piątek, 11 marca 2022

Czechy - wzdłuż drogi numer 611.

Jeżdżąc po Republice Czeskiej wielokrotnie przychodził mi do głowy pomysł, aby skupić się na zwiedzaniu miejscowości wzdłuż jednej, konkretnej drogi. Okazja ku realizacji takiego zadania przytrafiła się w grudniu, kiedy to jechałem do Pragi. Jak to często w życiu bywa - zdecydował o tym przypadek.
 
Planowałem, że odcinek z Hradca Králové do czeskiej stolicy pokonam głównie autostradą D11 i tylko kilka razy zjadę, aby zobaczyć interesujące mnie miejsce. Wybito mi to z głowy na stacji benzynowej: nie sprzedają winietek, może je nabyć jedynie przez internet, na poczcie oraz na tanksztelach jednej firmy. No cóż, dawno nie korzystałem z płatnych czeskich dróg i przegapiłem moment winietkowej rewolucji - oczywiście wiedziałem, że naklejki zastąpiła forma elektroniczna, lecz byłem pewien, że można je bez problemu kupić w trasie, tak samo jak choćby na Słowacji i Węgrzech. W pierwszym momencie chciałem szybko wybrać opcję internetową, ale zaraz potem mnie olśniło - przecież nie muszę korzystać z autobany! Pojadę szosą równoległą, będzie trochę wolniej, ale na pewno ciekawiej!

Alternatywą dla D11 jest biegnąca równolegle droga 611. Na niektórych mapach (w tym mapy.cz) wschodni fragment widnieje jako oznaczony cyfrą 11, a wynika to z jej historii: zanim powstała autostrada droga numer 11 zaczynała się już w Pradze, obecnie zaś oficjalnie rozpoczyna bieg w Hradcu Králové, co czyni ją i tak najdłuższą w całym państwie. W związku z tym, że większość ruchu przeniosła się na D11, zdegradowano ją do szosy drugiej kategorii (II/611); ponieważ jednak nie wszędzie przekazano jej zarząd władzom regionalnym, to zdarzają się czasem stare oznaczenia (co akurat u Czechów nie jest rzadkością). 


Pierwsza większa miejscowość zwie się Chlumec nad Cidlinou (niem. Chlumetz an der Zidlina). Parkujemy pod blokiem, na którym wisi tabliczka, że oto w tym miejscu urodził się niejaki Václav Kliment Klicpera (a raczej w domu dawniej tu stojącym). Ciekawszy od tabliczki jest jednak kot dziwujący się przez okno światu 😏.


Na głównym placu oglądamy pomnik siedzącego Václava Klimenta Klicpery. W ogóle faceta nie kojarzę, a musiał być kimś znanym, więc sprawdzam - pisarz i dramaturg, walczył o zwiększenie roli języka czeskiego w szkolnictwie i kulturze w połowie XIX wieku.


Najważniejszy zabytek Chlumca - kościół świętej Urszuli. Dość rzadka patronka, a w tym przypadku jeszcze w archaicznej formie (Voršila). Świątynia jest jedną z najstarszych w kraju wzniesionych w stylu renesansowym z elementami późnego gotyku - powstała w 16. stuleciu jako husycka. Oczywiście zamknięta i remontowana.


Popularne u Czechów budki ze skrzynkami, w których można umieszczać listy do Dzieciątka Jezus.


Najbardziej znany obiekt architektoniczny w mieście to pałac Karlova Koruna; barokowy, wybudowany na wzgórzu o takiej samej nazwie jak miejscowość. Od samego początku jego właścicielami był ród Kinsky, po zaborze przez komunistów odzyskał go w latach 90. ubiegłego wieku. Można go zwiedzać, ale nie w zimowych miesiącach - co mnie zawsze u Pepików bardzo irytuje.


Widok ze wzgórza... Aura nie rozpieszcza, ale na szczęście nie pada (zacznie dopiero wieczorem). W ogóle mnie to nie dziwi - w ciągu półtorej dekady grudniowych wyjazdów na zagraniczne jarmarki NIGDY nie zdarzył się cały weekend pięknej pogody, a słonecznych dni było bardzo niewiele.


Chodzimy dookoła pałacu - jedna z tablic przypomina, że dziś Barbórka. No to górnicy dadzą sobie w dekiel... 
Przy zabudowaniach gospodarczych znów stoi "dzieciątkowa poczta", a z głośników leci skoczne Dzisiaj w Betlejem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to nie była typowo polska kolęda i do tej pory po czesku jeszcze jej nie słyszałem.


Jedziemy dalej na zachód, ruch na 611 jest minimalny, może dlatego, że mamy sobotę. Wkrótce zmieniamy kraj z hradeckiego na środkowoczeski.


Przed nami Podiebrady (Poděbrady, niem. Podiebrad), trzykrotnie większe od poprzedniego miasta. Miejscowość znana jest przede wszystkim z tego, że pochodził z niej Jerzy, król Czech panujący w XV wieku (Jiří z Poděbrad). Był to jedyny czeski monarcha niepochodzący z królewskiego rodu, ale ze szlachty, choć wysokiej. To także ostatni Czech siedzący na tronie - po nim pojawiali się tylko cudzoziemcy: Węgier (Maciej Korwin), Litwini (Jagiellonowie) oraz Niemcy (Habsburgowie i Wittelsbach). Jest także uznawany za pierwszego władcę europejskiego, który odrzucił katolicyzm, ale z tym bym polemizował. W każdym razie "husycki król" to postać nietuzinkowa.


Pomnik konny Jerzego i zamek w tle.



Miłą niespodzianką jest odbywający się na rynku jarmark adwentowy - normalnie nie byłoby to nic nadzwyczajnego, ale przecież kilka dni wcześniej czeski rząd ich zakazał, bo covid. Decyzja rządzących uznana została za tak idiotyczną, że zbuntowały się przeciwko niej nawet samorządy i w wielu miastach urządzono "targi zimowe". Pod taką nazwą występował także jarmark w Podiebradach; niestety, zabrakło procentowych grzańców, a te bezalkoholowe smakowały beznadziejnie.



Idziemy nad Łabę, aby popatrzeć na infrastrukturę rzeczną...


...oraz na zamek - ponure, potężne gmaszysko położone na skarpie. Przechodzi mnie dreszcz, gdy wyobrażam sobie jak w nim musiało piździć w okresie zimowym.


Kiedyś sądzono, że właśnie na zamku urodził się przyszły król, lecz obecnie nie jest to wcale pewne. Na głównej bramie widnieją (od lewej) symbole Czech, Habsburgów i Węgier.


Wewnętrzny dziedziniec to prosta bryła z kilkoma ciekawszymi detalami. Obecnie w zamku mieści się m.in. instytut Uniwersytetu Karola w Pradze, kształcący językowo cudzoziemców.


Nie wiedziałem, że Podiebrady to również uzdrowisko - otwarto je na początku XX wieku po odkryciu wód mineralnych. Do tej części miasta tylko zaglądam przez park, w którym stoi samotny prezydent Masaryk.



Upamiętnienie studenta Karla Hampla, który zginął w ostatnich momentach II wojny światowej, próbując zatrzymać uciekających z miasta Niemców.


Na wyjeździe zerkam jeszcze na inne budynki uzdrowiskowe, ulokowane w pewnym oddaleniu od centrum.


W tym momencie postanawiam jedyny raz zdradzić 611 i odbić kilka kilometrów na północ do Nymburka (Neuenburg an der Elbe), też leżącego nad Łabą, jak wskazuje niemiecka nazwa. I tam pojawia się śnieg w formie mokrej brei. Ale i tak mi się podoba!


Zabytkowy most z 1912 roku ozdobiony herbem Królestwa Czech.


Spaceruję sobie wzdłuż dawnych murów obronnych i próbuję nie przemoczyć butów. Obwarowania na tym odcinku zostały obklejone domami, niektóre chyba zamieszkują ludzie z fobią zbieractwa rzeczy rozmaitych. Ale pod takim parasolem to przyjemnie byłoby wypić piwko 😏.


Jest jednak fragment murów obronnych, który wygląda niemal tak samo jak w średniowieczu. Oczywiście po wiekach konieczne okazały się pewne prace remontowane, sto lat temu zostały one zrekonstruowane w duchu romantyzmu.



Pierwotnie Nymburk otaczało pięćdziesiąt wież i cztery bramy, natomiast same mury były jeszcze o trzy metry wyższe.

I znów patrząc na ten obrazek mam w głowie zmarzniętych, trzęsących się strażników wypatrujących wroga. Dobrze, że teraz mamy klimatyzację i ogrzewane podłogi!



Nymburk także posiada swój stary kościół - gotycki, pod wezwaniem świętego Idziego (miałem kiedyś kumpla w akademiku o takim zawołaniu). Rzecz jasna drzwi są zamknięte, mogę go podziwiać jedynie z zewnątrz. Kiedyś miał dwie wieże, po pożarze jednej już nie odbudowano.


Nymburski rynek - mieszanka starego z nowym. Jest słup maryjny oraz choinka.


Wracamy do drogi 611 na skrzyżowaniu w miasteczku Sadská. Na zdjęciu urząd gminy oraz szkoła.


Sporo tutaj terenów niezamieszkałych - pól i lasów. A, że godzina zmroku zbliża się nieubłaganie, więc dociskam pedał gazu i już bez zatrzymywania jadę do Pragi.


Na 611 wracamy dwa dni później, w poniedziałek - będziemy poruszać się w przeciwną stronę, na wschód. Tym razem odwiedzimy wyłącznie małe miejscowości, w których dojrzę z okien coś ciekawego.

Nehvizdy (Nehwizd), miasteczko leżące tuż obok stolicy, w powiecie Praga-wschód. Kościół świętego Wacława to oryginalnie świątynia w późnym stylu romańskim lub wczesnym gotyku, następnie powiększona o dzwonnicę i prezbiterium.




Pomnik Poległych u kogoś na ogródku.


Sąsiedni Mochov sprawia wrażenie opuszczonego, bo na ulicach nikogo nie widać, a z kominów nie leci dym.


W herbie znajdziemy orlicę w nietypowym, niebieskim kolorze - to symbolika dawnych właścicieli wioski.


Trzy w jednym: Hus i dwa pomniki wojenne. Co było pierwsze, jajko czy kura?


Wdrapuję się na górkę - gotycki kościół świętego Bartłomieja, zamknięty i remontowany. Kiedyś modlili się tu husyci, dziś katolicy i prawosławni.


Pochmurne grudniowe krajobrazy.

W Velence zatrzymuję się, a jakże, przy kościele. Tu patronuje święty Piotr w kajdanach, a świątynia powstała w okresie baroku.


Przeglądam się nagrobkom - pod tym spoczywa inwalida, legionista z Rosji. Zmarł w młodym wieku.


Kawałek dalej całkiem ładny Pomnik Poległych z 1928 roku. Kosztował dwadzieścia tysięcy koron czechosłowackich.


Ostatni raz parkuję w Kostelní Lhocie. Obok stawy wytrzeszcza oczy słomiana sowa, zapewne pozostałość po jakimś festynie 😏.


Kostelní Lhota posiada dwie świątynie położone obok siebie, po dwóch stronach 611-tki. Zbór husycki  przypomina stację transformatorową. Potomkowie wiernych tego wyznania żyją dziś w Niemczech, a być może i na Śląsku - po wojnach śląskich wielu ukrywających swą wiarę husytów, również z tej wioski, wyemigrowało do Prus.


To już kościół katolicki Wniebowzięcia NMP - barokowy, ale z użyciem pozostałości po budynku średniowiecznym.


Przy zapadającym zmroku kościół wygląda nieco ponuro, ale na widok piernikowego żłobka od razu gęba się śmieje 😏.


2 komentarze: