- Wymyśl jakąś krótką, ale atrakcyjną trasę w Beskidzie Śląsko-Morawskim
- poprosił tata. Jeśli krótka, to także z krótkim dojazdem, a jeśli
atrakcyjna, to z widokami. Prognozy pogody były mocno niepewne, zatem
przydałoby się i schronisko. Ponieważ z tatą zaliczyliśmy już chyba wszystkie
turystyczne obiekty pasma, więc wiadomo, że nie będzie to nowość. Przeglądanie
mapy też było krótkie i padło na Jaworowy (Javorový vrch), a konkretnie na Mały Jaworowy (Malý Javorový).
W sobotni nie tak znowu wczesny poranek zajeżdżamy do
Oldrzychowic (Oldřichovice, niem. Oldrzychowitz),
południowej dzielnicy Trzyńca. Pobocze w pobliżu jednego ze
skrzyżowań służy jako parking dla kilku samochodów, zapewne należących do
turystów udających się stąd albo na Jaworowy albo znacznie dalej na Ostry
(Ostrý).
Ruszamy na zachód zielonym szlakiem.
Najpierw przechodzimy przez mostek na rzeczką Tyrą (lub Tyrką, w zależności
od fantazji piszącego).
Na pieńku przycupnęła sobie zięba. Ładne kolorki.
Szlak na Jaworowy jest rzeczywiście dość krótki, ale stromy. Mocne podejście
zaczyna się kawałek od rzeki i trwa przez większość trasy.
Jednocześnie teren jest zarośnięty, lecz od czasu do czasu zdarzy się placek
wycinki i wtedy można spojrzeć za Olzę, w kierunku Pasma Czantorii.
Słońce co rusz chowa się albo wychodzi zza chmur. W pewnym momencie okazuje
się, że pogoda postanowiła nie ograniczać się do takich lekkich zmian:
na horyzoncie robi się baaardzo ciemno!
Tatuś nagle się zatrzymuje i wyjmuje smartfona. Nadaje mój brat, który tego
dnia rozpoczynał wojaż na drugą stronę oceanu i firmy lotnicze oraz
niemieccy strajkujący rzucali mu kłody pod nogi na samym
starcie. To na pewno ważna informacja, ale można odczytać ją trochę później,
bo zaraz niebo spadnie nam na głowy 😛.
Przed nami ukryta wśród drzew górna stacja wyciągu krzesełkowego szumnie
określanego jako "kolejka linowa". Skromna ta konstrukcja, mogąca pomieścić
tylko jednego pasażera, ruszyła w 1957 roku. Co ciekawe, pierwotnie miała
trafić aż do Sarajewa, lecz Bośniacy z jakiegoś powodu jej nie chcieli.
Drzewa się urywają i wchodzimy na polanę szczytową. Cel już bliziutko, a po
drodze jeszcze orczyk, stary i równie dziadowski jak kolejka. Trudno mi
uwierzyć, że one nadal działają, lecz tak: w zimie szusują tu narciarze.
Ależ się na północy zaciągnęło! Pytanie nie "czy", tylko "kiedy" rąbnie,
chmury deszczowe są wyraźne jak polski wzrost gospodarczy!
Zdążymy do schroniska przed deszczem czy nie? Tata zdążył, mnie złapało na
ostatnich kilkudziesięciu metrach. Pewnie przez to czytanie smartfona, no bo
przecież nie przez ciągłe robienie zdjęć 😏.
Wydawało mi się, że szliśmy bardzo wolno i często stawaliśmy, ale jednak
ponad pięćset metrów podejścia na trzech kilometrach robi swoje. Zresztą i
tak przyszliśmy znacznie szybciej, niż sugerowały mapy.cz (jak zwykle).
Mały Jaworowy (Malý Javorový) mierzy 947 metrów i jest dość
zabudowany. Najważniejszy obiekt to oczywiście schronisko, zwłaszcza, że to
prawdopodobnie najstarsze istniejące do dziś schronisko w tej części
Beskidów, a może i w ogóle w całych Beskidach. Wybudowane zostało w 1895
roku przez Beskidenverein.
Początkowo zwało się Erzherzog-Friedrich-Schutzhaus, bo
arcyksiążę Fryderyk, ówczesny książę cieszyński, był jednym z głównych
wspierających niemieckie towarzystwo górskie. W Czechosłowacji Habsburga z
nazwy usunięto, został po prostu Schutzhaus am Jaworowy, a
potem Schutzhaus Ahornberg - tak w czasie wojny ochrzczono
szczyt. Następnie w roli właścicieli Beskidenverein zastąpili Czesi, dziś to
obiekt pod szyldem Klubu Czeskich Turystów. Bardzo popularny, rzecz jasna
mocno przebudowany i dobudowany, ale jądro pozostało te same sprzed ponad
stu lat - to ta drewniana część z szeregiem okien.
W środku tłoczno, lecz bez tragedii, udaje nam się znaleźć mały stolik pod
ścianą. Kolejka do baru również idzie sprawnie i wkrótce na stoły wjeżdża
zupa! Tak po prawdzie to nie musielibyśmy tu nic jeść, bo później i tak
udamy się do browaru w Vojkovicach, do tego mamy plecaki pełne wałówki
(tradycyjnie prawie nieruszonej), ale jak się nie skusić na czosnkową? W
dodatku całkiem niezłą, na prawdziwym czosnku, a nie granulacie!
Tata tradycyjnie zamawia Becherovkę, ja mniej tradycyjnie czarnego
Litovela. Siedzi się przyjemnie, zwłaszcza, że i wystrój schroniska
jest przyjemny dla oka.
Za oknem deszcz ustał. W końcu w marcu jak w garncu.
Do głównego szczytu Jaworowego jest stąd około półtora kilometra -
byliśmy na nim podczas ostatniej wizyty (czyli w 2015 roku) i teraz nie ma
za bardzo po co iść, bo całkowicie porasta go las. Zaczynamy więc schodzić z
widokami na Wielką Czantorię.
Chmury przewalają się nad Skrzycznym, a na stokach pod Wielką Raczą leżą
jeszcze resztki śniegu.
Wielka Czantoria na czarno.
Trzyniec - słynna huta, największa w trzech krajach, a także blokowiska.
Duży budynek nad nimi to chyba kompleks szpitalny.
Jeszcze raz spoglądam na Beskid Żywiecki i wygląda na to, że deszczowa
chmura właśnie nadchodzi nad Worek Raczański.
Pogoda jak kobieta - zmienną bywa, więc i u nas na przemian słońce, jak i
czerń czająca się z tyłu.
Ponownie zaglądamy na stację kolejki i ponownie stwierdzamy, że wygląda jak
ruina. A jednak co godzinę jest ona włączana i wwozi z dołu turystów.
Miałem wybrać krótką trasę i wybrałem, lecz jednak zbyt mało kilometrów to
także przesada, więc dokładamy sobie zejście
żółtym szlakiem, zamiast
zielonego. Ono również jest dość
strome.
Domki letniskowe w dolnej części. Dla Pepików to równie ważne obiekty, jak
dla Polaków kościoły.
Szlak kończy się w Tyrze. Najbardziej południowa dzielnica Trzyńca,
dawniej samodzielna wieś, ma nazwę w każdym z języków Śląska Cieszyńskiego w
identycznym brzmieniu, co się rzadko zdarza. Tymczasem znowu zaczął padać
deszcz i znowu po chwili przestaje.
Górale od trzech lat gromadzą drewno, a siarczysta zima nadal się nie
pojawiła.
Granica między dzielnicami.
Reklamy informowały, że powinniśmy mijać jakąś knajpę, lecz tę dawno
zlikwidowano. Pozostaje więc pomaszerować do samochodu; okazuje się, że stoi
tylko nasz, pozostałe już się rozjechały.
Aura nadal nie potrafi się zdecydować, w którą stronę podążyć.
Krótki, ledwo ośmiokilometrowy wypad w góry, ale jakże przyjemny. Z pór roku
zabrakło nam jedynie zimy 😏, za to w drodze powrotnej załapaliśmy się na
tęczę. Pierwszą w tym roku!
-----
Ciekawa strona z historycznymi pocztówkami schronisk Zaolzia - jest tam
również i
Jaworowy.
O, to równie tęczowo jak u nas na Śnieżniku ;) a i pogoda taka sama, choć nas lekko zwilżyło na zejściu, ale to nawet ciężko mrzawką szło nazwać.
OdpowiedzUsuńTakie delikatne nawodnienie w niczym nie przeszkadza, nawet błoto nie zdążyło się zrobić.
Usuń