Zakolem Dunaju określany jest odcinek między Esztergomem a Szentendre. Czasem używana jest ten nazwa Łuk Dunaju - rzeka przestaje pełnić funkcje graniczne i oba brzegi należą do Węgier. Dunaj otaczają tutaj niewysokie góry i wzgórza, okolica jest bardzo malownicza. Na turystów czekają szlaki turystyczne, zabytki z czasów antycznych i średniowiecza, a także park narodowy.
Na obu brzegach między wodą a lasami rozłożyły się liczne miejscowości. Chciałem przejechać najpierw jedną stroną, a potem wracać drugą, ale ostatecznie skończyło się tylko na prawym brzegu.
Zatrzymujemy się w wiosce Dömös. Parking na niewielkim placu między pocztą a lodziarnią płatny 😮. Upał, atmosfera sennej soboty.
Boczna droga, która rychło zmienia się w szutrówkę, a następnie w zarośnięty szlak, prowadzi nas do dziury w płocie, a potem do szerokiej łąki. Znajdują się na niej pozostałości klasztornego kościoła z epoki Arpadów.
Gdzieś tu w XI wieku stanął pałac królewski przy którym pojawili się zakonnicy. Klasztor zrównały z ziemią hordy Mongołów w 1241 roku, lecz został odbudowany. Funkcjonował do inwazji tureckiej, kiedy to w 1526 wojska osmańskie ponownie go zniszczyły. Ruiny znikały przez kilkaset lat, po czym użyto ich jako budulca nowego kościoła.
W XX wieku częściowo go zrekonstruowano, zwłaszcza kościół podziemny, do którego trafiły oryginalne fragmenty znajdujące się w muzeach.
Wstęp jest płatny, zatem ograniczam się do spojrzenia przez "lufcik".
Ciekawe dokąd prowadzą te schody?
Do wioski wracamy obok cygańskiej ulicy, gdzie jak zwykle króluje bajzel. Okazuje się też, iż oficjalna droga do ruin biegnie właśnie tędy, a samochód zaparkować można gratis.
Na skraju wsi zaznaczone mam jakieś zabytki rzymskie. I faktycznie są - dolne części murów przykryte dachem oraz odgrodzone płotem.
Zachodzę nad Dunaj... Nurt jest dość spokojny, obok odpoczywają kaczki. Na lewym brzegu wysokie ściany.
Następna miejscowość jest najważniejszym ośrodkiem w Zakolu pod względem historycznym - Visegrád (niem. Plintenburg, pol. Wyszehrad). W XIII wieku król Karol Robert (ojciec Ludwika Węgierskiego, dziadek Jadwigi Andegaweńskiej) wzniósł w nim potężny zamek i ustanowił stolicę państwa. Niewielkie dziś miasteczko pełniło tę zaszczytną rolę przez kilkadziesiąt lat.
Zatrzymuję się na bezpłatnym parkingu w centrum. Świetnie stąd widać cytadelę górującą nad okolicą. To głównie do niej ciągną turyści.
Można podjechać niemal pod same mury samochodem, ale nam nigdzie się nie spieszy, jest piękna pogoda (pomijając nasilający się wiatr), więc postanawiamy zdobyć ją z buta. Prowadzi do niej niebieski szlak, którego przejście zajmuje około trzech kwadransów. Przewyższenie wynosi niemal 300 metrów, zatem to normalna górska wędrówka - debiut w Górach Wyszehradzkich (Visegrádi-hegység), które są traktowane albo jako część Średniogórza Północnowęgierskiego albo Średniogórza Zadunajskiego.
Ścieżka niemal cały czas prowadzi przez las i z tej strony prawie nie spotkamy na niej turystów. Czasem między drzewami pojawią się widoki na Dunaj i miasto.
Barokowa kapliczka z XVIII wieku przyklejona do skały i kończąca drogę krzyżową.
Tabliczki niczym w Stołowych 😏. Różnica taka, że brak czarnego koloru szlaków (nie wiem, czy gdzieś poza Polską się go używa?).
Pod główną bramę prowadzą schody z zatłoczonego parkingu. Przy kasie nieduża kolejka, policjant pilnujący porządku, następnie podgrodzie z typowymi atrakcjami typu "strzelanie z łuku" i "średniowieczne pamiątki".
Zamek węgierskich królów był bardzo rozległy, a cytadela tworzyła jego górną część. Wybudowany po spustoszeniu kraju w czasie inwazji mongolskiej został w większości zniszczony w okresie panowania tureckiego w XVI wieku. Niektóre jego fragmenty to współczesna rekonstrukcja.
Cytadelę odwiedza się jednak głównie z powodu widoków, a te są świetne! Zakręcający w dole Dunaj, zabudowa Visegrádu i położone na drugim brzegu Nagymaros (które jest większe, ale bez znaczenia historycznego).
Na północnym-wschodzie widać skrawek Szentendrei-sziget, wyspy o długości ponad 30 kilometrów.
Horyzont pofałdowany, góry wydają się wyższe niż w rzeczywistości (maksymalnie 600-700 metrów n. p. m.).
Punktów widokowych jest wiele - spod murów, wysuniętej baszty, jak i z samej cytadeli.
Co jeszcze należałoby wiedzieć o zamku i okolicy? Odbyły się w nim dwa tzw. zjazdy wyszehradzkie w XIV wieku, na których spotkali się królowe Węgier, Czech i Polski. To do niej nawiązuje obecna Grupa Wyszehradzka, która co prawda istnieje głównie w mediach i na papierze, ale oficjalnie działa i widuje się.
Sam Visegrád ma osadnictwo znacznie starsze niż okres średniowiecza: swoją twierdzę posiadali tu Rzymianie, potem rządzili w nim Słowianie, po których pozostała nazwa - Węgrom nic ona nie mówi, w językach słowiańskich to "zamek na wzgórzu". Podbój turecki sprawił, że dawna stolica na tyle podupadła, iż prawa miejskie odzyskała dopiero w roku 2000.
Patrząc na Dunaj warto zaznaczyć, że na całym długim odcinku od Szentendre do Budapesztu brak mostów! Komunikację przez rzekę zapewniają promy (jeden z nich także w Visegrádzie), jednak część z nich przewozi jedynie pieszych i rowerzystów, a żaden nie kursuje w nocy. Dobrze o tym pamiętać, chcąc przeprawić się na drugi brzeg 😏.
Kręcimy się między murami. W środku znajduje się niewielka wystawa, ale darowaliśmy sobie wstęp na makietę ukazującą "średniowieczną ucztę" - być może wspomniany już zjazd.
Jedna z sal przypomina, że aż do 1526 roku przechowywano na zamku węgierskie insygnia koronacyjne. Oryginał znajduje się w budapesztańskim parlamencie.
Na szczycie Nagy-Villám umieszczono wieżę widokową, którą ledwo widać sponad linii drzew. Jeszcze dalej wąska struga Dunaju mijająca Szentendrei-sziget.
Tymczasem płatny parking pod cytadelą jest już pełen. Ciekawe, gdzie teraz zatrzymują się kierowcy? Zaglądamy na chwilę do sklepów z drogimi pamiątkami i do miasteczka wracamy innym szlakiem, biegnącym niżej od tego, którym przyszliśmy. Jest on trochę krótszy, ale bardziej stromy, zastanawiam się zatem jak nim wejdą sapiący osobnicy w klapkach, których z dołu nadciąga całkiem sporo.
Po drodze mijamy dalsze części kompleksu zamkowego - m.in. wieżę Salomona - donżon pochodzący z XIII wieku, a stulecie później obudowany murami. Jego górna część została zniszczona przez Turków w czasie ataku w 1544 roku.
Obok wieży odbywają się właśnie walki rycerskie, ale najwyraźniej są one tajne, bowiem ich teren jest zamknięty dla postronnych.
Rozpoczynają się zabudowania miejscowości. Przy zacienionej ulicy stoją stare wille oraz dworki, większość wygląda na opuszczone.
Cytadela już daleko za (nad) nami.
Tylną część pomnika Macieja Korwina wykorzystano jako podstawę Pomnika Poległych.
Król ten przekształcił dolny zamek w elegancką renesansową rezydencję. Podobnie jak pozostałe części monarszej siedziby po drugim tureckim najeździe w 1544 został zamieniony w kupę gruzu. W okresie międzywojennym ubiegłego wieku rozpoczęto prace wykopaliskowe i restauracyjne, częściowo odbudowane pozostałości pałacu udostępnia się turystom.
Tych zresztą nie brakuje - wylewają się ze statków docierających tu codziennie z Budapesztu, jak i wielkich pływających molochów, jakie widzieliśmy także w Esztergomie. W pewnym momencie ulicą przewalała się cała ludzka rzeka.
"Płynęła" ona do restauracji-molochu, tymczasem oprócz niej można spotkać inne, bardziej sympatycznie wyglądające lokale.
Wracamy do samochodu grzejącego się na słońcu. Blisko parkingu zwraca uwagę dziwna konstrukcja przypominająca mi domy Wikingów. Podobno to hala sportowa.
Ostatnie spojrzenie na zamek górny/cytadelę...
...i jedziemy dalej. Koniec Visegrádu wyznacza charakterystyczna brama zbudowana w miejscu przebiegu średniowiecznych murów. Rzeczywiście ówczesny zamek zajmował bardzo rozległy teren!
Postanawiam jeszcze podjechać samochodem na jedno ze wzgórz, gdzie na mapie zaznaczone mam rzymskie ruiny. W terenie nie ma żadnych drogowskazów, ale udaje mi się je znaleźć bez trudu, bo leżą tuż obok asfaltowej krętej drogi.
Wzgórze to nosi nazwę Sibrik. W pierwszej połowie IV wieku Rzymianie wybudowali na nim duży fort, jeden z większych w okolicy. Strzegł granicy imperium około stu lat, kiedy to w obliczu rozpadu Cesarstwa rzymskie wojsko go opuściło. Po przybyciu nad Dunaj Madziarów starożytnych pozostałości użyto do budowy zamku, którego istnieniu kres położyli Mongołowie.
Widoki na rzekę musieli mieć niezłe.
Nasz kolejny cel leży kilkadziesiąt kilometrów od Zakola. Przez chwilę wjeżdżamy w granice administracyjne Budapesztu i przelatujemy na Dunajem mostem Megyeri z charakterystycznymi pylonami.
Potem bocznymi drogami przecinam kilka miejscowości, w których czasem także można spotkać coś ciekawego; np. kościół w Fót kojarzy mi się z mniejszą i bardziej fikuśną wersją paryskiej katedry Notre Dame.
Po godzinie 15-tej docieramy do Gödöllo. Pałac królewski Habsburgów oglądaliśmy w sierpniu ubiegłego roku z zewnątrz, teraz chcieliśmy zajrzeć do środka. Podobnie jak wówczas wśród zwiedzających dominowali Azjaci w formie grupowej.
Bilety do tanich nie należą (2600 forintów = 35 złotych). Na plus oceniam fakt, że można przechadzać się po wnętrzach samodzielnie, niekoniecznie z przewodnikiem. Na minus - zakaz robienia zdjęć, o czym turysta dowiaduje się dopiero po wyjściu z kasy, a przed wejściem na wystawy! To jakaś mania ostatnio, w Wiedniu w pałacach także wprowadzili takie obostrzenia!
O historii obiektu już pisałem, więc teraz nie będę tego powtarzał. Trzeba jednak przypomnieć, że po okresie komunizmu pałac był w tak fatalnym stanie, że właściwie całość wnętrz to rekonstrukcja. Większość wyposażenia zaginęła, oryginalne sprzęty zdarzają się rzadko i są podpisane, aby oglądający mógł od razu wiedzieć, że patrzy na coś, co kiedyś także tutaj stało.
Ze 136 pomieszczeń do zwiedzania udostępniono 26. Wystawy obejmują historię od czasów pierwszych właścicieli (rodu Grassalkovich) po okres powojenny. Oczywiście głównie skupiono się na latach królowej Elżbiety Bawarskiej, kiedy to budynek był centrum towarzyskim Węgier, a sama postać jest głównym magnesem przyciągającym wycieczki. Swoją drogą widać, jak propaganda potrafi zmienić obraz historycznej postaci: dzięki lukrowatym filmom typu "Sissi" Elżbieta stała się symbolem niezależności, kobiecej siły oraz biedną ofiarą dworskiej etykiety i intryg. W rzeczywistości była antypatyczną, egocentryczną osobą, narcystycznie skupioną na swojej urodzie i wadze (dziś nazwalibyśmy ją anorektyczką), w dodatku o dość skromnym rozumku. Fakt, że znalazła się w obcym otoczeniu jako prawie dziecko (miała 16 lat), też nie był niczym szczególnym dla członka ówczesnej arystokracji.
Małżeństwo z Franciszkiem Józefem zaczęło się jak w bajce o Kopciuszku, a skończyło się de facto separacją. Elżbieta szybko źle się w nim poczuła, do tego prawdopodobnie była kobietą oziębłą seksualnie, co w oczywisty sposób nie mogło spodobać się cesarzowi, który swoje męskie potrzeby miał. Po narodzinach dzieci została pozbawiona opieki nad nimi dzięki wszechwładnej matce cesarza, ale nawet po jej śmierci niezbyt starała się o utrzymywanie bliskich kontaktów z potomstwem; wyjątkiem była najmłodsza córka Maria Waleria (patronka mostu w Esztergomie).
Bujająca w obłokach naiwna marzycielka nigdy nie potrafiła wcielić się w życiową rolę i obowiązki monarchini. Nie miała większych ambicji politycznych i jej realny wpływ na rządy był bliski zeru, pomijając sympatię do Węgrów, co mogło być drobnym atutem podczas zawiązywania unii austriacko-węgierskiej w 1867 roku. Ale sprawy państwowe szybko ją nudziły, mąż także. Talentów większych nie posiadała, a zainteresowania o jakich wiadomo, to pisanie wątpliwiej jakości wierszy, jazda konna, polowania i... szpitale psychiatryczne. Podobno prosiła nawet Franciszka, aby podarował jej jeden, lecz ten nie potraktował tego poważnie 😉.
Ostatnie dekady życia to ciągłe uciekanie w podróże, które pogłębiło się po samobójczej (?) śmierci syna Rudolfa. Po jej zgonie (w Szwajcarii zamordował ją ciosem pilnika włoski anarchista) niewiele łez wylano - jak opisywał naoczny świadek pogrzebu. Austriacy od dawna nie rozumieli i nie kochali swojej cesarzowej, co innego Węgrzy, którzy do tej pory stawiają jej pomniki, nazywają mosty i ulice.
Krótko pisząc: Elżbieta była przeciętnej inteligencji kobietą o narcystyczno-egoistycznych skłonnościach i ładnej twarzy (choć określanie jej jako najpiękniejszej na XIX-cznym świecie uważam za grupą przesadę). Nie ma się czym zachwycać, co nie przeszkadza wielu fanom (zwłaszcza fankom), które obejrzały kilka kolorowych filmów o niej.
A wracając do pałacu... W miarę możliwości starano się odtworzyć pomieszczenia mieszkalne z tego okresu. Jest więc jej pokój roboczy z portretami Rudolfa (na lewo) i Gizeli lub Marii Walerii (już nie pamiętam).
Przy biurku Franciszka Józefa portret małżonki. Król-cesarz niewątpliwie ją kochał, choć z biegiem lat coraz mniej mieli wspólnego. Doszło do tego, że niezainteresowana pożyciem Elżbieta sama podsunęła mu sprawdzoną "towarzyszkę"!
Jest też kącik poświęcony Karolowi, ostatniemu koronowanemu Habsburgowi, który odwiedził Gödöllo. Na ścianie obraz przedstawiający arcyksięcia Ottona: był on symbolem długowieczności i starej Europy sprzed wojen światowych. Ostatni następca tronu Austro-Węgier przeżył państwo, w którym miał panować, o prawie wiek i zmarł w 2011 roku. Pochowano go z cesarskim ceremoniałem w wiedeńskiej Krypcie Kapucynów.
Wyposażenie większości komnat określiłbym jako skromne.
Na drugim zdjęciu portrety arcyksięcia Rudolfa i żony Stefanii. To małżeństwo także nie było szczęśliwe, Rudolf puszczał się na lewo i prawo.
W kilku miejscach zrekonstruowano piękne piece kaflowe.
Największym zaś pomieszczeniem jest wielka sala balowa w stylu rokokowym.
Czy warto wchodzić z wizytą do pałacu? Jeśli ktoś jest fanem Elżbiety albo zainteresowany życiem Habsburgów to owszem (jednak znacznie więcej pamiątek po nich zobaczymy w Wiedniu). Pozostali niekoniecznie muszą się tu fatygować, choć największy pałac na Węgrzech jest ładnym budynkiem pod względem architektonicznym.
Przemykamy przez zielone ogrody obchodząc budynek z boku, gdzie nadal trwają prace remontowe. Już ponad dwie dekady próbuje się przywrócić jego wcześniejszy blask.
Zerkam na to, co widać w oddali: ciekawy secesyjny budynek za skrzyżowaniem (prawdopodobnie hotel) oraz dworek z XVIII wieku, w którym w okresie królewskim mieszkali urzędnicy monarchini, a w międzywojniu ochrona głowy państwa, regenta Horthy'ego.
Powrót następuje po tej samej trasie, co w tę stronę. Dzięki temu mogę zatrzymać się i dokładniej zobaczyć kilka miejsc, które widziałem wcześniej z okien samochodu.
W Mogyoród na placyku stoi fontanna z tańczącą parą. Kawałek dalej ciekawy współczesny mostek z dachówką nawiązującą do słynnej węgierskiej firmy Zsolnay.
Z kolei przy ulicy umieszczono kolorową figurę huzara - wygląda jak wielki żołnierzyk z zestawu zabawkowego! Ze słabo czytelnej tablicy wynika, iż to pomnik powstania z lat 1848-49.
Ponownie wysiadam też w Fót pod Pomnikiem Poległych. Za płotem stary dom jakby żywcem wyjęty ze skansenu.
Podczas szybkich zakupów odwiedzam mój ulubiony dział 😏...
...i przez Budapeszt wracamy na prawy brzeg Dunaju. Na wysokości Szentendre ruch się wzmaga, mieszkańcy stolicy ciągną do domów. W Visegrádzie uwieczniam miejsce, gdzie w IV wieku n.e. znajdował się rzymski posterunek.
Cytadela zapewne już wolna od turystów.
Na koniec kilka ujęć naddunajskiego krajobrazu z górami po obu stronach rzeki.
Zatrzymujemy się w wiosce Dömös. Parking na niewielkim placu między pocztą a lodziarnią płatny 😮. Upał, atmosfera sennej soboty.
Boczna droga, która rychło zmienia się w szutrówkę, a następnie w zarośnięty szlak, prowadzi nas do dziury w płocie, a potem do szerokiej łąki. Znajdują się na niej pozostałości klasztornego kościoła z epoki Arpadów.
Gdzieś tu w XI wieku stanął pałac królewski przy którym pojawili się zakonnicy. Klasztor zrównały z ziemią hordy Mongołów w 1241 roku, lecz został odbudowany. Funkcjonował do inwazji tureckiej, kiedy to w 1526 wojska osmańskie ponownie go zniszczyły. Ruiny znikały przez kilkaset lat, po czym użyto ich jako budulca nowego kościoła.
W XX wieku częściowo go zrekonstruowano, zwłaszcza kościół podziemny, do którego trafiły oryginalne fragmenty znajdujące się w muzeach.
Wstęp jest płatny, zatem ograniczam się do spojrzenia przez "lufcik".
Ciekawe dokąd prowadzą te schody?
Do wioski wracamy obok cygańskiej ulicy, gdzie jak zwykle króluje bajzel. Okazuje się też, iż oficjalna droga do ruin biegnie właśnie tędy, a samochód zaparkować można gratis.
Na skraju wsi zaznaczone mam jakieś zabytki rzymskie. I faktycznie są - dolne części murów przykryte dachem oraz odgrodzone płotem.
Zachodzę nad Dunaj... Nurt jest dość spokojny, obok odpoczywają kaczki. Na lewym brzegu wysokie ściany.
Następna miejscowość jest najważniejszym ośrodkiem w Zakolu pod względem historycznym - Visegrád (niem. Plintenburg, pol. Wyszehrad). W XIII wieku król Karol Robert (ojciec Ludwika Węgierskiego, dziadek Jadwigi Andegaweńskiej) wzniósł w nim potężny zamek i ustanowił stolicę państwa. Niewielkie dziś miasteczko pełniło tę zaszczytną rolę przez kilkadziesiąt lat.
Zatrzymuję się na bezpłatnym parkingu w centrum. Świetnie stąd widać cytadelę górującą nad okolicą. To głównie do niej ciągną turyści.
Można podjechać niemal pod same mury samochodem, ale nam nigdzie się nie spieszy, jest piękna pogoda (pomijając nasilający się wiatr), więc postanawiamy zdobyć ją z buta. Prowadzi do niej niebieski szlak, którego przejście zajmuje około trzech kwadransów. Przewyższenie wynosi niemal 300 metrów, zatem to normalna górska wędrówka - debiut w Górach Wyszehradzkich (Visegrádi-hegység), które są traktowane albo jako część Średniogórza Północnowęgierskiego albo Średniogórza Zadunajskiego.
Ścieżka niemal cały czas prowadzi przez las i z tej strony prawie nie spotkamy na niej turystów. Czasem między drzewami pojawią się widoki na Dunaj i miasto.
Barokowa kapliczka z XVIII wieku przyklejona do skały i kończąca drogę krzyżową.
Tabliczki niczym w Stołowych 😏. Różnica taka, że brak czarnego koloru szlaków (nie wiem, czy gdzieś poza Polską się go używa?).
Pod główną bramę prowadzą schody z zatłoczonego parkingu. Przy kasie nieduża kolejka, policjant pilnujący porządku, następnie podgrodzie z typowymi atrakcjami typu "strzelanie z łuku" i "średniowieczne pamiątki".
Zamek węgierskich królów był bardzo rozległy, a cytadela tworzyła jego górną część. Wybudowany po spustoszeniu kraju w czasie inwazji mongolskiej został w większości zniszczony w okresie panowania tureckiego w XVI wieku. Niektóre jego fragmenty to współczesna rekonstrukcja.
Cytadelę odwiedza się jednak głównie z powodu widoków, a te są świetne! Zakręcający w dole Dunaj, zabudowa Visegrádu i położone na drugim brzegu Nagymaros (które jest większe, ale bez znaczenia historycznego).
Na północnym-wschodzie widać skrawek Szentendrei-sziget, wyspy o długości ponad 30 kilometrów.
Horyzont pofałdowany, góry wydają się wyższe niż w rzeczywistości (maksymalnie 600-700 metrów n. p. m.).
Punktów widokowych jest wiele - spod murów, wysuniętej baszty, jak i z samej cytadeli.
Co jeszcze należałoby wiedzieć o zamku i okolicy? Odbyły się w nim dwa tzw. zjazdy wyszehradzkie w XIV wieku, na których spotkali się królowe Węgier, Czech i Polski. To do niej nawiązuje obecna Grupa Wyszehradzka, która co prawda istnieje głównie w mediach i na papierze, ale oficjalnie działa i widuje się.
Sam Visegrád ma osadnictwo znacznie starsze niż okres średniowiecza: swoją twierdzę posiadali tu Rzymianie, potem rządzili w nim Słowianie, po których pozostała nazwa - Węgrom nic ona nie mówi, w językach słowiańskich to "zamek na wzgórzu". Podbój turecki sprawił, że dawna stolica na tyle podupadła, iż prawa miejskie odzyskała dopiero w roku 2000.
Patrząc na Dunaj warto zaznaczyć, że na całym długim odcinku od Szentendre do Budapesztu brak mostów! Komunikację przez rzekę zapewniają promy (jeden z nich także w Visegrádzie), jednak część z nich przewozi jedynie pieszych i rowerzystów, a żaden nie kursuje w nocy. Dobrze o tym pamiętać, chcąc przeprawić się na drugi brzeg 😏.
Kręcimy się między murami. W środku znajduje się niewielka wystawa, ale darowaliśmy sobie wstęp na makietę ukazującą "średniowieczną ucztę" - być może wspomniany już zjazd.
Jedna z sal przypomina, że aż do 1526 roku przechowywano na zamku węgierskie insygnia koronacyjne. Oryginał znajduje się w budapesztańskim parlamencie.
Na szczycie Nagy-Villám umieszczono wieżę widokową, którą ledwo widać sponad linii drzew. Jeszcze dalej wąska struga Dunaju mijająca Szentendrei-sziget.
Tymczasem płatny parking pod cytadelą jest już pełen. Ciekawe, gdzie teraz zatrzymują się kierowcy? Zaglądamy na chwilę do sklepów z drogimi pamiątkami i do miasteczka wracamy innym szlakiem, biegnącym niżej od tego, którym przyszliśmy. Jest on trochę krótszy, ale bardziej stromy, zastanawiam się zatem jak nim wejdą sapiący osobnicy w klapkach, których z dołu nadciąga całkiem sporo.
Po drodze mijamy dalsze części kompleksu zamkowego - m.in. wieżę Salomona - donżon pochodzący z XIII wieku, a stulecie później obudowany murami. Jego górna część została zniszczona przez Turków w czasie ataku w 1544 roku.
Obok wieży odbywają się właśnie walki rycerskie, ale najwyraźniej są one tajne, bowiem ich teren jest zamknięty dla postronnych.
Rozpoczynają się zabudowania miejscowości. Przy zacienionej ulicy stoją stare wille oraz dworki, większość wygląda na opuszczone.
Cytadela już daleko za (nad) nami.
Tylną część pomnika Macieja Korwina wykorzystano jako podstawę Pomnika Poległych.
Król ten przekształcił dolny zamek w elegancką renesansową rezydencję. Podobnie jak pozostałe części monarszej siedziby po drugim tureckim najeździe w 1544 został zamieniony w kupę gruzu. W okresie międzywojennym ubiegłego wieku rozpoczęto prace wykopaliskowe i restauracyjne, częściowo odbudowane pozostałości pałacu udostępnia się turystom.
Tych zresztą nie brakuje - wylewają się ze statków docierających tu codziennie z Budapesztu, jak i wielkich pływających molochów, jakie widzieliśmy także w Esztergomie. W pewnym momencie ulicą przewalała się cała ludzka rzeka.
"Płynęła" ona do restauracji-molochu, tymczasem oprócz niej można spotkać inne, bardziej sympatycznie wyglądające lokale.
Wracamy do samochodu grzejącego się na słońcu. Blisko parkingu zwraca uwagę dziwna konstrukcja przypominająca mi domy Wikingów. Podobno to hala sportowa.
Ostatnie spojrzenie na zamek górny/cytadelę...
...i jedziemy dalej. Koniec Visegrádu wyznacza charakterystyczna brama zbudowana w miejscu przebiegu średniowiecznych murów. Rzeczywiście ówczesny zamek zajmował bardzo rozległy teren!
Postanawiam jeszcze podjechać samochodem na jedno ze wzgórz, gdzie na mapie zaznaczone mam rzymskie ruiny. W terenie nie ma żadnych drogowskazów, ale udaje mi się je znaleźć bez trudu, bo leżą tuż obok asfaltowej krętej drogi.
Wzgórze to nosi nazwę Sibrik. W pierwszej połowie IV wieku Rzymianie wybudowali na nim duży fort, jeden z większych w okolicy. Strzegł granicy imperium około stu lat, kiedy to w obliczu rozpadu Cesarstwa rzymskie wojsko go opuściło. Po przybyciu nad Dunaj Madziarów starożytnych pozostałości użyto do budowy zamku, którego istnieniu kres położyli Mongołowie.
Widoki na rzekę musieli mieć niezłe.
Nasz kolejny cel leży kilkadziesiąt kilometrów od Zakola. Przez chwilę wjeżdżamy w granice administracyjne Budapesztu i przelatujemy na Dunajem mostem Megyeri z charakterystycznymi pylonami.
Potem bocznymi drogami przecinam kilka miejscowości, w których czasem także można spotkać coś ciekawego; np. kościół w Fót kojarzy mi się z mniejszą i bardziej fikuśną wersją paryskiej katedry Notre Dame.
Po godzinie 15-tej docieramy do Gödöllo. Pałac królewski Habsburgów oglądaliśmy w sierpniu ubiegłego roku z zewnątrz, teraz chcieliśmy zajrzeć do środka. Podobnie jak wówczas wśród zwiedzających dominowali Azjaci w formie grupowej.
Bilety do tanich nie należą (2600 forintów = 35 złotych). Na plus oceniam fakt, że można przechadzać się po wnętrzach samodzielnie, niekoniecznie z przewodnikiem. Na minus - zakaz robienia zdjęć, o czym turysta dowiaduje się dopiero po wyjściu z kasy, a przed wejściem na wystawy! To jakaś mania ostatnio, w Wiedniu w pałacach także wprowadzili takie obostrzenia!
O historii obiektu już pisałem, więc teraz nie będę tego powtarzał. Trzeba jednak przypomnieć, że po okresie komunizmu pałac był w tak fatalnym stanie, że właściwie całość wnętrz to rekonstrukcja. Większość wyposażenia zaginęła, oryginalne sprzęty zdarzają się rzadko i są podpisane, aby oglądający mógł od razu wiedzieć, że patrzy na coś, co kiedyś także tutaj stało.
Ze 136 pomieszczeń do zwiedzania udostępniono 26. Wystawy obejmują historię od czasów pierwszych właścicieli (rodu Grassalkovich) po okres powojenny. Oczywiście głównie skupiono się na latach królowej Elżbiety Bawarskiej, kiedy to budynek był centrum towarzyskim Węgier, a sama postać jest głównym magnesem przyciągającym wycieczki. Swoją drogą widać, jak propaganda potrafi zmienić obraz historycznej postaci: dzięki lukrowatym filmom typu "Sissi" Elżbieta stała się symbolem niezależności, kobiecej siły oraz biedną ofiarą dworskiej etykiety i intryg. W rzeczywistości była antypatyczną, egocentryczną osobą, narcystycznie skupioną na swojej urodzie i wadze (dziś nazwalibyśmy ją anorektyczką), w dodatku o dość skromnym rozumku. Fakt, że znalazła się w obcym otoczeniu jako prawie dziecko (miała 16 lat), też nie był niczym szczególnym dla członka ówczesnej arystokracji.
Na pamiątkowym witrażu królewsko-cesarska para już znacznie bardziej zaawansowana wiekiem. |
Bujająca w obłokach naiwna marzycielka nigdy nie potrafiła wcielić się w życiową rolę i obowiązki monarchini. Nie miała większych ambicji politycznych i jej realny wpływ na rządy był bliski zeru, pomijając sympatię do Węgrów, co mogło być drobnym atutem podczas zawiązywania unii austriacko-węgierskiej w 1867 roku. Ale sprawy państwowe szybko ją nudziły, mąż także. Talentów większych nie posiadała, a zainteresowania o jakich wiadomo, to pisanie wątpliwiej jakości wierszy, jazda konna, polowania i... szpitale psychiatryczne. Podobno prosiła nawet Franciszka, aby podarował jej jeden, lecz ten nie potraktował tego poważnie 😉.
Ostatnie dekady życia to ciągłe uciekanie w podróże, które pogłębiło się po samobójczej (?) śmierci syna Rudolfa. Po jej zgonie (w Szwajcarii zamordował ją ciosem pilnika włoski anarchista) niewiele łez wylano - jak opisywał naoczny świadek pogrzebu. Austriacy od dawna nie rozumieli i nie kochali swojej cesarzowej, co innego Węgrzy, którzy do tej pory stawiają jej pomniki, nazywają mosty i ulice.
Pokój z nekrologami. |
A wracając do pałacu... W miarę możliwości starano się odtworzyć pomieszczenia mieszkalne z tego okresu. Jest więc jej pokój roboczy z portretami Rudolfa (na lewo) i Gizeli lub Marii Walerii (już nie pamiętam).
Przy biurku Franciszka Józefa portret małżonki. Król-cesarz niewątpliwie ją kochał, choć z biegiem lat coraz mniej mieli wspólnego. Doszło do tego, że niezainteresowana pożyciem Elżbieta sama podsunęła mu sprawdzoną "towarzyszkę"!
Jest też kącik poświęcony Karolowi, ostatniemu koronowanemu Habsburgowi, który odwiedził Gödöllo. Na ścianie obraz przedstawiający arcyksięcia Ottona: był on symbolem długowieczności i starej Europy sprzed wojen światowych. Ostatni następca tronu Austro-Węgier przeżył państwo, w którym miał panować, o prawie wiek i zmarł w 2011 roku. Pochowano go z cesarskim ceremoniałem w wiedeńskiej Krypcie Kapucynów.
Wyposażenie większości komnat określiłbym jako skromne.
Na drugim zdjęciu portrety arcyksięcia Rudolfa i żony Stefanii. To małżeństwo także nie było szczęśliwe, Rudolf puszczał się na lewo i prawo.
W kilku miejscach zrekonstruowano piękne piece kaflowe.
Największym zaś pomieszczeniem jest wielka sala balowa w stylu rokokowym.
Czy warto wchodzić z wizytą do pałacu? Jeśli ktoś jest fanem Elżbiety albo zainteresowany życiem Habsburgów to owszem (jednak znacznie więcej pamiątek po nich zobaczymy w Wiedniu). Pozostali niekoniecznie muszą się tu fatygować, choć największy pałac na Węgrzech jest ładnym budynkiem pod względem architektonicznym.
Przemykamy przez zielone ogrody obchodząc budynek z boku, gdzie nadal trwają prace remontowe. Już ponad dwie dekady próbuje się przywrócić jego wcześniejszy blask.
Zerkam na to, co widać w oddali: ciekawy secesyjny budynek za skrzyżowaniem (prawdopodobnie hotel) oraz dworek z XVIII wieku, w którym w okresie królewskim mieszkali urzędnicy monarchini, a w międzywojniu ochrona głowy państwa, regenta Horthy'ego.
Powrót następuje po tej samej trasie, co w tę stronę. Dzięki temu mogę zatrzymać się i dokładniej zobaczyć kilka miejsc, które widziałem wcześniej z okien samochodu.
W Mogyoród na placyku stoi fontanna z tańczącą parą. Kawałek dalej ciekawy współczesny mostek z dachówką nawiązującą do słynnej węgierskiej firmy Zsolnay.
Z kolei przy ulicy umieszczono kolorową figurę huzara - wygląda jak wielki żołnierzyk z zestawu zabawkowego! Ze słabo czytelnej tablicy wynika, iż to pomnik powstania z lat 1848-49.
Ponownie wysiadam też w Fót pod Pomnikiem Poległych. Za płotem stary dom jakby żywcem wyjęty ze skansenu.
Podczas szybkich zakupów odwiedzam mój ulubiony dział 😏...
...i przez Budapeszt wracamy na prawy brzeg Dunaju. Na wysokości Szentendre ruch się wzmaga, mieszkańcy stolicy ciągną do domów. W Visegrádzie uwieczniam miejsce, gdzie w IV wieku n.e. znajdował się rzymski posterunek.
Cytadela zapewne już wolna od turystów.
Na koniec kilka ujęć naddunajskiego krajobrazu z górami po obu stronach rzeki.
Bardzo miło wspominam moją zeszłoroczną wizytę na Węgrzech.
OdpowiedzUsuńByłam we wszystkich miejscach o których piszesz i bardzo mi się tam podobało.
Nie przypuszczałam, że Węgry są tak ładnym krajem i mają tyle ciekawych zabytków oraz pięknych miejsc do zaoferowania.
Pozdrawiam:)
Węgry to kraj w Polsce trochę niedoceniany. Wiadomo, jest Budapeszt, sporo osób jeździ do Egeru czy Miszkolca albo do wód termalnych. Również nad Balaton, choć ten przegrywa często z Morzem Śródziemnym. Natomiast reszta kraju jest raczej niedoceniana.
UsuńPozdrawiam :)
Kurczę, coraz bardziej człowieka kusi, by w końcu kupić ten samochód! Tyle się omija, będąc ograniczonym do transportu publicznego :)
OdpowiedzUsuńKomunikacja publiczna działa na Węgrach dość sprawnie, podejrzewam, że z Wiednia na weekend dałoby się tam dojechać bez problemu ;)
UsuńTen dziwny budynek będący halą sportową zaprojektował Imre Makovecz - przedstawiciel nurtu architektury organicznej. Jego projekty nie wszystkim się podobają ale są rozpoznawalne na pierwszy rzut oka.
OdpowiedzUsuńDzięki za info :) Mnie się on podobał, wkurzał mnie ten zaparkowany autobus przed wejściem :P
UsuńAch jakże tam pięknie. Cudowne widoki, miejsca, historii i wiele innych. Muszę się zmobilizować do podróży w tym kierunku.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że ten węgierski język taki trudny, bo na pewno sam chętniej bym tam jechał - a widać że naprawdę warto :) Super wpis :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie 😀
Węgierski jest straszny i już przeczytanie tego, co gdzieś napisali, stanowi wyższą jazdę ;) Podziwiam tych, co się go nauczyli :)
UsuńPozdrawiam.