czwartek, 15 października 2020

Pogodowa ruletka nad Balatonem.

Chyba każdy z nas ma miejsca, do których zawsze z przyjemnością wraca, nawet jeśli był już tam wiele razy. Jak dla mnie niewątpliwie takim miejscem jest Balaton. Nie tyle konkretna miejscowość, ale same jezioro. To nic, że płytkie. To nic, że woda nie czaruje przejrzystością. To nic, że zatłoczone. Sentyment wszystko przebije. Tu przybywałem w czasie swojej pierwszej wizyty na Węgrzech, jeszcze z rodzicami i jakaś taka tęsknota do niego została.

W tym roku nawet nie byłem pewien czy jest sens się nad nie wybierać, bo prognozy pogody straszyły strasznym paskudztwem. Jednak kiedy zobaczyłem ten widoczek, a dopełniało go słońce i niebieskie niebo, wiedziałem, że jedziemy na kemping!


Kompozycja z linią kolejową. Tory są jednocześnie przekleństwem i atutem: biegną bardzo blisko wody zarówno na północnym jak i południowym brzegu, więc z jednej strony niezmotoryzowani łatwo się tu dostaną pociągiem, a z drugiej nieustannie słychać przejeżdżające lokomotywy.


Zanim dotarliśmy ze zdumieniem przyglądałem się wielokilometrowemu korkowi na zachodnim krańcu południowego wybrzeża. Węgrzy budują tam fragment nowej autostrady M76, co w połączeniu z dużą ilością samochodów wracających z plaży spowodowało potężny zator.


Potem ruch zmalał niemal do zera (na zdjęciu góra z nadajnikiem w Fonyód).


Jako ewentualny nocleg miały wypatrzony (tradycyjnie) kemping na południowym brzegu. Kiedyś spało się głównie w Balatonföldvár, rok temu w Zamárdi, tym razem wybrałem Balatonlelle. A przynajmniej tak mi się wydawało...
Problem pojawił się po zjeździe z głównej drogi, gdyż kempingu... nie ma! Jeżdżę tam i z powrotem - żadnego takiego obiektu! Po dobrej półgodzinie główkowania okazało się, iż położony jest on już na terenie sąsiedniej miejscowości - w Balatonszemes. To ogromny obiekt o długości ponad pół kilometra, zarządzany przez molocha Balatontourist.
Pozytywnie zaskoczył nas fakt, iż po 15 sierpnia ceny są niższe, skończył się główny sezon. Negatywnie - że sklep i knajpę zamykano już o 19-tej. Później chyba tylko zostaje iść spać.

Na kempingu tłumów nie ma. W porównaniu z ubiegłym rokiem to jest wręcz pustawo. Turystów z zagranicy prawie w ogóle nie widać: odnotowałem kilka aut czeskich, pojedynczych Niemców z NRD oraz niewiele więcej pojazdów na polskich blachach, głównie z Mysłowic.


Balaton przywitał nas słonecznie, ale tylko czekał, aż zapłacimy i rozstawimy namiot. Nie minęły dwa kwadranse, a niebo mocno się zaciągnęło, zerwał się wiatr. Z północy zaczęła nadciągała ciemność...


Wieczorem po okolicy przewalały się burze. Nie przeszkodziły w kąpieli, woda była ciepła. Pływanie przy czarnym niebie przeszywanym przez zygzaki piorunów to piękne momenty. Dodatkowo rozpierała mnie wewnętrzna radość, że pomimo pieprzonej pandemii, straszenia, grożenia, zamykania i grodzenia, udało się tu przyjechać! 

W nocy grupa węgierskiej gówniarzerii (mentalnej, bo wiekowo na pewno przekroczyli wiek nastoletni) urządzała pijackie koncerty przy całkowicie biernej postawie obsługi oraz innych kempingowiczów. Cóż, sam nie wyskoczę do całej bandy... Na szczęście wino pozwoliło mi w końcu zasnąć.

Kolejny dzień przeznaczony był w całości na relaks. Znowu wita słońcem, więc lecę nad brzeg i siadam na drabince ze słowackim piwem... Jeszcze mało kto się kąpie, na wodzie działają głównie rybni myśliwi.




Około południa wracają ciężkie chmury, pada, a potem leje. Oberwanie chmury, końca nie widać. Jestem wściekły i nawet dzwonię do rodziców, aby się spytać o pobliskie zadaszone baseny. Na szczęście po jakimś czasie znów się przejaśnia... Zabezpieczony dodatkowo namiot zdał egzamin, do środka nie przedostała się ani jedna kropla 😏.



Ale to nie koniec pogodowej ruletki - niebo na północy nieustannie zmienia kolory...



Opróżnianie koszy na śmieci nowatorską metodą.


Wspomniana knajpa kempingowa nie zachęcała ani menu ani cenami, więc poszliśmy późnym popołudniem na spacer po okolicy. Jedną z lokalnych atrakcji jest wypasione przejście przez tory donikąd. Po drugiej stronie chyba planowano chodnik, ale zostało pastwisko.


Udajemy się do Balatonlelle, gdzie widziałem z auta restaurację przy głównej drodze. Drewniana tablica wita w kilku językach, w tym po polsku, ale... "z Bogiem"? To ma być powitanie? Przecież tak nie mówi nawet Grzegorz Braun! Albo użyto kiepskiego translatora, albo ktoś zrobi autorowi dowcip. Przy pożegnaniu nie ma już takiego kwiatka...



Ciekawe czy na Węgrzech także bawiono się w berka? Po węgiersku "berek" ma oznaczać balatońskie nabrzeżne moczary.


Przy restauracją wisi flaga Wielkich Węgier. Jak na lokalizację przy przelotówce lokal oferuje całkiem niezłe żarcie - na przykład talerz różnych mięs.


Otoczenie kempingu jest stosunkowo mało interesujące, delikatnie pisząc. To zadupie oddalone od centrum zarówno Balatonszemes, jak i Balatonlelle. Dominują rzędy domków wakacyjnych, niektóre pewnie całoroczne (ale co tu robić zimą?). Gdy przejdziemy się kawałek w kierunku "śródmieścia" Balatonszemes to trafimy na regionalny ośrodek kulturalny, czyli bufet będący połączeniem spelunki, smażalni ryb i naleśnikarni. Ważne, że piwo mieli tanie i dało się je przełknąć 😏.



Przed końcem dnia pogoda postanowiła się poprawić, zrobiło się nawet romantycznie.





Obok bufetu płynie jeden z licznych kanałów zasilających Balaton. Samo jezioro jest praktycznie bezodpływowe.


W nocy pogoda rzuciła nowe karty do gry, bowiem ponownie padało. Tym razem akurat się ucieszyłem, bo skutecznie zniechęciło to węgierska gówniażerię do darcia ryja. A rano, kiedy trzeba było jechać dalej, pokerowa zagrywka: jest pięknie.


Wykąpałem się w chłodnej jeszcze wodzie, potem pakowanie, siadam za kierownicę, przekręcam kluczyk i... nie odpala. Akumulator! Identycznie jak rok temu, też nad Balatonem i też przy wyjeździe! Deżawi? Moje auto nie lubi Madziarów? W ubiegłym roku pomogli mi krajanie z Mysłowic, teraz... także 😏. Pisałem już, że widziałem kilka wozów z rejestracjami SM i tym razem także podążyłem po ratunek. Pół godziny później można było opuścić kemping.

Przed udaniem się w interior postanowiłem wymienić trochę waluty. Przy głównym skrzyżowaniu Balatonlelle na jednym z budynków wisiała tabliczka z napisem EXCHANCE, lecz mieli jakąś awarię (przynajmniej tak zrozumiałem gestykulację siedzącej w środku kobiety). Przekraczam zatem linię kolejową, aby pokręcić się po centrum. Dworzec wygląda na odnowiony.


"Starówka" Balatonlelle to typowa osada turystyczna, w której nie ma nic przyciągającego wzrok. Trochę sklepików z pamiątkami i tandetą, knajpy, apteka, fontanna ze słabym ciśnieniem... kantoru brak. 


Trudno, pędzimy dalej z dużą ilością euro, a małą forintów. Kierunek tymczasowo wyznaczy nam karetka.


8 komentarzy:

  1. Masz z tym Balatonem jak ja z Tokajem - też wracam co roku. Aż wstyd się przyznać, ale nad Balatonem jeszcze mnie nie widzieli, a wybieram się od lat paru bo i w tamtej okolicy produkują ponoć zacne wina ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wokół Balatony są aż 4 regiony winiarskie, w tym trzy na północy, której prawie nie znam ;) Tokaj fajny, ale gdzie tam się kąpać? Chyba, że w Cisie, widziałem tam jakiś kemping nad rzeką :D

      Usuń
  2. Warto wiedzieć. Oprócz Cisy, do kąpieli masz jeszcze Bodrog.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że chociaż Tobie udało się zrealizować urlopowe plany. Węgry to bardzo fajny wakacyjny kierunek. Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plany miałem nieco inne, musiałem je trochę ograniczyć, ale nie narzekałem, bo wcześniej przecież nie było wiadomo czy gdziekolwiek człowiek pojedzie! Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Połączenie morza i gór to cos wspaniałego. Jak widać Węgrzy w pigułce maja to i to :)
    Pierwszy raz na zdjęciu Cię widziałem z puszką piwa ;) Jakoś od razu mi nie pasowało, ale potem z takim dostatnim daniem to już super!!!
    Pozdrawiam :)
    Mnie zauroczyły miasteczka w Austrii - te blisko Słowenii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przecież z puszkami mam często zdjęcia :)

      Miasteczka w Austrii blisko Słowenii to również może być Burgenland. Albo np. Kraina.

      Usuń