niedziela, 27 września 2020

Burgenland, Bruck, Wiener Neustadt i okolice.

Burgenland jeszcze sto lat temu nie istniał. Jego tereny od wieków stanowiły pogranicze niemiecko-węgierskie, a przynależność państwowa wielokrotnie się zmieniała. Mimo, że od średniowiecza przeważała tam ludność germańska, to w XV wieku król Maciej Korwin włączył je w granice Królestwa Węgier jako "Niemieckie Węgry Zachodnie" i pozostały tam aż do XX wieku. 

Wielka Wojna i upadek Austro-Węgier kompletnie przeorał sytuację polityczną w tym regionie. Przeważający w zachodnich częściach granicznych komitatów Niemcy chcieli trafić do nowej, republikańskiej Austrii, Węgrzy nie chcieli o tym słyszeć. Do tego wtrącili się Czesi, bo prezydent Masaryk wpadł na genialny pomysł utworzenia "słowiańskiego korytarza" długiego na 200, a szerokiego na 80 kilometrów. Powodem miała być liczna grupa mieszkających tu Słowian, a konkretnie Chorwatów, choć praktycznie nigdzie nie stanowili oni większości. Ów korytarz łączyłby Czechosłowację z Jugosławią, a najlepiej, gdyby oczywiście zarządzała nim Praga. Pomysł ten był tak idiotyczny, że nie poparła go nawet Ententa, do tej pory spełniająca prawie wszystkie zachcianki Czechów.

Traktaty międzynarodowe przyznały sporny obszar Austrii - była to mniej niż połowa dotychczasowych komitatów Moson, Sopron i Vas. Wbrew pozorom struktura etniczna była tu dość pokręcona, w przybliżeniu można napisać, iż w miastach mieszkali przeważnie Madziarzy, a na wsiach Niemcy i Chorwaci. Austriacka administracja powinna przejąć władzę w sierpniu 1921 roku, jednak do tego nie doszło. Rok wcześniej zwycięskie państwa drastyczne okroili Węgrów w Trianon, teraz Węgrzy postanowili stawić zbrojny opór. Wybuchło powstanie, oficjalnie będące spontanicznym wystąpieniem mieszkańców, ale po cichu wspierał je Budapeszt. Powstańcy skutecznie odpierali próby austriackich żandarmów i wojskowych, lała się krew, padali zabici. W październiku ogłosili utworzenie własnego państwa Lajtabánság (Palatynatu Litawskiego). Sytuacja stawała się patowa - Austriacy nie chcieli eskalacji, powstańcy nie chcieli kapitulacji. Ostatecznie dzięki mediacji Włoch doszło do porozumienia - samozwańcze państewko uległo rozwiązaniu i znalazło się w Austrii, ale jednocześnie zgodzono się na zorganizowanie plebiscytu w największym mieście - Sopronie - i okolicy. O plebiscycie jeszcze wspomnę w kolejnym wpisie, ale wygrała go strona węgierska, co ustaliło granicę w dzisiejszym kształcie, a to powoduje, iż Burgenland przybrał nietypową postać długiego i wąskiego pasa (w najwęższym miejscu mierzy ledwie... 5 kilometrów 😛).

A skąd nazwa? Początkowo Austriacy używali określenia Vierburgenland (Kraj Czterech Zamków). Chodziło o stolice (zamki) czterech komitatów: Pozsony, Moson, Sopron i Vas. Żaden z nich nie znalazł się w granicach Austrii, więc nazwę tę można było uznać za kontrowersyjną i wyrażającą pretensje terytorialne, zatem skrócono ją do Burgenlandu (Kraj Zamków). W tym przypadku nie ma żadnych niedomówień, gdyż faktycznie zamków w landzie jest sporo.

Właśnie Burgenland wybrałem jako pierwszy rejon do zwiedzania podczas tegorocznego urlopu. Granicę austriacko-słowacką przekraczamy na dawnym przejściu Petržalka-Berg. To jeszcze nie Burgenland, ale kraj związkowy Dolna Austria, więc granica jest w tym miejscu niezmieniona od kilku wieków. Pamiątkę po starych czasach stanowi historyczny słup graniczny. Pokazuje on odległość do Wiednia na Stephansplatz (55 kilometrów) oraz do Bratysławy (Pressburga) na Michaelerplatz (8 kilometrów; szczerze pisząc nie wiem, o który plac chodzi, może o okolice Bramy Michalskiej?). Górną część zajmował zapewne kiedyś cesarski orzeł, teraz skuty.


Dawniej było to główne przejście drogowe między Słowacją i Austrią, dziś mieści się na nim kasyno Monaco obok którego kręcą się grupki panów o śniadej cerze. Zaraz za nim działa komis samochodowy, a na horyzoncie ciągną się zabudowania bratysławskich osiedli.


Wjeżdżamy w głąb Austrii i po kilku kilometrach jesteśmy już w Burgenlandzie. Zatrzymujemy się na kolejnej granicy, tym razem z Węgrami, skąd podchodzimy do trójstyku austriacko-węgiersko-słowackiego.


Trójstyki są atrakcją turystyczną, zatem podchodzą lub podjeżdżają tu na rowerze ludzie ze wszystkich trzech krajów (najgorsze dojście jest od Słowaków). Dookoła postawiono liczne rzeźby stworzone z pozostałości "Żelaznej kurtyny", natomiast ja robię sobie unikalne zdjęcie w trzech państwach na raz: lewa noga w Austrii, prawa na Słowacji, a tyłek na Węgrzech 😛. Jak policzyłem, zaliczam w ten sposób szósty trójstyk w życiu.


Słowacki słupek z numerem pierwszym.


Austriackie słupki oznaczono datą 1922. Choć ogólny przebieg granicy wyznaczono rok wcześniej, to później musieno dokładnie określić szczegóły (jak wiadomo, diabeł tkwi głównie w nich).


Obok trójstyku funkcjonuje małe przejście węgiersko-austriackie, na razie jednak do Madziarów się nie wybieramy, a przemykamy bocznymi burgenlandzkimi drogami. Pogoda nas nie rozpieszcza, niebo zachmurzone, lecz przynajmniej nie pada.


W niemal każdej wiosce stoi Pomnik Poległych. Często przybierają postać okazałej kompozycji rzeźbiarskiej z żołnierzem pocieszanym przez kolegę lub cywila. Poniżej obiekt w Zurndorf (węg. Zurány).


Jak już pisałem, Burgenland zamieszkują też Chorwaci, uciekający kilka wieków temu przed Turkami. Ich społeczność szacuje się 80-120 tysięcy, choć spis wykazał jedynie niecałe 20 tysięcy (6% mieszkańców landu). W Neudorfie (Novo Selo,  Mosonújfalu) stanowią nieco ponad połowę.


Obok Parndorfu skręcamy w pola. Nie jestem pewien, czy w ogóle można tam było jeździć autem, gdyż widziałem tylko znaki dla rowerów, ale z drugiej strony nie spotkałem wyraźnego zakazu.


Między autostradą a kapustą wystają pozostałości willi z czasów rzymskich. Było to spora rezydencja (34 pomieszczenia), prawdopodobnie wybudowana przez celtyckiego księcia, którego rodzina uległa romanizacji.


Ciężko tu dostrzec oryginalne fragmenty, wydaje się, że wszystko przykryto współczesnymi kamieniami. Znalezione mozaiki oraz inne artefakty prezentowane są w muzeum w Eisenstadt.


Kilka kilometrów dalej leży Bruckneudorf. Historycznie to przedmieścia Brucku an der Leitha (Brucku nad Litawą), miasta w Dolnej Austrii. W czasach Habsburgów nikomu nie przeszkadzało, że jedna część miejscowości znajduje się w Austrii, a druga na Węgrzech. Po wojnie stało się to problemem, lecz - jak wiemy - Burgenland dostał się pod władzę Wiednia. Austriacy uszanowali dawny podział i formalnie Bruckneudorf jest osobną gminą i w osobnym landzie, choć w praktyce stanowi z Bruckiem całość, a na jego dworcu kolejowym wiszą tablice "Bruck an der Leitha".

Węgrzy nazywali go Királyhida i w tej formie występuje w słynnej powieści Jaroslava Haszka o Szwejku:
Bruck nad Litawą jarzył się światłem tak samo, jak na drugiej stronie rzeki jaśniała Kiraly Hida. W obu miastach, austriackim i węgierskim, grywały kapele cygańskie, jarzyły się okna kawiarń i restauracji, śpiewano i pito. Miejscowe mieszczuchy i urzędnicy przyprowadzali do kawiarń i restauracji swe żony i dorosłe córki, a cały Bruck nad Litawą razem z Kiraly Hidą nie był niczym innym, tylko jednym wielkim bajzlem (burdelem 😏).

W Brucku stacjonował pułk głównego bohatera, którego wysłano na węgierską stronę w poszukiwaniu pewnej damy, co zakończyło się karczemną awanturą i uliczną bijatyką. Jej efektem było aresztowanie Szwejka oraz artykuły w prasie:
Co sobie myśli obca hołota w naszej węgierskiej ojczyźnie, najlepiej świadczy to, co się stało niedawno w Kirlay Hidzie, tej wyspie węgierskiej nad Litawą. Jakiej narodowości są żołnierze z pobliskiego obozu wojskowego w Brucku nad Litawą, którzy napadli i poturbowali tamtejszego obywatela i kupca pana Gyula Kakonyi? 😛

Śladów Szwejka próżno tu szukać i nie to było moim zamiarem (choć książka niewątpliwie zwróciła mą uwagę na Bruckneudorf/Királyhidę). Przyciągnął mnie jedyny w Austrii pomnik Franciszka Józefa, przedstawionego jako król Węgier. Spodziewałem się niewielkiego postumentu, a okazał się gigantem!


Granicę pomiędzy Bruckiem a jego przedmieściem wyznacza w przybliżeniu Litawa (Leitha, węg. Lajta). Skromny dopływ Dunaju od średniowiecza umownie oddzielał krainy austriackie od węgierskich, a w XIX wieku dwie części Austro-Węgier, które od rzeki potocznie nazywano Przedlitawią i Zalitawią.


Użyłem słowa "w przybliżeniu", gdyż poniższa mapa pokazuje, iż ta granica czasem trochę odbija od koryta rzeki. W centrum biegnie ona przed mostem.



Bruck jest znacznie większy od swego byłego przedmieścia i posiada starówkę z resztkami obwarowań. O ile na rynku kręci się trochę ludzi i samochodów, o tyle na bocznych ulicach pustki...



Ungarnturm, jedna z zachowanych wież obronnych.


Wracamy do Burgenlandu. Za Parndorfem wyrasta nagle w polu "zabytkowe" miasteczko. To centrum handlowe stylizowane na minione wieki, ciągle w rozbudowie.


Późnym popołudniem pogoda zaczyna się poprawiać, kręte szosy wśród winnych wzgórz w okolicach Jeziora Nezyderskiego pokonujemy w nieśmiałych promieniach słońca. Gęba się człowiekowi cieszy i tylko na chwilę rzednie mi mina, gdy mijamy starego Volkswagena Transportera ze sprasowanym czołem! Kierowca zaklinował się w środku i przerażeni pasażerowie próbowali go wyciągnąć z rozwalonego auta.


Burgenland ponownie odwiedzamy po dwóch dniach. Tym razem aura znów pokazuje nieprzyjemne oblicze, bo całą noc lało jak z cebra, pada także rano. Dopiero przed południem przestaje, mniej więcej w wiosce Sieggraben (chor. Sigrob, węg. Szikra). Zatrzymuję się, aby sfotografować kościół z nietypowym Pomnikiem Poległych w kształcie bramy.


Prezentacja najmłodszych obywateli 😏.


Drogi są tutaj momentami dość kręte, z licznymi podjazdami i zjazdami. Ale trudno się dziwić, jesteśmy bowiem w... Alpach. Kojarzone z tymi najwybitniejszymi szczytami mają też bardzo dużo grup górskich, których wysokość nie przekracza kilkuset metrów. W tym przypadku to część Alp Centralnych o przydługiej nazwie Randgebirge östlich der Mur (Góry na wschód od rzeki Mury). Po wielogodzinnych deszczach szczyty otaczają chmury.


Jako jeden z głównych celów dzisiejszego dnia wybrałem Wiener Neustadt. Miasto założono w XII wieku i, podobnie jak Bruck, też leży tuż za Burgenlandem, w Dolnej Austrii. Najbardziej interesuje mnie w nim Terezjańska Akademia Wojskowa (Theresianische Militärakademie), jedna z najstarszych tego typu szkół na świecie. Kształci przyszłych żołnierzy od czasów Marii Teresy z dwiema krótkimi przerwami: w okresie pierwszej republiki austriackiej (tymczasowo przeniesiono ją do Enns) i przez kilka lat po II wojnie światowej. Jej siedzibą jest średniowieczny zamek, później odpowiednio przebudowany.





Plakaty reklamują austriackie wojsko. Chłopaków z Bundesheer spotkałem już na przejściu granicznym, wypatrywali wirusa. Biorąc pod uwagę stan ichniejszej armii to chyba jedno z niewielu zadań, do których jeszcze się nadaje.


Zamek otaczają nowsze zabudowania wzniesione przez III Rzeszę. W 1938 roku w czasie Anszlusu ówczesny dowódca akademii generał Rudolf Towarek (urodzony w Krakowie) stawił symboliczny opór aneksji, przez kilka dni nie wpuszczając hitlerowców na teren szkoły, co było chyba jedynym takim przypadkiem. Nie złożył także przysięgi na wierność Führerowi, więc zmuszono go do odejścia na emeryturę, lecz nie spotkały go żadne represje, a nawet pozwolono mu nadal używać austriackiego munduru.


Za zamkiem położony jest duży park ze sporą ilością pomników. Jednym z najciekawszych jest ten upamiętniający Franciszka Józefa, najbardziej okazały z tych, które dotychczas widziałem. Ponoć po proklamowaniu republiki zakryto go na wiele lat deskami, aby chronić przed zniszczeniem.


Pomnik Marii Teresy z dzieciakami bardzo emocjonalnie podchodzącymi do robienia im zdjęć 😏 (na szczęście nikt mnie nie ścigał jako pedofila).


Popiersie grafa Kinsky'ego, przełożonego akademii na przełomie XVIII i XIX wieku.


Alejka wojskowych Republiki Austrii. Ponieważ państwo to nie bierze udziału w żadnych konfliktach zbrojnych, więc lista nazwisk jest krótka i prawie wszystkie zgony to ofiary wypadków oraz katastrof lotniczych.


Zawsze miałem słabość do oryginalnych budek wartowniczych 😏.


Na starówkę również trzeba zajrzeć. W końcu znowu wyszło słońce i rynek ładnie prezentuje się ze swoimi kolorowymi kamienicami. Szkoda tylko, że wszystkie budki z jedzeniem były w niedzielę zamknięte.




Katedra z 12/13go stulecia, w przeszłości główny kościół zlikwidowanej diecezji Wiener Neustadt.



Wnętrza są nieco surowe, ale można w nich dostrzec kilka ciekawych rzeczy. Na przykład fresk w nawie głównej, datowany na rok 1279. Sądzę, że z podobnego okresu pochodzą te znad drewnianych foteli.



"Chrystus zerkający do smartfona" - przynajmniej ja miałem takie skojarzenie patrząc na rzeźbę.


Niespodziewanie odkrywam, że na jednym z bocznych ołtarzy czai się tęcza! Zgroza, deprawują dzieciaki idące do pierwszej komunii!


Na zewnątrz romański portal, przez który wchodziliśmy i wychodziliśmy.


Drugą odwiedzoną świątynią w Wiener Neustadt był kościół Neukloster przy klasztorze cystersów z XV wieku. Z ulicy ciężko go objąć, zatem wrzucam jedynie ujęcie ze środka.


Na koniec przeżywamy niespodziewaną nerwówkę! Samochód zostawiliśmy na piętrowym parkingu. Pobrałem bezpłatny bilet i, tak jak na Śląsku i w Polsce, zostawiłem go w aucie. Wracając na parking odbijamy się od zamkniętych drzwi! Okazało się, że bilet był kluczem... No fajnie, co teraz? Naciskam przycisk "pomocy", lecz nikt nie reaguje... Na szczęście przyszło jakieś starsze małżeństwo i weszliśmy razem z nimi, ale co zrobilibyśmy w nocy? Człowiek uczy się całe życie...


Opuszczamy Wiener Neustadt i ponownie jedziemy przez Burgenland. Co rusz pojawiają się małe winnice i rzędy drzew owocowych, pięknie komponujące się z zalesionymi wzgórzami. 



Zahaczamy o Eisenstadt, lecz to opowieść na inny dzień. W Trausdorfie an der Wulka (Trajštof, Darázsfalu) na rondzie rozprasza kierowców formacja rzeźbiarska nawiązująca do jakiejś bajki (gęsi, dzieweczka...). W wiosce niewielką większość stanowią Austriacy, trochę mniej jest Chorwatów i na dokładkę kilkudziesięciu Węgrów.




Czas pożegnać się z Burgenlandem, bo dotarliśmy do granicy z Węgrami. Już z daleka błyszczą kamizelki dzielnych austriackich żołnierzy, niektórzy na ich widok gwałtownie zawracają. Dzisiaj stoją jeszcze bezczynnie (nie straszą ludzi karabinami jak polskie wojsko), lecz jutro poniedziałek i wtedy się zacznie: Austria wprowadza obowiązkowe testy i kwarantannę dla swoich obywateli przybywających z Chorwacji. Oznaczać to będzie gigantyczne korki i czas oczekiwania przez wiele godzin - tu pewno tak źle nie było, lecz na drogach ze Słowenii niektórzy czekali pół dnia (dosłownie!).


Zaraz za tablicami z unijnymi gwiazdkami skręcam na łąkowy parking. Przejście Fertőrákos - Sankt Margarethen jest boczne i mało uczęszczane, ale historyczne, bo można napisać, że właśnie w tym miejscu zaczął się rozkład Żelaznej kurtyny. Przypomina o tym park po węgierskiej tronie.


Latem 1989 roku na Węgrzech przebywały dziesiątki tysięcy Niemców z NRD. Niby nic niezwykłego, kraj gulasza był jednym z ich ulubionych kierunków wakacyjnych (inna sprawa, że za dużego wyboru nie posiadali), ale tym razem sytuacja wyglądała inaczej, gdyż... nie mieli oni zamiaru wracać po urlopie do domów. Liczyli na przedostanie się przez Austrię do Niemiec zachodnich, ale nadal ograniczała ich granica węgierska. Dla Węgrów, którzy zaczynali właśnie transformację z demokracji ludowej w demokrację prawdziwą, sytuacja ta była coraz bardziej uciążliwa. Teoretycznie powinni odsyłać enerdowców do Honeckera, lecz nikt nie miał zamiaru tego robić. Węgierski premier już wiosną nakazał "rozmiękczyć" umocnienia graniczne (części do nich kupowano od kapitalistów 😛), pozwolił swoim obywatelom swobodnie podróżować w dowolny kierunek świata, przecięto także symbolicznie drut kolczasty. Aby pozbyć się problemu niemieckich uchodźców (do których dołączyli liczni Rumuni) postanowiono uciec się do podstępu. Węgierska opozycja oraz politycy z Austrii i Niemiec, którym przewodził Otto von Habsburg, ostatni następca tronu austro-węgierskiego, uzgodnili zorganizowanie 19 sierpnia na północ od Sopronu "pikniku paneuropejskiego". Władze to zaakceptowały i zgodziły się na trzygodzinne otwarcie granicy, formalnie tylko dla Węgrów i Austriaków, żeby mogli wspólnie świętować. Jednocześnie po cichu rozpuszczono wici wśród enerdowców, że wtedy nadarzy się okazja do ucieczki. Pogranicznicy węgierscy otrzymali rozkaz nie interweniowania.
Co prawda pogoda się nie popisała i zaczęło padać zanim jeszcze uczestnicy pikniku upiekli kiełbaski, ale siedmiuset Niemcom udało się przedostać bezpiecznie do Austrii. Honecker rzucał gromy, Wielki Brat w Moskwie zachował spokój, więc dalej potoczyło się już jak z płatka - we wrześniu Węgrzy całkowicie otworzyli granicę. Cichy sojusz zachodnich polityków, Habsburga, węgierskich opozycjonistów i komunistów, a nawet węgierskiej bezpieki, dobił gnijący system.

Przy drodze ustawiono symboliczne drzwi z symbolami unijnymi. W parku wybudowano wiatę charakterystyczną dla węgierskich dachów z Siedmiogrodu, jest pomnik oraz wieża strażnicza z tamtych czasów.





Na tablicach opisano historię upadku komunizmu. W blaszanym pawilonie rzeźby ludzi wygrażają zamkniętej bramie, zachowano fragment zasieków. Przyprowadzałbym w to miejsce wszystkich tych, którym nieustannie marzą się stare, dobre czasy zamkniętych państw.





Z przejścia mamy rzut beretem do Sopronu. Mieście temu poświęcę kolejny przydługi wpis 😏.


------

Obszernie o historii Burgenlandu i okolicznościach jego przyłączenia do Austrii można przeczytać pod tym linkiem.

11 komentarzy:

  1. Bardzo fajna opowieść o egzotycznych (dla mnie) miejscach. No i dzięki za Terezjankę - jakoś nigdy nie widziałem jej zdjęć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, rozgadałem się ;) Ale uznałem, że trzeba trochę nakreślić historię tego regionu, bo to sporo wyjaśnia.

      Terezjańska interesowała mnie od dawna, w końcu tyle wojskowych sław wypuściła.

      Usuń
    2. Choć akurat najlepszy austriacki generał z frontu apenińskiego I wojny światowej jej nie kończył.
      Kojarzysz ten żart? :-)

      Usuń
    3. Luigi Cadorna. To włoski żart. :-))

      Usuń
    4. Włosi w ogóle nie mieli w tej wojnie generałów, którzy odnieśliby jakieś większe sukcesy, więc takich kawałów mogliby opowiedzieć więcej :D

      Usuń
  2. Fajne są te opowieści! Razem z Bubą jakoś też trzymacie Forum Sudety na kroplówce :-))
    Pozdrowienia!
    Zb

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze paru dzielnych wojowników na sudeckim się znajdzie do tej kroplówki ;) Pozdrawiam również :)

      Usuń
  3. O, trochę bardziej "swojskie" klimaty tym razem :D Przez Wiener Neustadt przejeżdżałam milion razy, ale jeszcze nie zdarzyło mi się tam wysiąść... :) Czekam teraz jeszcze na Twoją relację z Sopronu, ciekawi mnie, co Ci najbardziej wpadło w oko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rejonu nie znałem, ale z przyjemnością przeczytałem. Jak zawsze nie zabrakło ciekawych odniesień historycznych :)

    OdpowiedzUsuń