Prudnik (Neustadt) to miasto położone na zachodnich rubieżach Górnego
Śląska. Najczęściej odwiedzam je przy okazji podróży do Republiki Czeskiej
(leży tuż przy granicy), a czasem wpada mi się zajrzeć do niego na trochę
dłużej. W tym tekście chciałbym zaprosić do spojrzenia na miejsca
niekoniecznie wybierane przez turystów.
Zacznijmy od cmentarza komunalnego 😊.
Założono go w połowie XIX wieku, przeznaczony był dla wszystkich obywateli
niezależnie od wyznania, oprócz żydów, którzy mieli swoją własną nekropolię.
Jest duży i zachowało się na nim nieco nagrobków sprzed 1945 roku.
Pochowano tu wiele zasłużonych dla miasta postaci, niektóre z miejsc ich spoczynku
przetrwały do dziś, choć w różnym stanie. Na zdjęciu poniżej grobowiec Paula
Lange, burmistrza z początku XX wieku. Metalowe napisy zostały odkręcone, ale
ktoś przyczepił do płotu zalaminowaną kartkę z informacją po niemiecku. Lange był inicjatorem wybudowania schroniska pod Kopą Biskupią (i
tu akurat byłby świetny przykład ciągłości historii, gdyby PTTK w jakiś sposób
zaopiekowało się grobem).
Zwieńczony łukiem grób Theodora Hanela, właściciela fabryki obuwia. Obuwnictwo
było jedną z gałęzi przemysłu dynamicznie rozwijającego się w Neustadt w 19.
stuleciu.
Sektory kościelne: zakonnic (czyżby elżbietanki? Ich współzałożycielka
pochodziła z Prudnika) oraz zdobione pozłacanymi kielichami księży.
Niektóre niemieckie grobowce zostały zaadaptowane przez nowych "właścicieli"
lub wkomponowano je w nowy grób. Pamiętam, że czytając kiedyś opisy cmentarza
Łyczakowskiego we Lwowie spotkałem opinię, że to celowe działania, aby zatrzeć
historię. Hmm, żeby wymazać coś z pamięci to łatwiej byłoby po prostu stary
grób usunąć, a w ten sposób zachowuje się pamięć o zmarłych z poprzedniej epoki.
Zwracam uwagę na dwa punkty, które są symbolicznym upamiętnieniem
zbiorowym:
* Pomnik Poległych w Wielkiej Wojnie w formie krzyża,
* Pomnik Martyrologii Więźniów Oświęcimskich - część ofiar marszów śmierci z
1945 pochowano na cmentarzu komunalnym.
Figura Franciszka Ksawerego została, podobnie jak Nepomucena, przeniesiona na
cmentarz z okolic mostu nad rzeką o takiej samej nazwie jak miasto.
Z nowych grobów wpada w oko kilka obiektów w fantazyjnym stylu,
charakterystycznych dla pewnego narodu.
Przed wejściem na cmentarz także trafimy na pomniki. Na lewo od głównej bramy
ściga się Stanisław Szozda. Kolarz co prawda pochodził z Dolnego Śląska, ale w
Prudniku uczęszczał do szkoły, a swoje starty na dwóch pedałach zaczął w
klubie LKS Prudnik.
Na prawo mamy "Głaz upamiętniający nauczycieli walczących o polskość Ziemi
Prudnickiej". Nie sądziłem, że tacy byli, bowiem Prudnik był
miejscowością na tyle zdominowaną przez ludność niemiecką, że nawet nie objął
go plebiscyt górnośląski.
Z ciekawości sprawdziłem sobie wymienione tutaj osoby, dominują pedagodzy:
* Marcin Balcerek - był kierownikiem jednej ze szkół w 1946 roku, więc walka w
polskim już mieście o polskość była z góry skazana na zwycięstwo,
* Mieczysław Kielar - podobna sytuacja jak powyżej, tyle, że z innej szkoły,
* Wacław Kowalczyk - w tym przypadku nie znalazłem żadnej informacji,
* Karol Koziołek - ksiądz, opiekował się polską szkołą w nieodległym Grabinie.
Co ciekawe - postulował włączenie całego powiatu prudnickiego w teren
plebiscytowy. Czyżby chciał zwiększyć siłę niemieckiego zwycięstwa??
* Alfred Liczbański - przysłany z Wielkopolski kierownik szkoły w Grabinie w
latach 30. ubiegłego wieku,
* Franciszek Michałkowski - następca Liczbańskiego, przyjechał tu aż z Kaszub,
pochowany po wojnie w Prudniku,
* Waleria Nabzdyk - pochodziła z Grabiny, powstaniec śląski, nauczycielka i
działaczka,
* Filip Robota - jedyny, poza panią Walerią, autochton z ziemi prudnickiej,
urodził się pod Białą (Zülz), nauczyciel i poseł do pruskiego parlamentu,
* Aleksander Skowroński - ksiądz z "czarnego" Śląska, ale przez pewien czas
był proboszczem w Ligocie Bialskiej.
W XIX wieku Prudnik nazywano "miastem tkaczy i szewców". O zakładzie
obuwniczym już wspomniałem, teraz pora na tkaczy. W 1845 założono w Neustadt
fabrykę tkanin lnianych Textilfabrik S. Fränkel. Jak często w tych
przypadkach na pomysł wpadł Żyd, w tym przypadku Samuel Fränkel z Białej. Po
dwóch latach przejął spółkę aryjskiego konkurenta, po czym zaczął firmę
rozwijał tak gwałtownie, że stał się jednym z największych producentów lnu na
świecie. Na początku 20. stulecia będąca w rękach jego potomków
Die Offene Handelsgesellschaft S. Fränkel była drugą pod względem
wielkości firmą na Śląsku, posiadała oddziały w kilku miejscowościach (m.in.
na terenie dzisiejszych Czech i Niemiec). Fränklowie stracili ją w czasie
rządów nazistów, natomiast polskie władze przemianowały ją na "Frotex"
i przez kilka dekad był to największy pracodawca w Prudniku, zatrudniający ponad
cztery tysiące osób. Cytując Wikipedię: ZPB „Frotex” były niegdyś największym polskim producentem ręczników frotowych.
Produkowano w nich ręczniki łazienkowe, plażowe, reklamowe i hotelowe,
płaszcze kąpielowe, tkaniny obrusowe i pościelowe, ścierki kuchenne oraz
tkaniny techniczne. (...) Zakład produkował ręczniki między innymi dla
reprezentacja Polski w piłce nożnej mężczyzn w latach 1970–1976, dla
reprezentantów Polski na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w 1980 i na XIII
Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej w 1986, (...) produkował również ręczniki
dla wojsk lądowych Stanów Zjednoczonych w ramach kontraktu offsetowego
związanego z zakupem przez Polskę samolotów F-16".
"Frotex" przegrał z kapitalizmem. Próbowano go modernizować, dzielić, wreszcie
likwidowano kolejne oddziały. Ostatecznie w 2010 roku ogłoszono upadłość,
proces likwidacji zakończono w 2014, a prawa do nazwy nabyła inna firma.
Dzisiaj po zakładach z 165. letnią historią pozostał kompleks opuszczonych
budynków przy ulicy Nyskiej (Neisserstrasse).
Na początek zajrzymy na teren dawnej elektrociepłowni, wchodzącej w skład
zakładu.
Po upadku "Fortexu" snuto różne plany odnośnie wykorzystania osieroconego
majątku. Ostatecznie w większości z nich nic nie wyszło. W przypadku
elektrociepłowni planowano utworzenie nowej elektrowni, której paliwem miała
być... słoma. Zaprotestowali mieszkańcy, a dodatkowo nie wiadomo, czy koszt
inwestycji nie okazał się zbyt wysoki, w każdym razie nie wygląda, aby obecnie
coś tu działało.
Zaglądamy do środka: zasłane gruzem przestrzenie z resztkami urządzeń są
gratką dla wielu miłośników urbexu. Niektórzy z nich włazili nawet na
dachy, ale to już byłoby dla nas trochę zbyt ambitne 😏.
Nie cierpię takich schodów - zawsze mam wrażenie, że zaraz się potknę i zlecę
w dół!
Nie tylko na wyższych piętrach trzeba patrzeć pod nogi - różnych dziur jest tu
dostatek. Ciekawe do czego służyły te donice?
Samotna wieża (pewnie stacja transformatorowa) połączona drewnianym mostkiem, niczym w zamku. Podłoga straszliwie skrzypiała, ale wytrzymała 😏.
Za podniszczonym murem dwa obiekty mieszkalne - po lewej tzw. "dyrektorówka", po prawej dom głównego inżynieria firmy Fränkel.
Po przeciwległej stronie ulicy Nyskiej znajdziemy zespół budynków, jak sądzę,
biurowych oraz produkcyjnych lub magazynowych.
Zapomniana tablica przypominająca, że pod koniec II wojny światowej w fabryce
mieścił się podobóz Auschwitz. Kilkaset kobiet - głównie węgierskie żydówki -
szyło pokrowce do spadochronów, zmarło kilkadziesiąt. Oprócz nich więziono
tutaj brytyjskich jeńców.
Teren "Fortexu" nie jest w żaden sposób odgrodzony, zabezpieczony, nie ma
tabliczek zakazujących wstępu i tym podobnych. Wygląda jakby nagle wszyscy się
zwinęli i zostawili zabudowania na pastwę losu. Wchodzimy zatem przez jedne z
uchylonych drzwi.
Korytarze i pomieszczenia sugerują, iż tu odbywała się praca umysłowa. Są
wybebeszone szafki, mocno okaleczona kserokopiarka, samotny sedes i odpadające
płatami tapety.
Tu pewnie stały maszyny produkcyjne.
Widok z piętra na okolicę.
Wracamy do poziomu gruntu i zachodzimy budynek od tyłu, gdzie znieruchomiało
jakieś ustrojstwo. Prawdopodobnie nieduża oczyszczalnia ścieków, być może nigdy
nie ukończona (podpowiedź z fotopolska.eu).
Budynek położony z tej strony zwraca uwagę ogromną wyrwą w ścianie - zupełnie
jakby przejechał przez nią czołg! A w środku totalna rozwałka, sceneria
idealna do kręcenia filmów wojennych!
Tak to wyglądało rok temu (na wiosnę 2021 roku), ciekawe ile zburzono albo ile
się zawaliło od tego czasu?
A tu chyba ktoś szukał skarbu, bo pełno wykopków.
Kontynuujemy przechadzkę ulicą Nyską w kierunku północnym - z perspektywy
chodników neogotyckie gmachy "Frotexu" nie prezentują się tak źle, obraz
zniszczeń nie kłuje po oczach. Nieliczne ze stuletnich hal zostały przejęty
przez nowe firmy i nadal toczy się w nich jakieś życie.
Zakładowa wieża ciśnień...
...oraz opuszczona stacja benzynowa.
Zwiedzanie nieturystyczne Prudnika na tyle przypadło nam do gustu, że
wróciliśmy po miesiącu, tym razem przy słonecznej pogodzie (z tej wizyty
pochodzą też dwa zdjęcia pomników spod cmentarza).
Tym razem na początek ciekawostka (biorąc pod uwagę, że staram się często
wyszukiwać jakieś ciekawostki, to mam wrażenie, że nieustannie się powtarzam
😛). Chodząc po chodnikach Ziem Wyzyskanych nieustannie patrzę w dół, bo zabytki
związane z siecią wodociągową miały szanse przetrwać nawet najgorsze oblężenia
i odniemczanie. Naglę widzę coś interesującego - pokrywa z napisem... po
arabsku??!!
Przychodziły mi do głowy różne rzeczy - może zdobyczna? Trudno jednak
podejrzewać, aby żołnierze Afrika Korps wracali do domów z takimi fantami.
Może prezent od jakiegoś zaprzyjaźnionego miasta? No ale kto takie rzeczy
wysyła do Europy??
Rozwiązanie w końcu się znalazło: to powojenna produkcja z Węgierskiej Górki
(jest sygnatura) przeznaczona zapewne na eksport, która z jakiś powodów
została w kraju. Podobne można znaleźć m.in. we Wrocławiu.
Znowu idziemy ulicą Nyską. W słońcu wygląda ona znacznie mniej smutno niż
ostatnio, nawet bruk zdaje się cieszyć.
Na samym początku ulicy pod numerem drugim stoi willa, wybudowana dla
wnuków Samuela Fränkla – Ernsta Fränkla i Maxa Pinkusa. Swojego czasu
zgromadzono tu bogaty zbiór książek pod nazwą "Biblioteka Śląska", który
skonfiskowały władze III Rzeszy i przekazały do Wrocławia oraz Bytomia. Za
komuny w willi mieściło się przedszkole zakładowe "Frotexu".
Dochodzimy do mostu nad rzeką Prudnik, ciek skromnych rozmiarów. To od niej
miasto wzięło swą pierwszą nazwę, ale już w średniowieczu pojawiła się druga
nazwa lokacyjna - Neostadium i Neustadt. Przez kolejne wieki
obydwie nazwy stosowano zamiennie, przy czym w tekstach słowiańskich częściej
Prudnik, natomiast w niemieckich pojawiła się również wersja
Polnisch Neustadt, z której zrezygnowano jeszcze w czasach
austriackich, bo niektórzy mieli szukać Prudnika w Polsce 😏. Ostatnią
oficjalną niemiecką nazwą było Neustadt in Oberschlesien, a pierwszą
polską powojenną Prądnik.
Za mostem skręcamy w prawo w ulicę Kolejową (Bahnhofstrasse). Na mijanej
kamienicy wyłażą spod tynku niemieckie napisy.
Kawałek dalej w 1860 roku założono cmentarz żydowski, drugi w historii
miasta (pierwszy przestał istnieć po wygnaniu Żydów w XVI wieku). Dom
przedpogrzebowy pełni obecnie funkcję świątyni zielonoświątkowców ("Zbór
Syloe").
Na cmentarzu spoczęli zarówno najważniejsi prudniccy Żydzi z Samuelem Fränklem
na czele, jak i bezimienne więźniarski i więźniowie z podobozu Auschwitz oraz
z marszów śmierci.
Żołnierz cesarskiej armii, poległy w 1917 roku w Rumunii "za Ojczyznę". A
Ojczyzna jego rodzinie i krewnym podziękowała Holocaustem.
W czarnym grobowcu po lewej złożono szczątki Maxa Pinkusa, wnuka Samuela
Fränkla i twórcy "Biblioteki Śląskiej". Zmarł on w 1934 roku, a więc już w
okresie rządów Hitlera. Pogrzeb honorowego obywatela miasta odbył się bez
udziału władz, a jednym z nielicznych nie-Żydów obecnych w czasie ceremonii
był słynny pisarz Gerhart Hauptmann.
Z Kolejowej odbija w bok ulica Dworcowa, a na niej... co za niespodzianka -
dworzec kolejowy. Klasyczny, ceglany, z drugiej połowy XIX wieku.
Strzałki do LSR (Luftschutzraum, schronu przeciwlotniczego w budynkach
cywilnych) nadal są doskonale widoczne po ponad siedemdziesięciu latach.
Wejście do schronu musiało się znajdować gdzieś w miejscu zakrytym obecnie
przez kostkę.
Prudnicki dworzec leży na uboczu i panuje tu senna atmosfera, co wiąże
się z faktem, iż pociągów odjeżdża stąd niewiele. Tym razem - jakby na
potwierdzenie mojej tezy - do garstki pasażerów stojących na peronie
przemówił głośnik. "Pociąg odwołany, zastępcza komunikacja autobusowa". Czyli
wszystko w normie.
Pomarańczowy kolektor zbożowy jest doskonale widoczny z wielu szczytów Gór
Opawskich.
Powrót na drugi brzeg następuje betonowym "garbatym mostkiem", wzniesionym
około 1906 roku. Być może był to efekt wcześniejszej powodzi - wysoki łuk chronił
przed wielką wodą.
Najbliższa ulica to Chrobrego (kiedyś Fischstrasse). Okolica nieco zaniedbana
i jakby taka zapomniana. Na niektórych kamienicach majaczą strzępy niemieckich
napisów, a wśród nielicznych widzianych ludzi jest dość spora reprezentacja
ciemniejszego odcieniu skóry.
Ściana chyba nie ruszana od marca 1945 roku... W czasie zajmowania miasta
zniszczonych zostało około dwudziestu procent zabudowy.
"Leczenie i ścinka drzew" - tym oto intrygującym połączeniem zakończymy
dzisiejszy spacer po Prudniku.
Niezwykły post, pełen ciekawych informacji i niezwykłych zdjęć. Wydaje się, że ta nieoczywista strona miasta jest dużo ciekawsza od tej widzianej na co dzień przez turystę zmierzającego szlakiem w pobliskie Góry Opawskie. Prudnik to moje rodzinne miasto, z którego wyemigrowałem wiele lat temu. Frotex i Fabryka Obuwia to były dwie firmy dające pracę większości rodzin w mieście. Moja mama przepracowała we Frotexie kilkadziesiąt lat. Do dzisiaj mam w domu sporo ręczników wyprodukowanych w tej firmie, co świadczy o ich dobrej jakości i trwałości. Te donice kojarzą mi się z kwietnikami, sporo ich było właśnie w okolicy dawnej ciepłowni i samego zakładu. Co do pokazanej oczyszczalni to taka faktycznie istniała przy Frotexie, ale wychwytywała tylko resztki przędzy. Natomiast nie radziła sobie z usuwaniem koloru z wody. I tak, gdy barwiono ręczniki na kolor czerwony rzeka Prudnik przybierała upiorny kolor krwi. Ale widywałem ją we wszystkich kolorach tęczy. Kiedyś z wycieczką szkolną zwiedzałem Frotex. Produkcja ręczników, podobnie jak i innych tkanin robiła niesamowite wrażenie. Żal, że to wszystko dzisiaj wygląda, jak na Twoich zdjęciach.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Kolejny cenny komentarz, bo bazujący na własnych i rodzinnych doświadczeniach! Jest rzeczą dość niezrozumiałą, że taki Frotex padł, skoro jego produkty były ponoć wysokiej jakości i nadal po upadku komuny było na nie zapotrzebowanie!
UsuńA co do donic - też miałem wrażenie, że to kwietniki, tylko po co ktoś by je transportował aż na piętro??
Pozdrowienia!
O Prudniku i Frotexie czytałam w "Zapaści" Szymaniaka, bardzo fajny reportaż poświęcony właśnie temu, co się działo z mniejszymi miastami od upadku komunizmu. Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy tam jechać - a okazuje się, że takie eksplorowanie miejsc w ruinie też może być bardzo ciekawe ;)
OdpowiedzUsuńNo przecież "urbex" to ma masę wyznawców w całej Europie, a Polska to się do niego nadaje jak nikt, zwłaszcza tereny poniemieckie ;) Aczkolwiek mi się zdarza on dość rzadko, raczej przypadkiem :D
UsuńPokazałeś Prudnik z niecodziennej strony, chyba też tej gorszej, trochę niechlubnej, ale ciekawie i rzeczowo ;) Zacząłeś od miejsca, obok którego mieszkam ;)
OdpowiedzUsuńOdkręcenie niemieckich napisów to pewnie dzieło zaraz powojenne Rosjan, albo Polaków "bo niemieckie" to trzeba zniszczyć". W powieści "Lato umarłych snów", której akcja toczy się w Prudniku w 1945 r. mowa jest właśnie o tym, jak niemieccy Prudniczanie za karę pod nadzorem Rosjan/Polaków pracują na cmentarzu i muszą skuwać niemieckie napisy z pomników. A co do odnowienia pomnika to właśnie w ubiegłym roku i jeszcze w poprzednim towarzystwo historyczne kwestowało 1 listopada i zbierało środki na odbudowę pomnika Filipa Roboty (odbudowany ze zbiórki w 2019) i Paula Lange (będzie odbudowywany wkrótce). Wśród kwestujących byli członkowie PTTK, w tym ja :)
Figury te kilka lat temu odnowiono, zaś przy okazji renowacji mostu kilka lat temu był pomysł żeby wróciły na most na ul. Batorego, potem żeby zrobić ich kopie i tam postawić. Ostatecznie na razie nie a nic ;)
Szozda też całe życie mieszkał w Prudniku, po zakończeniu kariery praktycznie do śmierci w 2013 r. prowadził sklep i kantor na Rynku. Także niewątpliwie był związany z tym miastem. W ubiegłym roku postawiono mu drugi pomnik, bliżej centrum ul. Gimnazjalna, ten jest ładniejszy :) We wrześniu odbywa się Memoriał Stanisława Szozdy, kolarski wyścig uliczny, mistrzostwa Polski, w muzeum jest wystawa mu poświęcona.
Co do "Frotexu" napisałeś sporo o jego historii więc nic nie muszę dodawać. Chluba Prudnika, która przed laty ściągała do miasta ludzi z całej Polski popadła w totalną ruinę. Zakład po upadku został podzielony na wielu różnych właścicieli. Lewa strona (patrząc wyjeżdżając z miasta), zachodnia, oprócz ciepłowni należy do gminy. W tej części gmina remontuje hale, są w strefie ekonomicznej, część zajmuje amerykańska firma z branży motoryzacyjnej i prowadzi tam produkcję, także tam przemysł pozostanie. Prawa strona, wschodnia, jest większa jest własnością jakiś kilku prywatnych spółek..., tam już jest totalna ruina, to właśnie te budynki, które pokazałeś na zdj. W środku co jakiś czas wybuchają pożary, to co zostało jest kradzione, instalacji nie ma już dawno, ostatnio łupem padają okna, a ze dwa lata temu wykopywano metalowe rury z ziemi (to te dziury na terenie zakładu, które masz na zdj). Tak samo wybebeszono ciepłownię z tego co miało jeszcze jakąś wartość...
Willi Franklów w Prudniku są cztery, akurat ta na ul. Nyskiej obecnie nie pełni żadnych funkcji i jest niedostępna. Obok masz większą willę, w której mieści się szkoła medyczna, jest jeszcze willa z domem kultury i willa z restauracją Parkowa :) Ogólnie w Prudniku jest sporo obiektów, którzy ufundowali Franklowie to mi.in. szpital, łaźnia miejska, altana w parku, dzisiejsze schronisko młodzieżowe w Wieszczynie. Byli dość hojnymi Żydami.
Taka ciekawostka dosłownie 100 m przed tym mostem łączą się dwie rzeki: większy Złoty Potok płynący spod Pricnego Vrchu k. Zlatych Hor i mniejsza Prudnik (wypływa z okolic Konradowa k. Głuchołaz). Rzeka od tego miejsca przyjmuje nazwę Prudnik, zatem większa rzeka wpada do mniejszej ;)
Przez stację Prudnik obecnie kursuje 5 par regionalnych (najdalej do Kłodzka, Gliwic i Wrocławia) i 2 pary pośpiesznych dziennie (Kraków Jelenia Góra i Olsztyn - Warszawa - Polanica Z). Rewelacji nie ma, ale jest lepiej niż jeszcze kilka lat temu. Choć do świetności sprzed lat jeszcze brakuje dużo. Stacja Prudnik zachowała też stary klimat, nadal stoją tu czynne semafory kształtowe, których na stacjach coraz mniej. :)
W zeszłym roku to była norma z komunikacją zastępczą za pośpiesznego Kraków - Jelenia Góra, który prowadzony był starą czeską lokomotywą 754 "Nurek", teraz PKP IC pożycza tabor od SKPL i połączenie jeździ bez zarzutu. Obok dworca zaczyna się Główny Szlak Sudecki, ostatnio dość popularny :)
Jeszcze taka ciekawostka: 9 października 1938 r. na stację pociągiem przyjechał Hitler ze świtą, tutaj wysiadł z pociągu i udał się na objazdówkę zajętych przez Niemców Sudetów, potem wrócił do Prudnika i odjechał do Berlina.
Po tej wyczerpującej wypowiedzi mieszkańca miasta pozostaje mi tylko skomentować: z pożyczaniem taboru od SKPL to jakieś kuriozum - wielka firma wypożycza lokomotywy od prywatnego stowarzyszenia, który posiada w sumie około 20 pojazdów, może więcej. Jak widać planowanie w PKP IC jak zawsze pierszorzędne!
UsuńJestem zszokowana adnotacja o grobach w Prudniku. Moj dziadek Juliusz Masur foto czarnego granitu, przy ogrodzeniu ze szkołą Nr. 4 w Prudniku to grobowiec naszej rodziny. Obok jak widac jest nowy napis Rity Bakowskiej córki Julisza Masura pochodzącego ze Smicza. Jestem wnuczką Juliusa Masura i opiekuje sie tym pieknym grobem od lat.
OdpowiedzUsuńPrzecież właśnie tam jest napisane, że w ten sposób zachowuje się pamięć o dawnych mieszkańcach, bo nie usunięto imion i nazwisk osób pochowanych przed wojną i do tego grób jest zachowany... Nie wiedziałem natomiast, że nadal chowa się tam potomków tej samej rodziny, za co przepraszam. Czy chodzi o Śmicz pod Białą?
Usuń