wtorek, 25 lutego 2020

Jawor, Grobla i Pogórze Kaczawskie.

Zima, nie zima, ale w góry chodzić trzeba. Zwłaszcza, jeśli to taka zima jak w tym roku: śniegu jak na lekarstwo albo w ogóle go brak!

Nowy rok znowu zacząłem od Sudetów, tym razem po wielu latach przerwy zajrzałem na Pogórze Kaczawskie. Niziutkie to pasmo, najwyższy szczyt osiąga ledwie 501 metrów, ale wiele ciekawych tu miejsc, podobnie jak w położonych dookoła miejscowościach.

W piątkowy poranek wychodzę w Jaworze (Jauer). Leży on co prawda poza samym Pogórzem, lecz bardzo blisko. Przy odnowionym dworcu wita mnie świeży smród z kominów. Fuj!


Jawor to miasto z bardzo długą historią, po raz pierwszy wspomniano je już na początku XI wieku. Z tego też powodu zachowało się w nim wiele zabytków, ale większość jest zaniedbana.

Najpierw podchodzę pod kościół św. Marcina, gotycko-renesansowy. Otaczają go resztki murów obronnych, a z farą spaja kamienny łącznik.




Mijane kamienice robią raczej posępne wrażenie, remonty od dawna je omijają. Na jednej z nich zwraca uwagę szyld "spółdzielni pracy krawieckiej". Dziś "obrońców pokoju" to ciężko znaleźć na świecie i w Polsce.


Niewątpliwie najcenniejszy obiekt to Kościół Pokoju. Świątynia jest efektem ustaleń traktatu pokojowego z 1648 roku. Kończył on wojnę trzydziestoletnią; katolicki cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego pod naciskiem ewangelickich Szwedów pozwolił swoim luterańskim poddanym wybudować trzy kościoły na Śląsku. Mogli oni używać jedynie nietrwałych materiałów, budynki nie posiadały wież i dzwonów, lokowano je poza granicami miast. 


Kościół został wpisany na listę dziedzictwa UNESCO, podobnie jak ten ze Świdnicy (kiedyś był jeszcze głogowski, ale spłonął po kilkuset latach). Niestety, poza sezonem można do niego zajrzeć tylko w czasie nabożeństw, a te odbywają się w niedzielę. Pozostaje mi jedynie podziwianie zewnętrzne.



Wieżę dobudowano później, o czym świadczy jej zwieńczenie z datą 1708 i (prawdopodobnie) cesarskim dwugłowym orłem.


Maszeruję na rynek. Otaczają go wiekowe kamienice, ale stojące wszędzie samochody nadają mu klimat wielkiego parkowiska.



Ratusz wzniesiono pod koniec 19. stulecia w miejscu poprzedniego, zniszczonego przez pożar. Z pierwszej konstrukcji ocalała tylko wieża.


Tereny na południe od głównego placu wyglądają mniej reprezentacyjnie...


Kaplica (kościół) św. Wojciecha. Oryginalnie była to synagoga, ale w XV wieku Żydów z Jawora wygnano, a bożnicę przekazano chrześcijanom. 


Dawny zespół klasztorny bernardynów, obecnie Muzeum Regionalne.


Ulica Chopina (kiedyś Schützenstraße). Ktoś stawia coś na starych murach. Kawałek dalej rząd wysokich kamienic, kiedyś pewnie eleganckich.



Wkraczam do Parku Miejskiego. Od 1911 roku jego patronem był Brunon Fuchs, żydowski kupiec, który wyłożył tysiące marek na jego rozbudowę. Oprócz nazwy uhonorowano go kamienną ławeczką.


Dwa inne parkowe pomniki: Friedricha Ludwiga Jahna (polityka, publicysty, ojca gimnastyki sportowej) oraz niezidentyfikowany, pewnie z okresu PRL-u. W tym pierwszym przypadku ostał się tylko cokół ze śladami po usuniętych napisach i płaskorzeźbie.



Za parkiem, granicząc z nowo powstającym osiedlem, umiera cmentarz żydowski. Zaniedbany, zarośnięty, pełen śmieci. Założono go w 1814 roku, jest wpisany na listę zabytków.



Opuszczam Jawor ulicą Mickiewicza (Hirschbergerstrasse). Już pisałem na początku, że Jawor ma liczne pamiątki z przeszłości i potencjał do przyciągania turystów, lecz, jak to zazwyczaj na Dolnym Śląsku bywa, dużo jeszcze można by wyremontować. 

Kolejną miejscowością są Paszowice (Poischwitz). Na opłotkach stoi jakiś dawny zakład z pochylonym kominem.


Widok na Pogórze Kaczawskie. Trzy, cztery kilometry przez pola.


Na zakręcie miała znajdować się czynna restauracja. Oczywiście zastałem drzwi zamknięte na głucho! Cholera, już południe, a chętnie bym coś zjadł. Zły i spocony idę główną drogą mijając poniemieckie domy oraz przedstawicieli socjalistycznej myśli technicznej.



Nagle widzę reżimową stację benzynową, a obok niej przybytek o intrygującej nazwie "Sawana" (sądziłem, że słowo to pisze się przez dwa "n" 😏). Bez namysłu włażę do środka. Wystrój spelunkowaty, gra muzyka. Piwo tanie (i ciepłe), mają jedzenie. Zamawiam świeżynkę i delektuję się chwilą.


Myślę nad resztą dnia. Opcje są dwie: trasa dłuższa i krótsza. Już właściwie przekonałem sam siebie, aby dostać się w góry jak najszybciej i zdążyć do celu przed zmrokiem, ale potem wołam w duszy: 
- No nie, tak nie może być. Przejechałem kawał drogi, pora młoda (ledwo minęła 12-ta), więc trzeba wykorzystać tę sytuację.

Następny odcinek zamierzam pokonać stopem, gdyż prowadzi drogą wojewódzką, właściwie bez żadnego pobocza. Wychodzę kawałek za skrzyżowanie i zrzucam plecak w jedynym miejscu nadającym się na łapanie okazji. Patrzę na pusty asfalt i zastanawiam się, ile spędzę tu czasu...


Przemyka pierwszy samochód. Pojawia się drugi i... staje! Podwiezie mnie kierowca z Wielkopolski. Wpada w Sudety często, dziś jeździ służbowo.

Początkowo planowałem jeszcze wizytę w Wiadrowie (Wederau), ale ostatecznie trafiam do Kwietników (Blumenau). Wysiadam akurat pod kościołem Józefa Oblubieńca.


Kręcę się po przetrzebionym cmentarzu pilnie obserwowany z okna najbliższego domu. Na ścianach świątyni przymocowano epitafia ze zdeformowanymi sylwetkami; może kosmici?



Na mojej mapie zaznaczono w Kwietnikach pałac, lecz ten przestał istnieć po ostatniej wojnie. Przetrwały zabudowania gospodarcze folwarku, w stanie bardzo słabym. Do jednego z budynków wchodziło się pomiędzy kolumnami.




Przede mną dwukilometrowy kawałek asfaltu do Grobli (Gräbel). Może znowu czymś podjadę? Pojawia się samochód i nawet się zatrzymuje, ale jest pełen... zakupów. To chyba właściciel pensjonatu, szykuje się na imprezę. Gdybyśmy byli na środku pustyni albo puszczy, to jakoś bym się zmieścił pomiędzy różne towary, ale przy tak krótkim odcinku nie będziemy kombinować.
A potem nic już nie jechało.


Grobla to najmniejsza wioska gminy, zamieszkuje ją niecała setka ludzi. Podczas mojej poprzedniej (i jedynej) wizyty na Pogórzu Kaczawskim nocowaliśmy w niej, w drewnianej "Chatce Poganka". Dziewięć lat temu, zlot forum sudeckiego, piękne czasy. Mało wtedy przyglądałem się samej Grobli.

Na jej skraju stoi Pomnik Poległych. Nazwiska żołnierzy wydrapano, zachował się tylko Krzyż Żelazny.



W "centrum" mamy pałac, od pewnego czasu remontowany przez prywatnych właścicieli. Możliwe, że właśnie tam kierował się mój niedoszły podwoziciel, gdyż w środku działa pensjonat.


Kościół św. Anny pochodzi z XV i XVI wieku, choć na pierwszy rzut oka myślałem, iż jest młodszy. To przez gładkie, świecące się ściany zewnętrze, środek zdradza dłuższą metrykę.



Pod płotem ułożono kilka połamanych płyt cmentarnych oraz zieloną, uśmiechniętą figurę kobiety.


Niebo się rozpogodziło, w końcu wyszło słońce. Robię sobie przerwę i siadam na przystanku. Wkrótce dołącza do mnie miejscowy (choć rodem z Górnego Śląska), który czeka na córkę dowożoną gimbusem (inne autobusy tu nie docierają).
- Dobrze, że przyjechałeś dzisiaj - mówi. - Dwa dni temu skończyło się kolejne polowanie, strzelali wszędzie dookoła. Co chwilę zjeżdżają myśliwi, całe przyczepy zwierząt wywożą z lasów.
Nie ma co, piękny sport...

Chwilę gadamy, po czym każdy idzie w swoją stronę. Spacer przez dosłonecznioną wioskę od razu stał się przyjemniejszy.


Czerwony szlak wprowadza mnie wreszcie na Pogórze Kaczawskie. Człowiek nie może uwierzyć, że mamy styczeń...


Wiem, że wiele osób taka pogoda cieszy, ale dzięki niej można spodziewać się jeszcze większej suszy niż ostatnio. A potem będzie płacz, że pietruszka taka droga i wody nie ma... Jedyny plus braku śniegu to bezproblemowe pokonywanie kolejnych metrów, nie zakopiemy się.

Na polance widoki w kierunku wschodnim: horyzont mocno zaciągnięty, chmury tak łatwo nie odpuszczą.


Nagle w lesie słyszę... strzały. Nie pojedynczy, całe kanonady! Czyli jednak nie przestali grasować dwa dni temu, dziś też trwa jakieś polowanie. A będzie coraz gorzej! Niedawno parlament uchwalił prawo powodujące, że lasy i pola staną się de facto prywatnym folwarkiem nielicznej kasty morderców zwierząt. Pod pozorem walki z ASF zezwolono m.in. na używanie tłumików oraz karanie ludzi, "przeszkadzających w polowaniu", czyli na przykład spacerujących po lesie czy zbierających grzyby. Oznacza to, że już niedługo swobodne przebywanie w przyrodzie, nawet tam, gdzie o ASF nikt nie słyszał, będzie mocno utrudnione. Wystarczy wbita tablica z napisem "Uwaga, polowanie" i trzeba będzie się wycofać, inaczej grozić nam będzie w najlepszym razie mandat, a w najgorszym oberwanie kulką od zwyrodnialców z flintami. Masakra...

Najbliższe wzniesienie to Radogost (niem. Janusberg), mierzące całe 398 metrów n.p.m.. Nazwy w obu językach sugerują, że być może czczono na nim kiedyś przedchrześcijańskich Bogów. Obecnie teren został starannie spryskany wodą święconą, więc nic nam nie grozi 😛. Na szczycie znajduje się wieża widokowa z końca XIX wieku, wybudowana w modnym wówczas stylu "średniowiecznym". Niemcy ustawili także drewnianą altanę dla turystów, lecz ta nie przetrwała próby czasu.



Wbiegam na górę po kamiennych schodach. Widoki jakieś są, nawet całkiem sympatyczne. Z jednej strony płaska okolica z Paszowicami i Jaworem, otaczającymi Pogórze. Na polach można dostrzec również ślady okopów z I wojny światowej.





To północna strona: zarośnięte Kaczawskie i samotne gospodarstwo.



Na południu pojawia się akcent górski: chyba Trójgarb i Chełmiec w Górach Wałbrzyskich.


Schodząc z Radogosta znowu słyszę strzały. A w dole trafiam na ścinkę drzewa - oczywiście powalone kłody leżą akurat na szlaku! Coraz rzadziej zdarza mi się iść polskim szlakiem i nie napotkać żadnych przeszkód: jak nie strzelający wariaci to uprzejmi drwale.

Przecinam potok Paszówka oraz drogę i zaczynam się gramolić na kolejne wzgórze - Bazaltową Górę (Breiteberg). Jest o 30 metrów niższa od Radogasta.


Zgodnie z nazwą mijam nieczynny kamieniołom bazaltu.


Dzień powoli się kończy...



Na szczycie także stoi wieża widokowa. Mniejsza od poprzedniej, w dodatku jakiś czas temu usunięto jej najwyższą kondygnację, więc z góry obejrzymy tylko las. Ktoś upiększył wejście rysunkami Polski Walczącej.



Eleganckie i trwałe tabliczki z nazwą góry.


Znów muszę zejść, przeciąć drogę i wdrapać się na niedużą górkę Rataj (Ratschberg). Na zboczu można podziwiać pomnik przyrody "Małe Organy Myśliborskie", lecz z powodu coraz większej szarzyzny rezygnuję z nich i idę dalej.

Ze skraju lasu gapię się w kierunku Jawora, w którym pali się coraz więcej świateł.




Przede mną Myślibórz (Moisdorf). Wioska nieduża, lecz posiada restaurację, do której zaglądam na obiad.


Końcową część dzisiejszej trasy pokonuję już mocno wieczorną porą. Przechodzę obok przypałacowych zabudowań gospodarczych - o ile sam pałac został wyremontowany, to te nadal niszczeją.



Na skraju Chełmca (Kolbnitz) spotykam wbitą przy drodze tablicę ostrzegającą o polowaniach. Postawili sobie coś takiego i zadowoleni...

Zostało mi jeszcze kilka kilometrów do Raczyc (Rätsch). To osada w środku lasu z kilkoma domostwami i miejscem dzisiejszego noclegu - Chatką Pod Lipą. W Kaczawach nie znajdziemy schronisk, więc jedną z alternatyw są takie obiekty, zarządzane przez gminę lub PTTK (w tym przypadku z Jawora). Drewniana, na parterze stoi wielki stół, jest kominek, na piętrze materace do spania. Prąd dodatkowo płatny, wody brak, a na zewnątrz czeka wychodek. Warunki trochę spartańskie, ale jakże klimatycznie. A całość miała kosztować bodajże 200 złotych za cały weekend.

Przybyłem tu, gdyż zlot (spotkanie) robiła Buba z ekipą, której część znam. Kilka osób już w środku urzęduje, niektórzy dotrą dopiero jutro.


W sobotę towarzystwo łaziło po okolicy, natomiast ja (jako jedyny dotarłem w piątek z buta) pilnowałem chatki. Wieczór i noc upłynęła bardzo miło.


Chatka w niedzielny poranek.


Powrót miałem komfortowy, bo po raz pierwszy skorzystałem z podwózki słynnego niebieskiego busa Buby i Toperza 😉. Przy okazji zaliczyliśmy kilka zrujnowanych pałacyków i kościołów.


Początek górskiego sezonu okazał się bardzo udany. I tylko trochę tego śniegu mi brakowało. Na szczęście w lutym nadrobiłem sobie jego niedosyt 😊.

2 komentarze:

  1. Hm... same rozrywki. Pogórze Kaczawskie kojarzy mi się z rozwaloną misą olejową auta na trasie rajdu motocyklowego, z holowaniem samochodu do Jeleniej Góry oraz hamowaniem pojazdu holowanego za pomocą hamulca... ręcznego. Aż chciałoby się wrócić ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, to dobrze, że się tam nie wybrałem motocyklem ani samochodem :D

      Usuń