Wielkanoc to czas świętowania i tradycji, a moją świętą tradycją jest
zwiedzanie różnych górnośląskich obszarów podczas podróży do rodziców.
Przeważnie odbywa się ono w Wielką Sobotę, ponieważ na drogach jest wtedy
mniej aut, mniej ludzi się włóczy po ulicach i zazwyczaj wszyscy są tak
skupieni na jajkach, że nie zwracają uwagi na faceta z aparatem 😏.
Tegoroczny temat przewodni brzmi: Zabrze. Vorszpajzą będzie krótka
wizyta w Wieszowie (niem. Wieschowa, od 1935 Randsdorf),
wiosce oddzielonej od Zabrza autostradą A1. Ma się tu znajdować pałac należący
kiedyś do Donnersmarcków, ale podjeżdżając widzę tylko zabudowania folwarku
oraz dawne domy pracowników folwarcznych.
Okazało się, że główna fasada pałacu jest widoczna jedynie od strony pola. Tak
się uparłem, aby ją uwiecznić, że przyjechałem tydzień później zrobić zdjęcie
😉. Przyznacie chyba, że nie jest zbyt imponująca?
Dzisiejsze Zabrze, podobnie jak wiele dużych miast, powstało jako
zbitek różnych, pierwotnie niezależnych miejscowości, z których osada o nazwie
"Zabrze" wcale nie była najstarsza. Łączenie ich w jeden organizm rozpoczęło
się dopiero w XX wieku, kiedy to na początku stulecia powstała "największa
wieś ówczesnej Europy", licząca ponad pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Wieś,
bo prawa miejskie zostały przyznane w 1922 roku, a otrzymał je
Hindenburg, gdyż w czasie Wielkiej Wojny przemianowano Zabrze na cześć
słynnego marszałka. Nie miał on z Górnym Śląskiem nic wspólnego, ale chyba nie
chciano zmieniać nazw bardziej znanych miast, a jakoś pogromcę Rosjan trzeba
było uhonorować.
Pierwszą zabrzańską dzielnicą na naszej drodze jest
Rokitnica (Rokittnitz, od 1936 Martinau). Do Zabrza przyłączono
ją w 1951 roku, wcześniej tworzyła osobną gminę wiejską.
Najbardziej interesującą częścią krajobrazu Rokitnicy jest osiedle
patronackie, wybudowane na początku 20. stulecia dla górników i ich rodzin na
polecenie hrabiego Franza von Ballestrema. Nawiązywało ono do idei
"miasta-ogrodu" i było na owe czasy bardzo nowoczesne: mieszkania posiadały
toalety z bieżącą wodą, uruchomiono oczyszczalnię ścieków, przedszkole,
szkołę, łaźnię, aptekę, gospodę i sklepy. Przy każdym domu znajdował się
ogródek.
Ponoć
zaprojektowano już wówczas... ścieżki rowerowe. Również ponoć każdy obiekt
miał innego projektanta, więc forma i układ wewnętrzny nigdy się nie powtarza.
Osiedle rozszerzało się w kolejnych dekadach. Unikatem na skalę europejską są
stalowe domy - cztery bliźniacze budynki z lat 30.; do
konstrukcji ścian użyto stalowych płyt z huty "Donnersmarck"
(późniejszej "Zabrze"). Był to eksperyment i wydawał się udany - domy stawiano
szybko, a prasa uspokajała, iż we wnętrzach jest ciepło
oraz można normalnie wbijać gwoździe, bowiem blachę obłożono od środka cegłami. A do tego
opłaty za użytkowanie były niższe niż w tradycyjnych murowanych domach. Ciekawe
zatem, dlaczego zrezygnowano z tej techniki? Jedyny przykład na kontynencie z
owych prób to właśnie cztery sztuki w Rokitnicy i jeszcze jeden w innym
miejscu w Zabrzu.
W tamtym okresie osiedle powiększało się również o standardowe obiekty
mieszkalne, już bez ogródków i z większym skomasowaniem ludności. Niektóre z
nich posiadają wpadające w oko podcienia, bramy z kolumnami, są też figury
różnych świętych (w tym przypadku chyba święta Barbara).
Patrząc na niskie bloki zastanawiałem się nad czasem ich budowy - najbardziej prawdopodobny wydawał się wczesny PRL, lecz nie
wykluczałem jeszcze czasów hitlerowskich. Ostatecznie pomogła weryfikacja mapy
- na tej z lat 40. bloków jeszcze nie ma, zatem to dzieło architektów Polski
Ludowej.
Nad jednym z ogródków działkowych powiewa fana Górnego Śląską - a konkretnie
flaga Prowincji Górny Śląsk.
Pamiątka po dawnej odrębności administracyjnej: budynek niegdysiejszego
ratusza o sporych gabarytach.
Rokitnica to nie tylko osiedle patronackie. Oprócz współczesnych blokowisk
znajdziemy pamiątkę nieco starszą - dwór z XIX wieku. Należał m.in. do
Tiele-Wincklerów, po wojnie stał się częścią PGR-u, a obecnie jako własność
prywatna nie prezentuje się najlepiej, choć podobno przeszedł jakiś remont.
Idę kawałek ulicą Żniwiarzy (Gutsweg) i wchodzę przez rozwalony betonowy płot
między drzewa. Około 1938 roku Niemcy uruchomili tu kąpielisko, które działało
aż do XXI wieku, kiedy to nagle je zamknięto. Niby czekał je remont, ale nigdy
on nie nastąpił... Puste niecki powoli anektuje przyroda, podobnie jak sąsiedni
amfiteatr, lecz w jego przypadku ciężko napisać cokolwiek innego poza "kupa
cegieł i dwie ściany".
Wśród krzaków spotykam faceta z wykrywaczem metali. Może to fetyszysta, szuka
starych ciuszków? Podmokłym terenem wzdłuż strumyka idę lasem wypatrując za
resztkami Pomnika Poległych - na zdjęciach widziałem, że jego pozostałości to
kamień lub dwa z datami... Nie znalazłem ich, ale obrośnięty postument na
górce to na pewno podstawa Kriegerdenkmalu.
Po powrocie do ulicy wdrapuję się pod płot otaczający stadion z minionej
epoki. Tylko z której? Niewielka korona z kamiennymi murkami znowu może
wskazywać albo jeszcze czasy niemieckie albo już polskie. W internecie była
wspominka, że to stadion Sparty Zabrze, lecz ta ma swoją siedzibę w innej
dzielnicy. I znowu z pomocą przyszły stare mapy - na niemieckich obiektu nie
ma, więc to zapewne dziecko PRL-u.
Opuszczając Rokitnicę zahaczam na krótką chwilę o Bytom (Beuthen),
gdzie przy bocznej drodze zachowały się budynki Szybu Zachodniego kopalni
"Miechowice" (oryginalnie "Preussen"). Kopalnię zlikwidowano,
oszczędzono jedynie obiekty wpisywane na listę zabytków, choć w tym przypadku
można odnieść wrażenie, że opieka nad szybem polega na postawieniu nowego
płotu oraz groźnych tabliczek.
Bytom uchodzi za jedno z najbardziej zaniedbanych miast czarnego Śląska i w
tym miejscu wygląda to wręcz stereotypowo: dopiero w Zabrzu zaczyna się asfalt
😏. Ten bruk ze zdjęcia jest prosty i ładny, ale to tylko krótki odcinek,
potem bytomska ulica pełna jest dziur i resztek starego asfaltu.
Kolejna odwiedzona zabrzańska dzielnica to
Mikulczyce (Mikultschütz, od 1935 Klausberg). Podobnie jak
Rokotnica stanowiły one do 1951 roku samodzielną gminę wiejską, a urzędnicy
zajmowali neogotycki gmach ratusza (zawsze sądziłem, że ratusze to raczej
domena miast...).
Spod niechlujnie położonego tynku wychyla się napis "RATHAUS".
Na bramie wjazdowej do placu za ratuszem przymocowano dwa znaki. Zwłaszcza ten
dolny przykuwa uwagę, bo w obecnym kodeksie go nie ma. Ciekawe jak długo tu wiszą? Oba pojawiły się w latach 30. w Rzeszy i - podobno - również w Polsce. Zatem czy jest możliwe, że zakazują kierowcom wjazdu i parkowania już od okresu międzywojennego? Chyba bardziej prawdopodobne są pierwsze dekady Polski Ludowej...
Na ścianie budynku mieszkalnego stojącego naprzeciwko ratusza widać ciekawe malowidło, ale
trzeba wiedzieć, że ono tu jest, gdyż przykrywa go warstwa
brudu. Mamy tu postacie w trzech różnych kolorach skóry, więc zapewne kiedyś
na parterze działał sklep kolonialny.
Co prawda w dzisiejszych czasach przedstawiciele tych po lewej rzucaliby
gromy, że sportretowano ich jako Murzynów, a tych po prawej jako zacofanego
Chińczyka, ewentualnie ci w środku, że są ubrani w rzeźnicki fartuch, ale może
dobrze byłoby zadbać o ten rysunek, zanim zupełnie zniknie, zblednie lub
odpadnie?
Główna ulica Mikulczyc - Tarnopolska, oryginalnie Tarnogórska
(Tarnowitzerstrasse), a nazwę zmieniała kilkukrotnie, także na Bieruta.
Wśród drzew i cieszącej się wiosną trawy wznosi się kościół świętego
Wawrzyńca, najważniejsza świątynia dzielnicy. Wysoki, ceglany, klasyczny
neogotyk. Ujęcie go na jednym zdjęciu jest prawie niemożliwe.
W przykościelnym parku stoi kilka krzyży i pomników. Na tym pierwszym
przeczytamy starszą nazwę miejscowości, na drugim (zrekonstruowanym) nazwę z
czasów Adolfa. Paul Kraus okrzyknięty został górnośląskim Straussem,
skomponował ponad trzysta utworów.
Jednym z plusów zwiedzania w przedświątecznym czasie są otwarte drzwi
kościołów! I to nie tylko do przedsionka, ale do całego wnętrza. Wierni modlą
się przy Bożych Grobach, które zazwyczaj są gdzieś w bocznej ławie, więc
resztę można spokojnie obejrzeć.
Wyposażenie jest w większości częściowo oryginalne, w tym ambona, witraże, droga
krzyżowa raczej też.
Kilkaset metrów dalej w otoczeniu ogródków działkowych znajdziemy inny
kościół, należący do parafii ewangelickiej. Ładny, drewniany, wybudowany w
1937 roku przez firmę z Łużyc. Ten akurat jest zamknięty.
Na działkach dzisiaj spokój, to chyba nie jest najlepszy dzień na rycie
ogródka. Zieleń kontrastuje z szarymi blokami w tle.
Przypadkowo spostrzegłem na przystanku reklamę aplikacji pod tytułem "Zabrze w
sercu Śląska!". Czy autor tego hasło widział kiedyś na mapie Śląsk i
umiejscowienie na nim Zabrza?! Prawdopodobnie nie, gdyż wtedy wiedziałby, że w
sercu Śląska to leży raczej Brzeg, a Hindenburg... hmm, sami sobie
dopowiedzcie, co to może być za część ciała.
Przyszła pora na serce, ale nie Śląska, lecz Zabrza. A więc jedziemy do
Śródmieścia, choć nie jestem pewien jak nazywa się oficjalnie ta
współczesna dzielnica, gdyż czytam, że to tak naprawdę
Centrum Północ albo Centrum Południe. W każdym razie są to
tereny, gdzie kiedyś znajdowały się miejscowości
Stare Zabrze (Alt-Zabrze) i Małe Zabrze (Klein-Zabrze), które
były jednymi z pierwszych gmin połączonych w 1905 roku w "nowe" Zabrze.
Wypadałoby zajrzeć na rynek, ale problem jest taki, iż w Zabrzu... go
nie posiadają. To właściwie zrozumiałe, biorąc pod uwagę, iż aż do lat 20.
ubiegłego stulecia mieliśmy do czynienia z wsiami, które z założenia nie mają
rynków, a później nie zdołano utworzyć jednego, centralnego placu. Podobno
wielu Zabrzanom bardzo ten fakt doskwiera...
Najbliżej do statusu rynku jest placowi Wolności (Peter-Paul Platz). Powstał
on w latach 30. - zwykłe skrzyżowanie przekształcono w przestrzeń
mającą pełnić reprezentacyjną rolę. Z tej przyczyny w otaczających go
budynkach dominuje stonowany niemiecki modernizm z tamtego okresu. Mnie to nie
przeszkadza, bo lubię ten styl.
Uzupełniają go obiekty starsze, jak dawny hotel, a dziś jeden z wydziałów
urzędu miasta...
...ale też młodsze - "Supersam" z epoki Gomułki. A przed nim intrygująca
rzeźba - Spotkanie z własnym Ja. Strach się bać!
Plac jest zamknięty dla ruchu kołowego i ogólnie hulał po nim wiatr, powiew
życia wypuszczały głównie przejeżdżające tramwaje. Będąc tu warto przejść
kawałeczek w bok, aby obejrzeć piękny hotel "Admiralpalast". Niedawno kupiło
go miasto i czeka na lepsze czasy.
Hotel stoi na ulicy Wolności (Kronprinzenstrasse) - głównej ulicy nowego
miejskiego Zabrza. Widać, że włożono tu trochę pieniędzy w remonty, ale wystarczy wpaść w którąś z bram i wszystko zostaje po staremu.
Kontynuujemy objazd - na południe od linii kolejowej rozciągała się
wieś Dorota (Dorotheendorf), kolejna z matek-założycielek "nowego"
Zabrza. Powstała w wyniku kolonizacji fryderycjańskiej, a główną ulicą na
początku ubiegłego stulecia była, a jakże, Dorotheenstrasse. Co ciekawe, po II
wojnie światowej stała się ulicą 3 Maja, a bardzo rzadko się zdarzało, aby
komuniści doceniali w ten sposób konstytucję Rzeczpospolitej szlacheckiej.
Na terenie dawnej Doroty znajduje się m.in. Muzeum Górnictwa Węglowego,
umieszczone w byłej siedzibie władz powiatu zabrzańskiego. Naprzeciwko muzeum
stoi wielki pomnik Wincentego Pstrowskiego. Najsłynniejszy polski górnik
pracował na jednej z zabrzańskich kopalni, a monument wzniesiono pod koniec
panowania Gierka. PiS chciał go zburzyć, bo przecież w burzeniu oni są
najlepsi, ale ostatecznie zmieniono jego nazwę na "Pomnik Braci Górniczej".
Skwer, na którym stanął Wincenty, już za Niemców służył rekreacji, ale wtedy
dominowała tu trawa, a nie kostki i beton. Dziś prawdziwie tu międzynarodowo
- na ławce wydziera się młoda Ukrainka, dookoła gonią cię cygańskie dzieci.
Jest nawet kilku Ślązaków.
Od północy plac otaczają niskie, przedwojenne bloki zza których wyłania się
bogato zdobiona wieża ciśnień pobliskiego szpitala.
Sąsiadem Braci Górniczej jest kościół świętej Anny. Z zewnątrz neogotycki, ale
wnętrza są bardziej neoromańskie.
Witraże zdawały się oryginalne, ale Edyta Stein i brat Albert to zdecydowanie
nie są święci z okresu budowy.
Na drodze dojazdowej do kościoła Teresa nagle mówi:
- Lama!
Oglądam się za siebie - mijająca nas kobieta miała przykrótką kieckę i
chodziła bardzo dziwnie w zbyt dużych szpilkach, więc faktycznie przypominała
trochę lamę.
- Nie tam, tutaj jest lama! - słyszę.
Rzeczywiście. Za płotem stoi sobie lama 😏. Parafia zorganizowała mały
zwierzyniec.
Pomysł przyjazdu do Zabrza, które znałem do tej pory bardzo słabo, przyszedł
mi do głowy po obejrzeniu zdjęcia jednego, konkretnego budynku. Surowa,
monumentalna bryła będąca połączeniem kwadratowego klocka, fabryki oraz zamku
rycerskiego. Kościół świętego Józefa. Wiedziałem, że muszę go zobaczyć,
tym bardziej, że to tylko kilka skrzyżowań od świętej Anny.
Brutalny modernizm w czystej postaci, jeden z najbardziej wybitnych przykładów
tego stylu architektonicznego, autorstwa Dominikusa Böhma z zachodnich
Niemiec. Sylwetka nawiązuje do rzymskich akweduktów i antycznych bazylik.
Wnętrze również nie przypomina typowego kościoła i nie jest to bynajmniej
zarzut...
Rzut cegłą od kościoła wznosi się inna potężna świątynia - nowy stadion
Górnika Zabrze. Stary obiekt piłkarski za patrona miał niejakiego Führera (Adolf Hitler Kampfbahn) i po wojnie nazwy tej oficjalnie nie zniesiono... aż pierwszej dekady
obecnego stulecia. Za komuny nikt się nie przejmował takimi drobiazgami, więc
formalnie austriacki malarz nadal mógł się cieszyć z patronatu 😏.
Zastanawiam się, co autor napisu miała na myśli? Czyżby Lukas Podolski
notorycznie rozjeżdżał jeże? A może to on ostrzega innych i się na dole
podpisał??
Po wizytacji w kościele świętego Józefa miałem już zakończyć penetrację
Zabrza, ale postanowiłem jeszcze zajechać w jedno miejsce.
Z głównej drogi skręcam w wąskie ulice osiedla Janek. Kiedyś noszące
dumną nazwę "osiedla XX-lecia PRL-u" jest mieszaniną bloków z wielkiej płyty i
nielicznych starych domów. Latarnie wymalowano w barwach Górnika, obok
zaprasza ośrodek klubu Walki Zabrze, a po ulicach śmigają dzieciaki na
rowerach. Niby nic ciekawego, ale bardzo lubię takie klimaty blokowisk.
Oczywiście dopóki nie dostanę po mordzie 😏.
Współczesny kościół Krzyża Świętego z małą architekturą w górniczych
klimatach.
Osiedle graniczy z kompleksem leśnym, w którym w pobliżu głównej ścieżki
ukrywa się zapomniana nekropolia - cmentarz jeńców radzieckich. To
ofiary pracy przymusowej w kopalni "Delbrück" - późniejszej KWK "Makoszowy".
Zjawiłem się tu specjalnie, ponieważ z związku z toczącą się wojną na Ukrainie
co rusz odzywają się "patriotyczne" głosy o niszczeniu nie tylko pomników, ale
i cmentarzy sowieckich. A ja zdania nie zmieniłem - takie miejsca to część
historii tej ziemi i rzucający owe pomysły zwyczajnie zrównują się mentalnie z
barbarzyńcami ze wschodu. Pomijam już fakt, że w szeregach Armii Czerwonej
służyli nie tylko Rosjanie, ale narodowości całego imperium, w tym miliony
Ukraińców i oni również tu spoczywają. Oczywiście nie liczę, że "prawdziwi
patrioci" coś takiego zrozumieją, bo to dla nich zbyt skomplikowane.
Na sam koniec, niejako zmuszony sytuacją (zamknięty przejazd kolejowy)
zatrzymuję się w Makoszowach (Makoschau), najbardziej południowej
dzielnicy Zabrza, włączonej do miasta w 1951 roku. Choć po prawdzie to nie są
jeszcze "właściwe" Makoszowy - to rejon kopalni o tej nazwie (wspomnianej już
jako "Delbrück"), natomiast zabudowa mieszkalna zaczyna się za linią kolejową.
Potwierdzać może to fakt, że główna ulica nazywa się tutaj Makoszowska
(Makoschauer Chaussee), czyli raczej prowadząca do Makoszowów, a nie w nich
leżąca 😏.
Po plebiscycie górnośląskim i powstaniach Makoszowy przyznano Polsce, ale
kopalnia pozostała w Niemczech. Granica była wytyczona tutaj bardzo
inteligentnie - na pewnym odcinku biegła wzdłuż płotu "Delbrücka", a następnie
chodnikiem, przez co jedna z bram stała się przejściem granicznym!
Efekt był taki, że kopalnię odcięto nie tylko od części budynków zakładowych,
ale przede wszystkim od złoża węglowego, którego z kolei Polska nie
eksploatowała. Dopiero po wielu targach oba państwa wymieniły się polami
górniczymi, co pozwoliło na powrót do normalnej pracy. Faktem jednak jest, że
przez kilkanaście lat wielu górników codziennie musiało dwukrotnie przekraczać
granicę, aby udać się na szychtę i wrócić później do domu.
Zwróciłem uwagę na ten budynek - to dawna stołówka zakładowa, ale stał on
kiedyś praktycznie tuż obok słupków granicznych, więc może przed wojną pełnił
funkcję niemieckiego urzędu celnego?
Wydobycie węgla wstrzymano w 2016 roku i rozpoczął się proces likwidacji
kopalni. Symbolem KWK "Makoszowy" stał się szyb IV, mierzący niemal sto
metrów, a wybudowany w roku stanu wojennego. Widać go z daleka (choćby z
ogrodu botanicznego w Mikołowie), to świetny punkt orientacyjny. Niestety,
jego również czeka rozbiórka - pojawił się już dźwig, więc być może to jedno z
ostatnich zdjęć całości.
A już rzeczywiście na sam koniec ciekawostka w postaci "pogotowia torowego" -
rzadko widywanego wozu naprawiającego coś na pętli tramwajowej pod zakładem.
----
Dużo informacji o Zabrzu znajdziemy na tej stronie:
http://aplus.historia-zabrza.pl/index_nowy.html
Zaskoczyłeś mnie, wszak to o moim mieście piszesz. Objechałeś kawał Zabrza i jeszcze kawał pozostał. Przy sprzyjających warunkach mogliśmy się spotkać. Kościół św. Wawrzyńca to moja parafia i akurat w Wielką Sobotę też tam byłem. Muszę sprostować, wyposażenie kościoła jest praktycznie nowe, została tylko ambona i witraże wymieniono zaś ołtarz, drogę krzyżową, ławki i konfesjonały. Szkoda, że nie zahaczyłeś o dwie najciekawsze dzielnice Biskupice bo to najstarsza dzielnica i Zandka gdzie są kolejne dwa domy stalowe i zabrzański kirkut. Wiadomo wszystkiego się nie da, więc jest powód do powrotu. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńW Wielką Sobotę byłem tam około 15-16-tej ;) A co do wyposażenia, to faktycznie zaskoczenie, bo ołtarz wyglądał na neogotyk, a droga krzyżowa tym bardziej wiekowo. Ławki i konfesjonały rzeczywiście lśniły nowością. Pozdrowienia!
UsuńA dostałeś kiedyś na jakimś blokowisku?
OdpowiedzUsuńTen kościół robi wrażenie. Choć takie...bardziej mroczne. Kojarzy też mi się z...okresem II WŚ.
Ja jestem z bloków. Co prawda niższych, bo 2-piętrowych, a dookoła były 4-piętrowe, ale nie da się ukryć, że to było blokowisko.
UsuńCo do tego "mrocznego" kościoła to odnoszę wrażenie, że u góry z lewego boku jest ślad po pocisku - to tak w klimacie II wojny światowej.
Pytałem, czy kiedyś oberwałeś, a nie skąd jesteś ;) u nas to za strój, poglądy można było oberwać (skiny kontra punki/metale). Mnie się zdarzyło oberwać ;)
UsuńA widzisz, źle przeczytałem :P Na samych blokowiskach nigdy chyba nie dostałem, ale parę razy było blisko, natomiast oberwałem w innych miejscach :P
UsuńNaprawdę funkcjonuje takie słowo jak "vorszpajza"? Mój mózg dostał przy nim chwilowej zawiechy, choć przecież "Vorspeisen" rozumiem :D
OdpowiedzUsuńKościół św. Józefa - mega! Uwielbiam takie "zabawy" z architekturą :)
Owszem, czasem - choć rzadko - używamy takiego słowa, natomiast jeśli chodzi o pisownię, to już jest kwestia pewnej dowolności, dopóki nie ma oficjalnej śląskiej pisowni (bo tych istnieje kilka). Ale skoro pisze się "szpajza", to chyba nie ma tutaj błędu ;)
UsuńPięknie pokazane i ciekawie opisane. Dziękuję.
OdpowiedzUsuń