Sombor (Сомбор, Zombor) to największe miasto
północno-zachodniej Wojwodiny. Największe nie znaczy bardzo
wielkie, liczy sobie nieco ponad czterdzieści tysięcy mieszkańców. Założone
zostało w XIV wieku przez węgierski ród Czoborów. Pełniło ono rolę
twierdzi antytureckiej, ale Osmanowie i tak ją zdobyli w 1541. Dotychczasowa
ludność madziarska albo uciekła albo została wypędzona. W ich miejsce zaczęli
przybywać Słowianie. Rządy tureckie trwały półtora wieku, po ich pogonieniu
nadeszła pora Habsburgów. Sombor stał się wolnym miastem królewskim, a
następnie stolicą komitatu Bács-Bodrog. Miasto się rozwijało, powstawały
okazałe, reprezentacyjne budynki. Na początku ubiegłego stulecia Zombor był
wielokulturowy: najliczniejszą grupę stanowili Serbowie, niewiele mniej
mieszkało Węgrów, następnie Chorwaci i Niemcy. Upadek Austro-Węgier przyniósł
też koniec złotej ery miasta: z pozycji ważnego ośrodka Sombor spadł do roli
serbskiej miejscowości peryferyjnej i przygranicznej, oddalonej od głównych
traktów komunikacyjnych, bez znaczącego przemysłu. Urzędnicy wkrótce się
wyprowadzili do Nowego Sadu, możliwości zarobkowe mieszkańców radykalnie
spadły.
To tak pokrótce historia miasta. Do Somboru zajrzałem po kilkunastu latach od
pierwszej wizyty. Z poprzedniej zapamiętałem całkiem ładne, pełne zieleni
miasto z dużą ilością starej zabudowy. W Somborze widać, że to jeszcze nie
właściwe Bałkany, architektura i układ przestrzenny jest znacznie bardziej
uporządkowany, można napisać, że europejski. Dwa stulecia przynależności pod
Wiedeń, a potem Budapeszt, są tu wyraźnie czytelne.
Zdjęcie przedstawia herb Somboru pochodzący z 1749 roku.
Sombor powitał nas... smakołykami 😏. Dostaliśmy na przywitanie od właściciela
noclegu. Sympatyczny facet, po imieniu mniemam, że Węgier, ale mówił do nas po
serbsku. Jeśli chodzi o warunki też trudno narzekać: dwa pokoje z łazienką,
klimatyzacją, parkowanie zaraz pod oknem, wewnętrzny ogródek z "groźnym" psem,
a do ścisłego centrum dziesięć minut spaceru. I to wszystko za mniej niż sto
złotych. Ta część Europy nadal pozwala przespać się tanio w godziwych
warunkach.
Przyjechaliśmy - jak na nas - dość wcześnie, ale gdy ruszyliśmy w miasto na zegarku była już osiemnasta. Do zachodu daleko, jednak cień powoli zaczyna się kłaść na coraz większych obszarach. Chodnik w kierunku centrum to początkowo przyjemna alejka wśród drzew gubiących tysiące malutkich listków. Niektóre z nich nadal jeżdżą w moich samochodzie wciśnięte gdzieś między blachę.
Domy pamiętające Franciszka Józefa, takie same jak na Węgrzech, w Chorwacji, Siedmiogrodzie, na Słowacji, a także w krainach austriackich. O ile wioski dawnych Wielkich Węgier miały swój charakterystyczny sznyt, o tyle mieszczanie budowali się bardzo podobnie w całym państwie pod berłem Habsburgów. Bliżej jądra Somboru jest więcej nowszej zabudowy, zdającej się tu nie do końca pasować.
Po przekroczeniu wewnętrznej obwodnicy okalającej starówkę trafiamy najpierw
na targowisko. Teraz zamknięte, lecz od jutra rana będzie tętniło życiem.
Fajne stojaki na rowery.
Spora część centrum to strefy dla pieszych. I nadal sporo tu zieleni, klombów
z kwiatami, drzew.
Ulica Kralja Petra I - główny deptak miasta. W przeszłości patronował mu już
Lajos Kossuth, król Aleksander i marszałek Tito. To tutaj bije serce Somboru i
spotkamy najwięcej przechadzających się mieszkańców. A także turystów, choć
tych z zagranicy nie widzieliśmy. Trafiliśmy na grupę Azjatów, ale oni
wyglądali na już zasiedziałych
Niedzielny wieczór to pora na przegląd mowy, więc przemykają koło nas
dziesiątki odpicowanych pań z sukniami tak eleganckimi, że trzeba je
podtrzymywać, aby nie szorowały po ziemi. Lub odwrotnie - tak krótkimi, że
wszystko się spod nich wylewa 😏.
Czytelnia Serbska (Srpska čitaonica), założona w 1845 roku, a ów
budynek na rogu pochodzi z 1882 roku. Z kolei na zielono Pałac Semze (Semzeova palata), trochę młodszy od czytelni, wybudowany przez bogatego węgierskiego kupca.
Nowe elementy architektury, czyli pomniki znanych somborzan w pozycjach
niepompatycznych. Jest więc facet z kamerą (sądziłem, że to aparat), czyli
Ernest Bošnjak, uznawany za jednego z pionierów jugosłowiańskiej
kinematografii. Starszy pan z wąsem i gołębiem paskudzącym do książki to poeta
Veljko Petrović.
Wielki różowy ratusz (Gradska kuća) z połowy XIX wieku, na ujęciu od głównej fasady wychodzącej na największy w Somborze plac - Trg Svetog Đorđa. Do tyłu, łączącego się z deptakiem, przylepiły się stoliki knajpek.
Wokoło pełno bezpańskich psów. Mam wrażenie, że więcej, niż podczas
poprzednich wizyt w Serbii. Niemal bez wyjątku same duże, natomiast mieszkańcy
prawie zawsze przechadzają się z kurduplami i szczurkami. Na szczęście pieski
nie wyglądają na zagłodzone, ale czasem skuszą się na żywienie czipsami.
Końcówka ulicy Króla Piotra I przerwana jest szosą, ale za nią wznosi się
największy budynek administracyjny. Županija, dawna siedziba
komitatu. Wzniesiona na początku 19. stulecia, pod koniec rozbudowana. We
wnętrzu znajdziemy m.in. największe w Serbii malowidło wojenne.
Przed budynkiem wiszą cztery flagi. Od lewej: miejska, państwowa,
następnie dwie Wojwodiny. Ta z tyłu jest flagą współczesną, wprowadzoną w 2004
roku, ta z przodu to flaga "tradycyjna", ale w praktyce nowsza, bo oficjalnie
została ustanowiona dwanaście lat później. Piszę "tradycyjna" w cudzysłowie,
bowiem bardzo luźno opiera się na fladze tzw. Serbskiej Wojwodiny, będącej
krótko w 1848 roku prowincją autonomiczną państwa Habsburgów. Luźno, gdyż na
oryginalnej fladze serbski herb umieszczono na dwugłowym austriackim orle i
zwieńczono austriacką cesarską koroną, z kolei w innych wersjach zamiast niej
była węgierska Korona Świętego Stefana. Z oczywistych powodów taka wersja
byłaby dziś nie do przyjęcia, więc stworzono ahistoryczną hybrydę.
Na ścianach powieszono tablice urzędowe po serbsku, chorwacku (równie dobrze
może to być serbski łaciński) i węgiersku. Dziś Serbowie stanowią w mieście
około siedemdziesięciu procent mieszkańców, następni są Chorwaci z Bunjewcami
(część z nich uważa się za Chorwatów, część nie) i Węgrzy. Przy każdym
kolejnym spisie liczba ludności spada, bo kraj się wyludnia, lecz mniejszości
kurczą się szybciej, asymilacja stopniowo postępuje, choć... pojawia się
więcej przypadków bez określonej deklaracji narodowościowej lub "nieznanej".
Albo obywatele nie chcą się afiszować ze swoją mniejszością albo nie czują się
częścią żadnego konkretnego narodu.
Przy nazwach ulic panuje totalny chaos: są tablice z podwójną nazwą (serbską i
węgierską), są tylko z serbską, ale raz w alfabecie łacińskim a raz w
cyrylicy. Żadnej konsekwencji.
W porównaniu z poprzednią wizytą park wokół siedziby komitatu jeszcze bardziej
się zazielenił, drzewa urosły. Wiele osób siedzi w cieniu na ławeczkach,
dzieciaki szaleją na rowerach.
Wśród drzew umieszczono pomniki. Są standardowe popiersia jakiś ważnych
person. Jest też pomnik poległych w latach 90. ubiegłego stulecia. Pod
postacią chudej kobiety umieszczono herb Jugosławii z czasów
pokomunistycznych.
O co chodzi przy innych pomnikach ciężko stwierdzić, bo wyglądają jak wystawka
złomu, którego nikt nie zabrał.
Centrum Somboru to również świątynie. Zaraz obok županiji stoi
wielki katolicki kościół z dwiema wieżami pod wezwaniem św. Stefana (crkva Svetog Stefana Kralja), ukończony w 1904 roku. Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że rozmiary
oraz położenie tuż przy najważniejszym budynku nie były przypadkowe. Z drugiej
strony w momencie budowy katolicy w mieście byli pierwszą grupą wyznaniową,
więc sojusz ołtarza z tronem w ogóle nie dziwi.
Na krzyżu obok kościoła stare napisy są po niemiecku, natomiast na nowej
tablicy sąsiadującego z nim klasztoru karmelitów również po chorwacku i
węgiersku. W środku akurat trwa chorwacka msza, wiernych niewielu, a wnętrza
są zaniedbane.
Inny katolicki kościół - św. Trójcy (crkva Presvetog Trójstva) -
pochodzi z XVIII wieku i początkowo należał do franciszkanów. O tej porze jest
zamknięty, spróbuję zajrzeć do niego rano.
Główną świątynią prawosławną jest położona przy deptaki cerkiew św. Jerzego
(crkva Svetog Georgija), zwana też Wielką Prawosławną. To ten sam okres
powstania co kościół św. Trójcy. I tu również trwa liturgia, więc ograniczam
się do jednego zdjęcia ukazującego pobożne stroje wiernych.
Skromny kościół ewangelicki z 1901 roku, używany okazjonalnie. Na ścianie
zachowała się węgierska tabliczka - czyżby reper?
Zaczynamy rozglądać się za jakimś lokalem na kolację. Na deptaku
dominują kawiarnie i puby, a wypadałoby na dobry początek zjeść coś
serbskiego. Kręcimy się zatem po mniej reprezentacyjnych zaułkach.
W końcu znajdujemy restaurację. Już po złożeniu zamówienia zorientowałem się,
że daliśmy ciała: kawałek dalej były bary, w którym zjedlibyśmy o połowę
taniej! No ale trudno, porcje były duże i wyglądały bardzo smacznie, choć
uczciwie napiszę, że jadłem lepsze. Jak na początek wyjazdu to
oczywiście ćevapčići w wersji tradycyjnej oraz z kajmakiem, czyli
serem przypominającym śmietanę. Do tego sałatka szopska i serbska, ta druga z
tak pikantnymi paprykami, że płakałem jak bóbr 😏.
Ostatnie zdjęcie koszuli, która towarzyszyła mi w wyjazdach przez piętnaście
lat, lecz w końcu czas ją pokonał 😢.
Wracamy na nocleg jeszcze przed zapadnięciem kompletniej ciemności, więc po
drodze zahaczamy o niewielką knajpkę. A tam na Teresę rzuca się... jamnik
inwalida! Ma niesprawne tylne nogi, więc poruszał się na wózku, lecz i tak
próbował atakować. Strasznie agresywny, zrobił z właścicielem kółko podczas
spaceru i w czasie powrotu także na kogoś napadł.
Ponieważ nie chciało mi się jeszcze kłaść spać, to poszedłem sobie samotnie
połazić po okolicy. Dosłownie rzut beretem od noclegu trafiłem na spelunkę,
taką prawdziwą: w środku same ogorzałe chłopy i aż gęsto od dymu
papierosowego. W wielu serbskich lokalach można palić; o ile smród jeszcze bym
zniósł, o tyle moje oczy nie dają rady siedzieć w oparach, więc lokuję się
przy otwartych drzwiach. U starszego barmana zamawiam piwo Nektar z
Banja Luki... Reszta towarzystwa dzielnie łoi kolejne kielichy rakiji i zapije
je wodą. Na stole obok dwóch wielkoludów walczy z wielkim zestawem jadła z grilla.
Pomaga im kot, który zdaje się być spelunkową maskotką. Najedzony siada w
wejściu i uważnie patrzy w ciemność.
Jeszcze z kronikarskiego obowiązku: piwo w restauracji kosztowało 230-250
dinarów (8,50-9 złotych), a w knajpce i spelunce 130-140 dinarów (4,80-5
złotych).
Poniedziałek wstaje słoneczny, zapowiada się upalny dzień. Zbieram się około
ósmej, żeby skoczyć do centrum. Okolica wydaje się odsypiać weekend.
Muszę wymienić walutę. Rozpoczęcie wyjazdu w niedzielę sprawiło, że zdobycie
dinarów stało się pewnym problemem. A od czego karta? No cóż, Serbia to nie
Śląsk ani Polska, kartą nie zapłacimy w wielu miejscach, a już na pewno nie na
noclegu. Teoretycznie powinni przyjmować euro, lecz nie mają takiego obowiązku
(przyjęli). Można wybrać pieniądze z bankomatu, lecz im bardziej promuje się
płatności bezgotówkowe, tym większe prowizje się pobiera.
Ostatecznie kupiłem trochę dinarów w Katowicach, w sam raz na pierwszy dzień.
W centrum Somboru działa kilka kantorów, więc teraz wymienię znacznie więcej i
powinno starczyć na kolejne dni.
Na zdjęciu ciut zaniedbane okolice kościoła ewangelickiego. Przy ulicy
znajduje się pomnik poświęcony somborskim Żydom - zostali oni w marcu 1944
roku wywiezieni przez Niemców do Auschwitz, gdzie prawie wszyscy zginęli
(przeżyła garstka, w tym rabin).
Na końcu ulicy cerkiew św. Jana (crkva svetog Jovana), tzw. Mała
Cerkiew Prawosławna, z końca XVIII wieku. Wybudowana w miejscu starszej
świątyni, którą Turcy cerkiew zamienili na meczet, a potem z powrotem odmieniono ją
w obiekt chrześcijański. Niestety, zamknięta.
Idę zajrzeć do kościoła św. Trójcy. Tym razem jest otwarte, choć wnętrza nie
robią większego wrażenia. Ciekawa jest figura Jezusa zdjętego z krzyża, przy
której zamocowano tabliczki dziękczynne w trzech językach.
Ponad stuletni zegar słoneczny na bocznej ścianie kościoła przypominający, że
każda chwila może być tą ostatnią.
Na ulicach pojawia się coraz więcej ludzi, również kawiarnie nie mogą narzekać
na brak klientów: mała czarna to wręcz obowiązek.
W Wielkiej Cerkwi Prawosławnej dzisiaj pusto. Mogę w spokoju przyjrzeć się pięknemu ikonostasowi zwierającemu podobno aż siedemdziesiąt siedem ikon.
Dla tego osobnika nic nie mam, ale raczej nie cierpiał na wielki głód.
Wymieniam walutę i zaczynam powrót. Przy okazji zachodzę na targowisko kupić
trochę owoców na śniadanie, podziwiam też Hotel International w
stylu dojrzałego kiczu późnojugosłowiańskiego.
Pomnik Poległych na jednym ze skwerów. Na trzech stronach są napisy w trzech
językach: po serbsku, niemiecku i węgiersku.
Na zakończenie wizyty w Somborze zajeżdżamy jeszcze na jeden z cmentarzy.
Miasto ma ich kilka, w tym duży katolicki i duży prawosławny. Wybieramy ten
drugi (Veliko pravoslavno groblje), ponieważ posiada też kwatery
żołnierskie.
Nekropolia położona jest na uboczu, w jej pobliżu nieużywane tory biegną
gdzieś na południe.
Za dzwonnicą znajduje się kolejny Pomnik Poległych, tym razem ku czci
jugosłowiańskich partyzantów.
Partyzanci Broz Tity zajmują spory sektor. Nie wszyscy zginęli w czasie wojny,
pochowano tu również ich towarzyszy zmarłych kilka lat po niej, a nawet i
później.
Na cmentarzu znajduje się także "monastyr" św. Stefana (Manastir Svetog Stefana). Znów piszę w cudzysłowie, gdyż monastyr to w końcu klasztor, a tu mamy
pojedynczą, zamkniętą cerkiew z lat 30. ubiegłego wieku. W jej sąsiedztwie
także leżą partyzanci, a z żywych osób spotykamy kilkoro młodych ludzi
biesiadujących w cieniu i prowadzących ożywioną dyskusję w
serbsko-madziarskiej mieszance.
Oddzielną kwaterę posiadają czerwonoarmiści padli m.in. w bitwie batińskiej,
na miejscu której byliśmy dzień wcześniej. Różowy pomnik strzela dumnie w
niebo z sierpem i młotem, ale patrząc na rzędy betonowych stel stwierdzam, że
nie ma lepszej ilustracji do hasła o tym, że wojna mieli człowieka i zmienia
go w odhumanizowany klocek.
Pomnik Poległych z Wielkiej Wojny. Serbowie z Somboru walcząc w mundurach
armii austro-węgierskiej strzelali do swoich rodaków w mundurach armii
serbskiej. Nie oni jedni w tamtym stuleciu.
W części cywilnej wznosi się cerkiew cmentarna z otwartymi drzwiami. Ekipa
facetów szykuje się do kopania grobu, a przynajmniej tak mniemam, bo są też
ślady, jakby niedawno kopali na środku ścieżki. Wodociągu chyba nie kładą?
Kręcimy się pomiędzy grobami. Niemal wszystkie są w cyrylicy, na większości
umieszczono zdjęcia. Krzyże mieszają się z gwiazdami, nawet na jednym pomniku.
I znowu ściana tylna grobu stała się przednią. To co oni kładą na płytach,
skoro znicze też się ustawia od tyłu? I ciekawe, czy zmarli chowani są nogami
do pomnika czy odwrotnie?
Drewniane krzyże używane podczas pogrzebów zostawia się na cmentarzu. Na jak
długo? Ileś lat czy do rozpadu? Najstarsze spotkane egzemplarze miały dziesięć roków...
I tym cmentarnym akcentem zakończyliśmy wizytę w Somborze. Tak jak wspominałem
na początku: to naprawdę ładne dla oka miasto z dużą ilością zieleni i
zabytków. Warte odwiedzin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz