niedziela, 18 sierpnia 2019

Bieszczady są pochmurne: Lutowiska, Smolnik i Połonina Caryńska.

Lutowiska to dawne miasteczko nad potokiem Smolnik. Kiedyś większość mieszkańców stanowili Żydzi, obecnie można w nich obejrzeć kilka mniej lub bardziej ciekawych zabytków.


Ale zaraz, zaraz, co ja w ogóle robię w Lutowiskach? Przecież one nawet nie leżą w Bieszczadach tylko w Górach Sanocko-Turczańskich (granicą jest wspomniany Smolnik). A plan miałem zupełnie inny, bo chciałem w końcu przejść Bukowe Berdo. To właściwie był początkowo główny cel wyjazdu, który z przyczyn logistycznych zostawiłem sobie na koniec. Niestety, wczoraj załamała się pogoda, w nocy sporo lało i rano też nie wyglądało to optymistycznie. Dodatkowo jedna parka urządziła wszystkim w pokoju pobudkę trzaskając, szeleszcząc, nawołując i zadając sobie głośno pytania w stylu:
- Masz ochotę na ciepły kisiel?
Wieczorem pytałem się dokąd chcą iść. Do Ustrzyk. Ale Dolnych. 
- To dość daleko - zauważyłem.
- W osiem godzin damy radę.
Wydawało mi się, że w więcej, ale nie jestem aż takim specjalistą, więc nie komentowałem. Po powrocie do domu z ciekawości zajrzałem na internetowe mapy: szlakami to prawie 60 kilometrów, a szacowany czas przejścia... 18 godzin. Noo, jeśli skrócą o dychę, to chyba mistrzowie świata!

Po śniadaniu akurat nie padało, więc stwierdziłem, że zaryzykuję połoninę, ale ledwo wyszedłem na dwór to gdzieś blisko rąbnął piorun i znowu się rozlało.


Trudno, trzeba wprowadzać przygotowany zawczasu plan awaryjny: zamiast gór będzie zwiedzanie w dolnych partiach. 

Autobus wiezie mnie w kierunku Ustrzyk większych. Kilka osób wychodzi przy początku szlaku na Bukowe. Oby mieli dobre ciuchy przeciwdeszczowe.

Gdy wysiadam w Lutowiskach to leje mocniej, na szczęście potem ponownie przestaje. Tak się składa, że przystanek znajduje się tuż obok starego cmentarza.


Należał do unitów, ale chowano na nim także katolików rzymskich, m.in. policjantów (musieli to być Polacy, bowiem Rusinów, tak jak i Ukraińców, w międzywojennej Polsce traktowano jako obywateli drugiej kategorii i nie dopuszczano do takich stanowisk).


Zachowało się kilkanaście starszych nagrobków, w tym jeden dziecięcy ze zdjęciem.



Przy bramie umieszczono makietę cerkwi. Wybudowana w narodowym stylu ukraińskim przetrwała wywózki, ale już nie PRL. Opuszczona, zaniedbana i rozebrana ostatecznie dopiero w 1980 roku. Miejsce, gdzie stała, jest łatwo rozpoznawalne.



Idę do centrum. Lutowiska są najludniejszą (obok Ustrzyk Dolnych) polską miejscowością, która przez 6 lat znajdowała się w granicach Związku Radzieckiego (pod nazwą Szewczenko/Шевченко). Powróciła do Polski w 1951 roku w wyniku największej w powojennej Europie wymiany granic. Sowieci wzięli sobie bogate w węgiel tereny obok Sokala, a w zamian oddali zalesiony fragment pogranicza bieszczadzkiego. Gospodarczo nie było to dla Polski korzystne, ale dzięki temu dzisiaj zamiast kolejnych nierentownych kopalń i zdegradowanego środowiska mamy więcej gór... Tylko dla ludzi to był kolejny dramat: Bojków i Ukraińców wywieziono nad Dniestr, a tutaj trafiła część wyrzuconych z Sokala i okolic.

Tu i ówdzie można zobaczyć ślady poprzednich epok: drewnianą zabudowę (kiedyś hotel i szkoła żydowska) oraz nieczynny zakład Igloopolu.



Z synagogi zostały tylko fragmenty ścian. Przez wiele lat ruiny traktowano jak wysypisko śmieci i miejsce imprez, teraz jest wysprzątane.


Najbardziej okazałym budynkiem wioski jest neogotycki kościół katolicki.



W Lutowiskach można się zaopatrzyć także w niezbędne dla każdego futra, ciupagi oraz oscypki. Albo ktoś te sery przywozi z Podhala lub Beskidów zachodnich albo okłamuje klientów.


Na krótką chwilę wychodzi słońce...


...lecz rychło wracają chmury, a ja odbijam trochę w bok, aby zobaczyć kirkut. Określany jako "największy w polskich Bieszczadach" (choć w nich nie leży - to dopiero fenomen!).


Faktycznie jest duży, ale tak zarośnięty, że macewy ledwo wystają. W ogóle widać ich niewiele. Co ciekawe, nie wiadomo ile dokładnie ich przetrwało. Rozrzut w ilości jest spory - od 100 do 1000...



Powyżej cmentarza znajduje się punkt widokowy "Panorama Korony Bieszczadów". Po tak szumnej nazwie spodziewałem się czegoś spektakularnego, a nie jakieś Wołkowe Berdo czy Kańczowa...



Schodzę do głównej drogi i staję tuż za tablicą z nazwą "Lutowiska". Do najbliższego autobusu w kierunku Ustrzyk mam kilka godzin, szkoda czasu na siedzenie w jednym miejscu. Pora na łapanie stopa 😉.

Nie poszło tak błyskawicznie jak w poprzednie dni, musiałem z 5 albo może i 10 minut postać. Zabrał mnie właściciel własnego schroniska, bodajże z Tarnawy Niżnej. Wypytywał o warunki i ceny w "Kremenarosie", zawodowa ciekawość 😛.

Poprosiłem, aby wysadził mnie w Smolniku (Смільник). Ten z początku wyjazdu leżał nad Osławicą, a dzisiejszy nad Sanem. Wróciliśmy w Bieszczady.


Wioska w dawnej formie przestała istnieć po jej "odzyskaniu" od ZSRR. Ocalał jednak najważniejszy obiekt - cerkiew z 1791 roku. Aby do niej dojść trzeba się wdrapać po betonowych płytach.


Widoki na dolinę bardzo przyjemne.



Ale miała być cerkiew. No i jest - piękna, drewniana, bojkowska.


Ostatnio napomknąłem, iż Bojkowie stali na niższym poziomie rozwoju niż Łemkowie. Pod pojęciem "rozwoju" miano na myśli kulturę, architekturę, a także postrzeganie świata czy świadomość przynależności narodowej. To zapóźnienie szacowano nawet na cały wiek. Z tego też powodu ich świątynie wyglądały zupełnie inaczej niż rusińskich sąsiadów. Niby bardziej prymitywnie. Moim jednak zdaniem cerkwie w stylu bojkowskim są nawet ładniejsze niż w łemkowskim! Zwłaszcza, że na terenie Polski prawie ich nie ma, przetrwało ledwie kilka (naliczyłem tylko 4)!


Cerkiew nie posiada oryginalnego wyposażenia, to efekt wieloletniej dewastacji. Zachowały się fragmenty polichromii. Nie przeszkodziło to wpisaniu jej na Listę Dziedzictwa UNESCO, co przyciąga turystów. Przez czas mojego postoju pojawiło się tutaj kilka samochodów, również na zagranicznych blachach.



Niewielki przycerkiewny cmentarz. Tak w ogóle cerkiew jest dzisiaj filialnym kościołem katolickim.


Znowu schodzę do głównej drogi i maszeruję niecały kilometr do skrzyżowania z szosą na Dwerniczek. Tam łapię drugiego dzisiejszego stopa - tym razem chłopaka i dziewczynę, którzy chcą wspiąć się jeszcze o tej porze na Bukowe Berdo. Jadą do Mucznego, więc wyskakuję w Stuposianach (Ступосяни, w latach 1977-81 Łukasiewicze).

W tym przypadku z pierwotnej miejscowości nie przetrwało właściwie nic poza nazwą i resztkami cmentarza.


Wielki krzyż stoi w miejscu, gdzie kiedyś wznosiła się ku niebu cerkiew. Też drewniana i w stylu bojkowskim, o kilka lat starsza od tej w Smolniku. Zburzono ją w 1946 roku, ludność znalazła się za Bugiem. 



Ponownie muszę cofnąć się do trasy wojewódzkiej. Przechodzę nad Wołosatym, brudnym i wzburzonym.



Staję na przystanku, trzecia tego dnia podwózka to kwestia maksymalnie 10 minut. Zabiera mnie wesołe, starsze towarzystwo (część z Ustronia, część z Ełku), które widziało mnie już pod cerkwią w Smolniku.
- Dużo pan jeździ w Bieszczady?
- Staram się być chociaż jeden raz w roku - odpowiadam.
- Ooo, to pan je musi uwielbiać, że tak często! - słyszę.
A mnie wydawało się, że to zdecydowanie za rzadko 😉.
Z kolei kierowca chce wiedzieć, czy byłem już na Tarnicy i na Rawce. Bo jemu bardzo się tam podobało.
- A kiedy pan tam był? - dopytuję.
- Latem... 1980 roku...

Nie jadę z nimi długo, proszę o wysadzenie w Pszczelinach (Пщеліни). Nieduża, niezbyt interesująca wioska. Ale mają sklep, w którym zjadam obiad w wersji turystycznej.


Jest już godzina 15-ta, więc spokojnie mógłbym próbować dostać się do Ustrzyk i skończyć dzisiejsze wałęsanie się, ale jednak coś nie daje mi spokoju... Połonina Caryńska. Wiem, że pogoda kiepska, lecz ciągle myślę, że może podskoczyłbym jeszcze na jakiś szlak.

Znowu staję na przystanku i macham ręką. Tym razem chyba najdłużej, bo powyżej 10 minut. Zatrzymuje się dość dziwna para: gdy próbuję otworzyć drzwi od strony pasażera aby się spytać, czy mnie podwiozą, to siedząca tam kobieta krzyczy niemal w panice... Ostatecznie ładuję się do tyłu - mój dziesiąty autostop podczas tego wyjazdu! Jubileusz 😀!

Auto opuszczam w Widełkach. Niestety, obok pola biwakowego ciągle działa kasa i muszę opłacić haracz parkowi narodowemu! W zamiast dostaję mocno zniszczony szlak bez jednego mostku, a do przekraczania wezbranych strumieni służą... pieńki drewna. Śliskie jak cholera. Dość szybko moczę buty...



Bez większej przyjemności docieram na Przysłup Caryński, gdzie stoi "Koliba Studencka", która tak przypomina obiekt studencki jak FSO Syrena nowoczesny samochód. Warszawiacy wybudowali sobie pensjonacik.


Plusem jest panorama okolic Tarnicy. Wygląda na to, iż tam przebłyskuje trochę słońca!



Po krótkim odpoczynku ruszam dalej. Po wyjściu z lasu pojawia się mgła. To było do przewidzenia.


Po godzinie osiągam szczyt Połoniny Caryńskiej. Widoki wymiatają, ale przynajmniej pypcia mam zdartego 😛.


Jestem tu trzeci raz i drugi, kiedy mam taką pogodę. Ta dzisiejsza wizyta to chyba jedna z moich mniej sensownych górskich wędrówek 😛. Oczywiście zakładając, że jakiejś wyjście na szlak może być bezsensowne...

Na połoninie mocno wieje i piździ, więc bez zbędnych ceregieli idę w dół czerwonym szlakiem na Ustrzyki. W lesie błogosławię drewniane schody, tak często przeklinane przez innych - gdyby nie one to na pewno zaliczyłbym kilka wywrotek.


Już na płaskim znowuż moczę buty, gdyż kładki są porozwalane i częściowo podtopione.



Ustrzyki Górne ponownie wyglądają jak wymarła miejscowość. Nie tylko "Kremenaros", ale także inne lokale. Niby jacyś ludzie się kręcą, ale wszystko to sprawia wrażenie pustki. Zawsze tu tak mam... Wieczór będzie samotny, z piwem i lekturą.

W kolejny dzień zwijam się raniutko, aby zdążyć na autobus w kierunku domu. Okoliczne góry jeszcze są w chmurach, lecz wkrótce zacznie pojawiać się na nich słońce...



4 komentarze:

  1. Wspaniała trasa warta wyprawy i widoków. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że taka pogoda trochę... ale pytanie o ciepły kisiel mnie rozwaliło :D

    OdpowiedzUsuń