy kanał był już na ukończeniu w 1796 roku nieoczekiwana wielka fala przelała się nagle przez niego i rzeka w całości poszła nowym korytem...
(grafika z http://www.byggbrigaden.s...?do=visa&id=209 )
Była to de facto katastrofa budowlana, ale dzięki temu uzyskano jednocześnie wolną drogę dla drzewa jak i żyzne tereny rolnicze w miejscu jeziora, które zniknęło. A wodospad rzeczywiście stał się martwy.
O ile do tej pory z góry lekko siąpiło to teraz zaczyna lać na dobre! Ewidentnie ładną pogodę pożegnaliśmy wraz z początkiem nowego tygodnia!
Popołudniem dojeżdżamy do Östersund, stolicy Jämtlandu. Jest to jednocześnie najbardziej wysunięty na północ punkt naszej wyprawy - od tej pory będziemy jechać tylko w dół
Zanim zajrzymy do miasta wpadamy jeszcze na wyspę Frösön, znajdującą się na Storsjön - Wielkim Jeziorze. Wyspa była zamieszkała już w czasach prehistorycznych, odkryto tutaj m.in. kamień runiczny - podobnie jak w naszej wyprawie był to najdalsze północne miejsce, gdzie go znaleziono.
W jeziorze ma mieszkać szwedzki Loch Ness - potwór Storsjöodjuret. Na razie to jednak straszy pogoda - oprócz opadów to wieje, a temperatura grubo poniżej 20 stopni.
Zaglądamy do kościółka z XI wieku...
...i wracamy do miasta, położonego nad jeziorem. Szczerze mówiąc nic ciekawego w centrum nie ma, zatrzymaliśmy się głównie po zakupy i aby odwiedzić monopolowy.
Kierunek południe, a tu leje coraz bardziej
Gdzieś po drodze zachodzimy do sklepu aby kupić sałatki na wagę i przy okazji oglądam też gazetę; a tam informacja, że w całej Europie upały i tylko Półwysep Skandynawski ma taką fajną pogodę. To się nazywa fart, nie grozi nam udar słoneczny!
Sporadycznie las się kończy i pojawia się jakaś większa miejscowość licząca kilkuset mieszkańców. Żeby trochę rozprostować kości staję w Älvros, gdzie uwagę przyciąga drewniana zabudowa.
Jeszce ciekawszy jest kościół z XVI wieku z pięknym wnętrzem.
Jak większość szwedzkich świątyń jest on otwarty i nie oddzielają go od ludzi żadne kraty. Widać plaga kradzieży jeszcze tutaj nie dotarła.
W jednym z lasów nieoczekiwanie widzę znak opatrzony symbolem UNESCO - skręcamy! Po kilku kilometrach dojeżdżam do niewielkiej wioski... to jedno z miejsc wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa pod nazwą "zdobione domy wiejskie z Hälsingland".
W okresie prosperity na szwedzkiej wsi w XIX wieku gospodarze mogli sobie pozwolić na stawianie okazałych farm, składających się z kilku budynków. Naśladowali budownictwo szlachty, dodając różne ozdobne elementy, np. rozbudowane ganki. Szczerze jednak mówiąc z mojego punktu widzenia nie odróżniam te domy od innych z tego okresu w Szwecji. Może w środku są bardziej bogate? A na budynku gospodarczym zabrakło nawet farby, skandal
Reszta wioski Fågelsjö (założonej około 1700 roku przez reemigrantów z dzisiejszej Finlandii) również jest ładna, nawet w deszczu.
I tylko jakiś cholerny indywidualista się znalazł, domu żółtego się zachciało!
Wobec takiej aury plan rozbicia namiotu odłożyłem do schowka i założyłem, że wieczór spędzimy w samochodzie. Pogoda miała jednak inne plany i po godzinie 20-tej nieoczekiwanie pojawia się słońce! Zupełnie się go dzisiaj już nie spodziewałem!
Może to zasługa tego, że wjechaliśmy do Dalarny, krainy nazywanej "sercem Szwecji"?
Skoro tak się stało to postanawiamy zajechać jednak na kemping - owszem, można było na dziko, ale przy takiej temperaturze mieliśmy ochotę na luksus w postaci ciepłego prysznica
Na jeziorze Siljan położona jest wyspa Sollerön, na której z kolei mieści się kemping. Najtańszy jaki znalazłem podczas wertowania stron www przed wyjazdem, lecz pod względem wyposażenia nie ustępujący droższym. Gdy podjeżdżamy pod bramę okazuje się, że recepcja działa tylko do 20-tej. W Szwecji?? Szok! Jest podany nr telefonu, Teresa dzwoni, lecz rozmówca nie mówi po angielsku. W Szwecji?? Kolejny szok! Przyjeżdża jednak po chwili na wózku golfowym z panią która włada trochę w języku Elżbiety II i już wkrótce możemy rozbić namiot nad samym jeziorem
Siljan to jezioro w olbrzymim kraterze, powstałym po uderzeniu meteorytu - to największy taki krater w Europie poza Rosją (jeśli oczywiście założymy, że Rosja to jeszcze Europa ). Mimo, że się rozpogodziło to nadal wieje tak, że może urwać łeb - na kąpiel w naturalnym akwenie nie mam więc ochoty Mam z kolei ochotę na piwo w ciepłej świetlicy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz