Wiosna to od jakiegoś czasu okres wędrówek po
północno-wschodniej Polsce. Tak też było i w tym roku, choć w mocno
okrojonym składzie, ale w końcu nie ilość, lecz jakość ma znaczenie
Nie odbyło się jednak bez dramatów, w końcu licho nie może odpuścić takiej okazji. Jeszcze w domu dostaję informację od Eco, że licho zamknęło sklep ze statywami i pod postacią sprzedawczyni oszukało go w sklepie. Potem trochę się uspokoiło - spotykamy się w katowickiej knajpie wraz z osobami towarzyszącymi, jest miło i przyjemnie i nagle, tuż przed wsiadaniem do autobusu, Andrzej odkrywa, że nie ma aparatu! W tamtym roku ja, w tym on, ciekawe na kogo trafi za rok .
W minorowych nastrojach docieramy we dwójkę do Warszawy, w dodatku za wcześnie! Zwykle to nie jest problemem, ale teraz jest przed 4 rano, ciemno, zimno, a jedyna cywilizacja to przydworcowa mordowania z rosyjskojęzycznymi gośćmi i okładającymi się pasztetami...
Na stacji metra podróżni modlą się do zamkniętych drzwi, więc w ramach jedynego słusznego wyjścia wypijamy po piwku w pobliskim skwerku Kiedy w końcu otwierają podwoje kolei podziemnej, pierwszym składem jedziemy w kierunku Młocin, obserwując grupę młodych cichodajek ze swoimi kolegami. Ach, młodość...
Kolejny autobus dowozi nas wreszcie do stolicy Podlasia.
Mamy sporo czasu, więc trzeba by gdzieś usiąść. Można sądzić, że okolice dworców miasta wojewódzkiego powinny być pełne knajp i szynków, ale pozory mylą - o tej porze działa tylko jedna. Jako zachętę do jej odwiedzenia potraktowaliśmy recenzję w internecie, że "szef często jest pijany i składa niedwuznaczne propozycje"
W knajpie szału trunkowego nie ma - koncerniaki za 6 zł, za to tanie jedzonko regionalne. Eco zamawia babkę ziemniaczaną, a ja świeżynkę. Smaczne.
Wsiadamy w pociąg na Ełk i zaczynają się pojawiać podlaskie krajobrazy.
Przed południem kończymy w końcu tłuczenie się środkami komunikacji i stajemy na peronie Osowca-Twierdzy (Осовец-Крепость). Jest młoda godzina, słońce pięknie przyświeca, więc siadamy sobie kulturalnie pod murkiem.
Obok stoi stary wychodek, ostatnio chyba wyremontowany, bo farba się nie sypie, są też nowe haczyki do zamykania, ale dziura została. W pewnym momencie wpada tam banda dzieciaków z jakiejś wycieczki, lecz po obejrzeniu wnętrza wszystkim odechciewa się sikać Chyba pierwszy raz widzieli coś takiego
Osowiec słynie ze swojej twierdzy, wybudowanej przez Rosjan pod koniec XIX wieku, a zmodernizowanej tuż przed Wielką Wojną. Powstały wtedy cztery wielkie forty, mające bronić jedynej przeprawy przez Biebrzę.
(rysunek z radzieckiej książki z 1939 roku)
Twierdza była w owym czasie bardzo nowoczesna i nigdy nie została zdobyta w boju. W 1915 Rosjanie się po prostu ewakuowali, wysadzając Fort II (Zarzeczny). Niemcom nie udało się ich wypędzić zbrojnie nawet po użyciu gazów. W 1939 wzmocnioną jeszcze przez Polaków pozycję Wehrmacht po prostu ominął. Potem oddał ją Armii Czerwonej (na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow), a następnie w 1941 znowu zajął bez walki, siedząc aż do 1945 roku.
Dzisiaj zwiedzanie twierdzy jest mocno utrudnione - dwa forty nadal należą do wojska i nie można ich zwiedzać (Fort III) lub tylko z przewodnikiem w określonych godzinach (Fort I). Dla mnie to idiotyzm, bo znaczenie militarne obiektów jest obecnie zerowe. Na Fort I patrzymy więc zza zamkniętej bramy.
Fort IV, udostępniony do zwiedzania, jest za daleko, więc wchodzimy na ścieżkę dydaktyczną w kierunku Fortu II (Zarzecznego). I już po chwili, wcześniej, spotykamy mniejsze elementy fortyfikacji.
Schron armatni.
W środku napisy zostawione przez Czerwonoarmistów - biorąc pod uwagę treść, to albo z czerwca 1941 roku, albo już z końca wojny.
Ścieżka wkrótce wyprowadza nas do pierwszego punktu widokowego na Biebrzę.
Później widoczek rozlewisk będziemy mieli jeszcze wielokrotnie.
Po przekroczeniu mostu na Biebrzy widać już poniszczone obiekty z otoczenia Fortu Zarzecznego. Nie jestem jednak pewien czy nie są to już polskie konstrukcje z okresu międzywojennego.
Sam Fort należy do gminy, ale formalnie wstęp jest zabroniony z powodów bezpieczeństwa (wejść ponoć się da). Nas odgradza od niego woda.
To, co widać za nią, to polski schron dobudowany do carskich kazamat z rosyjską pokrywą na górze.
Wchodzimy na kolejną ścieżkę dydaktyczną - jest kołowrotek i ostrzeżenie o śliskiej nawierzchni
Z wieży widokowej (wybudowano ich w okolicy kilka) ładnie widać podmokłe, okoliczne tereny.
Do głównej drogi idzie się bardzo przyjemną kładką.
Mijamy zniszczony polski tradytor z 1939 roku...
...i strategiczne mosty kolejowe na Biebrzy.
W osadzie Osowiec-Twierdza (nie mylić z wioską Osowiec, która jest za rzeką) stoi kilka powojskowych bloków i działa sklep. Nie pozostaje nam nic innego tylko zrobić sobie pauzę
Zrobiło się popołudnie, a przed nami jeszcze szmat drogi, liczymy więc, że złapiemy stopa. Przy szosie stoi facet (o imieniu Darek), który też macha.
- I co, biorą? - pytamy.
- Tak, k@%#&a, biorą, od godziny już tu stoję.
- Eee, za godzinę to dojdziemy do Goniądza pieszo - odpowiadam.
- Hmm, to idę z wami.
Nie bardzo nam to odpowiadało, bo w trójkę jeszcze gorzej łapać, ale cóż... idziemy. Darek mówi, że jechał gdzieś z Grajewa, mijało go ze 100 tirów i dopiero 101 się zatrzymał - Rosjanin. Bo Polacy mieli to w dupie. Teraz też machamy, auta mijają nas jak szalone... Gdy położony na wzgórzach Goniądz już widać zatrzymuje się wóz na dolnośląskich blachach, a w środku rodzina... Holendrów. Jak widać, w tych rejonach tylko cudzoziemcy wiedzą co to autostop.
W ciągu 5 minut jesteśmy na Nowym Rynku w Goniądzu, a Dareczek z Holendrami jedzie dalej. No dobra, teraz wypadałoby gdzieś usiąść. Pod Lewiatanem pytamy rowerzystę o jakiś lokal.
- Jest restauracja hotelowa.
Nie brzmi to zbyt dobrze...
- Nam chodzi o to aby głównie napić się piwa - mówię nieśmiało.
- I tam się właśnie napijecie - klepie mnie po plecach uśmiechnięty rowerzysta.
Ryzykujemy, zachodzimy i knajpa wcale nie wygląda hotelowo, chyba, że chodzi o taki hotel z filmów o disco-polo. Łomża w normalnych cenach i smaczne jedzenie. Mamy szczęście
Potem jeszcze zakupy (bo zakładamy, że przez dwa dni nie będzie kolejnej możliwości) i ruszamy przez miasto w poszukiwaniu noclegu, oglądając jednocześnie resztki starej architektury.
Zaczyna się najładniejszy odcinek dzisiejszego dnia - Carska Droga, wybudowana przez Rosjan na przełomie XIX i XX wieku. Miała łączyć twierdze w Łomży, Osowcu i Grodnie.
Prosta jak strzała, według legendy narysowana linijką przez samego cara na mapie. W efekcie w wielu miejscach budowano ją na bardzo grząskim terenie, co mocno podbijało koszty.
A słoneczko powoli zachodzi...
...nad Biebrzą.
Znajdujemy świetne miejsce na nocleg, robimy nawet ognisko, ale nocne zmęczenie daje się we znaki - przed 22-tą drugą jesteśmy już w namiocie.
Niedziela wita nas ciężko zachmurzonym niebem.
Pakujemy się i z powrotem wracamy na Carską Drogę.
Na Biebrzy jakiś samotny rybak.
Po wejściu do wiochy o nazwie Dawidowizna zaczyna lać. Konieczna staje się zmiana uniformu. Bardziej przypominamy teraz jakiś Cyganów
Ponieważ ruch w wiosce zerowy, odbijamy do sąsiedniej drogi wojewódzkiej. Ta, podobnie jak Carska, prosta aż po horyzont.
Aut trochę jeździ, ale na widok wyciągniętej ręki gwałtownie przyspieszają albo pokazują, że oni tylko kawałek. A potem widać, że ten kawałek nie jest przed końcem widnokręgu. To jest najbardziej wkurzające!
Na szczęście przestaje lać, więc posuwamy się raźnie naprzód. Mijamy kilka mostków, gdzie został jeszcze bruk, parę krzyży, odbicie na Krzecze i w końcu jest skręt do lasku z drzewami posadzonymi jak od linijki.
Zanim już Wroceń, miejsce, gdzie mamy zaklepaną tratwę.
Ta rzeczywiście już grzecznie na nas czeka...
Problem jest inny - WIATR. Od paru dni wieje bardzo silnie i to dokładnie w kierunku odwrotnym niż mamy płynąć. Słowem - praktycznie poruszanie się po Biebrzy w takich warunkach jest niemożliwe!
Chcemy jednak spróbować, po załadunku odpychamy się od brzegu i płyniemyyyy!
To znaczy tak nam się wydawało przez pierwsze 15 sekund... potem to ciągła walka z wiatrem, który spychał nas w bok albo do tyłu, czasem kręcił w kółko, bluzgi ciągnące się na całą okolicę i kiedy po dwóch godzinach przebyliśmy w znoju jakieś 150-200 metrów decydujemy się na powrót.
Ten również nie jest łatwy, więc przybijamy w szuwarach, przez które można jednak dostać się do drogi, tyle, że na bosaka albo w klapkach.
Postanawiamy czekać na Grzesia, który ma dotrzeć popołudniem. Siedzimy, myślimy, obserwujemy co się dzieje...
A jak wiało to widać po ręczniku.
Mamy nawet swojego psa - Gorolka Jakaś przybłęda, który łasi się do wszystkich.
Wracam do agroturystyki, skąd mamy tratwę, i gadam z gospodarzem - Robertem. Opowiada, że ostatnio też miał taką grupę, co im przez cały dzień wiało, więc tylko pili, a płynęli wieczorem Nam także już wcześniej proponował czekać do wieczora, ale byliśmy mądrzejsi...
W końcu dociera Grześ. Ciągle wieje, ruszamy więc do sąsiedniej wsi, gdzie ponoć jest sklep.
Przez chwilę jest piękne słoneczko...
...ale już nadciągają czarne chmury.
Bociek postanawia spieprzać przez drogę.
My twardo idziemy dalej, Gorolek oczywiście z nami, i dopada nas ostra ulewa. Chowamy się najpierw pod drzewem, potem pod jakąś stodołą.
Sklep w Smogorówce Dolistowskiej okazuje się być zamknięty! Tak twierdzą dawni właściciele, ale w koszu pod drzwiami pełno butelek po piwie - więc albo sprzedają coś na lewo albo pozbywają się zapasów. No nic, musimy wracać, a po chwili deszcz przestaje padać i wychodzi tęcza.
Na szczęście ojciec Roberta zgadza się podwieźć nas do sklepu do Goniądza (Grzesiek nie ma prawie żadnych zapasów), a potem, ponieważ wiatr ucichnął, około 20-tej postanawiamy zacząć spływ
Nie odbyło się jednak bez dramatów, w końcu licho nie może odpuścić takiej okazji. Jeszcze w domu dostaję informację od Eco, że licho zamknęło sklep ze statywami i pod postacią sprzedawczyni oszukało go w sklepie. Potem trochę się uspokoiło - spotykamy się w katowickiej knajpie wraz z osobami towarzyszącymi, jest miło i przyjemnie i nagle, tuż przed wsiadaniem do autobusu, Andrzej odkrywa, że nie ma aparatu! W tamtym roku ja, w tym on, ciekawe na kogo trafi za rok .
W minorowych nastrojach docieramy we dwójkę do Warszawy, w dodatku za wcześnie! Zwykle to nie jest problemem, ale teraz jest przed 4 rano, ciemno, zimno, a jedyna cywilizacja to przydworcowa mordowania z rosyjskojęzycznymi gośćmi i okładającymi się pasztetami...
Na stacji metra podróżni modlą się do zamkniętych drzwi, więc w ramach jedynego słusznego wyjścia wypijamy po piwku w pobliskim skwerku Kiedy w końcu otwierają podwoje kolei podziemnej, pierwszym składem jedziemy w kierunku Młocin, obserwując grupę młodych cichodajek ze swoimi kolegami. Ach, młodość...
Kolejny autobus dowozi nas wreszcie do stolicy Podlasia.
Mamy sporo czasu, więc trzeba by gdzieś usiąść. Można sądzić, że okolice dworców miasta wojewódzkiego powinny być pełne knajp i szynków, ale pozory mylą - o tej porze działa tylko jedna. Jako zachętę do jej odwiedzenia potraktowaliśmy recenzję w internecie, że "szef często jest pijany i składa niedwuznaczne propozycje"
W knajpie szału trunkowego nie ma - koncerniaki za 6 zł, za to tanie jedzonko regionalne. Eco zamawia babkę ziemniaczaną, a ja świeżynkę. Smaczne.
Wsiadamy w pociąg na Ełk i zaczynają się pojawiać podlaskie krajobrazy.
Przed południem kończymy w końcu tłuczenie się środkami komunikacji i stajemy na peronie Osowca-Twierdzy (Осовец-Крепость). Jest młoda godzina, słońce pięknie przyświeca, więc siadamy sobie kulturalnie pod murkiem.
Obok stoi stary wychodek, ostatnio chyba wyremontowany, bo farba się nie sypie, są też nowe haczyki do zamykania, ale dziura została. W pewnym momencie wpada tam banda dzieciaków z jakiejś wycieczki, lecz po obejrzeniu wnętrza wszystkim odechciewa się sikać Chyba pierwszy raz widzieli coś takiego
Osowiec słynie ze swojej twierdzy, wybudowanej przez Rosjan pod koniec XIX wieku, a zmodernizowanej tuż przed Wielką Wojną. Powstały wtedy cztery wielkie forty, mające bronić jedynej przeprawy przez Biebrzę.
(rysunek z radzieckiej książki z 1939 roku)
Twierdza była w owym czasie bardzo nowoczesna i nigdy nie została zdobyta w boju. W 1915 Rosjanie się po prostu ewakuowali, wysadzając Fort II (Zarzeczny). Niemcom nie udało się ich wypędzić zbrojnie nawet po użyciu gazów. W 1939 wzmocnioną jeszcze przez Polaków pozycję Wehrmacht po prostu ominął. Potem oddał ją Armii Czerwonej (na podstawie paktu Ribbentrop-Mołotow), a następnie w 1941 znowu zajął bez walki, siedząc aż do 1945 roku.
Dzisiaj zwiedzanie twierdzy jest mocno utrudnione - dwa forty nadal należą do wojska i nie można ich zwiedzać (Fort III) lub tylko z przewodnikiem w określonych godzinach (Fort I). Dla mnie to idiotyzm, bo znaczenie militarne obiektów jest obecnie zerowe. Na Fort I patrzymy więc zza zamkniętej bramy.
Fort IV, udostępniony do zwiedzania, jest za daleko, więc wchodzimy na ścieżkę dydaktyczną w kierunku Fortu II (Zarzecznego). I już po chwili, wcześniej, spotykamy mniejsze elementy fortyfikacji.
Schron armatni.
W środku napisy zostawione przez Czerwonoarmistów - biorąc pod uwagę treść, to albo z czerwca 1941 roku, albo już z końca wojny.
Ścieżka wkrótce wyprowadza nas do pierwszego punktu widokowego na Biebrzę.
Później widoczek rozlewisk będziemy mieli jeszcze wielokrotnie.
Po przekroczeniu mostu na Biebrzy widać już poniszczone obiekty z otoczenia Fortu Zarzecznego. Nie jestem jednak pewien czy nie są to już polskie konstrukcje z okresu międzywojennego.
Sam Fort należy do gminy, ale formalnie wstęp jest zabroniony z powodów bezpieczeństwa (wejść ponoć się da). Nas odgradza od niego woda.
To, co widać za nią, to polski schron dobudowany do carskich kazamat z rosyjską pokrywą na górze.
Wchodzimy na kolejną ścieżkę dydaktyczną - jest kołowrotek i ostrzeżenie o śliskiej nawierzchni
Z wieży widokowej (wybudowano ich w okolicy kilka) ładnie widać podmokłe, okoliczne tereny.
Do głównej drogi idzie się bardzo przyjemną kładką.
Mijamy zniszczony polski tradytor z 1939 roku...
...i strategiczne mosty kolejowe na Biebrzy.
W osadzie Osowiec-Twierdza (nie mylić z wioską Osowiec, która jest za rzeką) stoi kilka powojskowych bloków i działa sklep. Nie pozostaje nam nic innego tylko zrobić sobie pauzę
Zrobiło się popołudnie, a przed nami jeszcze szmat drogi, liczymy więc, że złapiemy stopa. Przy szosie stoi facet (o imieniu Darek), który też macha.
- I co, biorą? - pytamy.
- Tak, k@%#&a, biorą, od godziny już tu stoję.
- Eee, za godzinę to dojdziemy do Goniądza pieszo - odpowiadam.
- Hmm, to idę z wami.
Nie bardzo nam to odpowiadało, bo w trójkę jeszcze gorzej łapać, ale cóż... idziemy. Darek mówi, że jechał gdzieś z Grajewa, mijało go ze 100 tirów i dopiero 101 się zatrzymał - Rosjanin. Bo Polacy mieli to w dupie. Teraz też machamy, auta mijają nas jak szalone... Gdy położony na wzgórzach Goniądz już widać zatrzymuje się wóz na dolnośląskich blachach, a w środku rodzina... Holendrów. Jak widać, w tych rejonach tylko cudzoziemcy wiedzą co to autostop.
W ciągu 5 minut jesteśmy na Nowym Rynku w Goniądzu, a Dareczek z Holendrami jedzie dalej. No dobra, teraz wypadałoby gdzieś usiąść. Pod Lewiatanem pytamy rowerzystę o jakiś lokal.
- Jest restauracja hotelowa.
Nie brzmi to zbyt dobrze...
- Nam chodzi o to aby głównie napić się piwa - mówię nieśmiało.
- I tam się właśnie napijecie - klepie mnie po plecach uśmiechnięty rowerzysta.
Ryzykujemy, zachodzimy i knajpa wcale nie wygląda hotelowo, chyba, że chodzi o taki hotel z filmów o disco-polo. Łomża w normalnych cenach i smaczne jedzenie. Mamy szczęście
Potem jeszcze zakupy (bo zakładamy, że przez dwa dni nie będzie kolejnej możliwości) i ruszamy przez miasto w poszukiwaniu noclegu, oglądając jednocześnie resztki starej architektury.
Zaczyna się najładniejszy odcinek dzisiejszego dnia - Carska Droga, wybudowana przez Rosjan na przełomie XIX i XX wieku. Miała łączyć twierdze w Łomży, Osowcu i Grodnie.
Prosta jak strzała, według legendy narysowana linijką przez samego cara na mapie. W efekcie w wielu miejscach budowano ją na bardzo grząskim terenie, co mocno podbijało koszty.
A słoneczko powoli zachodzi...
...nad Biebrzą.
Znajdujemy świetne miejsce na nocleg, robimy nawet ognisko, ale nocne zmęczenie daje się we znaki - przed 22-tą drugą jesteśmy już w namiocie.
Niedziela wita nas ciężko zachmurzonym niebem.
Pakujemy się i z powrotem wracamy na Carską Drogę.
Na Biebrzy jakiś samotny rybak.
Po wejściu do wiochy o nazwie Dawidowizna zaczyna lać. Konieczna staje się zmiana uniformu. Bardziej przypominamy teraz jakiś Cyganów
Ponieważ ruch w wiosce zerowy, odbijamy do sąsiedniej drogi wojewódzkiej. Ta, podobnie jak Carska, prosta aż po horyzont.
Aut trochę jeździ, ale na widok wyciągniętej ręki gwałtownie przyspieszają albo pokazują, że oni tylko kawałek. A potem widać, że ten kawałek nie jest przed końcem widnokręgu. To jest najbardziej wkurzające!
Na szczęście przestaje lać, więc posuwamy się raźnie naprzód. Mijamy kilka mostków, gdzie został jeszcze bruk, parę krzyży, odbicie na Krzecze i w końcu jest skręt do lasku z drzewami posadzonymi jak od linijki.
Zanim już Wroceń, miejsce, gdzie mamy zaklepaną tratwę.
Ta rzeczywiście już grzecznie na nas czeka...
Problem jest inny - WIATR. Od paru dni wieje bardzo silnie i to dokładnie w kierunku odwrotnym niż mamy płynąć. Słowem - praktycznie poruszanie się po Biebrzy w takich warunkach jest niemożliwe!
Chcemy jednak spróbować, po załadunku odpychamy się od brzegu i płyniemyyyy!
To znaczy tak nam się wydawało przez pierwsze 15 sekund... potem to ciągła walka z wiatrem, który spychał nas w bok albo do tyłu, czasem kręcił w kółko, bluzgi ciągnące się na całą okolicę i kiedy po dwóch godzinach przebyliśmy w znoju jakieś 150-200 metrów decydujemy się na powrót.
Ten również nie jest łatwy, więc przybijamy w szuwarach, przez które można jednak dostać się do drogi, tyle, że na bosaka albo w klapkach.
Postanawiamy czekać na Grzesia, który ma dotrzeć popołudniem. Siedzimy, myślimy, obserwujemy co się dzieje...
A jak wiało to widać po ręczniku.
Mamy nawet swojego psa - Gorolka Jakaś przybłęda, który łasi się do wszystkich.
Wracam do agroturystyki, skąd mamy tratwę, i gadam z gospodarzem - Robertem. Opowiada, że ostatnio też miał taką grupę, co im przez cały dzień wiało, więc tylko pili, a płynęli wieczorem Nam także już wcześniej proponował czekać do wieczora, ale byliśmy mądrzejsi...
W końcu dociera Grześ. Ciągle wieje, ruszamy więc do sąsiedniej wsi, gdzie ponoć jest sklep.
Przez chwilę jest piękne słoneczko...
...ale już nadciągają czarne chmury.
Bociek postanawia spieprzać przez drogę.
My twardo idziemy dalej, Gorolek oczywiście z nami, i dopada nas ostra ulewa. Chowamy się najpierw pod drzewem, potem pod jakąś stodołą.
Sklep w Smogorówce Dolistowskiej okazuje się być zamknięty! Tak twierdzą dawni właściciele, ale w koszu pod drzwiami pełno butelek po piwie - więc albo sprzedają coś na lewo albo pozbywają się zapasów. No nic, musimy wracać, a po chwili deszcz przestaje padać i wychodzi tęcza.
Na szczęście ojciec Roberta zgadza się podwieźć nas do sklepu do Goniądza (Grzesiek nie ma prawie żadnych zapasów), a potem, ponieważ wiatr ucichnął, około 20-tej postanawiamy zacząć spływ
Super. Wielkie dzięki z twierdzę i oczywiście Carską Drogę, o której swego czasu trochę czytałem. Krajobrazy ewidentnie mają w sobie coś sielskiego i urokliwego, choć jednak zdecydowanie bardziej gustuje w pagórach ;)
OdpowiedzUsuń