środa, 31 stycznia 2024

Łużyce: Brody, Zasieki, Forst i Cottbus.

Łużyce słabo istnieją w świadomości, mimo, że to jedna z polskich krain historycznych. Część leżąca w województwie dolnośląskim jest powszechnie, choć błędnie, szufladkowana jako Dolny Śląsk, mimo, że takie podejście wzajemnie się wyklucza. Część położona w województwie lubuskim także wisi w jakimś niebycie pomiędzy "lubuskością", a "dolnośląskością". Jednym z powodów takiej sytuacji może być (jak to niemal wszędzie na Ziemiach Wyzyskanych) zerwanie ciągłości osadniczej i kulturalnej, nie ma kto tej łużyckości pielęgnować. W efekcie mówiąc "Łużyce" zazwyczaj myśli się o Niemczech, gdzie przetrwała - w coraz mniejsze liczbie, lecz zawsze - autochtoniczna ludność, Serbołużyczanie. 

Jadąc w grudniu do Berlina postanowiłem zajrzeć w kilka miejsc Dolnych Łużyc (czyli północnych), zarówno po polskiej, jak i po niemieckiej stronie.
Najpierw zatrzymuję się w Trzebielu (Triebel, łuż. Trjebule), w wiosce (w czasach niemieckich miasto) niedaleko autostrady A18. Już z parkingu przy tankszteli widzę za płotem zrujnowany pałac należący kiedyś do Promnitzów.


Gdybym miał więcej czasu, to spróbowałbym się do niego dostać, pewnie pokręciłbym się także po samej miejscowości. Ciekawa sprawa - polska Wikipedia podaje, że została ona prawie całkowicie zniszczona w 1945 roku, niemiecka dokładnie odwrotnie: szkody miały być minimalnie. Ewidentnie któraś wersja językowa mija się z prawdą. A nadmiarowego czasu nie mam, straciłem go na autostradzie (kilka wypadków plus idioci nią zarządzający).


Po kilkunastu kilometrach przejazdu przez las zatrzymuję się w Brodach (
Pförten, łuż. Brody; polską nazwę oparto na łużyckiej), wiosce, która posiada naprawdę sporo zabytków. To znaczy w grudniu była ona wioską, od stycznia przywrócono jej prawa miejskie, utracone po wojnie. Nie do końca rozumiem tę decyzję - Brody nie mają nawet tysiąca mieszkańców, są wśród kilkunastu najmniejszych miast w Polsce. Bogata historia to jedno, ale jednak status miasta powinien (w moim mniemaniu) dotyczyć trochę większych ośrodków. Odnoszę wrażenie, że poprzedni rząd tak hojnie nadawał i przywracał prawa miejskie licząc na przyszłą wdzięczność wyborców. No i rzeczywiście w przypadku Brodów się nie zawiódł - otrzymał tutaj ponad połowę oddanych głosów, co na Ziemiach Wyzyskanych często się nie zdarzało.


Odrzućmy politykę, nie po to do Brodów zajrzałem. Miejscowość stała się znana z powodu wielkiego pałacu przebudowanego w stylu barokowym w połowie XVIII wieku na polecenie Henryka (Heinricha) von Brühla, człowieka od wszystkiego króla Augusta III. Listę stanowisk, które obsadzał w Saksonii i Rzeczpospolitej, można by wymieniać długo, podobnie jak listę szachrajstw, krętactw politycznych, wreszcie rezydencji i cennych przedmiotów. W każdym razie w momencie budowy Brühl był człowiekiem niesamowicie bogatym, a Pförten leżało na terenie Saksonii (w Prusach znalazło się dopiero po kongresie wiedeńskim, kiedy to Saksonia skurczyła się o ponad połowę). Niestety, pałac od kilkudziesięciu lat jest ruiną.


Rodzina von Brühl mieszkała w Pförten do lutego 1945 roku. Opuścili miasteczko niedługo przed wkroczeniem Armii Czerwonej, która zajęła je bez jednego strzału dokładnie w Walentynki. Dzień później w pałacu wybuchł pożar, który dokonał ogromnych zniszczeń. Zazwyczaj oskarża się Sowietów o celowe podpalenie kompleksu, ale nie jest wykluczone, że ogień pojawił się przypadkowo, na przykład z powodu iskier z kominka. Albo po pijackich zabawach polegających na strzelaniu z amunicji smugowej do zegara. Była to druga taka katastrofa w historii obiektu. Pierwszy raz został on mocno poszkodowany już w kilka lat po przebudowie, dokonali tego Prusacy podczas wojny z Saksonią. Remont zaczął się dopiero w kolejnym stuleciu, a powrót do pełnej świetności nastąpił jeszcze później, bo... w Republice Weimarskiej. Zdecydowanie rezydencja nie miała szczęścia w swej historii.


Po drugim pożarze widoki na pełną rekonstrukcję są słabe, ale istnieją. W latach 60. pałac połowicznie zabezpieczono, ale przez cały czas był opuszczony i dewastowany przez nowych mieszkańców Brodów. Po upadku komuny pojawili się prywatni właściciele. ale, jak to zwykle bywało, bogaci byli głównie w deklaracjach. Jeden Polak z RPA, drugi z Kanady, pałac dalej w ruinie. Dopiero trzeci nabywca przy pomocy pieniędzy z budżetu wzmocnił mury i założył nowy dach, a oficyny przeszły remont generalny i przyjmują w swoich progach gości hotelowych i restauracyjnych. Patrząc jednak na fasadę pałacu człowiek zaczyna wątpić, czy kiedykolwiek uda się go reanimować do ponownego użytku.



Na ścianie skrzydła północnego zachowała się większość inskrypcji z czasów odbudowy, która w całości brzmiała:

AD MCMXXIII
FAMILIAE RECONSTRUXIT FELICITER 
FRIDERICUS COMES A BRUEHL

Poniżej można dostrzec herb rodziny.


Przy odbudowanych oficynach kręci się trochę ludzi. W parku za jedną z nich spotkałem dwie panie, które usiłowały przy pomocy ławki wdrapać się na konie. Jednej się udało, drugiej niekoniecznie.


Na niewielkim placu Zamkowym (bardziej by pasowało Pałacowym, ale co tam; kiedyś nosił nazwy Schloss Platz oraz Schlacken Platz plus Högelheimer Platz) stoi kilka piętrowym domów, niektóre mają półokrągłą sylwetkę. Pewnie kiedyś mieszkała w nich liczna służba Brühlów.


Plac kończy się skrzyżowaniem z ulicą Wolności (Forster Strasse), a za nim zobaczymy pozostałości fontanny oraz Pomnik Poległych z ledwo czytelnymi napisami. Na zdjęciach sprzed kilku lat pomnik otaczały dorodne drzewa, teraz dopadła go moda wycinania wszystkiego jak leci.



Ulica Wolności zabudowana jest przeważnie budynkami z XVIII wieku. Większość stoi w całości, ale po niektórych ostały jedynie fragmenty fasad. Od południa zamyka ją Brama Zasiecka (Stadttor) powstała w tym samym czasie co barokowa wersja pałacu, ale w okresie międzywojennym przystosowano ją do ruchu samochodowego.



Kilka minut jazdy od Brodów znajduje się osada, która może być jednym z wielu symboli powojennego upadku Ziem Wyzyskanych. Mowa o Zasiekach. Problem zanikających miejscowości na terenach poniemieckich (i nie tylko takich, ogólnie na terenach dawniej niepolskich) jest znany, cała masa punktów na mapie przestała istnieć. Zazwyczaj jednak dotyczyło to wiosek, siłą rzeczy mało ludnych. Tu mamy przypadek zniknięcia ośrodka liczącego dziesięć tysięcy mieszkańców! Ale po kolei.
Na początku w miejscu tym, czyli na prawym brzegu Nysy Łużyckiej, istniała wioska Berge, wzmiankowana od 17. stulecia. Była częścią rozległych dóbr hrabiów Brühl (Herrschaft Pförten), a jej nowa historia zaczęła się w 1897 roku, kiedy to włączono ją w granice miasta Forst, położonego po drugiej stronie rzeki. Forst zwane było łużyckim/niemieckim Manchesterem, działało w nim kilkaset zakładów tekstylnych, w związku z czym gwałtownie się rozwijało. W XX wieku, zwłaszcza po Wielkiej Wojnie, wybudowano od nowa całą modernistyczną dzielnicę o nazwie Forst-Berge. Zlokalizowano ją nieco na południe od dawnej wioski i dołączono jeszcze dwie mieściny. Do lat 40. powstały dziesiątki nowych ulic pełne domów, kamienic, stadiony, parki. Działały gospody i hotele, z centrum łączyły ją co najmniej cztery mosty i kładki. Wizytówką Forstu-Berge były dwa reprezentacyjne place nad samą rzeką. W 1939 roku w całym mieście mieszkało prawie czterdzieści tysięcy osób, szacuje się, że prawie jedna czwarta mogła bytować na prawym brzegu Nysy.
Jak się prezentowała prawobrzeżna dzielnica można nadal zobaczyć na starych pocztówkach (źródło Polska.org):


Rok 1945 przyniósł katastrofę, ale nie dzielnicy Berge, lecz lewobrzeżnemu Forst. Zniszczonych miało zostać prawie osiemdziesiąt procent budynków, początkowo nawet nie planowano odbudowy miasta! Berge wprost przeciwnie: straty były raczej niewielkie, większość obiektów stała prawie nietknięta. Najgorsze miało dopiero nadejść po tym jak nową granicę niemiecko-polską wyznaczono na Nysie. Forst-Berge znalazło się po raz pierwszy w swych dziejach w państwie słowiańskim, Forst pozostało w państwie germańskim, ale za to wśród demokratycznych Niemców.
Wydawało się, że Polska otrzymała kolejną atrakcyjną miejscowość z infrastrukturą gotową do życia i pracy. Nazwano ją Barszcz (Barść), korzystając z pierwotnej nazwy łużyckiej Baršć. Masowego napływu nowych osadników jednak nie było, położenie nad samą granicą tworzyło masę problemów i ograniczeń. Dodatkowo Barszcz pozbawiony został sieci kanalizacyjnej, która zależna była od oczyszczalni po drugiej stronie Nysy. Bez porozumienia z Niemcami lub poważnych inwestycji nie mogła ona normalnie funkcjonować. Do tego porzucona fabryka amunicja, która stwarzała zagrożenie dla całej okolicy.
Barszcz, liczący w 1946 roku ledwie stu dziesięciu mieszkańców (utrzymano prawa miejskie, było to wówczas najmniejsze miasto w kraju!), przemianowano idiotyczne na Zasieki (ponoć z powodu wielkiej ilości walających się tu resztek z drutu kolczastego). A potem skazano na zagładę. Rozpoczęto systematyczną rozbiórkę zabudowy, dom po domu, gmach po gmachu. Cegła jechała na odbudowę Warszawy. Do 1952 roku rozebrano praktycznie wszystko! Była dzielnica, potem miasto, nie ma niczego! Próbuję sobie wyobrazić jak w przeciągu kilku lat znika połowa mojego rodzinnego miasta i zostaje pustka, ale nie potrafię! Dlatego chciałem tu przyjechać. I choć kiedyś już Zasieki odwiedziłem, to i podczas tej wizyty wjazd robi wrażenie: środek lasu, a mamy szeroką brukowaną drogę z krawężnikami, aleją drzew i chodnikami po obu stronach. Od razu czuć, że to nie jest zwykły las. Kiedyś zaczynało się tu miasto - Pförterer Strasse.



Wkrótce po lewej stronie widzę pierwszy interesujący mnie obiekt, który jakimś cudem przetrwał likwidację Berge/Barszczu. Pomnik Poległych stał niegdyś w parku, zaraz za nim zaczynały się tereny sportowe. Dzisiaj trudno to sobie zobrazować.



Chodniki zakryte są skromną warstwą białego puchu; to rzadkość podczas moich grudniowych wyjazdów. Nie widać śladów przechodniów i tak już od kilkudziesięciu lat.


W Forst-Berge założono dwa cmentarze plus jeszcze nekropolię żydowską. Ta ostatnia - o dziwo - w szczątkowej formie istnieje do dziś, ale tak się zakręciłem, że do niej nie trafiłem. Cmentarz ewangelicki oznaczony przed wojną numerem IV leżał przy Lange Strasse. Nadal jest używany, pod murem trafiam na grupę starych grobów, większość bez napisów. Ciekawe z jakiego okresu jest dwukolorowa figura?



Mniejszy cmentarz nr III ciągnął się po drugiej stronie drogi, lecz po nim nie został żaden ślad.


Nie rozebrano kilkunastu domków jednorodzinnych przy tworzących łuk ulicach Kosakenweg i Dragonerweg. Wśród nich jest budynek świetlicy wiejskiej, dawnej szkoły podstawowej, ale nie jestem pewien, czy on też jest przedwojenny.


Inną pamiątką z przeszłości jest mocno przebudowany klocek dawnej tkalni, przy którym spoczywają zwłoki stacji benzynowej (handel benzyną to jeden z głównych interesów pogranicza). Prawdopodobnie podobną historię ma stojący kawałek dalej kolejny opuszczony obiekt.



Najciekawiej jest nad rzeką. Na jedynym rondzie należy pojechać prosto, w nieutwardzoną dziś drogę, aby dotrzeć do dawnego Walter Rathenau Platz, następnie Adolf Hitler Platz. Była to reprezentacyjna przestrzeń z eleganckimi okazałymi gmachami, w których mieścił się m.in. urząd pracy.


Na środku placu stała Fontanna Tkacza (Tuchmacherbrunnen), której cokół się ostał i stanowi dziś granicę lasu. Figura tkacza też ocalała i znajduje się gdzieś w prywatnych rękach.



Najbardziej niesamowite jest to, że wojnę i rozbiórkę przetrwały dwie wysokie, modernistyczne lampy! Stoją jak gdyby nigdy nic, na przekór wszystkiemu złu tego świata i wyglądają, jakby szło je po remoncie z powrotem uruchomić!




Plac i centrum Forst połączono imponującym Długim Mostem (Lange Brücke). Był początek lat 20., wtedy powstało całe założenie placu. Most wysadzono przed wkroczeniem Armii Czerwonej, ale jego sterczące ku niebu filary nadal robią wrażenie.




Idę wzdłuż Nysy dawną promenadą (Heinrich Heine Damm, później Hermann Göring Damm). Prawie nic nie wskazuje, że była to jedna z ulubionych ulic spacerowych. Prawie, bo czasem natkniemy się na kolejną samotną latarnię. Wyskoczy także jakiś słupek, możliwe, że trzymał kiedyś łańcuchy.


Wystarczy wejść kilka metrów w las i od razu trafia się na jakieś pozostałości cywilizacji. Fragmenty ogrodzeń pewnie nie nadawały się do Warszawy, więc je zostawiono. Gdzieś tu stał wielki dom opieki (Fürsorgeheim).


Promenadą doszlibyśmy do Friedrich Eber Platz (Horst Wessel Platz). To druga reprezentacyjna przestrzeń Forst-Berge. Otaczał go długi kompleks budynków z urzędem finansowym (Finanzamt). Rzecz jasna, dziś zamiast urzędników możemy tu spotkać co najwyżej leśników. Z Forst można tu było dotrzeć betonową kładką dla pieszych (Fußgängerbrücke), przez interesantów urzędu zwaną "kładką westchnień" 😏. Kładka wydaje się dalej spełniać swą rolę.


Oczywiście to pozory - odcinek nad Nysą jest zerwany. Dochodzimy do połowy i patrzymy się przed siebie. Tak blisko, a tak daleko.
Na podstawach widać dziesiątki śladów po pociskach.



Horst Wessel Platz w aktualnym kształcie.


Panorama Forst nie prezentuje się jakoś imponująco: enerdowskie bloki, trochę kamienic, wieża katolickiego kościoła Serca Jezusa. Mimo to szkoda, że nie można tam po prostu przejść. 



Wracając do auta przyglądam się stojącemu przy Długim Moście seatowi. Kierowcy nie widać. Utopił się mordując ryby?


Kręcę się jeszcze po lesie w pobliżu fontanny. Ziemia dziwnie chrzęści, ponoć wystarczy zacząć kopać i bardzo szybko znajduje się kawałki cegieł, gruzu, czasem ceramiki. Myślę, że w ogóle można tu trafić na wiele drobnych elementów z Forst-Berge. Ja musiałem zadowolić się zwalonym ogrodzeniem. Według map gdzieś w pobliżu była w przeszłości gospoda (Gasthof zum Deutschen Reich) oraz kino.


Forst-Berge posiadało jeszcze jeden Pomnik Poległych, tym razem z wojny prusko-francuskiej. Ulokowano go na początku Breite Strasse, ulicy w pierwotnej wsi Berge. Zostało z niego niewiele i, wbrew informacji na tablicy,  nie odkryto go w 2022 roku, bowiem są starsze zdjęcia z jego resztkami.


A to Breite Strasse po drobnych pracach kosmetycznych.


Oprócz wspomnianych kilkunastu domów jednorodzinnych w Zasiekach stoi jeszcze jedno domostwo (niedaleko ronda). Do tego nieduże osiedle za torami kolejowymi. I to tyle. Mimo wszystko mocno podejrzana sprawa, że Zasieki skończyły tak, jak skończyły. Przecież na polskim brzegu zostało wiele części podzielonych miejscowości: choćby Zgorzelec, Łęknica, Gubin, Słubice, nie wymieniając tych mniejszych. Ograniczenia przygraniczne wszędzie były surowe, stan infrastruktury rozmaity. Tutaj dużą rolę musiała odegrać niechęć miejscowych partyjnych, a może po prostu woleli się wykazać ilością dostarczanej do stolicy cegły, zamiast reaktywować miasto?

Na mapie z 1939 roku umieściłem lokalizację kilku punktów, które odwiedziłem w Zasiekach. Czerwona kropka to Pomnik Poległych z I wojny światowej, pomarańczowa pomnik prusko-francuski, żółta to fontanna. Na zielono oznaczyłem cmentarz, na niebiesko most (wyżej) i kładkę, pomiędzy nimi promenada.


Skoro byliśmy z polskiej strony, wypadałoby popatrzeć na Nysę z niemieckiego brzegu. W tym celu trzeba udać się kilka kilometrów na północ, gdzie jest nowy most graniczny. Nieprzypadkowo ulokowano go tak daleko od samego Forst. Na przejściu, o dziwo, cisza i spokój. Na autostradach niemiecka straż graniczna urządzała kontrole skutkujące wielokilometrowymi kolejkami, tutaj pusto. Prawda, że nie przemkną tędy tiry, ale co to za problem schować migrantów w dostawczaku? Logika takich kontroli jest dokładnie taka sama, jak zamykanie polskiej granicy ze Słowacją...


Na pierwszy rzut oka Fort (Lausitz) - taka jest oficjalna nazwa, a po łużycku Baršć (Łužyca) - nie wygląda na miejscowość, gdzie cztery piąte zabudowy legło w gruzach. Stoją kamienice, budynek dziewiętnastowiecznej szkoły pięknie odnowiony, fojerwera piękna jak z obrazka.




Przy drugim spojrzeniu zaczynamy dostrzegać liczne dziury w zabudowie. Widać, że coś tam kiedyś stało. Im bliżej rynku, tym więcej wolnych przestrzeni.


Fragmenty fasad dwóch kamienic, których nie odbudowano. Pytanie, czy w ogóle rekonstruowano domy mieszkalne, czy raczej skupiono się jedynie na obiektach użytkowych?


W czasach NRD Forst był jednym z najważniejszych ośrodków tekstylnych kraju. Po upadku komuny zaczął upadać także miejscowy przemysł. Wielu budynków fabrycznych stoi opuszczonych, niektórym się poszczęściło i w środku urządzono coś innego.



Na rynku skalę zniszczeń wojennych widać w pełni: kościół co prawda odbudowano, ale w jego pobliżu przetrwały tylko dwie kamienice. Ich miejsce oraz ratusza zajęły skwery oraz socrealistyczne bloki.
W świątyni pochowano m.in. Henryka Brühla.


Blokowiska oraz brukowane ulice. Kiedyś w miejscu po prawej stała łaźnia miejska, dziś parkują samochody.


Wiele tablic z nazwami miast ulic i drogowskazów posiada podwójne nazewnictwo. Nie wiem jednak ilu Łużyczan nadal mieszka w Forst, bo Niemcy nie udostępniają danych narodowościowych odnośnie miejscowości. Na pewno jest to bardzo niewielka grupa, bo społeczność łużycka od dekad znika. Co nie udało się w przymusowej germanizacji państwu pruskiemu i hitlerowskiemu, przychodzi samo pod wpływem asymilacji i emigracji. Język dolnołużycki uznawany jest obecnie za zagrożony wyginięciem i może zniknąć za dwie, trzy dekady. Według najbardziej pesymistycznych szacunków posługuje się nim jedynie około siedmiu tysięcy osób. Nieco lepiej jest na Górnych Łużycach, tam górnołużycki ma szansę przetrwać kolejne stulecie.


Dojeżdżamy do Lange Brücke. Od niemieckiej strony zachowało się go więcej, bo dwa całe przęsła. Odgrodzone płotem, żeby broń Boże ktoś sobie nie zrobił krzywdy.



Po zjednoczeniu Niemiec wielokrotnie wracała kwestia odbudowy przepraw nad Nysą. Wnioskowała o to głównie strona polska, a niemiecka - co raczej nie dziwi - była temu przeciwna, zwłaszcza mieszkańcy Forst. Pierwsze propozycje pojawiały się jeszcze przed wejściem Polski do EU i Schengen, więc chyba spodziewano się jakiegoś niekontrolowanego najazdu z Rzeczpospolitej. Tylko jak ten najazd miał wyglądać, skoro na przeciwko Forst rośnie głównie las, a w Zasiekach mieszka ledwo kilkaset osób? Dzisiaj sprzeciw niemiecki osłabł, ale nadal istnieje i pewnie dlatego nadal nic się nad rzeką nie dzieje. Tyle, że to już jest śmieszne: obywateli Polski jest od kilkunastu lat w Niemczech cała masa i większy problem sprawiają przybysze z innych kontynentów, a nie znad Wisły! Dodatkowo na odbudowie najwięcej zyskaliby mieszkańcy Forst, których dwadzieścia tysięcy otrzymałoby dostęp do terenów zielonych po drugiej stronie rzeki.
Inna kwestia to pytanie, jak przywrócenie łączności pomiędzy brzegami miałoby wyglądać? Ponoć chciano zrekonstruować Długi Most, ale dla mnie byłoby to zniszczenie ruiny, która z racji wieku stała się już zabytkiem. Może lepiej jakaś dodatkowa kładka w innym miejscu?


A do historycznej przerwanej kładki też podjeżdżamy. Również elegancko ją zabezpieczono, tak jakby w stronę Nysy ciągnęły tłumy samobójców, których trzeba powstrzymać.



Na polskim brzegu nie znajdziemy żadnej tablicy informacyjnej o tym, co ma się przed oczyma. Właściwie cała infrastruktura sprowadza się do jednej ławeczki na Adolf Hitler Platz. Na niemieckim można przeczytać to i owo oraz porównać sobie widok dawniejszy ze współczesnym: w tym przypadku na górnej fotografii plac z urzędem skarbowym po drugiej stronie kładki.


Nabrzeże opuszczamy jadąc Sorauer Strasse (Żarską), gdzie spotykamy wiele opuszczonych zakładów.


Na ulicach dość często trafiają się tory, również w bardzo zakręconej formie. Nie są to jednak ślady tramwaju, ale miejskiej kolei przemysłowej (Stadteisenbahn). To rzadkość, że wagony towarowe po prostu pędziły ulicami. Kolej działała do 1965 roku, nie jest pewne, czy wcześniej doprowadzono ją również na prawy brzeg. Co prawda na Długim Moście zachowały się pozostałości szyn, ale być może było to tylko przygotowanie do przyszłej rozbudowany w Berge.


Ostatnie zdjęcie w Forst przedstawia wieżę ciśnień, jeden z symboli miasta.


Zwieńczeniem wizyty na Łużycach miało być odwiedzenie Cottbus (łuż. Chóśebuz, po polsku Chociebuż). Ale godziny jakoś szybko leciały, a grudniowe dni są krótkie. Spoglądam na zegarek i po chwili namysłu stwierdzam, że zrobimy chociaż szybki spacer po centrum. Z Forst to niedaleko, ledwie trzydzieści kilometrów i w większości autostradą.
Zaskakujące, że w środku miasta jest sporo bezpłatnych parkingów. Mniej zaskakujące, że wszystkie są pełne, więc muszę skorzystać z płatnego. Już okolica parkingu jest ciekawa - otaczają go niskie domki dawnej wioski oraz fabryka przekształcona w blok mieszkalny.


Cottbus nie jest znanym punktem na mapie turystycznej Niemiec, lecz posiada całkiem ładną starówkę i sporo zabytków. Jednym z nich jest piętnastowieczna wieża obronna Spremberger Turm.


Najwięcej zachowanych obwarowań ciągnie się z zachodniej strony Starego Miasta. Na zewnątrz wychodzi się przez Lindentor.


A za murami pamiątka z nowszych czasów: bardzo długi enerdowski blok.


Cottbus jest największym miastem i stolicą Dolnych Łużyc. Są tu oczywiście łużyckie nazwy ulic, działa jedyne w Brandenburgii liceum łużyckie, a także łużyckie muzeum, ale podobnie jak w Forst odnosi się wrażenie, że to jedynie atrapa. Na pewno Łużyczanie stanowią tylko promil mieszkańców miasta.


Na rynku i na jednym z deptaków odbywa się jarmark bożonarodzeniowy. Fajny, ale nie ma żadnych publicznych toalet. Najwyraźniej na Łużycach sika się w bramach.



Na starówce spotkamy kilka kościołów, w tym jeden zamieniony w synagogę (oryginalną bożnicę zniszczyli hitlerowcy). Najstarszym (XV wiek) jest gotycki Klosterkirche, należący kiedyś do franciszkanów, a po reformacji używany przede wszystkim przez Łużyczan (Serbska cerkwja).


Największy to z kolei Oberkirche (Wuša cerkwja) pod wezwaniem św. Mikołaja. Jest to jednocześnie największa świątynia na Dolnych Łużycach, więc nie udało mi się jej objąć w całości, za to zdołałem zajrzeć do środka. Akurat szykowano się do koncertu.



Na koniec zachodzimy nad Szprewę, gdzie bardzo ładnie prezentuje się stary młyn. Wilhelmsmühle spełniał swą funkcję do 1941 roku, w późniejszych dekadach służył jako przedszkole i klub młodzieżowy.



I ostatnia ciekawostka, zaraz po sąsiedzku: dawna elektrownia, piękny modernizm. Funkcjonowała dość krótko, bo przez trzydzieści lat do 1958 roku. Dzisiaj mieści się w nim Brandenburskie Krajowe Muzeum Sztuki Nowoczesnej (Brandenburgische Landesmuseum für moderne Kunst, Muzej wuměłstwa dizelowa milinarnja). 


6 komentarzy:

  1. Rzeka to nie Odra - Nysa Łużycka, a Fiacik to Seat Marbella.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dzięki, nie wiem co mi się wbiło z tą Odrą! Seata faktycznie bym z daleka nie poznał ;)

      Usuń
  2. Miasto o różnych obliczach, widać klasę architektury, ale też spuściznę postkomunistyczną ;) Niestety nie są mi znane te rejony, a widać bardzo ciekawe. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto pozwiedzać NRD, tam zachował się jeszcze taki specyficzny klimacik ;)

      Usuń
  3. Kiedyś mi ktoś opowiadał, że w Forst jest bardzo duzo ruin i opuszczonych budynków, wiec powinnam tam pojechac bo mi sie tam strasznie spodoba. Czy rzuciły ci się w oczy, że jest ich tam wiecej niz gdzie indziej? Bo z relacji nie mam takiego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest rzeczywiście sporo opuszczonych zakładów, ale czy można do nich się dostać do środka, to nie wiem. Ruin domów praktycznie nie widziałem, to nie Dolny Śląsk, żeby zostawić na rynku kamienice w stanie agonii przez kilkadziesiąt lat ;)

      Usuń