piątek, 30 sierpnia 2019

Śnieżka i kocioł Łomniczki w upale.

Pobudka na wysokości 1400 metrów potrafi być przyjemna, zwłaszcza jeśli za oknem taki widok:


Ten już trochę gorszy...


Wokół Domu Śląskiego jeszcze jest pusto, jeszcze normalnie (choć może w przypadku tego miejsca to raczej nienormalnie).



Jadalnia powoli się napełnia. Zjadamy tradycyjną jajecznicę na śniadanie. Zawsze żałuję, że Czesi rozebrali swoją Obří Boudę (Riesenbaude) stojącą kilkanaście metrów od Domu Śląskiego... Byłaby konkurencja, może impuls do poprawiania jakości usług. A może wspólnie dojono by turystów jeszcze bardziej?


Mamy małe plecaki, więc pakowanie nie trwa długo, choć na Śnieżkę ruszamy dopiero około 10.30. To ostatni moment, aby zdążyć przed tłumami.


Pogoda nie uległa większej zmianie - na niebie nadal ani jednej chmurki! Dawno tak mi się w górach nie trafiło. Doszedł jedynie wiatr i to dość silny.

Powoli wspinamy się zygzakowatą ścieżką. Za kilka tygodni władze PN wprowadzą tu ruch jednostronny, ale na razie można wchodzić i schodzić...

Widoki - wiadomo - piękne!







Karpacz (Krummhübel) i hotel Gołębiewski zakłócający całą panoramę. W Wiśle jest tak samo - pasuje do okolicy jak wrzód do dupy! Z tyłu zbiornik Sosnówka.


Podobne ujęcie jak z wieczora: Ještěd (Jeschken) ze swoją wieżą telewizyjną. Widoczność jest lepsza niż wczoraj, a wieża zdaje się świecić.


Kocioł Łomniczki.


Śnieżne Kotły (Schneegruben).


A tu widać dach Chalupy na Rozcestí, w której wczoraj jedliśmy obiad.


Jesteśmy coraz wyżej...


I po raz drugi w ciągu ostatni 12 godzin zdobywam najwyższy szczyt Śląska, Republiki Czeskiej, Czech, Sudetów, województwa dolnośląskiego, kraju kralovohradeckiego i pewnie jeszcze kilku innych jednostek czy krain. 1602 lub 1603 metry to raczej najwyższa wysokość na jaką mi było dane wdrapać się w tym roku.


Wchodzimy do czeskiej poczty i kupujemy sobie radlery na orzeźwienie. Krótki postój będzie w sam raz.


Potem nadchodzi pora na użycie aparatu... Cykam zdjęcia w kierunku wschodnim, gdy nagle jakiś przechodzący obok Czech woła:
- To Pradziad, dobrze pan widzi!
Trochę się zdziwiłem, bo i trochę nie w tę stronę i za blisko, kształt również nie taki... Ale chyba Czech wie jakie u siebie widać górki?


Rzecz jasna nie widział. Rzeczony Pradziad okazał się - tak jak przypuszczałem - Ślężą i sąsiednią Radunią 😛. Taka drobna różnica. Oddalone są o jakieś 70 kilometrów.


Pradziada jednak także było widać! Co prawda tylko lekki zarys, lecz zawsze. Biorąc pod uwagę, że od Śnieżki dzieli go prawie 130 kilometrów, to widoczność jak na takie upalne warunki była bardzo dobra! Znajduje się on mniej więcej pośrodku zdjęcia, między wyraźnym Śnieżnikiem (98 km) a dwiema kopułami z lewej, czyli Szczelińcem Wielkim i Małym (50 km).


Przy tak imponującej panoramie nie wiadomo na czym się skupić. Z lewej strony Góry Orlickie Velká Deštná (66 km), z prawej niższe partie podgórsko-wyżynne okolic Litomyšla.


Frekwencja na Śnieżce zaczyna gwałtownie wzrastać. Co rusz można usłyszeć różne ciekawe rozmowy. Jedna dziewczyna dziwi się, że góra nie należy tylko do Polski. Inna była przekonana, że za słupkami jest Słowacja. Większość jest rozżalona, iż w budynku obserwatorium nie ma żadnego schroniska ani restauracji...


Jakaś pani bardzo troszczy się o swojego brązowego psa i nieustannie przestrzega go, aby nie schodził ze ścieżki, bo może spaść! Pies widać nie miał takich obaw, a jego reakcją było zrobienie dużej kupy poza szlakiem.


Dużo osób nadciągało spod kolei gondolowej. Z powodu wiatru górny odcinek był dziś nieczynny, zatem całe setki wybrały gramolenie się piechotą. Co prawda poprowadzony tam szlak jest już od października ubiegłego roku zamknięty, lecz kto by się tym przejmował?


Schodzimy niebieskim szlakiem i czynię to prawdopodobnie pierwszy raz w życiu, bo zawsze korzystałem z czerwonego. Początkowo wali na nas duży tłum (poniżej próbka obuwia turystycznego)...


...lecz potem - dla odmiany - robi się pusto!




Gołoborze wygląda jak mur. Pod nami fajnie wyglądające wodospady Łomniczki.



Idzie się naprawdę przyjemnie, ale to już ostatnie momenty spokoju...





Już z daleka widać, że wokół schroniska ludzi jak mrówek w mrowisku. Bardzo dużo osób z małymi dziećmi i to z takimi, które wykluły się całkiem niedawno. Możliwe, że to ostatnio taka moda: bierzemy niemowlaka w góry, aby jak najszybciej pokazać, że spędzamy z nim aktywnie czas. Spora część bobasów niesiona była w rękach, z odkrytymi kończynami, bez czapeczek. Upał jest już masakryczny (na szczycie nie było go tak czuć z powodu wiatru, tutaj uderza ze zdwojoną siłą), a dzieciaki aż całe czerwone od słońca... Masakra! Mijamy także parę, która ciągnie za sobą wózek po niebieskim szlaku - chłopiec obijał się o ścianki kilkukrotnie na każdym metrze, przy każdym kamieniu i chyba przestał już na to reagować. Wstrząśnięty i zmieszany.


Nie chodzę po Tatrach, Krupówkach i tym podobnych miejscach, więc nie jestem przyzwyczajony aż do takiego tłoku w górach.



W Domu Śląskim robimy tylko kilka minut przerwy, aby szybko opuścić okolicę. Pójdziemy przez kocioł i dolinę Łomniczki (Melzergrund), tam także jeszcze mnie nie było.



Ścieżka (Główny Szlak Sudecki) jest stroma, zygzakowata, ale wygodna. I znacznie mniej tu ludzi, bo jednak zdecydowana większość ciśnie od górnej stacji wyciągu na Kopę.




Cmentarz Ofiar Gór.


Kaskady Łomniczki i zaginiony but. Ciekawe, czy ktoś się zorientował, że jedną nogą idzie na bosaka?



Przy wodospadzie spotykamy rodzinę targającą w górę złożony wózek. Facet uspokaja resztę:
- To już bliziutko, już prawie jesteśmy.
Ahaaa.



Od tego miejsca robi się mniej stromo i wkrótce wyłania się schronisko "Nad Łomniczką" (Melzergrundbaude). Jedyne po śląskiej stronie Karkonoszy w którym mnie jeszcze nie było. Choć tak naprawdę to żadne schronisko, tylko bufet bez noclegów.


Bryła stuletniego budynku jest ładna, w środku przyjemny chłodek. Przy barze stoi tylko kilka osób, ale na swoją kolej czeka się baaardzo długo. Klientów obsługuje chłopak, który wygląda jakby właśnie odstawił dragi. Kręci się w kółko, trzęsie, rusza wszystkimi częściami ciała, gada do siebie. Ponieważ nie ma tu prądu, to wszystkie transakcje przeprowadza... w głowie. Najwyraźniej coś takiego jak kalkulator także jest zbyt nowoczesne. W efekcie przy każdym obrocie gotówki trzeba sprawdzać kilka razy czy na pewno kwota się zgadza...

Jako wisienka na torcie kolejny płatny kibel i to zdaje się, że droższy niż w Domu Śląskim!


(Postscriptum: we wrześniu schronisko zostało zamknięte, planowany jest jego generalny remont. Zobaczymy, czy nie powstanie tu kolejne hotelisko.)

Dalszą częścią trasy w lesie idzie się już bardzo szybko.



Cywilizacja uderza na nas dużym parkingiem przez ulicy Olimpijskiej. Po prawej mijamy budynki hotelowe z początku XX wieku oraz jeden z ostatnich widoków na Śnieżkę.


Skocznia "Orlinek".


Wędrówkę kończymy w pobliżu dolnej stacji wyciągu na Kopę, gdzie znajduje się przystanek. Mieliśmy szczęście, bo najbliższy busik do Kowar odjeżdża za kilka minut.

Samochód pod kowarskim dworcem parkowaliśmy wczoraj w cieniu, ale dziś stoi już w słońcu, więc w środku jest sauna, jeszcze gorsza niż na powietrzu. Można się wygrzać po wysiłku fizycznym 😏.

10 komentarzy:

  1. Piękne widoki!
    Nie rozumiem czemu dziwisz się obuwiu - przecież toż to brukowana ulica na górę prowadzi, jak Krupówki, tylko trochę mniej gładkie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale już szlak kotłem Łomniczki nie był taki brukowany, a obuwie takie samo :P

      Usuń
    2. Bo to podła pułapka na normalnych ludzi jest. Albo, panie, Peło bruk ukradło, żeby Tuskowi na działce basen wyłożyć! :-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Przy takiej pogodzie aż się prosiło robić piękne zdjęcia ;)

      Usuń
  3. A wiesz, że szlak zejściowy, szczególnie na Twoich zdjęciach przypomina, Twe nielubiane Tatry? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Widoki ze Śnieżki przednie. Swoją drogą pomylić Ślężę z Pradziadem, to wyczyn nie lada, nawet jak na turystycznego dyletanta ;)
    Jak widać, Królową warto zawsze odwiedzać przed, lub po godzinach pracy wyciągu. W przeciwnym razie, stajemy się świadkami iście dantejskich scen. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać swoista twórcza inwencja i pomysłowość ludzi tam zmierzających. Jeśli włażą tam już prawie z niemowlakami, to pewnie następnym krokiem, będą jakieś zmasowane pielgrzymki kobiet w 9-tym miesiącu ciąży. Bo czemu by nie! A nuż jakaś urodzi po drodze i będzie gotowy materiał do wrzutki na "fejsie". ;)

    Kocioł Łomniczki niezmiennie piękny. Szkoda że schronisko już nie funkcjonuje i faktycznie stało się tylko bufetem na szlaku. Ale i tak podoba mi się ten obiekt, oraz jego położenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś podczas jakiegoś wypadu widziałem całą grupę przyszłych mam w zaawansowanych ciążach. Myślę, że to kwestia mody: któraś rzuci w internecie zdjęcia z brzuchem ze szczytu albo z noworodkiem i zaraz znajdą się takie, które nie chcą być gorsze. Poród w takim miejscu byłby nawet ciekawy, media miałyby o czym pisać :P

      Zastanawiam się kiedy Łomniczka przestała udzielać noclegów. Teraz podobno nawet sanepid zaczyna czepiać się jakości przygotowywanych tam produktów - takie przynajmniej plotki ćwierkają...

      Usuń
    2. A dziś pojawiła się informacja, że obiekt zamknięto całkowicie. Planowany jest remont.

      Usuń