sobota, 24 sierpnia 2024

Wojwodina: zielony Sombor.

Sombor (Сомбор, Zombor) to największe miasto północno-zachodniej Wojwodiny. Największe nie znaczy bardzo wielkie, liczy sobie nieco ponad czterdzieści tysięcy mieszkańców. Założone zostało w XIV wieku przez węgierski ród Czoborów. Pełniło ono rolę twierdzi antytureckiej, ale Osmanowie i tak ją zdobyli w 1541. Dotychczasowa ludność madziarska albo uciekła albo została wypędzona. W ich miejsce zaczęli przybywać Słowianie. Rządy tureckie trwały półtora wieku, po ich pogonieniu nadeszła pora Habsburgów. Sombor stał się wolnym miastem królewskim, a następnie stolicą komitatu Bács-Bodrog. Miasto się rozwijało, powstawały okazałe, reprezentacyjne budynki. Na początku ubiegłego stulecia Zombor był wielokulturowy: najliczniejszą grupę stanowili Serbowie, niewiele mniej mieszkało Węgrów, następnie Chorwaci i Niemcy. Upadek Austro-Węgier przyniósł też koniec złotej ery miasta: z pozycji ważnego ośrodka Sombor spadł do roli serbskiej miejscowości peryferyjnej i przygranicznej, oddalonej od głównych traktów komunikacyjnych, bez znaczącego przemysłu. Urzędnicy wkrótce się wyprowadzili do Nowego Sadu, możliwości zarobkowe mieszkańców radykalnie spadły.
To tak pokrótce historia miasta. Do Somboru zajrzałem po kilkunastu latach od pierwszej wizyty. Z poprzedniej zapamiętałem całkiem ładne, pełne zieleni miasto z dużą ilością starej zabudowy. W Somborze widać, że to jeszcze nie właściwe Bałkany, architektura i układ przestrzenny jest znacznie bardziej uporządkowany, można napisać, że europejski. Dwa stulecia przynależności pod Wiedeń, a potem Budapeszt, są tu wyraźnie czytelne.
Zdjęcie przedstawia herb Somboru pochodzący z 1749 roku.


Sombor powitał nas... smakołykami 😏. Dostaliśmy na przywitanie od właściciela noclegu. Sympatyczny facet, po imieniu mniemam, że Węgier, ale mówił do nas po serbsku. Jeśli chodzi o warunki też trudno narzekać: dwa pokoje z łazienką, klimatyzacją, parkowanie zaraz pod oknem, wewnętrzny ogródek z "groźnym" psem, a do ścisłego centrum dziesięć minut spaceru. I to wszystko za mniej niż sto złotych. Ta część Europy nadal pozwala przespać się tanio w godziwych warunkach.


Przyjechaliśmy - jak na nas - dość wcześnie, ale gdy ruszyliśmy w miasto na zegarku była już osiemnasta. Do zachodu daleko, jednak cień powoli zaczyna się kłaść na coraz większych obszarach. Chodnik w kierunku centrum to początkowo przyjemna alejka wśród drzew gubiących tysiące malutkich listków. Niektóre z nich nadal jeżdżą w moich samochodzie wciśnięte gdzieś między blachę.


sobota, 17 sierpnia 2024

Gdy czarny bóbr przebiegnie ci drogę, jedź do Serbii przez Chorwację!

Najszybsza droga z Węgier do Serbii prowadzi przez... Chorwację. Taki mamy klimat, że kolejki na granicy węgiersko-serbskiej potrafią przyjąć rozmiary niewidziane w cywilizowanych krajach. Oczywiście można wybrać przejścia mniej popularne, ale na każdym jest to loteria, zwłaszcza w weekend. Postanowiłem zatem skorzystać ze sposobu już kiedyś wypróbowanego i opuścić EU innym pograniczem.

Z racji wielu kilometrów nie zakładałem żadnych dłuższych postojów tego dnia, pomijając siku i zakupy. Na Słowacji, podobnie jak rok temu, wszystkie toalety na autostradzie D1 zostały zamienione w toj-toje. Teraz już wiem czemu premier Fico mówił, że Słowacy mają gorzej niż Ukraińcy. Potem gdzieś na pustkowiu drogę przebiegł nam... czarny bóbr! Tego jeszcze nie widziałem: jedzie sobie człowiek spokojnie, a tu nagle z prawej do lewej pędzi zwierzak z charakterystycznym płaskim ogonem! Co ciekawe, w pobliżu nie dostrzegłem żadnych cieków ani zbiorników wodnych. Czyżby to był jakiś znak na rozpoczęcie wyjazdu?

Na Węgrzech także doszło do wiekopomnego wydarzenia, bowiem po raz pierwszy skorzystałem z kibelka w madziarskim Orlenie. Do tego akurat doskonale się nadaje. Autostrady zaskoczyły brakiem zatorów (nawet na M1 do Budapesztu), a M6 na południe tradycyjnie była pusta. Może to też skutek niedzieli, gdyż po raz pierwszy wyruszyliśmy na urlop w dzień święty. Od pewnego momentu Węgrzy stali się na autobanie mniejszością, dominowały śniade oraz słowiańskojęzyczne rodziny w samochodach z literkami D: niemiecka międzynarodówka wracała do ojczyzn.

W końcu trzeba było jednak stanąć i rozprostować kości. Krajobraz zmieniający się z płaskiego w pofałdowany sugerował, że mamy już bliżej niż dalej do celu.


Na sam koniec M6 rozczarowała: według map przedłużono ją prawie do granicy z Chorwacją, więc sądziłem, że zaliczę na niej kilkanaście dodatkowych kilometrów. Zrobiono mnie jednak w bambuko, okazało się, że tak jak zawsze muszę zjechać w okolicy Mohacza. A planowałem przejechać się przez dwie wioski zlokalizowane przy nowym (jak wyszło jeszcze nieotwartym) węźle! Ponieważ jednak czas mamy dobry, więc zamiast cisnąć od razu do przejścia granicznego, odbijam kilka kilometrów w bok, żeby zobaczyć Sátorhely.


poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Bieszczady: Caryńskie - Nasiczne - Wetlina.

Autostopem podjeżdżamy na południowy kraniec Dwernika (Дверник, 1977-81 Przełom). Trochę żałuję, że minęliśmy drewniany kościół, ale nie będziemy się już do niego wracać. Co prawda na razie jest piękna, słoneczna pogoda, lecz złe prognozy nie śpią... Jeszcze wczoraj pokazywały, iż mocne deszcze i burze mają się pojawić dziś przed południem, teraz przesunięto je na godzinę czternastą. Na zegarku jest dopiero po dziesiątej, więc mamy teoretycznie sporo czasu, jednak nie ma co kusić licha: skoro złapaliśmy podwózkę na koniec wsi, to trzeba to wykorzystać!

Podziwiamy niewielką remizę: o ile wczoraj w Polanie strażacy na malowidle ściennym walczyli nie tylko z ogniem, ale i z niedźwiedziami, o tyle tutaj... sami są misiami i walczą z wilkiem 😛.


Przystanek autobusowy w stylu góralskim. Coś tu nawet jeździ, ze dwa kursy dziennie.


Biedny miś,
do wojska nie chciał iść
i walczyć za Zełenskiego,
więc wylądował za płotem.


wtorek, 6 sierpnia 2024

Pasmo Otrytu: Polana - Chata Socjologa - Dwernik.

Po wielu odwiedzinach centralnej części Bieszczadów przyszła pora na ich północne rubieże: pasmo Otrytu. O ile w ogóle zaliczymy je do Biesów, bo niektórzy uznają je za część Gór Sanocko-Turczańskich. Przyglądając się jednak klasycznemu podziałowi Kondrackiego jak i najnowszej regionalizacji Otryt bezsprzecznie należy do Bieszczadów, których północna granica biegnie tuż za nim, wzdłuż potoków Czarnego i Głuchego.

Zanim jednak tam dotrzemy, to czeka człowieka długa, nocna droga. Najpierw autobus mocno spóźnia się w Katowicach, potem te opóźnienie jeszcze się zwiększa, więc w Krakowie Kasia też musi swoje odczekać. W efekcie wysiadamy z pojazdu dopiero przed ósmą rano, spoceni i zmęczeni. Jest jeden z najdłuższych dni w roku i temperatura już robi swoje. Stajemy na rondzie w górnej części Polańczyka (Полянчик).


Uzdrowisko tworzące wraz Soliną podkarpackie Krupówki nigdy mnie nie przyciągało, ale dzięki swej popularności ściąga część ludzi z "właściwych" Bieszczadów, a mamy 
z tego miejsca do ich granicy  jeszcze co najmniej dziesięć kilometrów. Jak przebyć tę odległość? Za jakiś czas pojedzie tam busik, ale może uda nam się złapać do tego czasu stopa. Opuszczamy zatem przystanek i zaczynamy schodzić w dół drogą w stronę Wołkowyi. Między drzewami pojawia się Smerek, to nie aż tak daleko, około dwudziestu kilometrów.


Przedwojenny Polańczyk w niczym nie przypominał dzisiejszego uzdrowiska: była to mało znana wioska zamieszkana w zdecydowanej większości przez ukraińskich/rusińskich grekokatolików. Wypędzenia oraz budowa zbiornika na Sanie i Solince sprawiła, że zmieniło się wszystko. Jedną z nielicznych pamiątek z przeszłości jest dawna cerkiew św. Męczennicy Paraskiewy z 1909 roku. Tyle, że ciężko rozpoznać jej metrykę...