niedziela, 27 marca 2022

Góry Stołowe od zachodu: Hronov - Pasterka.

Kudowa-Zdrój (Bad Kudowa) wita mnie pięknym słońcem, ale niską temperaturą i nieprzyjemnym wiatrem - czuć, że to jeszcze zima, a nie wiosna. Chodzę sobie wokół budynku dworca kolejowego i fotografuję, mijając się ze starszą kobietą, która wzięła na spacer swoją mamę i śpiewa "Jedzie pociąg z daleka"... Pyta się mnie, czy jestem z gazety.
- Niee - kręcę głową. - Uwieczniam tę barierkozę. Barierek tu więcej niż pasażerów!
- Ale może dzięki temu będzie bezpieczniej?
- Przecież kiedyś ich nie było, a ludzie nie wpadali masowo pod pociągi...
- Ach, kiedyś - uśmiecha się pani. - Teraz to wszystko musi być super bezpieczne!
I każdy wraca do swoich zajęć - ja robię zdjęcia, a one po raz kolejny okrążają stację.


Mając trochę wolnego czasu przyglądam się planowi Kudowej umieszczonemu w pustym budynku dworca. Ktoś uzupełnił opisy ważnych obiektów, aby ułatwić turystom życie.
 

Patrząc na mapę zawsze zadaję sobie pytanie, dlaczego nie ma połączenia kolejowego pomiędzy Kudową a Náchodem?! W linii prostej stacje w dwóch państwach dzielą cztery kilometry, a kiedyś była to jeszcze mniejsza odległość, gdyż pociągi dojeżdżały aż do przystanku Schlaney, czyli Słonego. Odcinek ten otwarto w 1906 roku, ale władze Niemiec i Austrii, a potem Czechosłowacji, przez całe dekady nie mogły się porozumieć w temacie budowy łącznika pomiędzy swoimi krajami. Nie wiadomo, co było powodem, że akurat tutaj nie doszło do międzynarodowego połączenia, lecz prawdopodobnie największy problem stanowiły potencjalne koszty. Ostatecznie udało się to zrobić dopiero w ostatnich miesiącach II wojny światowej, kiedy to rękami jeńców i pracowników przymusowych położono kilka brakujących kilometrów torów, postawiono także prowizoryczny, drewniany most nad Metują. Z nowego połączenia skorzystano zaledwie kilkanaście razy - składy towarowe, pociąg pancerny, a także samotne lokomotywy - i w 1947 roku czechosłowackie wojsko rozebrało torowisko po swojej stronie. W tym samym czasie władze Polski zlikwidowały tory do Słonego i Kudowa-Zdrój stała się stacją końcową. Miłość pomiędzy komunistami z Czech i Polski była tak wielka, iż nie dopuszczała tu ruchu międzynarodowego.
Ślad po torach w kierunku Słonego jest nadal widoczny, ale żeby reaktywować ten odcinek, to chyba Niemcy musieliby wrócić na ziemię kłodzką.


Ponieważ Berlin niespecjalnie się pali do odzyskania Ziem Wyzyskanych, więc pozostaje liczenie na Czechów - kilka razy dziennie do Kudowy przyjeżdża czeski żółty busik, do którego wsiadam i ja. Frekwencja nie powala - na pierwszym przystanku jestem jedynym pasażerem, potem w uzdrowisku wchodzi zamaskowany Czech, a kolejni dopiero za granicą, sami emeryci. Tym sposobem w okolicach południa docieram do Hronova.
 

Przybyłem w te okolice z dwóch powodów; jednym z nich była chęć odpoczęcia od natłoku informacji dotyczących tragicznych wydarzeń na wschodzie. Jednak nawet tutaj całkowicie uciec od tego nie można - co prawda wstążki na bezlistnym drzewie mógłbym wziąć za barwy górnośląskie, ale flaga obok teatru nie pozostawia złudzeń jaki kraj reprezentuje.


Zanim ruszę w dalszą drogę, to muszę najpierw porządnie się najeść i nawodnić. Nie będzie z tym żadnych problemów - tuż obok rynku działa Restaurace Bašta. Pomimo nazwy mamy do czynienia nie z restauracją, ale z jadłodajnią czynną tylko do popołudnia, w której serwuje się kilka zestawów obiadowych. Cena drugiego dania to 90 koron, co jak na dzisiejsze czasy brzmi tanio. W oczekiwaniu na posiłek czytam niezwykle interesujący artykuł o filmowych "pojedynku" pomiędzy Arnoldem i Sylwestrem 😏.


Mamy wtorek, więc Bašta tętni życiem: co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi, zamawia, zjada lub zabiera ze sobą w metalowym garnuszku. Zjawił się nawet strażnik miejski. U nas wychodzenie na obiad w środku dnia, w godzinach pracy, to raczej pieśń przeszłości, na obiad wraca się do domu, a Czesi nadal lubią stołować się "na mieście".

Ponieważ w Bašcie serwowano jedynie niezbyt smacznego Kozla (choć i tak lepszego niż polska wersja), więc udaję się do położonej niedaleko speluny ukrytej za ciężkimi drzwiami. Klimat typowy - kilku starszych chłopów dyskutuje o pierdołach, jeden facet rozwiązuje w kącie krzyżówki i tylko wszystko psuje barman, który nawet nie udaje, że nie lubi obcych. Na pocieszenie wypijam IPĘ i wreszcie mogę zarzucić na dobre plecak.

W Hronovie urodziły się co najmniej dwie znane postacie: Josef Čapek oraz Alois Jirásek. Josef wymyślił słowo "robot" dla swojego bardziej znanego brata Karla, natomiast Alois był popularnym pisarzem powieści historycznych. Jego zachowana rodzinna chałupa wygląda dziwacznie pośród nowszych budynków.


Pomnik Jiráska w parku jego nazwiska.


Położony na wzgórzu kościół Wszystkich Świętych z ciekawą, renesansową wieżą.
 
 
Podchodzę pod cmentarz - przed bramą stoi Pomnik Poległych. Napisy są po czesku, gdyż okolice Náchodu są jedynymi w Sudetach, gdzie zawsze dominowali Czesi. Nawet Hitler nie przyłączył ich do Rzeszy, ale zostawił w Protektoracie.


Hronov leży na zachodniej granicy Gór Stołowych lub, według czeskiego podziału, Broumovskiej vrchoviny (przy czym ta jednostka obejmuje większy obszar niż tylko Stołowe). Za cmentarzem włażę na czerwony szlak, którym będę kierował się w kierunku wschodnim. Na tym odcinku biegnie on jednocześnie ze ścieżką dydaktyczną Cesta psa Voříška. Otwarta w 2021 roku nawiązuje do jednego z opowiadania Karela Čapka; opowiadania dość ciekawego, wyjaśniającego czemu psy ciągle kopią w ziemi 😏.
 
 
Łagodnie wspinam się na niewielki kopiec Vrše i zaczynam schodzić. Pojawiają się pierwsze widoki na Błędne Skały (Stoliwo Skalniak) i Szczeliniec Wielki. Stając na belach drewna i odwracając się widzę też Karkonosze.




Ławeczka obok kapliczki zachęca do postoju, ale jest zimno i wietrznie, więc idę dalej.


Tablica urzędowa z okresu międzywojennego na ścianie mijanego domu - obecnie Zlíčko (Slitschko) to część gminy Vysoká Srbská (Hoch Sichel).


Kieruję się na cmentarz w Vysokiej Srbskiej (według legendy w wiosce osiedlono Serbołużyczan, stąd nazwa). Przed murkiem nierównomierny Pomnik Poległych zlepiony z kamieni.


Wśród grobów znajduję zbiorową mogiłę ofiar masakry z czerwca 1945 roku.


Po zakończeniu wojny niektórzy Czesi, dotychczas w większości siedzący cicho, poczuli, że mogą zostać bohaterami i zemścić się na Niemcach. Na pograniczu, ale także w głębi kraju, doszło do licznych samosądów,  których ofiarami nie padali bynajmniej esesmani albo zbrodniarze wojenni, lecz cywile. Na górze nad Teplicami w pobliżu granicy czechosłowaccy żołnierze rozstrzelali 23 osoby, które próbowały przedostać się na Śląsk, ale zostały zawrócone przez polskich pograniczników. Kobiety, dzieci i kilkoro starców zostało potajemnie pochowanych właśnie tutaj.

Vysoká Srbská nie jest metropolią i prawie nie widać innych ludzi. Niewielki supermarket został zlikwidowany i straszy zabitymi drzwiami. Drewniana tabliczka daje nadzieję, lecz tylko teoretyczną...


Sprawdzałem przed wyjazdem wszystkie potencjalne lokale na mojej drodze i już wiedziałem, że tutejsza knajpa nie działa... we wtorki i w środy. Dziwne to bardzo! Rozumiem, jakby było zamknięte w piątki, bo właściciel byłby islamistą. Rozumiem zamknięcie w sobotę - bo żyd. Nieczynne w niedzielę - gdyż chrześcijanin. W poniedziałek - chce odpocząć po weekendzie. Ale we wtorek i w środę? Czyżby jakaś sekta?


Nieutulony w żalu przemykam przez wioskę na pola, gdzie wznosi się wieża widokowa (rozhledna Na Větrné horce). Podobnie jak Cesta psa Voříška jest to jedna z nowszych atrakcji okolicy, gdyż została otwarta w 2020 roku.


Zastanawiałem się, co może być widać z tego, niewysokiego przecież, zbocza. Panorama nie zwala z nóg, ale jest dość przyjemna: "właściwe" Góry Stołowe, Broumovské stěny, Góry Suche, Ostaš, Adršpašskoteplické skály i Karkonosze.




Patrzę na Śnieżkę oddaloną o 45 kilometrów i zastanawiam się, kiedy będzie mi dane znowu ją odwiedzić? Ostatni raz byłem pod nią tuż przed wybuchem pandemii.


Widok w kierunku południowym na Góry Orlickie jest pod słońce.


Owiało mnie na górze zimnym wiatrem, więc po zejściu wyciągam termos - prezent od rodziców. Rzadko go zabieram, bo latem preferuję chłodne napoje, a zimą zazwyczaj chodzę z kimś, kto ma swój 😃. Tym razem sprawdził się znakomicie, zwłaszcza, że herbata była nadal ciepła po dwunastu godzinach od nalania!
 

Była nowa ścieżka dydaktyczna, wieża, a teraz skorzystam z trzeciej już nowości w tym rejonie - z zielonego szlaku turystycznego. Nie ma go na starych mapach, nie ma na mojej sprzed kilku lat, więc podejrzewam, że wytyczono go po wybudowaniu wieży widokowej. To bardzo sympatyczny odcinek, prowadzi przez cały czas po otwartym terenie.
 



Oddalony o kilka kilometrów Bezděkov nad Metují (Bösig an der Mettau) z kościołem świętego Prokopa.


Mimo pięknej pogody nie jest to najlepsza pora dla fotografów - kolory wyblakłe, zmęczona zimą natura, ostre słońce.
 


Samotna podmurówka - pozostałość po jakimś gospodarstwie.
 

Wychodzę na asfalt na granicy wsi Nízká Srbská (Nieder Sichel) i miasteczka Machov (Machau) - administracyjnie ta pierwsza wchodzi w skład tego drugiego. Sunę drogą przypatrując się licznym wiekowym domom i innym obiektom.




Nowe połączyło się ze starym... Sam nie wiem, co o tym myśleć, lecz na pewno dobrze, że tej chałupy nie rozebrano i nie zastąpiono współczesnym klockiem.
 

W centrum Machova trafiam na nieczynny sklep - zamknęli go chwilę wcześniej. Knajpa, w której kiedyś miło spędzałem czas, nawet nie wiem czy działa - w internetach są co prawda jakieś godziny, ale na drzwiach żadnej kartki i wygląda na taką bez życia... To dlatego szwendałem się po lokalach w Hronovie, gdyż wiedziałem, iż później najprawdopodobniej na nic otwartego już nie trafię.
 

Cały czas maszeruję główną drogą i wkrótce wchodzę do Machovskiej Lhoty (Lhota Mölten), ostatniej osady przed granicą. Na horyzoncie sterczy Lhotský Šefel, którego zaraz będę trawersował.
 

W Machovskiej Lhocie znajduje się wielce sympatyczna gospoda U Lidmanů, ale cóż z tego, skoro zaprasza w swe progi jedynie od piątku do niedzieli... Patrzę na nią od tyłu, bowiem tam zaczyna się niebieski szlak w kierunku granicy.
 

 
Powoli nabieram wysokości. Według szlakowskazu do punktu już po polskiej stronie mam jedynie półtora kilometra, ale to przekłamanie, gdyż odległość ta wynosi nieco ponad dwa kilometry, co i tak nie jest jakąś długą wędrówką. Pojawia się trochę śniegu.
 

 
Z tyłu zaczął się zachód; do słupków granicznych docieram już w cieniu.



Polana po kłodzkiej stronie jest całkowicie biała, ale niżej śnieg znowu znika. Przemykam przez Pasterkę (Passendorf), gdzie jedyne odznaki życia, to jeden szczekający pies. Szczelińce szykują się powoli do snu.

 
W oknie schroniska PTTK świeci się światło. Dawno tu nie byłem, a teraz postanowiłem wrócić po kilku latach, gdyż w okresie zimowym obiekt oferował fajną promocję - nocleg za 20 złotych! W dzisiejszych czasach to prawie jak za darmo! Promocja miała dwa warunki - trzeba zjawić się poza weekendami i od razu przelać całą kwotę. Mi to odpowiadało i to był właśnie drugi powód wyprawy w Góry Stołowe.


Okazuje się, że jestem jedynym gościem, więc cały wieloosobowy pokój mam dla siebie. Mą radość mąci przykre uczucie, które objawiło się po rozpakowaniu plecaka - moje Kuboty zniknęły! Prawdopodobnie zostawiłem je w pociągu podczas wyciągania jedzenia! I gdzie ja teraz znajdę takie fajne klapki?!

W bufecie zamawiam żurek, zapijam go piwem z Broumova i kładę się do łóżka z książką. Trochę czytam o historiach z Hongkongu i zasypiam wcześnie, ciesząc się na jutrzejszy dzień.

4 komentarze:

  1. Widoki na Nowym Zielonym Szlaku przywodzą na myśl Bieszczady.

    Informacje o tych krótko otwartych nielicznych sklepikach po wsiach przypominają mi, dlaczego tak lubię mieszkać w dużym mieście. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety - u Czechów, ale też i u Słowaków, zamykanie sklepów o godzinie 16 albo 17 nie są wyjątkiem... Ale w sumie to chyba kwestia przyzwyczajenia ;)

      Usuń
  2. Czyżby to te słynne kapcie, min ze zdjęć profilowego na forum? ;)
    Pamiętam, jak na początku wieku, kolega mi polecał knajpę, o dziwo w Sosnowcu (jeszcze w nim nie mieszkałem), właśnie dlatego, że tam był podobny klimat do czeskich. W dzień można było zajrzeć, napić się piwa, poczytać gazetę, co często było widać, niestety już od lat znikła z mapy miasta...a szkoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te kapcie to już dawno gdzieś przepadły ;) A tam zgubiłem oryginalne "Kuboty"!

      Z knajp w Polsce i na Śląsku z prawdziwie czeskim klimatem to mógłbym wymienić może tylko kilka. Cała reszta się zwinęła albo ją zmienili w niewiadomo co.

      Usuń