Końcowy etap tegorocznej majówki okazał się wielce kombinowany: trochę pokręciliśmy się po zakamarkach Spiszu, ale zajrzeliśmy też w kolejne pasmo górskie.
Tak więc po kolei: najpierw spod gór Branisko autobus zawozi nas do Spiskiego Podgrodzia (Spišské Podhradie, niem. Kirchdorf, węg. Szepesváralja). Zamek Spiski (Spišský Hrad) - jeden z największych w Europie Środkowej - oglądamy zza okien.
W miasteczku mamy trochę czasu, ale musimy wybrać między zwiedzaniem a ciepłym obiadem. Pada na to drugie: stołujemy się w restauracji pełnej robotników, którzy przyszli na posiłek w przerwie w pracy. To charakterystyczna cecha nawyków żywieniowych Słowaków i Czechów.
Fajne oznaczenie "zebry" na ulicy 😏.
Czekając na następny autobus usiłuję się dowiedzieć z którego miejsca odjeżdża. Jedna babka wmawia mi, że właśnie przed chwilą odjechał i teraz nie będzie żadnego w interesującym nas kierunku. Oczywiście plecie bzdury, bo po kilku minutach zjawia się "nasza" maszyna. Kobieta jakby nigdy nic też wchodzi na jej pokład. Nie wiem co o tym myśleć...
Przemykamy przez uliczki pełne zabytków (na zdjęciu rynek - Mariánske námestie)...
...oglądamy Zamek Spiski od drugiej strony...
...i mijamy liczne cygańskie osady.
Kolejny przystanek to Krompachy (niem. Krompach, węg. Korompa). Miasto nad Hornadem, dawniej ważny ośrodek przemysłowy (m.in. znajdowała się tu najważniejsza na Węgrzech huta żelaza, uruchomiono także pierwszą elektrownię wodną na terenie dzisiejszej Słowacji). Obecnie miejscowość raczej bezpłciowa, zwłaszcza, że poruszamy się w jej północnej części, zdominowanej przez powojenną zabudowę.
Jak w większości miast spiskich podział etniczny był w przeszłości dość wymieszany: przed stuleciem najwięcej mieszkało tu Węgrów, nieco mniej Słowaków, była też kilkunastoprocentowa społeczność niemiecka. Współcześnie oficjalnie Słowacy stanowią 85%, lecz na ulicach widać głównie Romów.
Robimy zakupy w sklepie przypominającym polskie dyskonty z lat 90. XX wieku, a następnie bocznymi ulicami ciśniemy w kierunku dworca kolejowego. Upał zrobił się straszny, poza nami i Cyganami nikogo innego nie widać. Wydaje się, że większość osób dojeżdża na dworzec autobusami, które co chwilę koło nas przemykają...
Gdyby nie temperatura to marsz byłby nawet przyjemny: przechodzimy obok stadionu, huty oraz zabudowań kolejowych.
Na końcu długiej ulicy stoi kilkanaście domów w różnym stopniu zaniedbania. Jesteśmy tam chyba jedynymi nie-Romami, więc wzbudzamy powszechne zainteresowanie, zwłaszcza z dużymi plecakami. Trafia się niewielki market, zatem Aga z Maxem idą na drugie małe zakupy, a ja pilnuję dobytku...
Ruch jest spory, ciągle wypływają następne fale śniadych twarzy. "Białych" nadal prawie nie widać...
Do naszego celu już tylko kilkaset metrów - za najbliższym zakrętem ukazuje się sylwetka banhofu, wybudowanego w okresie błędów i wypaczeń.
W środku działa sympatyczna spelunka i już mamy do niej zajrzeć, ale spoglądam na rozkład i widzę, że dosłownie za kilka minut jedzie pociąg. Rezygnujemy zatem z piwa, kupujemy bilety i wychodzimy na perony.
Osobówka z Koszyc oczywiście się spóźnia, lecz dzisiaj nam to nie przeszkadza. Wygodnie mkniemy na zachód przyglądając się spiskim widokom. Najczęstszy widok oprócz gór to ten...
Objawiły się nawet i Tatry.
Po pół godzinie jesteśmy już w Spiskiej Nowej Wsi (Spišská Nová Ves, niem. Zipser Neudor, węg. Igló), jednym z najważniejszych miast regionu. Dworzec kolejowy akurat przechodzi kompleksowy remont.
Żar leje się z nieba, więc nie ma mowy o łażeniu z plecakami. Niedaleko znajdujemy knajpę, w której jest zdecydowanie chłodniej, ceny są przyjemne, a piwo smaczne - zwłaszcza Šariš Ejl. Posiedzimy tutaj do czasu ostatniego środka transportu.
Trzecim autobusem tego dnia będziemy trochę się wracać, gdyż jedziemy w kierunku południowo-wschodnim. Zwiedzamy zapomniane przez Boga miejscowości, więc po opuszczeniu Spiskiej Nowej Wsi wśród pasażerów ponownie dominują śniade twarze - jedyne bielsze osobniki to kierowca, dwie starsze babki na przednich siedzeniach, no i my. Niektóre cygańskie typy wyglądają jak żywcem wyjęte z filmu etnograficznego: jest np. kobita z ogromnym białym workiem na plecach zrobionym z prześcieradła lub koca, kojarząca się z filmami o Indianach. Jest chłopak, który za przejazd płaci centówkami - półtora euro wylicza z dobre dwie minuty, a i tak kilka mu brakuje. Kierowca ostatecznie macha ręką i go wpuszcza, w końcu się znają. Młode dziewczyny, głównie nastoletnie, zaangażowane są w wyścig która wcześniej i więcej spłodzi dzieci... Prawdopodobnie rozmnażanie jest tutaj głównym pomysłem na życie i zarobek: rząd Słowacji dawno temu obciął zasiłki socjalne (co wywołało zamieszki), ale i tak jakaś kasa wpada. Kolejny przykład, że bezwarunkowe płacenie za dziecioróbstwo nie likwiduje biedy, a jedynie ją maskuje i dodatkowo zniechęca do szukania normalnej pracy.
Za oknem krajobrazy niczym po przejściu frontu...
Okolica otoczona górami była niegdyś górniczym zagłębiem - już od czasu średniowiecza wydobywano srebro, potem także miedź i rtęć. Ze Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego przybyło wielu kolonistów, którzy zasiedlili mało ludne wówczas tereny. Zmierzch przemysłu górniczego rozpoczął się w XIX wieku, ale dopiero upadek komunizmu oznaczał zamknięcie wszystkich zakładów. Po wojnie wypędzono Niemców i część Węgrów, pozmieniano niemieckobrzmiące nazwy miejscowości, sprowadzono Romów, którzy pracować jako górnicy i tak nie chcieli. Dzisiaj widzimy osady zagubione w przeszłości, z ruinami kopalnianych obiektów i z potwornie zniszczonym środowiskiem. Największą wioską są Rudňany (kiedyś Koterbachy, niem. Kuffurbah, węg. Ötösbánya), liczące ponad 4 tysiące mieszkańców. To byłoby ciekawe miejsce do myszkowania wśród rozpadających się murów.
Jedziemy jeszcze kilka kilometrów dalej: droga wznosi się coraz wyżej i wije na zakrętach.
Końcowy przystanek to położony na wysokości prawie 800 metrów Poráč (niem. Rotenberg, węg. Vereshegy). Tu z kolei mieszka wielu Rusinów, a zdecydowana większość obywateli wyznaje katolicyzm w wersji wschodniej. Tradycyjnie wśród przechodniów dominują Cyganie...
Miłą niespodzianką jest nieduży sklep oraz knajpa mieszcząca się na piętrze sfatygowanego budynku.
Wsiąkamy tam na dłużej 😛.
Po wyjściu na zewnątrz jest już wieczór, ale Maxowi nadal chce się pić 😏.
Znowu ruszamy na szlak. I ponownie po górach, o których istnieniu jeszcze niedawno nie miałem pojęcia - to Galmus. Na usprawiedliwienie dodam, iż Galmus nie jest osobnym pasmem, a tylko północną częścią Gór Wołowskich (Volovské vrchy), więc nie posiada nawet własnego artykułu w słowackiej Wikipedii 😏.
Pierwotnie planowałem ruszyć w Galmus z Krompachów, ale po wczorajszych problemach wydolnościowych (i pozdzieranych stopach u męskiej części ekipy), a także z racji późnej godziny dojazdu, postanowiłem zaatakować go z drugiej strony, od zachodu. Większość terenu Galmusa zajmują lasy, więc cieszę się bardzo, iż początkowo idziemy po rozległej polanie.
Poráč żegna się z nami kolorami zachodzącego słońca. Dobrze widoczna jest greckokatolicka cerkiew św. Dymitra.
W dole ciągnie się Poráčska dolina, przez którą poprowadzono ścieżki edukacyjne opisujące historię górnictwa.
...i wchodzimy w las. Dzień coraz szybciej zbliża się ku końcowi.
Zdobywamy Borisovą, a potem Zbojský stôl (895 metrów n.p.m.), gdzie ze szlaku niebieskiego skręcamy na żółty i zaczynamy tracić wysokość. Po niedługim czasie dochodzimy do punktu zaznaczonego na mapach jako Kňazovka - gdzieś tu powinna być wiata. Nic takiego jednak nie widać, znajduję jedynie pole do odprawiania mszy. Zaczynam się lekko niepokoić, ale w końcu dostrzegam ją między drzewami. Drewniany domek położony jest w ciekawym miejscu, bo kilkadziesiąt metrów od skały z panoramą na okolicę (zdjęcie jest nieco podrasowane).
Koliba Dobrého pastiera na Kňazovke - tak nazywa się budynek, w którym spędzimy noc. Niewielki i składa się z pryczy oraz miejsca do leżenia na podłodze. Na szczęście ściany są solidne, więc nie grożą nam chłodne wiatry jak na Smrekovicy. Trociny wskazują na szeroko zakrojone działania korników.
Obok domku przygotowano zadaszony stół, miejsce na ognisko, a nawet punkt obserwacyjny na drzewie 😛. Znowu jednak - podobnie jak nad Hermnovcami - nie odnajdujemy wychodka!
Przyszliśmy w odpowiednim momencie, bo zrobiło się całkiem ciemno. Wkrótce czerń zostaje oświetlona płomieniami wesoło trzaskającego ogniska.
Temperatura spadała, zatem przenieśliśmy się do środka i urządziliśmy "wieczór z likierami" 😛. Nie wszystkim wyszedł on na dobre - przez duże ilości cukru Max potem nie umiał zasnąć. Z kolei Adze ciągle wydawało się, iż ktoś łazi dookoła chatki.
Poranek w dniu 3 maja znowu jest słoneczny, ale w tle widać kłębiące się chmury.
Widok na Kotlinę Hornadzką, na horyzoncie ciągną się Góry Lewockie (Levočské vrchy). Na drugim zdjęciu po prawej stronie ciągnie się Branisko ze Smrekovicą (oddaloną o około 18 kilometrów).
Wyróżnia się swoją sylwetką Zamek Spiski, dzieli nas od niego 11 kilometrów.
Mimo, że nie zobaczymy dziś tu wysokich gór, to bardzo lubię takie zalesione panoramy.
Chmur nadciąga coraz więcej, pojawia się także samotny wędrowiec. Pomodlił się chwilę przy Maryi i podszedł pogadać. Nie mógł się nadziwić skąd wiedzieliśmy o chatce, a na hasło o stronie takiej jak hiking.sk zrobił tylko szerokie oczy. Dyskusję przerwał odgłos grzmotu, po którym zaczęliśmy się pospiesznie pakować.
Facet sobie poszedł, zdaje się, że był leśniczym albo drwalem, choć Agnieszka twierdziła, iż to on kręcił się dookoła domku w nocy (mało prawdopodobne, bo sprawdzałem okolicę). Ostatnie zdjęcie útulňi...
...i już mieliśmy iść, kiedy lunęło. Na szczęście po jakimś kwadransie przestało, burza także poszła sobie gdzieś dalej, więc można było zacząć schodzić do wioski. Po jakimś czasie pojawiły się nawet przebitki słońca.
W lesie ponownie spotykamy mężczyznę z porannych odwiedzin zjeżdżającego w dół terenówką. Natomiast po wyjściu z pomiędzy drzew widać, że niebo wszędzie jest zachmurzone. Dobra pogoda, która towarzyszyła nam przez większość majówki, ustępuje miejsca gorszej.
Podchodzimy na niewielką stacyjkę, gdzie - o dziwo - działa kasa biletowa. Jesteśmy sporo przed czasem naszego odjazdu, więc razem z Maxem biegnę na ostatnie zakupy, bo do Śląska będziemy przebijać się jeszcze przez wiele godzin i kilka przesiadek.
Nadchodzące załamanie pogody potwierdzają widoki na Tatry...
To już jednak poza nami, bo nasza wędrówka została zakończona. Kolejne słowackie białe plamy zniknęły z mojej mapy 😏.
I znów ciekawie i malowniczo, szczególnie kolejny zachód słońca. A Spišský Hrad miałeś okazję kiedykolwiek zwiedzać. Domyślam się że warto, choć w dni wolne frekwencja turystów zapewne jeży włosy na głowie?
OdpowiedzUsuńW Spisskym hradzie byłem ponad 10 lat temu, prawdopodobnie w dzień roboczy, bo wtedy miałem wyjazd na dłuższy na Słowację. Ludzi było trochę, ale bez przesady. Teraz chyba wszędzie jest ich dużo :D
UsuńWitam, Słowacja kraj bliski ale mam wrażenie że trochę niedoceniany i szerzej mało znany. Śledząc twojego bloga mam sugestię - czy w zakładce informacje praktyczne zechciałbyś umieścić informacje typu jak podróżować środkami komunikacji lokalnej na Słowacji oraz co zabrać na trekking itp. (z przemyśleniami na bazie swoich doświadczeń).
OdpowiedzUsuńDzięki za tę sugestię. Możliwe, że zrobię jakiś osobny wpis o podróżowaniu po Słowacji dla osób, które wybierają się tam pierwszy raz - bo tak naprawdę nie różni się ono za bardzo od jeżdżenia po Polsce :)
Usuń