piątek, 14 kwietnia 2023

Świętochłowice - najgęstsze śląskie miasto.

Co wy wiecie o Świętochłowicach? Przyznam się, że ja, do niedawna, niewiele. Ot, tyle, że to miasto z kilkudziesięcioma tysiącami mieszkańców, ale na małej powierzchni, wciśnięte pomiędzy większych sąsiadów w centrum Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego. Słyszałem oczywiście o obozie Zgoda, założonym po II wojnie światowej przez polskie władze dla (przeważnie) Górnoślązaków.

Faktycznie Świętochłowice są niewielkie terytorialnie, zaledwie 13 kilometrów kwadratowych, co czyni z nich najmniejsze miasto na prawach powiatu (popularnie zwane powiatem grodzkim) na Śląsku i w całej Polsce. W porównaniu z sąsiadami (Chorzów, Ruda Śląska i Bytom) to wręcz karzełek. Jednocześnie są miastem z bardzo wysoką gęstością zaludnienia, zajmują pod tym względem trzecią pozycję w kraju.

Świętochłowice postanowiłem obejrzeć przy okazji Wielkiej Soboty, kiedy to zgodnie z moją wieloletnią świecką tradycją jadąc do rodziców na święta staram się zagłębiać w różne zakamarki śląskiej ziemi. To dobry termin na takie przygody, bowiem ruch na ulicach i chodnikach jest wyraźnie mniejszy niż w normalne dni, z kolei kościoły otwarte.

Jak wiele innych górnośląskich miejscowości Świętochłowice są młodym tworem patrząc na obecny ich kształt. Na współczesne miasto składają się tereny dawnych niezależnych osad z ich własną historią. Oprócz Świętochłowic "właściwych" (Schwientochlowitz) tworzy je Chropaczów (Schlesiengrube) i Lipiny (Lipine). Najstarszy jest Chropaczów, wzmiankowany - podobnie jak Świętochłowice - już w średniowieczu; w przeszłości stanowił samodzielną gminę, a przez rok był nawet osobnym miastem. Gminą były kiedyś także Lipiny. Do tego należy dodać Zgodę (Eintrachthütte), kiedyś część Bytomia oraz Piaśniki (Colonie Piasniki), dziś dzielnicę, a w przeszłości podlegającą pod Lipiny.

Parkujemy pod urzędem miejskim. Powstał on w okresie międzywojennym jako siedziba starostwa i leżał wówczas w... Hajdukach Wielkich, chociaż był to główny budynek powiatu świętochłowickiego. Logiczne, prawda? 😊 Świętochłowice i okolice przeżyły w XIX wieku gwałtowny wzrost związany z przemysłem, działały tu liczne kopalnie i huty. Liczba ludności rosła błyskawicznie, mimo to Świętochłowice pozostawały wsią, o której łakomie myśleli sąsiedzi, gotowi włączyć ją w swoje granice. Po plebiscycie i podziale Górnego Śląska w polskiej części powstał wspomniany powiat świętochłowicki - najmniejszy w Polsce, a najbardziej zaludniony. Nadal wiejski, mimo, że niemal bez użytków rolnych, zamieszkiwali go przeważnie robotnicy. W tym właśnie czasie wybudowano siedzibę starostwa w ówczesnych Hajdukach Wielkich (Bismarckhütte), jednej z wiosek powiatu. Tuż przed II wojną światową zdecydowano w końcu o nadaniu Świętochłowicom praw miejskich, jednocześnie większość Hajduków przyłączono do Chorzowa, a niewielki skrawek ze starostwem do Świętochłowic. Te, na skutek wojny, musiały poczekać na zostanie miastem jeszcze ponad siedem lat.
 

Jeżeli spod urzędu popatrzymy na wschód, to za torami zamiast cywilizacji ujrzymy wieżę ciśnień. Zaopatrywała ona w wodę głównie Hajduki i do tej pory zaraz za nią zaczyna się dzisiejszy Chorzów.


My jednak skierujemy się na zachód. Na pobliskim skwerku stoi jeden z wielu świętochłowickich pomników dotyczących ofiar II wojny światowej.


Na ścianie bloku za pomnikiem znajduje się ogromna ceramiczna mozaika przedstawiająca Pegaza. Wykonano ją w latach późnego Gierka. Co ciekawe, blok umiejscowiony był przy ulicy Świerczewskiego, której nazwę zmieniono na "Konstytucji 1997 roku". Oj, drażliwa dla rządzących może być ta ulica...


Niezdrowych emocji nie powinna budzić ulica Katowicka, choć w przeszłości nosiła ona różne nazwy (Banhofstrasse, Wolności, Adolf Hitler Straße, Armii Czerwonej), które wskazują, że musiała być głównym traktem miejscowości. 
Willa po prawej stronie to Urząd Stanu Cywilnego, wcześniej Komitet Miejski PZPR. Z kolei narożna kamienica należała pierwotnie do "wielkiego handlarza piwem" (Biergrosshandlung).


W parku Mijanka (czyżby od mijających się obok tramwajów?) mieści się kolejny niewielki pomniczek. Ze sprytnym napisem, no bo przecież walczący o "wolność Śląska w latach 1919 - 1921" mogli ginąć z dwóch stron barykady, nieprawdaż? A nawet z trzech, umierali również żołnierze alianccy.


Idźmy dalej Katowicką. Po lewej stronie wznosi się ewangelicki kościół Jana Chrzciciela. Społeczność luteran była stosunkowo nieduża, ale udało jej się na początku ubiegłego wieku wybudować własną świątynię na gruntach darowanych przez księcia von Donnersmarck. Kościół jest zamknięty, gdyż dla ewangelików Wielka Sobota to czas wyciszenia, a nie latania z jajkami w koszyczku.


Przed murem stoi pojemnik na nakrętki. Z jednej strony widnieje luterańska róża, a z drugiej górnośląski orzeł z zachętą po śląsku, którą ktoś próbował zamazać.


Ciekawy, choć zaniedbany gmach z zegarem dawnej Dyrekcji Kopalń i Hut Księcia Donnersmarcka (Fürstliche Bergwerks - und Hütten - Direktion).


Jak na główną ulicę Katowicka jest mało ruchliwa, ponieważ znaki przekierowują samochody na inne ciągi komunikacyjne. W pewnym momencie zmienia się ona w deptak, gdzie poruszać się mogą jedynie tramwaje i taksówki. Zawsze się zastanawiam skąd te wyjątkowe traktowanie taksówek? Po buspasach też zazwyczaj śmigają legalnie, choć to żaden ekologiczny środek transportu, bo smrodzi i zużywa paliwo jak każde inne auto, a biorąc pod uwagę stan przeciętnej taryfy, to może nawet bardziej...



Deptak nie tętni życiem, raczej sprawia wrażenie wymarłego, lecz być może to zasługa dnia przedświątecznego. Na wielu szybach pojawiają się śląskie akcenty - a to, że godajům po ślůnsku, a to żeby wspierać lokalny biznes.


Czasem godka trafia też na szyldy, choć z tym wychodzi różnie, bo, na przykład, "kawa i maszket" jest jakimś dziwacznym polsko - śląskim łamańcem (jeśli już to powinno pisać "kafej i maszket", a jeszcze lepiej "kafej a maszket"). Również słowo "piekarnia" należałoby zastąpić "baksztubą", choć akurat ono jest już rzadko używane. Nie wiem jakie dane wypluje z siebie ostatni spis powszechny, ale nie zmieni to faktu, że śląszczyzna jest znacznie lepiej dostrzegalna w przestrzeni publicznej niż dekadę lub dwie temu (oczywiście w tej części Górnego Śląska, która uważa się za Śląsk 😏).
 

Nad centrum Świętochłowic dominuje wieża kościoła św. Apostołów Piotra i Pawła. Klasyczny neogotyk, ale w mieście brak starszych stylów architektonicznych, w końcu była to wieś. Kościół jest na tyle duży przy ciasnej zabudowie, iż nie ma szans zrobienia mu rozsądnego zdjęcia, zatem wrzucam tylko dalekie ujęcie z deptaka.


Korzystam z otwartych drzwi i zaglądam do środka. Wnętrza ładne dla oka, choć nic w nich zaskakującego.



Powrót pod UM wyznaczam innymi ulicami. W przerwie między kamienicami widzę ruderę ozdobioną w miarę nowym napisem informującym, że oto "hala targowa". Czy to w ogóle kiedyś działało, bo mi wygląda raczej na nigdy niedokończone? Dostałem w internecie odpowiedź, że... nadal działa, tylko główne wejście jest z innej strony!


Ulica Wyzwolenia, a dawniej Długa. I faktycznie jest długa. Stoją przy niej rzędy domów, które sto lat temu zapewne były eleganckie, lecz dziś nie znajdziemy ani jednej fasady, z której by coś nie odpadało. O dziwo, ktoś postanowił wybudować coś nowego i świeże cegły aż biją po oczach!



Wyzwolenia kończy się miniaturowym rondem i samotną, opuszczoną kamienicą. Tu na chwilę odbijemy w lewo, na północ.


Przy ulicy Szpitalnej (Altmannstrasse) ciągną się dwa z trzech głównych cmentarzy Świętochłowic "właściwych". Mnie interesuje najmniejszy z nich - ewangelicki, założony w 1910 roku.


Wśród zieleni dojrzymy trochę starych niemieckich grobów - m.in. pierwszego pastora gminy ewangelickiej Świętochłowice - Hajduki Wielkie (Schwientochlowitz - Bismarckhütte), a także inżyniera poległego "śmiercią bohaterską za Ojczyznę" w 1916 roku.
 

 
Zbiorowy grób ofiar Obozu Zgoda, o którym wspomnę na samym końcu wpisu.


Wracamy wśród żywych. Elegancko odnowiony budynek to Muzeum Powstań Śląskich. Pierwotnie mieścił administrację obszaru dworskiego, później urzędu gminy i siedziby policji, Milicji Obywatelskiej i znowu policji.


Ulica Polaka, Wiktora Polaka, powstańca śląskiego i poety. A najpierw Vogtstrasse, a później Franciszka Bochynka. Ten, w przeciwieństwie do Polaka, pochodził ze Świętochłowic, też był Polakiem, ale komunistą. Sama ulica sprawia w szarówce dość przygnębiające wrażenie, co potęgują wysokie, ceglane domostwa. 


O dziwo, chodników prawie nie zastawiają parkujące samochody. Może dlatego, że na podwórzach uchowały się garaże oraz... kominy.


Po powrocie do wozu zmieniamy dzielnicę, choć w drodze nie potrafię się powstrzymać, gdy widzę taką piękną kamienicę i zatrzymuję się na zdjęcie.
 

Piaśniki leżą na północ od centrum. Dwieście lat temu rosły tu lasy otoczone polami, łąkami i stawami. Po dwóch wiekach lasy zmieniły się w parki, pola i łąki zabudowano, ale tradycje wodne są kontynuowane: obok Ośrodka Sportu i Rekreacja "Skałka" znajduje się duży zbiornik, nazywany stawem Skałka. Powstał w latach 60. w wyniku zalania gruntu zapadniętego od szkód górniczych. Nad wodą działa w sezonie przystań, jest też i wyspa.


W podobnym czasie stworzono cały pozostały kompleks sportowo - rekreacyjny: zagospodarowano nieużytki, wyrównano doły i hołdę. Na stadion nie wejdę, dostępu broni płot, więc kręcę się trochę po alejkach parkowych. Fontanny z minionej epoki powoli anektuje zieleń...


Zaintrygowała mnie waląca czerwienią po oczach rzeźba "Kwiat lotosu", a dla miejscowych "marchewka". Sądziłem, że to jakaś nowa kompozycja, ale pochodzi z 1979 roku.


Historia Piaśnik(ów) zaczyna się tak naprawdę w 1859 roku, kiedy to zbudowano pałacyk dla dyrekcji kopalń i hut Donnersmarcków (wówczas jeszcze hrabiów). Później dopiero stawiano domy dla robotników. Pałacyk stoi do dziś, ale nie reprezentuje się zbyt bogato.


Kilka lat po postawieniu pałacu założono pierwszy na terenie dzisiejszych Świętochłowic park. Park imienia Heiloo. Dziwna nazwa. A chodzi o holenderskie Heiloo, miasto partnerskie. Na skraju parku czai się pamiątka z zupełnie innej epoki - to schron bojowy nr 39. Część Obszaru Warownego Śląsk, element drugiej linii obrony, wspomagający obiekty stojące bliżej granicy.


Konstrukcję ukończono w 1937, ale wnętrz nigdy do końca nie wyposażono, podobnie jak w niemal każdym bunkrze polskich fortyfikacji na Śląsku. Co ciekawe, kopuła pancerna na stropie to atrapa - deski pokryte betonem na stalowej siatce.


W latach trzydziestych okolica była mało zaludniona, podmokła i zagęszczona stawami. Dziś oczywiście wygląda to zupełnie inaczej, schron przy blokowisku może wydawać się surrealistyczny. We wrześniu 1939 roku obiekt był obsadzony, ale wycofano się z niego drugiej nocy wojny. Co prawda nie ma żadnych źródeł informujących o walkach z jego udziałem, ale członkowie stowarzyszenia opiekującego się bunkrem znaleźli tu podobno łuski z tego okresu.
Dwa lata temu w pobliżu ustawiono Einmann-bunker - niemiecki jednoosobowy schron przeciwlotniczy. Kiedyś chronił pojedynczego żołnierza w zakładach chemicznych, potem kilkadziesiąt lat spędził na dnie stawu.


Przy ulicy Chorzowskiej (też miała w swojej historii ciekawych patronów - Kronprinzenstrasse, Piłsudskiego, Stalina, Lenina) miga mi z boku kolonia "domków fińskich". Tak naprawdę z Finlandią nie mają one nic wspólnego, wybudowano je przed wojną (a po wojnie przypływały takie z Finlandii w ramach reparacji wojennych). Domki są mocno zniszczone, więc miasto postanowiło je zburzyć, a teren sprzedać deweloperom - wiadomo, tak najprościej. Protest społeczny i konsultacje obywatelskie spowodowały, że zamiast o zniszczeniu zdecydowano o remoncie, lecz ten jakoś nie potrafi się zacząć...


Piaśniki posiadają też własną gwiazdę architektury współczesnej: szpetny kościół obok jednego z głównych skrzyżowań.


Byłem przekonany, że nie został on jeszcze dokończony albo go opuszczono, bo z boku sypią się betonowe schody, z poszczególnych elementów zewnętrznych coś odpada, a parking jest puściutki, w przeciwieństwie do innych świętochłowickich świątyń! Myliłem się - owo paskudztwo jak najbardziej jest ukończone i to od ponad trzydziestu lat. Udało mi się nawet wejść do środka, gdzie przebywały aż dwie osoby! Nie zrobiłem jednak zdjęcia - połowa z tych osób, czyli starsza kobieta, spojrzała na mnie tak nienawistnym wzrokiem, że grzecznie się wycofałem.

Jedziemy na Lipiny. Dzielnica ta, dawniej gmina, jest na wskroś śląska, przynajmniej jeśli chodzi o historię: najpierw istniał tu folwark (przez pewien czas jedynym jego mieszkańcem był niejaki Lipina), potem rozpoczęło się wydobycie węgla, następnie ruszyła huta cynku "Silesia". Dzięki tej ostatniej Lipiny były w okresie międzywojennym jednym z najbardziej zanieczyszczonych miejsc w Europie, a do dziś tereny te są mocno zdegradowane pod względem ekologicznym.
Ponieważ dziś dzień prawie święty, więc zacznijmy od świątyni: od wschodu wita wielka bryła kościoła św. Augustyna, najstarszego w mieście.


Mieszkańcy Lipin muszą bardzo grzeszyć, bo za drzwiami blokuje mnie długa kolejka do spowiedzi, więc rezygnuję. Obchodzę kościół dookoła i trafiam na dwujęzyczne nagrobki pierwszych proboszczów. Ze zdjęć spoglądają mężczyźni o surowych twarzach. Ciekawe, czy byli łagodni dla swoich owieczek, czy może rzucali z ambony gromy albo, dla odmiany, zapraszali na farę?



Największe wrażenie robi na mnie linia kolejowa za kościołem, która wygląda jak lokalne wysypisko śmieci!

 
Gdyby pokazano mi te zdjęcie bez podania lokalizacji, to bym obstawiał, że to Słowacja i okolice jakiegoś cygańskiego osiedla. Ale nie, to jest Górny Śląsk.


Główna oś drogowa Lipin to wspomniana już Chorzowska, można nią przyjechać od strony Piaśnik(ów). Otacza ją zabudowa, która niewątpliwie kiedyś pełniła ważną rolę: biały budynek to dawna gospoda hutnicza oraz Dom Górnika.



Wpadam pomiędzy familoki. Osiedle po lewej (południowej) stronie Chorzowskiej wygląda w miarę nieźle, mimo, że doznało szczęścia dekomunizacji: Sawicką Hankę zastąpił ksiądz Michalski Józef. Czy to tylko przypadek, że tak często czarni wchodzą w miejsce czerwonych?



Znacznie gorzej dzieje się na północ od Chorzowskiej - budynki są straszliwie zaniedbane, wolne przestrzenie sugerują, że niektóre już wyburzono. Dookoła syf i malaria. Masa opuszczonych domostw, prawdopodobnie przeznaczonych do rozbiórki jak na ulicy Barlickiego (Beuthenerstrasse). Wygląda to po prostu jak slumsy. O ile bardzo lubię klimaty górnośląskich ceglanych osiedli, to tutaj jednak nie chciałbym mieszkać.



Hotel "Deutsches Haus" chyba nie przypuszczał, że doczeka czasów, iż z okien będzie straszyć dykta albo czarne kraty. Tory tramwajowe na tym odcinku też nie są używane.


Jedyny wyjątek w postaci adresu odremontowanego to dawny ratusz i jego sąsiedztwo. W sumie bardziej pasowałoby wójtostwo, gdyż Lipiny przecież miastem nigdy nie były.


Na placu Słowiańskim (Ring, Armii Czerwonej) na wysokim postumencie powstaniec trzyma w nienaturalnie wielkiej łapie karabin i nim potrząsa. Może chce go rzucić? Nie, to bardziej Francuzi... Pomnik jest nie do końca wierną kopią rzeźby przedwojennej, którą zniszczyli Niemcy, a odbudowano w roku stanu wojennego w "czynie społecznym".


Tematyka powstańcza często pojawia się w Świętochłowicach. Żeby jednak rozjaśnić ten biało - czarny obraz sugerujący, iż wszyscy chcieli w latach 1919 - 1921 pod skrzydła Warszawy, to nadmienię, że w Świętochłowicach zwyciężyła z niezbyt dużą przewagą opcja niemiecka. W Lipinach z nieco większą przewagą wygrali Polacy, a w Chropaczowie nawet dość zdecydowanie. Sympatie nie były jednak aż tak jednoznaczne, jak próbuje się wmówić pomnikami.

Popołudniem jedyne większe odznaki życia można zaobserwować w pobliżu kebaba. Tylko on jest otwarty! Dla mnie to jakaś paranoja z Wielką Sobotą - nie jest to bynajmniej dzień świąteczny, a pod względem ważności przebija go u katolików Wielki Piątek, ale od pewnej godziny pozamykane jest niemal wszystko. Łącznie z biznesami, które powstały, żeby działać właśnie wtedy, kiedy inni mają fajrant!


Chropaczów - północna dzielnica Świętochłowic. Wizyta w nim była krótka, gdyż gonił mnie już czas, a dodatkowo drogę przecięła barierka i rozkopane ulice. Remont jak się patrzy! Znaki informują, że wjazd jest możliwy przy "dojeździe do posesji". Życzę powodzenia 😏.



Trochę propagandy na bloku - Wiktor Wiechaczek pracował w hucie "Silesia", a wsławił się m.in. wysadzaniem mostu pod Opolem. Stosując dzisiejsze normy - terrorysta. 


Przebijam się przez błoto i kamienie, zaglądam w przejścia na podwórka i do klatek schodowych. Czy "YouTube" ma sugerować, że ten róg jest pod ciągła obserwacją?
 


 
Chropaczów też miał swój ratusz, zwłaszcza, że, jak wspominałem na początku, przez rok posiadał prawa miejskie. Widzimy go na rogu, nie poraża oryginalnością.


Na koniec zostawimy dzielnicę południową, czyli Zgodę. Mimo takiej nazwy w języku polskim, to często dzieliła, a nie godziła. Ale o tym za chwilę.
Zgoda, jak niemal wszystko w Świętochłowicach, związana była z wielkim przemysłem. W pierwszej połowie XIX wieku ruszyła "Eintrachthütte", późniejsza "Zgoda", która dała sobą nazwę niemiecką. W okresie PRL-u była jedną z najważniejszych polskich hut jako "Zakłady Urządzeń Technicznych". Pozostał po niej m.in. opuszczony biurowiec i dyrekcja; przylegający do dyrekcji budynek biura konstrukcyjnego poszedł w pizdu dekadę temu.



Kopalnia Węgla Kamiennego "Deutschland", następnie "Niemcy", potem "Polska", a potem likwidacja. Woda na młyn dla tych, którzy twierdzą, że za polskich rządów Górny Śląsk zaliczył tylko upadek 😏. Łaskawie zostawiono dla potomnych dwa szyby wpisane na listę zabytków.



Normalnie działa tu niewielkie muzeum i można połazić po placu, gdzie umieszczono różne urządzenia, lecz nie dziś - wiadomo, Wielka Sobota: masz się modlić i myć, ewentualnie święcić jajka, a nie szlajać się byle gdzie. Rzecz jasna na drzwiach nie ma żadnej informacji, że w tę sobotę zamknięte.
Nawet się zastanawiałem, czy nie przeskoczyć niziutkiej bramy i jednak się przyjrzeć wystawce sprzętowej, ale zaraz za płotem bieli się komenda miejska policji, więc po co kusić licho?


Przyglądam się fladze Świętochłowic - piękne dżenderowskie barwy! Szybko sprawdzam, kto rządzi miastem i wszystko jasne: nie jest to opcja patriotyczna!


Gdyby jednak ktoś miał ochotę na doznania duchowe, to będzie miał ku nim okazję - niedaleko mamy modernistyczny kościół św. Józefa. Jako dorastający fan modernizmu w tym przypadku nie jestem nim specjalnie zachwycony.


Wszystkie miejsca parkingowe zajęte, wylewa się potok ludzi, więc muszę zaparkować na osiedlu, ale potem udaje mi się na spokojnie zerknąć do środka. Wnętrza podobają mi się bardziej niż fasada.



Dla fanów umiarkowanego socrealizmu też się coś na Zgodzie znajdzie: Centrum Kultury Śląskiej, a wcześniej po prostu Dom Kultury. Wzniesiony w latach 50. w miejscu wyburzonej willi dyrektora huty "Zgoda".


Po drugiej stronie ulicy osiedle familoków oraz... Zdrowy Jorguś. Plus napisy kibicowskie, ale o tych nawet nie wspominam, bo nieustanna wojna kiboli na hasła i zamazywanie konkurencji trwa w całych Świętochłowicach.


W 1943 roku na terenie Zgody otworzono filię obozu Auschwitz - KL Eintrachthütte. Więźniowie - głównie Polacy i Żydzi - pracowali w miejscowych zakładach zbrojeniowych. Razem było ich niecałe półtora tysiąca, zmarło kilkuset. Pod koniec wojny obiekt zajęła Armia Czerwona i przekazała polskim władzom, które przekształciły go w obóz Zgoda. W literaturze najczęściej pojawia się on jako "obóz pracy", gdyż taka nazwa nie budzi bardzo złych skojarzeń. W praktyce powinno się stosować określenie "obóz koncentracyjny" - spełnia on całkowicie definicję oznaczającą miejsce przetrzymywania grup ludności, zazwyczaj bez wyroku sądowego, uznanej za niebezpieczną lub podejrzaną przez władze. Wiadomo jednak, że hasło "polski obóz koncentracyjny" kojarzy się jednoznacznie, więc unika się go jak tylko może. Swoją drogą prawie każdy obóz pracy jest jednocześnie obozem koncentracyjnym...
Do Zgody formalnie kierowano ludzi na postawie dekretów i ustaw PKWN-u, które same w sobie trzeba uznać za nielegalne, w rzeczywistości jednak można było się tu znaleźć przez zupełny przypadek. Teoretycznie miano izolować tutaj Niemców zaangażowanych w działalność polityczną, a także m.in. Ślązaków podpisujących volkslistę, czyli dotyczyło to jakiś 70% mieszkańców Górnego Śląska. W praktyce w obozie lądowali nie tylko przypadkowi Niemcy, Ślązacy, ale także "czyści" Polacy, a nawet przedstawiciele innych narodów, również członkowie polskiej partyzantki, jeńcy wojenni, duchowni - zdecydowana większość z Górnego Śląska. Wystarczył donos sąsiada, mówienie po śląsku lub zwyczajny pech. Przez kilka miesięcy w obozie przebywało prawie sześć tysięcy ludzi, zmarł co trzeci - na skutek fatalnych warunków, katowania, zastrzelenia, samobójstwa czy epidemii.
W Polsce Ludowej był to temat tabu, po 1989 roku zaczęto o nim mówić. Ze śladów materialnych zachowała się jedynie brama, którą przesunięto bliżej drogi obok postawionego pomnika.


Od kilku lat ponownie kwestia obozu jest niewygodna politycznie i próbuje się jego historię rozmywać. Celuje w tym oczywiście IPN (dokładnie takie same akcje widziałem w Beskidzie Niskim) - na postawionej rok temu makiecie pojawił się napis "obóz dwóch totalitaryzmów - niemieckiego i komunistycznego". Na pierwszy rzut oka wydaje się w porządku, ale nie jest, gdyż z premedytacją pomieszano tutaj pojęcia narodowościowe i ustrojowe. Pierwszy obóz był niemiecki, ale drugi już nie był polski, lecz komunistyczny. To dlaczego pierwszy nie został określony jako "hitlerowski" albo "nazistowski" tylko użyto nawiązania do narodu? Gdyby napis miał być obiektywny, to brzmiałby "obóz dwóch totalitaryzmów - niemieckiego i polskiego" lub "nazistowskiego i komunistycznego", a tak znowu podkreśla się winę jednych, a zamazuje drugich, choć akurat w tym przypadku to ci drudzy mieli więcej krwi na rękach. Skoro nie istnieją mityczni naziści, tylko są Niemcy, to dlaczego nie ma Polaków, a są mityczni komuniści, pozbawieni narodowości? Ano dlatego, że to właśnie Instytut Pamięci Narodowej i aktualna polityka historyczna polegająca na jej fałszowaniu...


Tematyką obozową zakończymy wizytę w Świętochłowicach. Jakie z niej wnioski? Znalazłem w mieście wiele ciekawych dla (mego) oka obrazków, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy będą tak je odbierać 😏. Ogólnie jednak całość zrobiła wrażenie miejscowości szarej, pozbawionej kolorów, przytłumionej, ale pewnie swoje wniosła pogoda. Być może mieszkańcy zdają sobie sprawę z takiego odbioru Świętochłowic, gdyż w wielu miejscach widziałem ładne graffiti, które wnosiły w przestrzeń publiczną nowe barwy 😊.



6 komentarzy:

  1. Prawie dwie dekady temu, miałem okazję w czasie pracy, jeździć po Świętochłowicach, oraz Rudzie Śląskiej i wtedy było jeszcze brzydziej, szarzej (pewnie zimno i roztapiający się śnieg ten efekt spotęgowało). Na prawdę gdy pierwszy raz przejeżdżałem przez miasto szukając punktu docelowego, to wrażenie było niefajne. Do tego przejazd przez Bytom, który wyglądał, jak po wojnie, wiele budynków się waliło, lub tak wyglądało, powodowało, że człowiek nie myślał o zwiedzaniu tych miast, choć z czasem jeżdżąc regularnie, zacząłem dostrzegać pod brudem, zaniedbaniami piękne kamienice. I widzę, że zmian na plus dużych nie ma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poszukałem i największe wrażenie szarości i brudu, to była okolica skrzyżowania Bytomskiej z Tulipanów.

      Usuń
    2. Bytomska z Tulipanów to chyba Bytom? No cóż, tam jeszcze nie dotarłem..

      Usuń
    3. A rzeczywiście to tuż za granicą Świętochłowic - no cóż, tam jeździłem w latach 2006-7.

      Usuń
  2. ""Z kolei narożna kamienica należała pierwotnie do "wielkiego handlarza piwem" (Biergrosshandlung)."" Jeśli to jest tłumaczenie, to doceniam poczucie humoru :)) 👍😉

    OdpowiedzUsuń