wtorek, 12 kwietnia 2022

Beskid Śląsko-Morawski: szańce, pogranicze i gule, a do tego Dzień Świętego Patryka.

Tym razem przygodę z Beskidem Śląsko-Morawskim zaczynamy z tatą w pobliżu przełęczy Jabłonkowskiej (Jablunkovský průsmyk, Jablunkapass). Zanim wejdziemy na szlak, chcemy obejrzeć lokalną atrakcję historyczną.
 

Przełęcz Jabłonkowska niemal zawsze w historii zorganizowanej państwowości stanowiła granicę, najdłużej pomiędzy krajami Korony Świętego Wacława, do których należał Śląsk oraz Węgrami. W XVI wieku, kiedy to zagrożenie tureckie było realne nawet dla tego regionu, zdecydowano się o wzniesieniu na przełęczy strażnicy, którą następnie rozbudowano do postaci szańców. W okresie wojny trzydziestoletniej powstała nowa fortyfikacja ziemna, skonstruowana z kamieni i grubych pni - wielkie szańce (Velké Šance). Zamiast Turków zdobyli ją sprzymierzeni z nimi Madziarzy i zniszczyli. Odrodziły się w kolejnym stuleciu jako nowoczesne założenie bastionowe w formie gwiazdy złożonej z kamiennych bloków, dołożono także koszary, magazyny, stajnię, kaplicę i tym podobne. I choć obwarowania szybko traciły na znaczeniu, to ostatnie starcie zbrojne miało miejsce dopiero w 1848 roku - znowu Węgrzy, tym razem od Lajosa Kossutha. Szańce zdemilitaryzowano, teren sprzedano, a ludność ochoczo rzuciła się na materiał budowlany.

Dziś dawny wojskowy obiekt najlepiej prezentuje się z powietrza, gdyż nadal doskonale widać jego gwiezdny kształt oraz zarysy budynków, ale z powierzchni gruntu także nie sposób ich przegapić.




Obok szańców przygotowaną infrastrukturę turystyczną - niewielkie muzeum (otwarte w tygodniu, a zamknięte w weekendy - logiczne) oraz parking. A na nim spotykamy identyczny wóz jak mojego taty - ten sam model, a nawet kolor! Jaka jest na to statystyczna szansa sto kilometrów od domu, w innym państwie? I nawet kierowca też nie był Czechem 😏.
 
 
Nasz najbliższy cel doskonale widać z wału, a po przekręceniu obiektywu prześwituje sylwetka budynku schroniska.



Spoglądamy w kierunku przełęczy Jabłonkowskiej - i szok, bo w tle jest smog! A myślałem, że on jedynie w Polsce występuje!


Jeśli się dobrze przyjrzymy, to dostrzeżemy (po prawej) nie tylko przecinającą łąki drogę numer 11 (przelotówkę, którą codziennie tysiące aut śmigają do Słowaków), ale także - w centrum - wylot słynnego tunelu kolejowego, przebitego pod siodłem przełęczy. Słynny jest on rzecz jasna wśród osób interesujących historią, gdyż to jedno z tych miejsc, gdzie zaczęła się II wojna światowa i to już 26 sierpnia 1939 roku: wtedy to niemiecka bojówka napadła na stację kolejową i tunel, kontrolowany przez polskie wojsko, bo nie dowiedziała się, że Adolf przesunął wybuch wojny na wrzesień. Atak się nie udał, Niemcy przeprosili, a zaatakowali ponownie kilka dni później, jednak wówczas Polacy tunel zdążyli wysadzić. Co prawda dzisiejsza konstrukcja to efekt remontu sprzed kilku lat, lecz symbolika pozostała.


Ruszamy w końcu na szlak, początkowo zielony, a potem niebieski. Pierwszy odcinek to przejście przez Šance, bo tak się zwie przysiółek Mostów z fortyfikacjami. Zachowało się tu trochę starszych domów, a także okrągła kapliczka z XIX wieku (msze odbywają się również po polsku). Kształt sąsiedniego przystanku raczej nie jest przypadkowy 😏.



Następnie wchodzimy w las i temperatura od razu spada. Dziś przypada ostatnia sobota zimy, a za dwa dni znacznie się kalendarzowa wiosna, lecz między drzewami wcale jej nie widać.



Na pierwszej polanie pojawiają się pierwsze widoki - za sobą mamy szeroką panoramę Beskidu Żywieckiego, po prawej stronie sięgającą Małej Fatry, a po lewej Pilska.



Szlak prowadzący na grzbiet robi długą pętlę, więc w pewnym momencie opuszczamy go i korzystamy z wyraźnej ścieżki. Śnieg przechodzi z fazy zmrożonej w mokrą i nieprzyjemną.


I znowu widoki - jest Wielka Racza z kompleksem narciarskim w Oszczadnicy, jest Rozsutec i Stoh, Chleb i Krywań; fatrzańskie szczyty przykrywa mgiełka.


Skręcamy w lewo, kilkaset metrów stromego podejścia i pojawia się bryła budynku, którą widziałem z szańców - Chaty Skalka (Skałka).

Schronisko zostało wybudowane w 1928 roku przez Beskidenverein jako konkurencja do obiektu czeskiego pod Wielkim Połomem. W okresie komunistycznym było w rękach różnych organizacji i generalnie niezbyt o nie dbano, a za demokracji uzyskał go Klub Czechosłowackich (Czeskich) Turystów. Rozpoczął się kompleksowy remont, ale dwa tygodnie przed jego zakończeniem i ponownym otwarciem wybuchł pożar - Chata Skalka spłonęła do fundamentów... Na szczęście nie oznaczało to końca historii - odbudowano ją w formie zbliżonej do oryginału i może nadal gościć turystów.

Z powodu weekendu oraz pięknej pogody spodziewałem się tłumów i rzeczywiście przy zewnętrznych stolikach siedzi sporo ludzi, ale może znajdzie się jakieś miejsce w środku? Trochę zdziwiła mnie wisząca na ścianie sfatygowana irlandzka flaga - spodziewać się mogłem czeskiej albo ukraińskiej, ale irlandzkiej??
Wchodzimy. Stolik zaraz obok drzwi jest pusty, ale próbę jego zajęcia storpedowała kelnerka, informując, że został zarezerwowany. Zaglądamy do jadalni - znowu podchodzę do pustego stolika i znowu przegania nas obsługa, bo jest rezerwacja, choć żadnej kartki nie wystawiono. W końcu pytamy się jednej turystyki, czy można się dosiąść do niej i ona nie widzi problemów...
Ustawiamy się w kolejce do bufetu, a ja główkuję, czemu wszędzie pełno zielonego koloru. Biorę do ręki z menu i wszystko jasne: Dzień Świętego Patryka! Co prawda przypadał on w czwartek, ale Skalka postanowiła zorganizować go dzisiaj. Oznacza to, że nie zjemy nic czeskiego, ale tylko jakieś dziwne dania w irlandzkich klimatach. No trudno, zamawiamy dwie zupy jarzynowe.
- A gdzie siedzicie? Taaam?! O nie, niee, nie macie rezerwacji, osobom bez rezerwacji obiadów nie wydajemy! - facet zza baru, zapewne dzierżawca z KČT, zaczął podnosić głos i machać rękami. - W ogóle nie powinniście tam siedzieć!
- Pytaliśmy się tamtej pani i się zgodziła - próbuję tłumaczyć.
- Ale ja wam mówię, że się nie zgadzam! Jedzenia nie dam, bo co się stanie jak przyjdą ludzie z rezerwacją i będzie zajęte?!
Co się stanie? Po prostu zwolnimy krzesła, to chyba żadna filozofia... A jednak. Łaskawie pozwolono nam kupić napoje (na szczęście piwo lali też czeskie, a nie tylko świństwa pokroju Guinnessa) i na chwilę posiedzieć w wywalczonym kącie, lecz cała ta sytuacja zupełnie wybiła mnie z równowagi i zepsuła nastrój. Przyznam się szczerze, że z czymś takim się jeszcze nie spotkałem. Jest dla mnie oczywiste, że u Czechów nie pchamy się na nocleg bez rezerwacji, bo oni w większości nie uznają spontanicznego wędrowania, ale żeby trzeba było rezerwować miejsce, aby zjeść ciepły posiłek??! Po powrocie do domu skorygowałem swoją ocenę Chaty Skalka na google.maps (podczas wcześniejszych wizyt miałem dobre wrażenia) i doczekałem się komentarza dzierżawcy: Od dawna nic mnie tak nie ubawiło, mam kilka uwag, ale wolałbym zachować je dla siebie... Ciekawe jaką to uwagę sobie zachował, może coś w stylu "świat się zmienia. Moglibyście w końcu dorosnąć" jak na forum sudeckim? Że w XXI wieku nie ma co wychodzić z domu bez sprawdzenia, czy czasem w schronisku górskim nie ma akurat jakieś imprezy i karmią jedynie swoich, a cała reszta może sobie posiedzieć na zewnątrz? Zresztą czy w takim przypadku w ogóle możemy pisać o "schronisku", jeśli nawet bufet zamykają dość wczesnym popołudniem?
Nota bene nigdzie w internecie nie znalazłem zapowiedzi Dnia Świętego Patryka na Skalce, więc może wysyłali wieści jedynie do zaufanych klientów?

W niedoli towarzyszył nam wesoły psiak, należący do pani, która wpuściła nas do swojego stolika.


Nigdy nie mogłem zrozumieć fascynacji Dniem Świętego Patryka w tej części Europy. To chyba po prostu kolejna moda, która przyszła do nas z zachodu. Ba, nigdy nie potrafiłem zrozumieć fascynacji samą Irlandią. Owszem, krajobrazy ma piękne, ale jeszcze do niedawna było to smutne, biedne państwo, w którym kościół katolicki miał więcej do powiedzenia niż politycy, o obywatelach nie wspominając, a do tego ta ciężka i toporna kuchnia. Przed wstąpieniem do Unii to nawet polscy migranci Irlandię omijali z daleka...

Wizytę na Skalce trudno nazwać satysfakcjonującą, na szczęście całkiem niedaleko są dwa kolejne obiekty turystyczne.


Coraz trudniej znaleźć mi miejsce w Beskidzie Śląsko-Morawskim, w którym jeszcze z tatą nie byliśmy. Tu również już kiedyś się pojawiliśmy, ale było to ponad sześć lat temu, podchodziliśmy od zupełnie innej strony i sporo się od tego czasu zmieniło.

Kawałek za Skalką trafiamy na przecinkę, czyli trasę zjazdową kompleksu narciarskiego. Wyciąg orczykowy jest nieczynny, ale działa kanapa i nieliczni narciarze korzystają z ostatnich zimowych momentów. Na horyzoncie majaczy Jaworowy (Javorový vrch) i Ostry, a za doliną Olzy nieźle widoczna jest Wielka Czantoria i, trochę mniej, Równica.



Przy górnej stacji kanapy stoi przybytek o wątpliwej wartości estetycznej, czyli Chata Severka. I tu również spożyjemy normalnego obiadu, gdyż jedzenie wydają jedynie w budce na zewnątrz, a do środka mają wstęp tylko nocujący. Dodatkowo na drzwiach wisi kartka, informująca o tym, że "toaleta publiczna znajduje się na dolnej stacji". Czy oni naprawdę sądzą, że człowiek za potrzebą będzie dymał kilometr w dół? Czy raczej wybierze pobliski zagajnik?


Sześć lat temu był tu las, a dziś po wycinkach widać bryłę naszej ostatniej szansy na zjedzenie czegoś ciepłego.


Ładnie się prezentująca Łysa Góra w wersji samotnej oraz z faną 😊.



Poprawiła się przejrzystość i Mała Fatra stała się wyraźniejsza. W dolinie pojawiły się zabudowania Czadcy oraz nowy odcinek autostrady. To niewątpliwie plusy masowych cięć.



Między Wielką Raczą a Rycerzową nieśmiało objawiły się Tatry Zachodnie - to już około osiemdziesięciu kilometrów od nas. Jest także Babia Góra - sześćdziesiąt kilometrów.



Mozolnie brniemy przez mokry śnieg, na szczęście to tylko kawałek, bo potem zaczyna się całkowicie odśnieżona droga.


Kamenná chata została wzniesiona w 1929 roku jako hotel tuż obok starszego schroniska "pod Wielkim Połomem", prowadzonego przez Klub Czechosłowackich Turystów. Schronisko spłonęło w 1960 roku, odbudowano je w innej formie, ale ostatecznie rozebrano w 2009; w jego miejscu stoją dziś huśtawki. 


W środku są wolne stoliki bez koniecznej rezerwacji, ludzi także mniej, bo ruch turystyczny koncentruje się głównie przy Skalce. Zamawiam dwie czosnkowe, piwo (dostałem kufel Mariana), a tatuś kawę. Ogólnie całkiem tu sympatycznie.


Powyżej nieistniejącego schroniska istniała wieża widokowa. Z czasem została zaniedbana, więc ponad dziesięć lat temu wyremontowano ją (a właściwie postawiono od nowa) i otwarto pod nazwą rozhledna Tetřev. Wstęp jest darmowy, ale przez brudne i odbijające słońce szyby wcale się fajnie nie patrzy.



Punkt obok wieży oznaczony jest jako Čerchlaný Beskyd i oznacza najwyższą zaliczoną dzisiaj wysokość (945 metrów n.p.m.).
 
Schodzimy drogą, co jakiś czas zerkając na Małą Fatrę. Tatry Zachodnie są teraz dość wyraźne, to chyba Baraniec i Banówka (Baníkov). Są też blokowiska Czadcy.




Na zakręcie wchodzimy na szlak rowerowy, który po kilku minutach doprowadza nas do granicy czesko-słowackiej.


I tu taka mała ciekawostka historyczna - granica biegła w tym miejscu przez całe wieki, ale w 1938 roku zmieniły ją polskie władze. Oprócz aneksji większości Zaolzia przyłączono także niektóre ziemie słowackie, co nie miało nic wspólnego z żadnymi stosunkami etnicznymi, a wyłącznie znaczenie strategiczne. W tym przypadku Polska ukradła południowe stoki w okolicach Wielkiego Połomu, przesuwając granicę nieco w dół. Te krótkotrwałe nabytki pokazane są na mapie z epoki.


Medvedia skala czyli niemy strażnik graniczny.


Po słowackiej stronie także usunięto kawał lasu, ale dzięki temu mamy zejście z nieustanną panoramą.



Mijamy opuszczony ośrodek, porzucamy szlak i wilgotnymi łąkami dochodzimy do szutrowo-asfaltowej drogi, gdzie kilku młodych Słowaków przyjechało z psem na spacer. To jedni z niewielu ludzi, których dziś spotkaliśmy w terenie - niemal cały ruch skupiał się przy obiektach turystycznych.



Droga zaprowadziła nas do osady Megoňky, administracyjnie wchodzącej w skład Czadcy. Nowe domki sąsiadują ze starymi, kręci się trochę osób oddających się zajęciom typowym dla sobotniego popołudnia.


W Megoňkach można odwiedzić Kamenné gule, lokalną atrakcję, którą reklamują charakterystyczne brązowe znaki - zawsze je widzę przejeżdżając przez Czadcę. W końcu będzie okazja zobaczyć to cudo.


Pomnik przyrody to dawny kamieniołom piaskowców, w którym całkiem niedawno (lata 80. ubiegłego stulecia) odkryto ogromne kamienne kule. Fajnie, tylko że na miejscu znalazłem... jedną taką kulę. Dosłownie - JEDNĄ. Przeczytałem, że kiedyś było ich kilkaset, ale zostały zabrane i dzisiaj zdobią muzea oraz domowe ogródki. Czy rzeczywiście pozwolono ogołocić stanowisko z prawie wszystkich egzemplarzy? Byłoby to dziwne.



Nie rezygnuję i włażę na górę kamieniołomu, lecz tam także nie spotykam żadnych innych kul, pomijając oczywiście wiatę.


Po chwili widzę wreszcie drugą kulę! Sukces psuje świadomość, że jest sztuczna 😏. Ustawiono ją na samej granicy, na końcu słowackiej drogi.


Wynika z tego, że nawet w czasach Czechosłowacji nie było możliwości przejazdu z Megoňek do Filůvki, przysiółka po czeskiej stronie. Choć odległość pomiędzy sąsiednimi domami to ledwie kilkadziesiąt metrów, to z każdej strony droga się kończy i następuje wąski pas terenu prywatnego, możliwego do przekroczenia jedynie przez pieszych i rowerzystów. Samochody muszą robić kółko - a to prawie dziesięć kilometrów!


Wracamy zatem do Pepików, a dzień powoli się kończy, kolory zmieniają barwę.



Ponieważ kolejnego dnia mieliśmy z tatą zawody, więc dzisiejsza trasa miała być mało męcząca - a jednak trochę czujemy mięśnie i stopy 😏. 
 
Pomijając Dzień Świętego Patryka na Skalce satysfakcja jest duża, zwłaszcza, że oprócz Beskidu Śląsko-Morawskiego zahaczyliśmy także o Turzovską vrchovinę - przez krótki odcinek na Słowacji 😊.

9 komentarzy:

  1. Kolejna świetna reklama Czech ;)
    Choć fajne rejony i w sumie mam je na uwadze, choć co roku przesuwam je na później. Poczekam na jeszcze lepsze widoki (brak lasu ;P ), niemniej postaram się zrobić rezerwację na stolik do obiadu :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej się pospiesz, bo jak posadzą las, to znowu wszystko zarośnie :P A bez rezerwacji ani rusz...

      Tak jako post scriptum - ustaliliśmy z tatą, że w drodze powrotnej zahaczymy znów o Słowację, aby tam coś zjeść tym razem. No i w Skalitym okazało się, że z dawnej restauracji zrobiono pizzerię (zero ludzi), a w znanym mi lokalu w Serafinovie, gdzie stołowałem się nie raz, poinformowano nas, że kuchnia już zamknięta. O godzinie 17-tej w sobotę! I to mimo, że niektórzy miejscowi coś jedli... Coś złego się dzieje...

      Usuń
    2. No faktycznie. Ciekawe czemu? Czy to nie o to, że z Polski?

      Usuń
    3. Też odniosłem takie wrażenie. Najśmieszniejsze jest to, że ten lokal kiedyś żył głównie z klientów zagranicznych, bo położony jest dość blisko dawnego przejścia. Obok jest sklep, możliwość płacenia złotówkami, na górze pokoje i to już wiadomo, że przecież żaden miejscowy Słowak nie będzie tam spał. Może po prostu obsługa była zmęczona? Bo nie wierzę, że o tej porze w restauracji w sobotę już się nic nie gotuje!

      Usuń
  2. Ja już kilka razy miałem wrażenie, że jak Słowacy usłyszeli polski, to zmieniali podejście, więc wcale bym się nie zdziwił ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko, że ta knajpa żyła głównie z turystów z Polski - miejscowi tam nie spali i nie jedli... Może zmiana orientacji?

      Usuń
  3. Ładna widoczność na wyższe słowackie pasma.

    W końcu to wykwintne, górskie schronisko, więc bez rezerwacji się nie da ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do pięknych irlandzkich krajobrazów dopisz Gardę - parę razy przekonaliśmy się, że tamtejsza policja naprawdę jest dla ludzi. Poza tym, od pewnego czasu kraj już nie jest aż tak katolicki, więc żyje się przyjemniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irlandia to obecnie wręcz modelowy przykład, jak można szybko przejść z państwa wyznaniowego do normalnego. Szkoda, że na razie u nas nie wdrażany...

      Usuń