Galičica (Galiczica, Галичица) to pasmo górskie w Macedonii, położone
pomiędzy Jeziorem Ochrydzkim i jeziorem Prespa. Z racji łatwej dostępności
oraz braku większych trudności na szlakach są to chyba najpopularniejsze góry
w kraju wśród turystów zagranicznych, a na pewno najwięcej z nich relacji w
internecie.
Przez góry i istniejący tu park narodowy biegnie asfaltowa droga, łącząca
brzegi obu jezior. To właśnie ona znakomicie ułatwia dostęp do szlaków. Od
strony Jeziora Ochrydzkiego zaczyna się ona przy skrzyżowaniu z trasą Ochryda
- Sveti Naum. Następnie mamy ponad 14 kilometrów zakrętów, auto wdrapuje się
na wysokość 1600 metrów, czyli na przełęcz Baba, a potem trochę zjeżdża w
dół do punktu startowego przy węźle szlakowym. Oznacza to, że musimy pokonać
ponad 700 metrów, a licząc od Ochrydy około 1150 metrów przewyższenia, aby
wspiąć się na poziom wyższy niż Pilsko w Beskidzie Żywieckim. Z tego też
powodu cały poranek zamartwiałem się, czy mój Opel da radę, skoro dwa dni
wcześniej padł przy znacznie mniejszych podjazdach. Na szczęście dał, ponieważ
jechałem spokojnie, nie nadużywałem gazu, a szosa jest dobrze wyprofilowana,
aby wysokości nabierać powoli. Jedyną dolegliwością było stado krów, które ją w
pewnym momencie zatarasowało 😏. Pokonawszy tę drogę już czułem się jak
zdobywca, choć jeszcze nie zdążyłem wyjść na szlak.
Pod przełęczą Baba na prowizorycznym parkingu (kawałek przestrzeni wzdłuż
asfaltu) stoi kilka samochodów, ale ludzi brak, musieli pójść w górę.
Temperatura, w porównaniu z poprzednimi dniami, jest przyjemna i wynosi
jedynie 24 stopnie. W powietrzu latają jakieś dziwne robale, ni to pszczoły,
ni to muchy...
Miejsce z parkingiem według drewnianej tablicy nazywa się
Lipova Livada, z kolei na szlakowskazie nosi nazwę Prevoj. Z
parkingu można pójść w dwie strony - szlak na południe prowadzi na
Magaro (Магаро), uważany dość często, acz błędnie, za najwyższy szczyt
pasma. Szlakiem na północ, który w terenie praktycznie nie istnieje, dojdziemy
na Lako Signoj (Лако Сигној). Zdecydowana większość turystów wybiera
opcję pierwszą. Magaro miałem w planach już dziesięć lat temu, kiedy po raz
pierwszy odwiedziłem Galičicę, ale z jakiś powodów (zapewne brak czasu)
poleciałem jedynie na Lako Signoj, który także jest atrakcyjny, choć o ponad
dwieście metrów niższy niż Magaro. Tym razem mam okazję spełnić marzenie
sprzed dekady i pójść w końcu na górę, która jest miejscowym numerem
jeden!
Wkrótce po nas pojawia się samochód z katowickimi rejestracjami. Facet z
kobietą, pytają się o trasę na Lako Signoj. Przypominam sobie wędrówkę z 2012
roku i zgodnie z pamięcią opowiadam, że ja tam za bardzo szlaku nie kojarzę,
trzeba po prostu iść jedną z wielu ścieżek przed siebie i na pewno dotrzemy na
szczyt. Nie są zachwyceni takim obrotem sprawy, ale obiecuję im, że raczej się
nie zgubią ani nigdzie nie spadną 😏.
Pewną ciekawostką jest fakt, że na początku podjazdu znajduje się punkt
poboru opłat. Zatrzymuje nas starszy facet i pyta się o cel podróży. Gdy
mówię, że Magaro, to należy zapłacić za bilet wstępu do parku
narodowego, dokładnie 200 denarów (15 złotych). Jeśli powiemy, że Lako Signoj, to opłaty
nie ma, choć to nadal park narodowy! Nie wiem dlaczego taka jest polityka
cenowa, ale jest. Można skłamać co do celu podróży, ale potem chodzić z dużą
na ramieniu i bać się kontroli jakiejś straży parkowej? Bez sensu! Nadmienię
tylko, że opłatę wprowadzono pod pretekstem planowych inwestycji w
infrastrukturę turystyczną, ale żadnych takowych nie przeprowadzono, chyba, że
uznamy za nie kilka tablic informacyjnych. Czasem można przeczytać, że
obowiązuje osobna opłata za samochód osobowy i osobna za wejście na szlak, ale
nas skasowano jedynie za to drugie.
My idziemy w tę stronę: las, a potem imponujące ściany skalne.
Parking wkrótce zostaje za nami. Wysoka ściana to początek podejścia na Lako
Signoj. Droga w lewo prowadzi nad Jezioro Ochrydzkie. Jak widzicie - naprawdę nie ma tu
żadnej infrastruktury, pomijając zamkniętą drewnianą budkę. Nie ma
również żadnego źródła, więc trzeba pamiętać o zapasach wody, bo nigdzie jej
nie uzupełnimy.
W lesie panuje przyjemny chłodek. Na jednej z polan znajdujemy dom z
fotowoltaiką na blaszanym dachu. To prawdopodobnie własność macedońskich służb
ratunkowych i czasem w internecie można przeczytać, że jest możliwość
schronienia się w nim w razie złej pogody, a nawet przespania. Specjalnie
sprawdziłem - wszystkie drzwi zamknięte na głucho, nikogo nie ma, a więc
również to jedynie miejsce mogące pełnić funkcję schronu odpada...
Z parkingu na szczyt jest około trzy i pół kilometra. Tabliczki wskazują, że
podejście powinno zająć dwie godziny. Na pewno można ten czas skrócić, ale nam
się nigdzie nie spieszy. Zresztą Teresie źle się oddycha już przy tej
wysokości, więc byłem pewien, że wejdziemy nad granicę lasu i ona tam na mnie
poczeka, a ja dalej pójdę sam, na szybko.
Myliłem się - krok po kroku, z odpoczynkami, połykamy kolejne metry i przemy
do przodu 😊. Wkrótce pojawiają się widoki na Jezioro Ochrydzkie, a okolica
zachęca do postojów wśród traw.
Po godzinie dochodzimy do skrzyżowania szlaków. Trzeba podjąć decyzję, którą
stroną włazić na Magaro: krótszą, ale bardziej stromą czy dłuższą, nieco
łagodniejszą. Wybieram szlak zachodni, czyli bardziej stromy i jednocześnie bardziej widokowy.
Zbliżyliśmy się do skalistych ścian, wygląda to wszystko imponująco.
Zaczynając ostrzejsze podejście cały czas gapimy się na Lako Signoj.
Przy zbliżeniu widać sam szczyt z jakąś zabudową typu maszty, to
wysokość 1973 metry. Po prawej góra o nazwie Bajrače (Бајраче); pozornie
wydaje się wyższa, ale w rzeczywistości osiąga jedynie 1924 metry n.p.m..
I znowu krótki postój - w tych warunkach to czysta przyjemność!
Wąska ścieżka wije się między skałami, idzie się świetnie. Zastanawiałem się,
czy jest sens brać ze sobą kijki, ale wziąłem i nawet przez moment tego nie
żałowałem.
Wspinaczka pod metalową konstrukcję przypominającą... baner reklamowy. Po co
ktoś to zbudował w tym miejscu? Nie mam pojęcia. Na pewno jest to obiekt,
który zupełnie nie pasuje do okolicy i psuje krajobraz, doskonale go też widać
z parkingu.
Na betonie wymalowano starą flagę Macedonii, obowiązującą w latach 1992 -
1995. Ponieważ nawiązywała do tzw. słońca z Werginy, znalezionego w
grobach starożytnych macedońskich królów, wywołała gwałtowny protest Grecji,
która zaczęła stosować blokadę ekonomiczną młodego państwa. Macedończycy
fanę zmienili i to całkiem zgrabnie; moim zdaniem obecna ich flaga jest jedną
z najładniejszych i najsympatyczniejszych w Europie.
"Baner reklamowy" to symboliczna granica dwóch tysięcy metrów. Od tego momentu
teren się rozszerza, jeszcze nie wypłaszcza całkowicie, jednak
najbardziej strome odcinki już za nami. Krajobraz dość surowy, sporo różnych
skał i kamieni.
Galičica to jedne z najbardziej suchych gór Macedonii. Na tej wysokości szata
roślinna jest dość uboga, choć nie brakuje licznych kolorowych kwiatków. Wśród
największych okazów fauny macedońska Wikipedia wymienia niedźwiedzia i rysia.
Z góry schodzi trójka turystów, Niemcy lub Holendrzy. To pierwsi ludzie,
jakich widzimy na szlaku. Ostrzegają przed sypkim podłożem i mają rację,
miejscami ziemia się osuwa i jest to właściwie jedyna trudność tej trasy,
pomijając ponad siedemset metrów podejścia. Przy drodze na Magaro osypująca
się ścieżka tak mocno nie przeszkadza, zresztą mamy normalne górskie obuwie, w
przeciwieństwie do tamtych, którzy paradują w szmacianych adidaskach.
Nie dziwię się, że potem co chwilę się przewracali, a powietrze rozdzierały
wrzaski.
Zaczął się najbardziej widokowy odcinek. Największa atrakcja tego szlaku to
możliwość jednoczesnego podziwiania dwóch jezior: Ochrydzkiego i
Prespy. Na jednym zdjęciu ciężko je złapać z poziomu człowieka (co
innego z drona), ale udało mi się na tym ujęciu, ciut słabo widoczne:
po prawej Prespa, po lewej jest skromny kawałek Ochrydzkiego.
Natomiast jeśli popatrzymy na spokojnie - najpierw w lewo, a potem w prawo, to
już nie ma problemów z dojrzeniem jezior, choć przejrzystość powietrza jest
dzisiaj kiepska, a i kolory nieco wyblakłe. Uroki upalonego lata.
Droga na przełęcz Baba oraz wioski przyklejone do Jeziora Ochrydzkiego. A
także parking, nasze auto jeszcze stoi.
Oznakowanie szlaku przyjęło postać biało-czerwonych
(lub czerwono-białych) pasów. Z racji braku
drzew maluje się je na kamieniach, czasem też stawia się drewniany słupek. Są
odcinki, gdzie trzeba wybrać jedną z kilku ścieżek, potem okazuje się, że
szlak jednak biegł sąsiednią, ale zgubić się byłoby wielką sztuką.
Szczyt Magaro będzie gdzieś na tej górce, taką przynajmniej mam nadzieję.
A jednak nie. To dość częsty przypadek w Galičicy, podobnie było podczas
wchodzenia na Lako Signoj - już kilka razy byłem przekonany, że wkrótce będę
szczytował, ale okazywało się, że to jeszcze nie tutaj. Wcale mi to nie
przeszkadza, cykam zdjęcia jak najęty i cieszę się każdą chwilą.
Wąwóz (kocioł?), na którego końcu znajduje się rozdzielenie szlaku. W drodze
powrotnej będziemy go obchodzić z drugiej strony. A z tyłu jezioro Prespa.
Przecinające ziemię rowy mogą być okopami z czasów Wielkiej Wojny, kiedy to w
tych stronach toczyły się walki na froncie salonickim pomiędzy państwami
centralnymi (Bułgaria i Niemcy, w mniejszym stopniu Austro-Węgry) i Ententą
(Francuzi, Brytyjczycy, uciekający z kraju Serbowie oraz Grecy, oficjalnie
neutralni).
Teraz już na pewno widać szczyt! Betonowy słupek oznacza Magaro (2255
metrów n.p.m.)! To moja najwyższa wysokość od dziewięciu lat, kiedy to zdobyłem Wichren!
Wejście od parkingu zajęło nam dwie godziny i dziesięć minut, ale na pewno
można tę trasę przebyć szybciej. Tylko po co?
Zdjęcie robi nam dwójka turystów (ojciec z synem), którzy jakiś czas temu nas
wyprzedzili i byli to jedyni ludzie idący w tym samym kierunku co my. A w
ciągu całej wędrówki spotkaliśmy w sumie osiem osób.
Jak już wspominałem wcześniej - Magaro bywa uznawany za najwyższy szczyt
pasma. Sam tak do niedawna myślałem, nawet w czasie wspinaczki, ale to błąd.
Analiza mapy wskazuje, że w bliskiej odległości w kierunku południowym jest
nieco wyższe wzniesienie. Nazywa się ono Kota (Кота) i ma mierzyć 2265
metrów (mapy.cz pokazują 2270, czasem pojawia się też techniczne określenie
F10, zamiast "Kota"). Kota położona jest na granicy z Albanią i szczyt
wyznacza po prostu słupek graniczny, pochodzący jeszcze z czasów Jugosławii.
Oficjalnie nie prowadzi tam żaden szlak, choć w terenie są słabe oznaczenia
koloru zielonego. Być może został on
zlikwidowany właśnie z powodu granicy - ponoć jeszcze jakiś czas temu nawet
wejście na Magaro wymagało zgłoszenia do pograniczników. O Kocie dowiedziałem się
dopiero po powrocie na Śląsk i teraz trochę żałuję, że tam nie podszedłem. W linii prostej to tylko nieco ponad dwa kilometry i w dodatku nawet
zaczęliśmy tam nieświadomie iść, bo... pokręciły mi się kierunki przy zejściu.
Zamiast nas udali się tam ojciec z synem; patrząc na zdjęcie wydaje się, że może to
być najwyższy punkt na horyzoncie.
Warto dodać, że jeszcze bardziej na południe (kolejne trzy i pół kilometra od
granicy) po albańskiej stronie wznosi się Pllaja e Pusit (2287 metrów
n.p.m.). To z kolei najwyższa góra pasma Mali i Thatë, które w
rzeczywistości jest albańską kontynuacją Galičicy, tylko pod inną nazwą
(Macedończycy zwą je Suwa Gora - Сува Гора, co doskonale podkreśla brak
źródeł i potoków). Tak więc będąc precyzyjnym należy ustawić taką
kolejność:
* Pllaja e Pusit - najwyższy szczyt całego pasma,
* Kota - najwyższy szczyt pasma o nazwie Galičica, Parku Narodowego Galičica i
w ogóle macedońskiej części,
* Magaro - najwyższy szczyt leżący w całości po macedońskiej stronie.
I chyba wszystko jasne? 😊
Również już pisałem, że można stąd obserwować jednocześnie dwa najsłynniejsze
macedońskie jeziora, choć w sumie należałoby napisać macedońsko-albańskie, bo
przecież w obu swój mniejszy udział ma także Albania (a w przypadku Prespy
i Grecja). Na pierwszym zdjęciu Ochrydzkie i albański brzeg z miastem
Podgradec (średnio interesującym), na drugim Prespa i niewielki wąwóz, którym
będziemy schodzić.
Po dwudziestu minutach odpoczynku zaczynamy powrót wschodnią odnogą szlaku,
minimalnie dłuższą, ale nieco łagodniejszą. To właśnie z powodu nachylenia
wybrałem tę wersję - wiele osób woli nią podchodzić, a wracać z widokami,
natomiast ja nasyciłem się panoramicznie podczas wejścia, a zbijać wysokość
preferuję z mniejszym obciążeniem kolan.
Maszeruje się bardzo fajnie. W zasięgu wzroku nikogo, panuje cisza przerywana
jedynie odgłosami cykadopodobnymi, wielki spokój. Mimo upalnego lata tu i
ówdzie zachowało się trochę soczystej zieleni.
Sporo było takich roślinek. Próbowałem sprawdzić w internecie co to może być i
wyskakiwało, że to jakaś odmiana dziewanny (Verbascum), zdaje się że
dziewanna drobnokwiatowa, ale pewności nie mam...
Schodzimy z kolejnych wzniesień, kręcimy się wokół skałek w kolejnych małych
wąwozach. Momentami trzeba uważać, drobne kamienie uciekają spod nóg i
łatwo o wywrotkę.
Na lewej ścianie pojawiła się sylwetka "banera reklamowego", a to oznacza, że
jesteśmy gdzieś na wysokości 1900 metrów. Spotykamy też słupek ze skromnymi
szlakowskazami, które wydają się mało przydatne, ale potem widzę, że z boku
jest wydeptana ścieżka, więc może ludzie chodzili w tamtą błędną stronę.
Swoją drogą napisy na tabliczkach są tylko w alfabecie łacińskim, a nie w
cyrylicy, czyli najwyraźniej Macedończycy wiedzą gdzie iść 😏.
Ostatni odcinek do połączenia z zachodnią odnogą jest wyjątkowo przyjemny.
Jezior już od dawna nie widać, ale wrażenie robią otaczające nas skały. Potem
zaś teren się wypłaszcza i rozszerza, a my możemy namacalnie poczuć i
zobaczyć, jacy jesteśmy mali wobec potęgi gór.
W lesie zaliczam glębę, padając boleśnie na prawe biodro. Stało się to w
miejscu, które w ogóle nie wyglądało na śliskie, w dodatku posiłkowałem się
kijkami. Teresa szła bez kijów, kilka razy zsuwała się na kamieniach, ale
zawsze udawało jej się ustać.
Niektórym wszystko kojarzy się tylko z jednym...
Wychodzimy na łąki wokół drogi. Znowu przy samochodach nikogo nie ma, wszyscy
w trasie. Obok auta wyłączam zegarek - całość wędrówki zajęła nam trzy godziny
i czterdzieści minut "czystej" wędrówki, a z przerwami cztery godziny i
piętnaście minut. Natomiast samo zejście to godzina i trzy kwadranse, ale -
podobnie jak na podejściu - nie spieszyliśmy się.
Ciężko napisać jaki byłem zadowolony, że w końcu - po dziesięciu latach! -
udało się wejść na Magaro. Czasem trzeba długooo czekać na realizację planów i
spełnianie marzeń, ale co się odwlecze, to nie uciecze 😏.
Pakowanie, przebierka w normalne buty i możemy zjeżdżać w dół w stronę Prespy.
Na jednym z zakrętów widzę tabliczkę szlaki
zielonego, prowadzącego do wioski
Stenje (Стење). Ciekawe, czy rzeczywiście jest on w terenie oznaczony,
czy istnieje jedynie na mapach albo w głowach pracowników parku narodowego.
------
Podsumowanie (stan na lipiec 2022):
* czas przejścia szlaku - w naszym przypadku 4:15 całość, natomiast w górę
2:10. Szliśmy spokojnym tempem i z częstymi postojami na złapanie oddechu oraz
podziwianie widoków, więc na pewno można zrobić go szybciej,
* zegarek wskazał, że przeszliśmy nieco ponad 8 kilometrów, przewyższenie
wyniosło 750 metrów,
* szlak jest przyzwoicie oznaczony biało-czerwonymi paskami, czasem pojawiają
się słupki (w górnej części), a w dwóch miejscach tabliczki z kierunkiem,
* brak trudności technicznych na szlaku, jedyne niedogodności to strome
podejścia oraz obsypujące się kamienie i śliska ziemia. W związku z tym gorąco
polecam normalne górskie obuwie, a nie żadne wakacyjne buciory, kijki również
się przydadzą,
* brak możliwości uzupełnienia wody na szlaku, także na przełęczy,
* brak możliwości schronienia się przed deszczem i awaryjnego noclegu pod
dachem - podczas naszej wizyty domek ratowników górskich był zamknięty,
* pustki na szlaku - w naszym przypadku jedynie osiem osób (był to
poniedziałek, więc w inne dni może być bardziej gęsto, ale raczej na tłumy bym
nie liczył),
* wejście na szlak jest płatne - 200 denarów od osoby. Punkty poboru znajdują
się przy początku asfaltówki od strony zachodniej i wschodniej. Opłata dotyczy
wyłącznie wejścia na Magaro, natomiast nie na Lako Signoj czy wyłącznie
przejazdu przez góry. Podobno zdarzają się kontrole na szlaku,
* droga na przełęcz jest kręta, ale przyzwoitej jakości i normalnej
szerokości, zatem każdy samochodów powinien dać radę tu wjechać (chyba, że
akurat leży śnieg 😏). Ze skrzyżowania nad Trpejcą wjazd ma 14 kilometrów, od
Stenje 12 kilometrów,
* strona parku narodowego -
http://galicica.org.mk/en/homepage/
(raczej mało przydatna w samym planowaniu wędrówki górskiej)
Już na Lako Signoj wchodziłem po lekturze Twojej relacji 9 lat temu. Teraz trzeba znów jechać ;-)
OdpowiedzUsuńA mnie się tak marzy, aby przez Lako Signoj przejść się w kierunku Ochrydy ;) Ale ta Kota to również nienajgorszy pomysł! Z drugiej strony, może jakieś inne pasmo?
UsuńDziewanna drobnokwiatowa już po kwitnieniu( zamarła długa wystająca łodyga kwiatowa, żólte drobne kwiatuszki). Jedna z najpopularniejszych roślin w ziołolecznictwie bo i na syropy wykrztuśne i na napary przy problemach jelitowych i nawet na maceraty do wcierania przy chorobach skóry czy bólach mięśniowych( to z liści). Oczywiście nie zachęcam do zrywania w parku narodowym , natomiast jest na tyle szeroko występująca, że w Polsce można jej nazrywać a potem z pożytkiem przetworzyć. Swoją drogą pierońsko plenna, zaliczana więc już do gatunków agresywnych, wypierających roślinność rodzimą. Nacięli się Amerykańce już w XVIII wieku ze względu na walory medyczne. Dziś występuje w każdym stanie w USA i z powodzeniem wyparła kilka autochtonicznych krzewinek i porostów. No... diabli wzięli sporo roślinności rodzimej, ale może są zdrowsi? ;)
OdpowiedzUsuńA jednak! Czyli te różne mądre programy o roślinach są mądrzejsze niż sądziłem ;) Co do zrywania - nie wiem dokładnie jakie tam są zasady, nie w każdym kraju mają takie restrykcje, że zakaz zjedzenia jagody, ale za to ciężkim sprzętem do zrywki jak najbardziej...
UsuńBez przesady, grzebienie do jagód to jednak nie buldożery:) acz tak, polityka BPN ocieka nonensami, na pocieszenie powiem jednak, że są kraje gdzie za zerwanie czegokolwiek w parku narodowym grozi odsiadka;)
UsuńNie mam akurat na myśli BPN, ale wszystkie w Polsce. Zerwać kwiatek, zejść metr ze szlaku - przestępstwo. Rozpierdzielić wszystko ciężkim sprzętem - w porządku, ku chwale przyrody.
UsuńNawet sporo tej zieleni. A góry, przy zejściu trochę Zachodnie Tatry przypominały, trochę Wielką Fatrę ;)
OdpowiedzUsuńMi raczej Fatrę, Tatry nie :P
UsuńJa tam wolę jednak bazować na Różańskim i kluczu do rozpoznawania roślin Szeflera ,ale nie każdy został tak wytresowany przez pewnego Botanika z Rabego:) Wtedy spokojnie do celów poznawczych można korzystać z fajnych apek rozpoznawczych. Jednak już do celów spożywczych polecam konsultacje z wprawniejszymi w roślinach, bo choć nieustannie mnie to dziwi co roku sporo osób ląduje na toksykologii myląc np . czosnek niedźwiedzi z liśćmi konwalii( w życiu nie widziałam konwalii capiącej czosnkiem ale widać mało wiem o świecie).
OdpowiedzUsuńUzywasz zbyt trudnych wyrażeń jak dla mnie :P
UsuńZastanawiałem się, czy mając takie ciekawe wzniesienia wokół Ochrydy skusisz się na wędrówkę po nich i już zaspokoiłeś moją ciekawość. Bardzo fajna wycieczka, a po drodze wiele widokowych miejsc. Dobrze, że autko dało rade.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Następnym razem trzeba byłoby się przejść nad drugą stroną jeziora ;) Pozdrowienia
UsuńJak już ktoś zauważył, to dziwi taka duża ilość zieleni jak na tak suche góry. Widać, że jednak musi tam sporo padać.
OdpowiedzUsuńWłaśnie internet tego nie potwierdza... nawet opady śniegu są tu ponoć dość umiarkowane, choć podobno jeszcze w maju droga przez przełęcz potrafi być nieprzejezdna.
Usuń