czwartek, 31 marca 2022

Broumovské stěny - wiosenna zima. A na deser Broumov.

Wstaję o siódmej, co jest dla mnie w górach porą bardzo wczesną. O tej godzinie nie ma szans na śniadanie w schronisku, więc wcinam coś z zapasów, ogarniam się i wyskakuję na zewnątrz. Słońce próbuje się przebijać nad pasem chmur tworzącym ścianę za Szczelińcami.


Panuje cisza i lekki mrozik. Przemykam przez pozbawioną ludzi Pasterkę (Passendorf) i niebieskim szlakiem maszeruję w kierunku granicy.



Przed lasem odwracam się w stronę Szczelińców i stwierdzam, że w sumie mogłem iść przez łąkę, zamiast dookoła.


Po kilku minutach jestem na granicy - na tym odcinku biegnie ona środkiem drogi, a słupki graniczne ustawiono w okresie międzywojennym po obu jej drogach. W wielu przypadkach zostały one wykute w skałach albo w skały je wmontowano.



Obok obelisku z usuniętym napisem wkraczam na stałe na teren Republiki Czeskiej. Mijam wiatę przy Machovským křížu, może zatrzymam się w niej podczas powrotu.


Plan maksimum zakłada przejście dziś przez całe Broumovské stěny (niem. Falkengebirge), z południa na północ. Może jednak być trudny do wykonania, nie wiadomo czy starczy mi czasu i w jakim stanie będą szlaki tam, gdzie nie dochodzi słońce.

Na zdjęciu stary drogowskaz, który był zrozumiały zarówno dla Czechów, jak i Niemców: H to Hejšovina / Heuscheuer, a gwiazda to wiadomo (Hvězda / Stern). Wykuto go prawdopodobnie jeszcze w 19. stuleciu - ten nosi numer jeden, a powstało ich ponad czterdzieści.


Żeby mieć szansę na zrobienie całej trasy muszę pewne miejsca odpuścić, zatem nie wchodzę na Božanovský Špičák (Barzdorfer Spitzberg), ale nie zamierzam pominąć Koruny (Ringelkoppe). Na wielu odcinkach, zwłaszcza tych wśród skał, nadal panuje zima - na razie mnie to cieszy.



Koruna to jedno z tych miejsc, które skrada serce. Po pierwsze - są widoki. Częściowo pod słońce, ale trafiam na obraz pięknych mgiełek za Božanovem i Radkowem (ładnie prezentuje się Radkowski Zalew).
 




Božanovský Špičák, czyli ofiara zbyt ambitnych planów. A pisząc poważnie - Koruna jest według mnie ciekawsza, bo...


...trzeba wspomnieć, co po drugie - obok punktu panoramicznego, mają tu... huśtawkę! Podczas pierwszej wizyty byłem kompletnie zaskoczony na jej widok, teraz szedłem z nadzieją, że nadal istnieje (choć podobno wymieniono ją na nowszy model). Rzecz jasna musiałem z niej skorzystać 😊.


Tego konika ostatnio nie widziałem! Ciekawe, czy też wykuli go Niemcy, czy może to efekt współczesnej działalności?


A tu pamiątki po turystach z XIX wieku. Broumovské stěny były wówczas granicą językową - tereny na zachód od nich (Hronov, Police) zamieszkiwali Czesi, na wschód (Broumov) Niemcy. Ówcześni turyści ryjący w skałach byli przeważnie niemieckojęzyczni.


Wracając do właściwego szlaku zahaczam jeszcze o inny punkt widokowy - jak niemal wszystkie umożliwia on spojrzenie na północny-wschód.



Nieco dalej, już na żółtym szlaku, zahaczam o jedną z najbardziej znanych formacji skalnych. Nazwa  - Kamenná brána - wydaje się tu oczywista.


Stąd najlepiej widać pobliskie Martínkovice, a na horyzoncie mamy Góry Sowie.


Tutaj również uwieczniali się dawni wędrowcy, w tym przypadku niejaki Johann Horanski. A z lewej strony oznaczenie granic dóbr opactwa w Broumovie.


Tempo marszu drastycznie mi spada - powodem jest wspomniana... zima. Śnieg to pikuś, idzie się po nim nieźle i cieszy oko, ale pojawiło się bardzo dużo lodu. Są odcinki przypominające lodowisko, a jeśli dodamy do tego oblodzone kamienie i wykute w nich schody, to mamy lodowisko wielopoziomowe! Czasem można je minąć bokiem, czasem nie - zakładam raczki, walczę z kijkami, ostrożnie stawiam każdy krok. Nie dość, że każdy kilometr dłuży się niemiłosiernie, to zaczynam czuć wszystkie mięśnie, a pod prawym kolanem pojawia się nieprzyjemne uczucie, przepoczwarzające się w ból.


Z ulgą przyjmuję odcinek pozbawiony lodu i śniegu, może dalej będzie lepiej? W jedynym mijanym źródełku uzupełniam zapas wody, gdyż ten ze schroniska szybko się kończy.

W jednym z wąwozów, na przecięciu ścieżek, spotykam pierwszych tego dnia ludzi. Czyli jednak nie wszyscy poza mną wyginęli? Idzie jakaś rodzina, ślizga się na lodzie, a kobieta na mój widok krzyczy zdziwiona:
- O, turysta?!

Gramolę się w górę i dochodzę do szlaku czerwonego - gdybym nie wchodził na Korunę, to mógłbym nim iść aż od samej granicy. Tutaj jest płasko, wiosennie i dość ciepło. Na skraju ścieżki stoją wielkie kamienne formacje, na jednej z nich widać zatarte przez przyrodę oznaczenie z XIX wieku.



Kamenné hřiby.


Znowu pojawia się lód, a po chwili znika. Tym razem udaje się go minąć, lecz chwilę potem muszę ponownie założyć raczki, po czym po przejściu kilkuset metrów je ściągnąć, aby ich nie zniszczyć na kamieniach. I tak kilka razy, non stop.


Skał ci tutaj dostatek.




Supí hnízdo to taras na szczycie skały, prowadzą do niego wykute schody. Mijam się tu z parą zadowolonych emerytów - to pierwsze osoby ubrane jak ludzie wychodzący w góry.



Z góry jest najlepszy widok dzisiejszego dnia - oprócz Broumova można popatrzeć także na Góry Suche, polskie Góry Stołowe, a także na Karkonosze.





Kolejny skalny labirynt, momentami bywa wąsko. Oraz oczywiście na przemian zakładanie i ściąganie raczków.




W lesie wpadam na wystraszonego faceta z dużym kijem w ręku, następnie słyszę odgłosy pracy drwali i wreszcie między drzewami dostrzegam charakterystyczną wieżyczkę z odbijającą słońce gwiazdą. Hvězda (Stern), a więc plan minimum został zrealizowany.


W ciepłe weekendy Hvězda zadeptywana jest przez ludzi, dodatkowo najbliższy przystanek autobusu jest oddalony o zaledwie kilkaset metrów. Obecnie z turystów towarzyszy mi tylko dwójka osób z małym dzieckiem, którzy zrobili sobie spacer od parkingu. Oprócz tego przy kaplicy Matki Bożej Śnieżnej krząta się starsza para i robi porządki. Miałem nadzieję zajrzeć do środka, ale obrzucili mnie niechętnym spojrzeniem, więc zadowoliłem się obserwacją z pewnej odległości.


Podchodzę również pod chatę Hvězda, wybudowaną w szwajcarskim stylu w 1856 roku. Wbrew temu co czasem jeszcze można przeczytać w internecie nie jest to żadne schronisko, ale restauracja lub obiekt imprezowy o nieustalonych godzinach otwarcia. Teraz oczywiście jest zamknięta i działają w niej robotnicy - to typowy czeski obrazek, że albo trafimy gdzieś na tłumy albo jest nieczynne.


Dwujęzyczny drogowskaz. Inicjały wykute w górnej części oznaczają Oesterreichischer Riesengebirgsverein, Sektion Braunau. Musiano go wystawić w czasach Austro-Węgier, bo potem organizacja ta zmieniła przymiotnik w nazwie z "Austriackie" na "Niemieckie". Jak widać - wbrew nazwie działała nie tylko w Karkonoszach.


Byłem ciekaw jak Niemcy rozwiązali sprawę granicy w Broumovskich stěnach po układzie monachijskim - czy wytyczyli ją dokładnie pośrodku gór, tak jak wyglądała granica językowa? Okazuje się, że hitlerowcy byli cwani i praktycznie całe pasmo znalazło się na terenie Rzeszy, a słupki umieszczono na jego zachodnich brzegach, tuż przy czeskojęzycznych wioskach.

Spoglądam na zegarek - jest po godzinie trzynastej. Niby wcześnie, ale przejście do końca Broumovskich stěn oznaczałoby, że miałbym bardzo mało czasu w Broumovie, po którym także chciałbym się trochę pokręcić. W dodatku prawe kolano zaczęło boleć naprawdę i czuję się mocno zmęczony, więc postanawiam skrócić trasę. Póki co siadam na ławeczce, robię krótką przerwę i wyjmuję termos.

Skrócenie trasy oznacza skorzystanie z zejścia na północ po wytyczonym czerwonym szlaku. Jest ono częściowo poprowadzone schodami, więc mam nadzieję, że pójdzie mi w miarę sprawnie.


Nadzieja, jak wiadomo, jest domeną głupich i w moim przypadku umiera już za pierwszym zakrętem: schody są niemal w całości pokryte lodem! A więc znów ubieram raczki, znów ostrożnie stawiam każdy krok, znów zaczynam czuć wszystkie mięśnie i kolano. Powoli, powolutku schodzę w dół...


Na szczęście w dolnej części lód się kończy. Mijam się z parą dwudziestolatków cisnących do góry w jakiś letnich szmateksach na nogach. W duchu życzę im powodzenia. Chwilę potem trafiam na kobietę i mężczyznę z wielkimi psami i mówię "dzień dobry".
- Już się dziś widzieliśmy - informuje babka. Faktycznie, to ich spotkałem jako pierwszych. Ale wtedy mieli ze sobą dwoje dzieci, a teraz dwoje zwierzaków 😃. Nastąpiła jakaś cudowna zamiana po drodze?

Chwila postoju na zdjęcie kaplicy Matki Bożej Śnieżnej, wybudowanej o trzy dekady wcześniej niż kaplica na Hvězdzie, ale też przez opata klasztoru w Broumovie.


Wychodzę w Křinicach (Weckersdorf), w przysiółku Amerika. Na skraju lasu stoi duża odremontowana gospoda, oczywiście nieczynna, więc od razu lecę w kierunku pętli autobusowej. Kawałek dalej przyglądam się kolejnej dużej chałupie, posiadającej klasztorne oznaczenia. Stoi ona niemal dokładnie pod górną kaplicą, co widać z pewnego oddalenia.


Nietypowa, huśtająca się mapa wioski.


Po kwadransie oczekiwania zjawia się busik, którym transportuję się do Broumova (Braunau). Miasto, choć położone na uboczu, przyciąga turystów swymi licznymi zabytkami. Słynie m.in. z barokowego klasztoru (dziś już bez mnichów) oraz z piwa Opat, które - nawiasem pisząc - średnio mi podchodzi. 
Z racji ograniczonej ilości czasu odpuszczam temat zakonników i wysiadam wcześniej pod kościołem Maryi Panny, często uznawanym za najstarszą drewnianą świątynię w Republice Czeskiej. Jego budowa miała nastąpić w 1450 roku, poprzedni spłonął w czasie husyckiego oblężenia.



Pod sobotami urządzono lapidarium. Do wnętrza nie wejdziemy, ponieważ sezon zaczyna się tu dopiero w maju lub czerwcu.


Starsza połowa cmentarza to jedno wielkie muzeum - setki niemieckich nagrobków, niektóre to prawdziwe dzieła sztuki. Na środku wznosi się obelisk z dwugłowym, cesarskim orłem - pamiątka po wojnie austriacko-pruskiej z 1866 roku.



Odwiedzam również rynek pełen kolorowych kamieniczek, upiększony poskręcaną Kolumną Maryjną oraz fontanną. Boczne uliczki również są przyjemne.




Po drodze wpadła mi w oko ciekawa knajpa, gdzie planuję zjeść obiad - jest to połączenie baru i restauracji (Alka - Bar Restaurant). Otwieram drzwi, a tam... pełno! Znajduję ledwie jeden wolny stolik, co prawda z rezerwacją, lecz dopiero na później. Wszystkie inne zajęte, panowie (i kilka pań) dyskutują o polityce, sporcie, czytają gazety, w telewizorze leci jakiś drugorzędny mecz, ktoś świętuje urodziny... A jest środa, godzina piętnasta trzydzieści! U nas o tej porze wszelkie lokale świecą pustkami albo jeszcze nie działają!
Z zestawu obiadowego zamawiam drugie danie z ryżem i do tego IPĘ z małego browaru z Pilzna - pod tym względem różnię się od miejscowych, gdyż ci wlewają w siebie Radegasta 😉.


Półtorej godziny później opuszczam Alka - Bar najedzony, napojony i całkowicie usatysfakcjonowany. Idąc na autobus przekraczam rzekę Stěnava (polską Ścinawkę, a niemiecką Steinę), dopływ Nysy Łużyckiej.


Broumovski dworzec autobusowy znajduje się tuż obok kolejowego i tuż obok... starego dworca autobusowego. Podczas renowacji zostawiono dawne zatoczki i barierki, przegrodzono je chodnikiem, a jedną nową zatoczkę zorganizowano kilka metrów dalej. Modernizacja pełną gębą. Chyba jakiś projektant chciał się wykazać.


W oczekiwaniu na busa kręcę się po najbliższej okolicy. Broumov to ostatnia działająca stacja kolejowa. Kiedyś linia ciągnęła się aż do Ścinawki Średniej, ale od kilkunastu lat nie można dojechać nawet do sąsiednich Otovic. Prowincjonalność dworca zdaje się podkreślać stojący samotnie wagon silnikowy typu 843, czekający na to, aż zjawi się drugi skład, zapnie go i pociągnie w kierunku Meziměstí. Na horyzoncie pięknie prezentują się Szczelińce w kolorach kończącego się dnia.



Zjawia się busik i po kwadransie wyłażę w Božanovie (Barzdorf). Chciałbym kiedyś pokręcić się po tych wioskach na spokojnie. Tymczasem słońce już się przyczaiło, więc idę w kierunku gór z widokami na Božanovský Špičák i Korunę.


Lustruję stare chałupy, robię sobie selfie w lustrzanym odbiciu i wskazuję najbliższy cel - tę oto przełęcz, czyli Machovský kříž.




Na łące spotykam faceta, który z przełęczy schodzi. Zaraz potem zaczyna się las i z każdą minutą robi się ciemniej. Z ciekawostek historyczno-architektonicznych widzę element infrastruktury wodociągowej z niemieckim napisem, oprócz tego gubię jednego raczka (bo znów zrobiło się ślisko), ale cofam się i go znajduję.


Machovský kříž zdobywam szybciej, niż sądziłem, więc siadam we wiacie i otwieram piwo. Dookoła panują kompletne ciemności, a ja mam wizję procesji duchów albo na biało ubranych osób, co może mieć związek z istniejącą tu kiedyś drogą pielgrzymkową do Wambierzyc. Nie wiem, czy wyobraźnia zadziałała, czy jakieś coś podrażniłem, ale jeden ze słupków nagle zaczął jaśnieć; nie sprawdzałem, czy to czasem nie odbicie czołówki, tylko pospiesznie skończyłem puszkę i ruszyłem w kierunku pobliskiego przejścia granicznego.


Po kłodzkiej stronie panuje spokój, więc zwalniam i zaczynam gadać sam do siebie, komentując dzień. I nagle, w momencie przerwy w monologu, z nieodległych skał coś spadło, a potem zatrzeszczały krzaki. Ponownie podkręciłem tempo i powrót do Pasterki zajął mi znacznie mniej czasu, niż poranna trasa w odwrotną stronę 😏.

Pod schroniskiem jestem o dziewiętnastej, czyli o tej porze, kiedy według deklaracji zwija się bufet. Okna są ciemne, a na drzwiach widzę napis "Dziś bufet i kuchnia nieczynna". Ki diabeł? Pukam na zaplecze, aby odebrać klucze z pokoju.
- Niestety, kuchnia nieczynna - potwierdza młody chłopak. - Jutro też będzie zamknięta. Pochorowaliśmy się.
- Wszyscy? - dziwię się, bo wczoraj wieczorem nikt z obsługi nie wyglądał na niezdrowego.
- Noo. tak...
Podejrzane to wszystko. Później dowiaduję się od innego osobnika, że pojawił się... covid. Przynajmniej wskazały go testy z apteki, a że te mogą wskazać dosłownie wszystko u każdego, więc kolejnego dnia cała ekipa udaje się na oficjalne testowanie.
- Pech - kręci głową mój rozmówca. - Zamówiliśmy kupę jedzenia na weekend, a teraz musimy odwołać rezerwacje, bo nie wiadomo, co będzie.
Miałem fuksa, że pozytywne testy nie pojawiły się kilka dni wcześniej - wtedy i wyjazd nie doszedłby do skutku!
Po powrocie do domu sprawdzałem, czy PTTK Pasterka wrzuciła jakieś informacje na swój temat, ale nic, cisza. Sądziłem więc, że to nie koronawirus, schronisko działało. A jednak nie - w sobotę zajrzał tam blogowy znajomy i spotkał się z odmową noclegu, bo "mamy zamknięte". Żadnego wyjaśnienia. To chyba ostatnio taka moda, że jak przed wyjazdem nie sprawdzisz, czy obiekt spod szyldu PTTK jest w ogóle otwarty (nawet w weekend), to możesz obudzić się z ręką w nocniku, bo gospodarze nie palą się z wiadomościami, iż gości się nie przyjmuje.

Natomiast co do tematu górskiego, to jestem niemal całkowicie zadowolony i... ledwo chodzę 😏. Ostatni, północy odcinek Broumovskich stěn liczy niecałe cztery kilometry i jest najmniej atrakcyjny ze wszystkich, lecz i tak muszę go w końcu przejść. Będzie pretekst, aby wrócić.

4 komentarze:

  1. Ależ reklama czeskich knajp ;P
    Widzę, że nie tylko zastanych turystów dopadają kontuzję, to chyba ten słynny SKS ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie kontuzja, to zmęczenie organizmu ;) Prawe kolano od dawna mam słabsze, odzywa się przy jeździe rowerem, no i teraz też się objawiło.

      Usuń
  2. Tereny dobrze mi znane, ale fajnie je zobaczyć w zimowej scenerii. Fajna wycieczka, ale tych oblodzonych odcinków to Ci nie zazdroszczę.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory na wspomnienie, to mnie mięśnie bolą ;) A teraz jeszcze dodatkowo napadało...

      Pozdrowienia!

      Usuń