piątek, 2 października 2020

Sopron - Civitas Fidelissima.

Sopron (niem. Ödenburg) liczy około 60 tysięcy mieszkańców, jest więc średniej wielkości węgierskim miastem (aktualnie zajmuje 14 pozycję na krajowej liście). Gdyby nie jego historia, to byłby raczej mało znaną miejscowością, ale... no właśnie, historia.


Jak w wielu węgierskich przypadkach początki grodu sięgają czasów rzymskich, kiedy w I wieku w prowincji Panonia założono Scarbantię, położoną na Bursztynowym Szlaku przy skrzyżowaniu dróg prowadzących m.in. do Vindobony. Pierwszymi mieszkańcami byli kupcy oraz weterani kończący służbę w armii. Węgrzy pojawili się w tym regionie na przełomie tysiącleci po wiekach wyludnienia, a w 1277 Sopron otrzymał statut "wolnego miasta królewskiego". Nigdy nie okupowali go Turcy, choć zdarzyło im się go zdobyć i spustoszyć, z kolei uciekinierzy z innych terytoriów zajętych przez muzułmanów często osiedlali się właśnie w Sopronie. Jego rola w kolejnych wiekach rosła, stał się siedzibą komitatu. 
Na początku XX wieku zachodnią część tej jednostki administracyjnej zamieszkiwała głównie ludność niemieckojęzyczna. W okolicznych wioskach stanowili absolutną większość, zdarzały się też osady, gdzie dominowali Chorwaci. W Sopronie sytuacja była bardziej skomplikowana - nieco ponad połowa obywateli faktycznie mówiła po niemiecku, ale używających węgierskiego było niewielu mniej, do tego kilka procent Słowian. Po upadku Austro-Węgier mądrzy i nieomylni politycy alianccy zarządzili przyłączenie zachodu komitatu do Austrii bez pytania nikogo o zdanie. Spodziewano się kolejnej bezwarunkowej kapitulacji Węgrów, ale tym razem się przeliczono, bowiem wybuchło powstanie, o którym pisałem w poprzednim poście. Jego efektem była zgoda mocarstw na plebiscyt w Sopronie/Ödenburgu i otaczających go miejscowościach. Austriacy nie oponowali, zapewne licząc na zwycięstwo, które - patrząc na statystyki demograficzne - im się po prostu należało... Spotkała ich jednak niespodzianka: często się zapomina (zwłaszcza w Polsce), że deklarowany język ojczysty to nie to samo co świadomość narodowa. Mówiący po niemiecku Soprończycy/Ödenburgczycy czuli się Madziarami nie gorszymi od tych z Budapesztu i w zdecydowanej większości poparli pozostanie przy Macierzy. Na prowincji było inaczej - w pięciu z ośmiu wiosek zwyciężyła opcja austriacka, jednak ponad 70% głosów prowęgierskich w mieście przeważyło i cały region plebiscytowy przyznano Węgrom.
Czy wpływ na wynik mógł mieć fakt, że listy uprawnionych do głosowania układali Węgrzy, a Austriacy nie mieli (na własne życzenie) swoich przedstawicieli w komisjach? Nie wiem, choć nie pojawiły się żadne oskarżenia o fałszerstwa. Jedyny sukces w obronie granic stał się wielkim świętem na Węgrzech, a Sopron/Ödenburg otrzymał zaszczytny tytuł Civitas Fidelissima - "najbardziej lojalnego miasta". 

Taki przebieg wydarzeń oznaczał jednak spadek znaczenia: Sopron, szykowany na stolicę Burgenlandu, na Węgrzech stracił własny komitat. Stał się miastem na samej granicy, która "wrzyna" się w tym miejscu w terytorium austriackie. A że wdzięczność ma krótką pamięć, to niemieckim Soprończykom podziękowano ćwierć wieku po plebiscycie, wypędzających większość z nich z miasta. Na szczęście nie wszystkich - ponad trzy tysiące (5%) nadal tu mieszka, o ich obecności przypominają dwujęzyczne tablice i nazwy ulic w centrum.


Jeśli ktoś niezbyt się historią interesuje, to może go przyciągnąć do miasta architektura: cała starówka to jeden wielki zabytek z poprzednich epok. Wzdłuż wąskich ulic stoją piętrowe kamienice, czasem przetykane świątyniami.







Rynek (Fő tér, Hauptplatz) jest niewielki i ładny. Na środku wznosi się tradycyjna kolumna maryjna. Biały budynek z kolumnami to dawna siedziba komitatu, dzisiaj archiwum. Na prawo od niego kolorowe kamienice z rodowodem sięgającym XV-XVI wieku.


Południową pierzeję zamyka gotycki kościół benedyktynów, zwany też "kościołem kozim" (Kecske-templom, Geißkirche), od wizerunku zwierzęcia zawartego w herbie fundatorów.


Po wschodniej stronie kolejny biały gmach - ratusz wybudowany w 1896 roku z okazji węgierskiego Millenium (tysiąclecia przybycia Madziarów do Panonii). Na lewo barokowy Storno-ház, w którym mieszkał kiedyś architekt Ferenc Storno. Z tyłu jeden z najbardziej charakterystycznych obiektów starówki, czyli średniowieczna Wieża Pożarowa/Ogniowa (Tűztorony, Feuerturm). Jak sama nazwa wskazuje, wypatrywano z niej zagrożenia pożarowego.


Na fasadzie wieży umieszczono kompozycję rzeźbiarską przedstawiającą wydarzenie z 1741 roku znane każdemu węgierskiemu i austriackiemu historykowi. Trwała wówczas wojna o sukcesję po zmarłym cesarzu Karolu, który swoim następcą uczynił córkę Marię Teresę i jej męża. Większość sąsiadów nie uznała tej decyzji, najechali kraj, państwu Habsburgów groziła całkowita likwidacja. Młoda monarchini przybyła na Węgry, których lojalności także nie była pewna, i pojawiła się na sesji parlamentu. Dwudziestotrzyletnia kobieta w żałobnym stroju, z dzieckiem na ręku, błagała ze łzami w oczach o pomoc. Węgierska szlachta dała porwać swoje serca i uroczyście ślubowała oddać życie i krew. Tak przynajmniej sądziłem, iż to nawiązanie do tamtej historii, jednak okazało się, że rzeźby te wykonano po plebiscycie i miały upamiętniać wierność mieszczan w stosunku do Węgier. Wydaje mi się jednak, że przedstawienie państwa jako atrakcyjnej kobiety z Koroną Świętego Stefana  na głowie nie jest tutaj przypadkowe...


Wieża to chyba najbardziej popularna atrakcja turystyczna Sopronu, więc postanowiliśmy na nią wejść i my. I wtedy przeżyłem lekki szok, bo kolejka chętnych stała aż na ulicy! Przy drugim podejściu tak samo. Było to o tyle dziwne, że na mieście prawie nie było widać turystów, a już zwłaszcza zagranicznych - poza Węgrami spotkaliśmy kilku wąsatych Austriaków, parę osób polskojęzycznych i to prawie koniec... Wychodzi na to, iż wszyscy spotkali się teraz w jednym miejscu! Nie chciało nam się stać, więc odpuściliśmy, zwłaszcza, że włączył się we mnie głos skąpca, który przekonywał, iż zamiast wydawać dwadzieścia złotych za osobę na oglądanie dachów, lepiej kupić za to kilka win 😏.


Udaje się natomiast wejść do benedyktynów. Wnętrze, zdominowane przez barok, jest dość zaniedbane.


Kilkaset metrów od kościoła katolickiego stoi ewangelicki. Wybudowany w XVII wieku, wyposażenie również jest głównie barokowe.


Nad drzwiami umieszczono witraż z Chrystusem, który zdaje się rękami zatrzymywać wychodzących i mówić: "Stójcie, zostańcie jeszcze przez chwilę!".


Pomnik Poległych w przedsionku. Lista zawiera głównie niemieckie nazwiska i zapewne w takim języku mówiła większość wiernych. O ich losie po kolejnej wojnie przypomina na zewnątrz pęknięta płyta.



Jeśli chodzi o obiekty sakralne, to w Sopronie mamy aż trzy synagogi. Dwie z nich znajdują się na Starym Mieście i to na jednej ulicy, niemal naprzeciwko siebie. Najstarsza synagoga, pochodząca z XIII wieku, udostępniona jest do zwiedzania za kasę. Znowu włączył mi się w duchu dusigrosz, który, w połączeniu z wyrazem twarzy kobiety otwierającej bramę, spowodował, że zrezygnowałem i odwróciłem się na pięcie. Mina kobiety stała się jeszcze gorsza 😛.
Bożnica z drugiej strony jest niewiele młodsza, bo tylko o jakieś 100-150 lat. Była synagogą prywatną i nie posiada prawie nic z wyposażenia, więc w przewodnikach się o niej nie wspomina, natomiast można tu obejrzeć wystawę (głównie po węgiersku) o losach soprońskich Żydów w czasie II wojny światowej. Przeżyli ją nieliczni. 
W środku spotkaliśmy panią opiekunkę oraz jej znajomego. Ten widząc cudzoziemców tak się rozochocił, że zaczął z pasją wcielać się w rolę przewodnika. W końcu pani opiekunka przywołała go do porządku:
- Nie przeszkadzaj turystom, ty tylko przyszedłeś do mnie z wizytą! 😛


Różowa fasada skrywa podwórze w którym mieści się prywatna synagoga.


Na innej ulicy gmach z zupełnie innej bajki - niebieski pałac Esterházych. Po plebiscycie liczono w nim głosy.


Pisałem już o tym, że zorganizowane osadnictwo zapoczątkowali Rzymianie. Forum Scarbantii leżało niemal w tym samym miejscu co rynek Sopronu. W latach 80. ubiegłego wieku podczas prac archeologicznych odkryto jego pozostałości, skryte ponad 4 metry poniżej obecnego gruntu. Rzymskie kamienie podniesiono, wykonano izolację i wróciły na te same położenie, tylko że 50 centymetrów wyżej. Darmowe nieduże muzeum znajduje się pod informacją turystyczną - oprócz posadzki są fragmenty kolumn, rzeźb, inskrypcje. I cegły - ta na zdjęciu posiada stempel Legio I Adiutrix z drugiego stulecia naszej ery.



Stare Miasto otaczały w średniowieczu solidne mury, z których spora część zachowała się do dzisiaj, więcej niż połowa. Wzdłuż nich prowadzi ścieżka spacerowa, czasem jest na niej dość wąsko.





W czasie budowy ratusza odkryto inne ślady po starożytnych, m.in. antyczną drogę, ruiny domów i obozu wojskowego. Kolejne elementy odsłoniły w czasie wojny alianckie bomby, a w okresie socjalizmu rozbiórki niektórych budynków. W wyniku tych wszystkich działań za siedzibą władz miejskich powstał park archeologiczny - obok siebie sąsiadują relikty rzymskie i średniowieczne.


Po opuszczeniu starówki las zabytków wcale się nie kończy - centrum Sopronu ma naprawdę niewiele współczesnych dodatków. Na jednym ze skwerów elektroniczna maszyna wyświetla dni, minuty i sekundy do rozpoczęcia Międzynarodowego Kongresu Eucharystycznego w Budapeszcie. Ma się odbyć za rok, więc jest szansa, że nie zostanie odwołany.


Mury miejskie całkowicie rozebrano w południowej części. Ich miejsce zajęły nowe budynki, a poniżej nich wytyczono dwa place: Széchenyi térPetőfi tér. Na tym pierwszym stoją aż trzy pomniki: patrona, powstania z 1956 roku i bodajże zrywu z 1848. Co ciekawe, plac powstał na terenie dawnego jeziora, w którym ponoć "kąpano" za karę piekarzy oszukujących klientów.




Przy Petőfi tér wybudowano secesyjny teatr, oczywiście Petőfiego.


Inny okazały gmach w okolicy - Centrum Konferencyjne im. Ferenca Liszta. Obok niego obowiązkowy element wielu miast, czyli napis składający się z dużych liter, tak aby turyści mogli sobie zrobić focie na portale społecznościowe. Spotkałem pod nim czwórkę skośnookich dziewczyn - były to jedyne Azjatki widziane w czasie całego (!) wyjazdu urlopowego. To najlepiej poświadcza, że koronawirus zatrzymał świat.


Na wschód od starówki można zobaczyć trzecią soprońską synagogę, wybudowaną dla Żydów ortodoksyjnych w 1891 roku. Od czasu powstania węgierskiego nie była używana religijnie. Piętnaście lat temu kupiło ją miasto i ciągle planuje coś tu zrobić...


W jej okolicy jest więcej sypiących się budynków - poniżej dawna fabryka czekolady i cukierków niejakiego Weissa (zapewne Żyda).


Tę samochód nauki jazdy lepiej omijać szerokim łukiem - zaliczył już sporo trafień 😛


Wielokrotnie wspominałem w swoich tekstach o węgierskiej pomnikomanii, bardzo podobnej do tej znanej z Polski. W Sopronie podobno znajduje się 115 różnego rodzaju pomników! Kilka już tu pokazałem, dorzucam kolejne, które leżą w zakresie moich zainteresowań:
* dwa pierwszowojenne, po sąsiedzku,


* pomnik Trianon,


* drewniana rzeźba Istvána Horthy'ego, syna regenta i jego następcy. Jako lotnik poniósł śmierć w dość podejrzanej katastrofie na froncie wschodnim.


Przebieg granicy po plebiscycie tak się pokręcił, że konieczne stało się wytyczenie specjalnego korytarza kolejowego dla pociągów austriackich, bo część Burgenlandu nie ma bezpośredniego połączenia z resztą kraju. Nie wiem jak było za komuny, ale teraz na przejeździe kilka razy widziałem przemykające szynobusy z oznaczeniem ÖBB.


To tyle jeśli chodzi o mój opis Starego Miasta i jego najbliższych okolic. Niewątpliwie Sopron wart jest odwiedzin, zwłaszcza jeśli przejeżdżamy lub przebywamy gdzieś w pobliżu. Usatysfakcjonowani będą zarówno ci, co cieszą swoje oczy odremontowanymi fasadami, jak i ci, którzy wolą popatrzeć na odpadające tynki czy podwórza z suszącymi się galotami, gdyż i takich obrazków tu nie brakuje 😏.



Po raz pierwszy od dwudziestu lat (czyli od wakacji z rodzicami nad Balatonem) spałem na Węgrzech pod dachem. Zawsze korzystam z namiotu, a teraz burżujski nocleg w czterech ścianach 😛. Rita Vendégszobák to dom z wynajmowanymi pokojami, którego właścicielem jest przemiła starsza pani. Jej syn mówi w miarę po angielsku, więc nie było większych problemów z porozumieniem.
Dom znajduje się na wzgórzach okalających miasto od południowego zachodu, wchodzących w skład Gór Soprońskich (Soproni-hegység, Ödenburger Gebirge), a te są częścią Alp. Możemy więc zaszpanować i opowiadać innym, iż nocowaliśmy w Alpach 😏. Pokój u pani Rity wyposażony był w meble mające już swoje lata, lecz dodawało mu to klimatu, zresztą niczego nie brakowało, łącznie z telewizorem i łazienką. Cena także wydaje się atrakcyjna, bo za 100 złotych ciężko znaleźć u Madziarów cokolwiek! Dodatkowe towarzystwo stanowił kilkunastoletni wiecznie zmęczony i sapiący pies 😏.


Zaraz obok domu zaczynał się laso-park z wieżą widokową (Sörházdombi kilátó) oddaloną od drzwi o jakieś 30 metrów. Na wieżę wyskakiwałem wielokrotnie w różnych porach dnia, aby fotografować okolicę w zmieniającej się pogodzie i świetle.


Z góry oczywiście najlepiej widać samo miasto, zwłaszcza starówkę. Strzelają wieże kościołów, Wieża Pożarowa i ratuszowa. Z tyłu ciągnie się niebieska tafla Jeziora Nezyderskiego (Neusiedler See, Fertő-tó). Mimo planów nie udało nam się do niego zajechać, zabrakło czasu.





Na lewo i prawo dzielnice mniej turystyczne: jakieś kominy, stadiony, stacje benzynowe. I osiedle, na którym mieszkamy. A wiatraki to już Austria.




Na zachodzie pofałdowane, zalesione górki - szczyt z nadajnikiem to Dalos-hegy (403 metry n.p.m).



Na wieży było fajnie podczas każdych odwiedzin 😊. Rano dookoła niej kręciły się sarny, na tyle przyzwyczajone do obecności człowieka, że podchodziłem do nich na odległość dwóch metrów. Nie kręcił się, lecz siedział przy stole miejscowy żulik, także przyzwyczajony do ludzi i zwierząt. Wieczorem zjawiały się mniej lub bardziej zakochane pary albo grupy podchmielonej młodzieży. 
Fajnie było w lekkiej mżawce i obserwując zbliżające się deszczowe chmury (potem lało całą noc i poranek). Fajnie oglądało się kończący dzień, gdy kolejne połacie terenu zagarniała czerń.



Położenie na alpejskim zboczu miało dwa minusy, łączące się ze sobą: do centrum trzeba było maszerować jakieś dwadzieścia minut lub nawet więcej. Dla mnie to nie problem, ale dla niektórych dystans nie do przejścia. Drugi minus był taki, że wracając zawsze człowiek miał pod górę i to momentami dość ostro: zmęczony, objedzony pokonywał trasę znacznie wolniej 😏.

Sopron to jeden z 22 węgierskich regionów winiarskich, ale na mieście schładzaliśmy się piwem, też miejscowym. Winiarnia przy rynku miała wielu takich klientów, którzy wpadali na kufelek, a nie kieliszek.


Jeśli chodzi o jedzenie, to najbliższa restauracja znajduje się już kilkaset metrów od noclegu, ale jej nie polecę: zamykana o 21-szej, przychodząc przed 20-tą nie można było zamówić już nic ciepłego, posiłki droższe niż w wielu lokalach starówki, kiepsko przyprawione. Stołowaliśmy się w Vadászkürt Panzió és Étterem (niedaleko pomnika trianonskiego), gdzie serwowano m.in. smaczny gulasz w chlebie i zupy rybne.


----

Jeśli ktoś chciałby zobaczyć Sopron z innej, kobiecej perspektywy, to pozwolę zaprosić na bloga Gabi, która była w mieście dwa lata wcześniej. Jej wpis utwierdził mnie w przekonaniu, że muszę tu zajrzeć 😊.

13 komentarzy:

  1. Dziękuję za polecenie :)
    Co do austriackich pociągów przejeżdżających przez ten węgierski "róg" - to jest super opcja, dzięki temu Sopron jest chyba najlepiej (zaraz po Budapeszcie) połączonym z Wiedniem węgierskim miastem :) Szkoda, że przez brak czasu już nie udało mi się wejść na żadne z pobliskich wzgórz widokowych, ale myślę, że jeszcze do Sopron wrócę - tylko niech się Węgry przestaną izolować ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to się szybko nie zanosi, na razie przedłużyli zamknięcie granic do najmniej do końca października :/ A że Orban jak zawsze potrzebuje wroga, najlepiej zewnętrznego, to mogą tak mieć zamknięte granice nawet do wiosny... Swoją drogą dziwny przypadek - ledwo się zamknęli, a od razu im gwałtownie skoczyło :D

      Usuń
    2. No właśnie, mają najlepszy dowód, że to zamknięcie granic nic nie daje... ;P Nie podoba mi się pomysł zamknięcia do wiosny, miałam w planach w tym roku jarmarki świąteczne w Budapeszcie... :D Ale chyba nigdzie ich tej zimy nie będzie :(

      Usuń
    3. Ja jednak po cichu liczę, że jakieś jarmarki się odbędą, przy zachowaniu pewnych rygorów. Grudzień bez jarmarków to nie grudzień :(

      Usuń
    4. W Austrii się mówi o zorganizowaniu jarmarków bez straganów z jedzeniem i piciem - to już chyba lepiej, żeby ich w ogóle nie było, jak nawet grzanego wina się nie można napić ;)

      Usuń
    5. To faktycznie bez sensu. I trochę niezrozumiałe - przecież skoro knajpy i restauracje są otwarte, to dlaczego nie można napić się i zjeść na dworze, gdzie zagrożenie jest mniejsze? Można nawet ogrodzić teren imprezy, wpuszczać mniejszą liczbę ludzi itp.. No zobaczymy...

      Usuń
    6. W Austrii przez pandemię jest zakaz jedzenia / picia w restauracjach, gdy nie siedzi się przy stoliku. Czyli np. przy barze piwa się nie napijesz. I do jarmarków podchodzą tak samo, bo gdzie w tych warunkach rozstawić wystarczająco dużo stolików, w odległości 1,5-2 m od siebie do tego... Do tego większość zazwyczaj brała te grzańce i spacerowała z nimi po jarmarku, a to już w ogóle koniec świata teraz :P

      Usuń
    7. No dobrze, ale czy jest zakaz sprzedaży na wynos? Bo taka budka to przecież nie restauracja, nie lokal. Podejrzewam, że możecie kupić sobie w okienku albo przyczepie fastfooda czy loda i pójść z nim na ulicę. A nawet spacerować, chyba nie ma nakazu zjedzenia hamburgera zaraz po kupieniu? :> Jak dla mnie to jest wszystko mocno naciągane: rozumiem, że nie napiję się przy barze, ale jaka to różnica, czy ktoś wlewa w siebie piwo przy stoliku czy np. stojąco pod ścianą? Walka z pandemią to jedno, lecz czasem środki ku temu stosowane są bardzo dziwaczne...

      Usuń
  2. Ledwo człowiek wyskoczył na wakacje, a tu Pudelek poleciał z tekstami. Też mieliśmy Węgry ponownie w planach na św. Marcina, tak samo jak była Gruzja, a tu nici. Wracając do tematu, Sopron pięknie zachęcający ale te KILKA win w sumie za dwadzieścia złotych? Na Boga, CO Ty pijesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na Węgrzech spokojnie można kupić smaczne wino za cenę 5-6 złotych :) Oczywiście ludzie mają różne podniebienia, ale ja nie potrzebuję wydawać nie wiadomo ile aby mu dogodzić :D

      Usuń
    2. Hm, w plastikowych butelkach? OK, de gustibus etc. Pisze to ta, co ostatnio popijała prosecco za powalającą kwotę poniżej 3EUR za butelkę... ;-)

      Usuń
    3. Weź pod uwagę, że bardzo często w miejscowościach winiarskich wino na wynos bierzesz właśnie do plastiku :) Właśnie patrzę na dwa takie plastiki ze świeżo kupionym burcakiem :)

      Usuń
    4. Aaa... burcak! To było tak od razu pisać. Zupełnie o nim zapomniałam ;-)

      Usuń