Dzień trzeci miał być najbardziej męczący - według mapy czekało na nas 27 kilometrów, czyli zapewne w rzeczywistości około 30. Na samą myśl zaczęły boleć mnie plecy... W dodatku prognozy pogody na ten dzień nie były najlepsze.
Śniadanie uskuteczniamy przy świeżo rozpalonym ognisku. Pakowanie i o godzinie 10-tej opuszczamy bazę namiotową w Radocynie.
Najpierw musimy się trochę cofnąć na północ i przekroczyć Wisłokę mostem (ewentualnie brodem). Tu kiedyś znajdowała się wioska Długie (Довге). Po wojnie większość mieszkańców wyjechała na teren ZSRR (część dobrowolnie), a kilka rodzin w czasie akcji "Wisła" znalazło się na Warmii. Nie pozostał po nich żaden budynek, a jedynie porośnięty białymi kwiatami cmentarz i krzyże przydrożne. Nowszą pamiątką są symboliczne drzwi.
Nekropolia wojenna z numerem 44 jest, jak większość w okolicy, autorstwa Dušana Jurkoviča. Dwa lata temu już na niego zaglądałem, więc ograniczam się do ujęcia z daleka. Cmentarz w latach 90. ubiegłego wieku tak "remontowano", że zmniejszono jego powierzchnię o 3/4!
Szutrową drogą mozolnie gramolimy się do góry, do przełęczy o takiej samej nazwie co nieistniejąca wioska. Nad nami wisi zachmurzone niebo, w rzadkich momentach na kilka sekund przebija słońce.
Po drugiej stronie górki schodzimy do Wyszowatki (Вишеватка). Tutejsi Łemkowie słynęli ze swojej antyukraińskiej, a prorusińskiej postawy, mimo to zarówno zarówno Sowieci jak i Polacy potraktowali ich jak Ukraińców: wywózka do Kraju Rad, nieliczni wylądowali pod radziecką granicą w dawnych Prusach Wschodnich. Również i tu nie przetrwało (prawdopodobnie) nic z pierwotnej zabudowy, istnieje natomiast "architektura" z okresu PRL-u, kiedy gospodarował w Wyszowatce PGR. Jest też kilkanaście domów, krzyże, a nawet zamknięty sklep spożywczy.
Słyszymy za nami warkot samochodu. Łapiemy stopa! Tylko dokąd? Po dojściu do głównej drogi powinniśmy się kierować na południe w stronę Ożennej. A może kierowca będzie jechał na północ w okolice Krempnej? Wtedy moglibyśmy znacznie skrócić trasę, rezygnując z odwiedzenia niektórych miejsc.
Pierwszy wóz mija nas obojętnie. Chwilę później nadjeżdża drugi i się zatrzymuje.
- Dokąd pan jedzie? - rzucam przez otwarte okno.
Co za pech, akurat na Ożenną. Właśnie wtedy kiedy lenistwo podpowiedziało nam, aby się nie wysilać 😏.
I tak wsiadamy do auta, zawsze to ze 3 kilometry mniej. Mijamy Grab (Граб) i wychodzimy na skrzyżowaniu na skraju Ożennej (Ожинна). Ja nie tracę nadziei, że jeszcze pojeździmy dziś później autostopem, Inez wyśmiewa moją naiwność. Zobaczymy kto będzie miał rację!
Bardzo zniszczoną drogą idziemy w kierunku lasu. Według mapy to niewielka górka z 10 metrami podejścia, ale chyba im zniknęło jedno zero, bo podchodzimy całkiem konkretnie!
Z dołu jedzie samochód. Machamy, staje.
- Chętnie bym was wziął - mówi starszy facet. - Ale z tyłu mam psa.
Cholerne zwierzę. To już drugi przypadek podczas tego weekendu, że przez czworonoga nie mogliśmy skorzystać z podwózki 😛.
Z zachmurzonego nieba spada kilka kropli deszczu, lecz to był tylko mały straszak.
Przy wejściu do Magurskiego Parku Narodowego stoi fajna wiatka. I oczywiście tablice, że za bilet należy zapłacić sms-em. Na szczęście znowu nie ma tu zasięgu 😏.
W czasie postoju pojawia się mężczyzna i pyta się, czy dalej będzie można jechać asfaltem, czy jest jakiś szlaban? Tłumaczymy mu, że na pewno przejedzie i przy okazji może nas zabrać, ale ten upiera się, że na złej nawierzchni zniszczy sobie samochód. W zamian oferuje transport... pod Krempną. Teraz? Nieee...
Zielonym szlakiem wchodzimy na szczyt Wysokie (całe 657 metrów). Spotykamy tam kilku turystów. Panorama z góry nie powala.
Ładniejszy widok w drugą stronę na dolinę potoku Krempna.
Zejście z Wysokiego jest ostrzejsze niż podejście. Niespodziewane pojawia się też trochę słońca.
Na dole znajduje się teren nieistniejącej wioski o nazwie Żydowskie (Жидівське). Miejscowość została mocno zniszczona w czasie walk w 1944 roku i dzisiaj okolica jest całkowicie opuszczona, nie licząc stacji badawczej Akademii Rolniczej z Krakowa. Neska wielokrotnie mi mówiła, że bardzo chciałaby Żydowskie zobaczyć, no więc jesteśmy i oglądamy. Na przykład staw z mostkiem.
Albo wiatę. I długą asfaltową drogę prowadzącą do Krempnej. To prawie 4 kilometry drałowania, które zaraz nas czeka.
Może jednak nie, bo ja ciągle wierzę w autostop! I mam rację - do zaparkowanego samochodu akurat wracają właściciele i razem z nimi pokonujemy ten dystans! Ale coś za coś - nie zdążyliśmy obejrzeć 2 cerkwisk i cmentarza łemkowskiego, zatem kiedyś musimy ponownie odwiedzić Żydowskie. Swoją drogą ciekawe skąd taka nazwa, skoro żydzi stanowili tylko mały ułamek mieszkańców?
Krempna (Крампна) to stolica gminy. Reklamuje się czasem także jako "centrum Beskidu Niskiego" albo "stolicę Magurskiego PN". Wydawałoby się, że z takimi hasłami posiada odpowiednią infrastrukturę dla turystów, którzy chcieliby np. coś zjeść. A tu dupa.
W 2016 roku stołowałem się w jedynej funkcjonującej restauracji położonej na skarpie nad zbiornikiem na Wisłoce. Nie przetrwała ona próby czasu, zamknięta na głucho i zarasta. Nieco niżej widzimy jakieś domki kempingowe, więc zachodzimy tam i pytamy w recepcji o możliwość konsumpcji.
- Przy wodzie są fastfoody - mówi młoda dziewczyna. - Ale właśnie wydajemy obiady dla naszych gości, spytam się w kuchni, czy mogą zrobić dwie porcje więcej.
Mogą 😊. Mamy więc szczęście i udaje nam się posilić, co nie zmienia to faktu, że głodny turysta w Krempnej skazany jest tylko na jakieś hamburgery albo własne zapasy!
Niedaleko zapory mijamy kawiarnię, zapraszającą na "lody i rzemieślnicze piwo". Co prawda chcieliśmy teraz pójść zobaczyć cmentarz wojenny, ale szybko decydujemy się na zmianę planów 😏. To "rzemieślnicze piwo" okazuje się być Biesczadowym, za którym niespecjalnie przepadam. Kiedyś produkował je browar w Raciborzu, teraz ktoś inny. W sprzedaży posiadają m.in. pszeniczne o bardzo przeciętnym smaku.
W międzyczasie chmury odeszły i zrobiła się piękna pogoda. Na błogim lenistwie mija nam półtorej godziny... Mamy czas, na nocleg zdążymy, bo przecież na pewno znów złapiemy stopa 😏.
Przy zalewie gęsto od samochodów i tłumy ludzi. Chyba zjechało się pół Beskidu.
Bez komentarza.
Za płotami kilka drewnianych domów, nawet jedna chyża.
W centrum wioski działa jeden mały sklep (mamy niedzielę niehandlową), gdzie zaopatrujemy się w zapasy na wieczór. Na drodze w kierunku Polan topi się świeżutki asfalt, dosłownie wylewający się na chodnik.
W okresie międzywojennym w gminie Krempna mieszkało 7,5 tysiąca osób, z czego 95% stanowili Łemkowie, 3% Polacy i 1,5% Żydzi. Dzisiaj liczba ta spadła do 2,2 tysiąca, w tym 8-9% Rusinów i rodzin mieszanych. Najwspanialszą pamiątką po dawnym świecie jest cerkiew Kosmy i Damiana zbudowana pod koniec XVIII wieku.
Bywa często przywoływana jako klasyczny "czysty" przykład łemkowskiej świątyni typu zachodniego. Nigdy nie używali jej prawosławni, bowiem w przeciwieństwie do większości okolicznych wsi w Krempnej nie doszło do schizmy i Rusini pozostali wierni grekokatolicyzmowi. Po II wojnie światowej wspólnie korzystali z niej unici i katolicy rzymscy, a od lat 70. jest kościołem wyłącznie "łacińskim".
Co prawda nadal jesteśmy w Małopolsce, ale już w województwie podkarpackim (bynajmniej nie na Podkarpaciu, w końcu Beskidy są W Karpatach, a nie POD), więc nie ma tu akcji "otwartych drzwi". W dodatku od kilku lat trwa niekończący się remont wnętrza, możemy zatem tylko zajrzeć przez zakratowane drzwi.
Obok stoi nowy kościół. Nie jest tak szpetny jak większość współczesnych obiektów kultu, ale i tak nie rozumiem po kiego grzyba go budowano, mając piękną starą świątynię? Liczniejsi Łemkowie się w niej mieścili, a Polacy nie?
Ruszamy drogą wzdłuż Wisłoku. Chciałoby się do niego wskoczyć!
Ruch jest dość spory, więc to kwestia czasu aż ktoś nam się zatrzyma. Z naprzeciwka facet prowadzi stado krów.
Pyta się gdzie idziemy i nie umie uwierzyć, że tak daleko! A nasz dzisiejszy cel wcale nie jest bardzo odległy...
Chwilę po krowach ładujemy się do "transportera", w którym razem z liczną rodzinką podjeżdżamy na skrzyżowanie w Ostrysznym. Tam wchodzimy na lokalną drogę i nadal towarzyszy nam Wisłoka.
Po kilku minutach siedzimy w czwartym tego dnia samochodzie! Sympatyczni kierowcy dowożą nas do Myscowej (Мисцова), a na pożegnanie dostajemy słoik swojskich ogórów!
W wiosce działa PTSM zlokalizowany w byłym domu ludowym z 1937 roku. Za komuny i demokracji funkcjonowała w nim nieduża szkoła, teraz służy nielicznym turystom.
To niesłychanie przyjazne miejsce z niezwykle miłą opiekunką, która po telefonie szybko pojawia się, aby otworzyć nam drzwi. W dawnych salach lekcyjnych rozstawiono wygodne łóżka, jest normalny prysznic i toalety. Tylko woda ma dziwny zapach i konsystencję, śmierdzi jak w uzdrowiskach i ciężko coś nią spłukać. Może lecznicza?
Po kąpieli ruszamy "na wieś", aby gdzieś sobie posiedzieć w zbliżający się wieczór. Najlepiej nad rzeką, lecz okazuje się, że w miejscowości brzegi albo są odgrodzone, albo muliste. Szkoda.
Obowiązuje strój sandałowo-reklamówkowy 😛.
Zaglądamy pod cerkiew św. Paraskiewy; murowana, z roku 1796 roku. Obecnie to kościół rzymskokatolicki, filia parafii z Polan (choć to Myscowa ma ciut więcej mieszkańców).
Przyszłość wioski jest niepewna: od lat 60. XX wieku planowana jest budowa zapory wodnej na rzece, która zalałaby większość budynków. Lata mijały, nic się nie działo, ale mocno zahamowało to wszelkie inwestycje, również we własne domy. Ostatnio temat znowu odżył, podobno jednak zbiornik ma powstać. Urzędnicy twierdzą, że z pożytkiem dla regionu (dalszy rozwój turystyki), ekolodzy, że ze szkodą dla przyrody parku narodowego (to otulina PN i obszar Natura 2000). Jakoś bardziej wierzę tym drugim, bo skoro nie potrafiono porządnie wykorzystać istniejącego zbiornika w Krempnej, to co dopiero z nowym??
Mam nadzieję, że podobnie jak w przypadku wielu innych "wielkich" inwestycji obecnej władzy skończy się tylko na genialnych pomysłach. Szkoda, aby taka ładna okolica znalazła się pod wodą.
W przeszłości Myscowa była dość dużą wsią, w której organizowano jarmarki. Handlowano na nich zwierzętami, głównie bydłem. Mieszkańcy trudnili się kamieniarstwem i stolarstwem, działało sześciu kowali. To był okres, kiedy liczba ludności była sześciokrotnie większa niż obecnie. Dzisiejsi gospodarze są w dużej części autochtonicznymi "Beskidnikami" - to Polacy, którzy przenieśli się tu z pobliskich Kątów i opuszczonej Huty Polańskiej. Łemkowie, w czasie okupacji wspierający komunistycznych partyzantów, wyjechali do Związku Radzieckiego, a garstkę pozostałych wywieziono pod Legnicę i Lublin. Dwie rusińskie rodziny wróciły po śmierci Bieruta.
Łazimy po wiosce i łazimy, aż wyszło, iż najfajniejsze miejsce na wieczór to stoliczek pod szkołą 😛. Gawędzimy sobie tam z panem, który mieszka na pierwszym piętrze szkoły, a Neska rozkłada swój hamak.
Dzień, który miał być ciężką harówką turystyczną, okazał się całkiem niewyczerpujący, bo zrobiliśmy w sumie z 13-15 kilometrów - resztę załatwił autostop 😊.
------
Schronisko młodzieżowe położone jest przy głównej drodze od strony Ostrysznego. Nie sposób go nie zauważyć, budynek jest duży (po prawej stronie) i oznakowany.
Do dyspozycji są bodajże trzy sale zbiorowe. Na parterze toaleta szkolna, wypasione prysznice znajdują się na piętrze, podobnie jak bardzo dobrze wyposażona kuchnia. Podobno bywają problemy z wodą przy liczbie osób przekraczających 10, to wina źle skonstruowanej studni.
Przed szkołą można usiąść pod drzewami, mieszkańcy mają też własny ogródek.
Nocleg za 16 złotych. Teoretycznie istnieje możliwość dokupienia pościeli, ale lepiej zabrać własny śpiwór, aby nie sprawiać dodatkowego kłopotu: koszty dowozu i prania w oficjalnej pralni przekraczają cenę, za jaką PTSM pościel użycza.
Wyjątkowo podaję numer telefonu do opiekunki, bowiem w internecie zazwyczaj pojawia się inny, którego nikt nie odbiera: 608678849. Starsza pani to przemiła osoba i chętna do pomocy.
Najpierw musimy się trochę cofnąć na północ i przekroczyć Wisłokę mostem (ewentualnie brodem). Tu kiedyś znajdowała się wioska Długie (Довге). Po wojnie większość mieszkańców wyjechała na teren ZSRR (część dobrowolnie), a kilka rodzin w czasie akcji "Wisła" znalazło się na Warmii. Nie pozostał po nich żaden budynek, a jedynie porośnięty białymi kwiatami cmentarz i krzyże przydrożne. Nowszą pamiątką są symboliczne drzwi.
Nekropolia wojenna z numerem 44 jest, jak większość w okolicy, autorstwa Dušana Jurkoviča. Dwa lata temu już na niego zaglądałem, więc ograniczam się do ujęcia z daleka. Cmentarz w latach 90. ubiegłego wieku tak "remontowano", że zmniejszono jego powierzchnię o 3/4!
Szutrową drogą mozolnie gramolimy się do góry, do przełęczy o takiej samej nazwie co nieistniejąca wioska. Nad nami wisi zachmurzone niebo, w rzadkich momentach na kilka sekund przebija słońce.
Po drugiej stronie górki schodzimy do Wyszowatki (Вишеватка). Tutejsi Łemkowie słynęli ze swojej antyukraińskiej, a prorusińskiej postawy, mimo to zarówno zarówno Sowieci jak i Polacy potraktowali ich jak Ukraińców: wywózka do Kraju Rad, nieliczni wylądowali pod radziecką granicą w dawnych Prusach Wschodnich. Również i tu nie przetrwało (prawdopodobnie) nic z pierwotnej zabudowy, istnieje natomiast "architektura" z okresu PRL-u, kiedy gospodarował w Wyszowatce PGR. Jest też kilkanaście domów, krzyże, a nawet zamknięty sklep spożywczy.
Słyszymy za nami warkot samochodu. Łapiemy stopa! Tylko dokąd? Po dojściu do głównej drogi powinniśmy się kierować na południe w stronę Ożennej. A może kierowca będzie jechał na północ w okolice Krempnej? Wtedy moglibyśmy znacznie skrócić trasę, rezygnując z odwiedzenia niektórych miejsc.
Pierwszy wóz mija nas obojętnie. Chwilę później nadjeżdża drugi i się zatrzymuje.
- Dokąd pan jedzie? - rzucam przez otwarte okno.
Co za pech, akurat na Ożenną. Właśnie wtedy kiedy lenistwo podpowiedziało nam, aby się nie wysilać 😏.
I tak wsiadamy do auta, zawsze to ze 3 kilometry mniej. Mijamy Grab (Граб) i wychodzimy na skrzyżowaniu na skraju Ożennej (Ожинна). Ja nie tracę nadziei, że jeszcze pojeździmy dziś później autostopem, Inez wyśmiewa moją naiwność. Zobaczymy kto będzie miał rację!
Bardzo zniszczoną drogą idziemy w kierunku lasu. Według mapy to niewielka górka z 10 metrami podejścia, ale chyba im zniknęło jedno zero, bo podchodzimy całkiem konkretnie!
Z dołu jedzie samochód. Machamy, staje.
- Chętnie bym was wziął - mówi starszy facet. - Ale z tyłu mam psa.
Cholerne zwierzę. To już drugi przypadek podczas tego weekendu, że przez czworonoga nie mogliśmy skorzystać z podwózki 😛.
Z zachmurzonego nieba spada kilka kropli deszczu, lecz to był tylko mały straszak.
Przy wejściu do Magurskiego Parku Narodowego stoi fajna wiatka. I oczywiście tablice, że za bilet należy zapłacić sms-em. Na szczęście znowu nie ma tu zasięgu 😏.
W czasie postoju pojawia się mężczyzna i pyta się, czy dalej będzie można jechać asfaltem, czy jest jakiś szlaban? Tłumaczymy mu, że na pewno przejedzie i przy okazji może nas zabrać, ale ten upiera się, że na złej nawierzchni zniszczy sobie samochód. W zamian oferuje transport... pod Krempną. Teraz? Nieee...
Zielonym szlakiem wchodzimy na szczyt Wysokie (całe 657 metrów). Spotykamy tam kilku turystów. Panorama z góry nie powala.
Ładniejszy widok w drugą stronę na dolinę potoku Krempna.
Zejście z Wysokiego jest ostrzejsze niż podejście. Niespodziewane pojawia się też trochę słońca.
Na dole znajduje się teren nieistniejącej wioski o nazwie Żydowskie (Жидівське). Miejscowość została mocno zniszczona w czasie walk w 1944 roku i dzisiaj okolica jest całkowicie opuszczona, nie licząc stacji badawczej Akademii Rolniczej z Krakowa. Neska wielokrotnie mi mówiła, że bardzo chciałaby Żydowskie zobaczyć, no więc jesteśmy i oglądamy. Na przykład staw z mostkiem.
Albo wiatę. I długą asfaltową drogę prowadzącą do Krempnej. To prawie 4 kilometry drałowania, które zaraz nas czeka.
Może jednak nie, bo ja ciągle wierzę w autostop! I mam rację - do zaparkowanego samochodu akurat wracają właściciele i razem z nimi pokonujemy ten dystans! Ale coś za coś - nie zdążyliśmy obejrzeć 2 cerkwisk i cmentarza łemkowskiego, zatem kiedyś musimy ponownie odwiedzić Żydowskie. Swoją drogą ciekawe skąd taka nazwa, skoro żydzi stanowili tylko mały ułamek mieszkańców?
Krempna (Крампна) to stolica gminy. Reklamuje się czasem także jako "centrum Beskidu Niskiego" albo "stolicę Magurskiego PN". Wydawałoby się, że z takimi hasłami posiada odpowiednią infrastrukturę dla turystów, którzy chcieliby np. coś zjeść. A tu dupa.
W 2016 roku stołowałem się w jedynej funkcjonującej restauracji położonej na skarpie nad zbiornikiem na Wisłoce. Nie przetrwała ona próby czasu, zamknięta na głucho i zarasta. Nieco niżej widzimy jakieś domki kempingowe, więc zachodzimy tam i pytamy w recepcji o możliwość konsumpcji.
- Przy wodzie są fastfoody - mówi młoda dziewczyna. - Ale właśnie wydajemy obiady dla naszych gości, spytam się w kuchni, czy mogą zrobić dwie porcje więcej.
Mogą 😊. Mamy więc szczęście i udaje nam się posilić, co nie zmienia to faktu, że głodny turysta w Krempnej skazany jest tylko na jakieś hamburgery albo własne zapasy!
Niedaleko zapory mijamy kawiarnię, zapraszającą na "lody i rzemieślnicze piwo". Co prawda chcieliśmy teraz pójść zobaczyć cmentarz wojenny, ale szybko decydujemy się na zmianę planów 😏. To "rzemieślnicze piwo" okazuje się być Biesczadowym, za którym niespecjalnie przepadam. Kiedyś produkował je browar w Raciborzu, teraz ktoś inny. W sprzedaży posiadają m.in. pszeniczne o bardzo przeciętnym smaku.
W międzyczasie chmury odeszły i zrobiła się piękna pogoda. Na błogim lenistwie mija nam półtorej godziny... Mamy czas, na nocleg zdążymy, bo przecież na pewno znów złapiemy stopa 😏.
Przy zalewie gęsto od samochodów i tłumy ludzi. Chyba zjechało się pół Beskidu.
Bez komentarza.
Za płotami kilka drewnianych domów, nawet jedna chyża.
W centrum wioski działa jeden mały sklep (mamy niedzielę niehandlową), gdzie zaopatrujemy się w zapasy na wieczór. Na drodze w kierunku Polan topi się świeżutki asfalt, dosłownie wylewający się na chodnik.
W okresie międzywojennym w gminie Krempna mieszkało 7,5 tysiąca osób, z czego 95% stanowili Łemkowie, 3% Polacy i 1,5% Żydzi. Dzisiaj liczba ta spadła do 2,2 tysiąca, w tym 8-9% Rusinów i rodzin mieszanych. Najwspanialszą pamiątką po dawnym świecie jest cerkiew Kosmy i Damiana zbudowana pod koniec XVIII wieku.
Bywa często przywoływana jako klasyczny "czysty" przykład łemkowskiej świątyni typu zachodniego. Nigdy nie używali jej prawosławni, bowiem w przeciwieństwie do większości okolicznych wsi w Krempnej nie doszło do schizmy i Rusini pozostali wierni grekokatolicyzmowi. Po II wojnie światowej wspólnie korzystali z niej unici i katolicy rzymscy, a od lat 70. jest kościołem wyłącznie "łacińskim".
Co prawda nadal jesteśmy w Małopolsce, ale już w województwie podkarpackim (bynajmniej nie na Podkarpaciu, w końcu Beskidy są W Karpatach, a nie POD), więc nie ma tu akcji "otwartych drzwi". W dodatku od kilku lat trwa niekończący się remont wnętrza, możemy zatem tylko zajrzeć przez zakratowane drzwi.
Obok stoi nowy kościół. Nie jest tak szpetny jak większość współczesnych obiektów kultu, ale i tak nie rozumiem po kiego grzyba go budowano, mając piękną starą świątynię? Liczniejsi Łemkowie się w niej mieścili, a Polacy nie?
Ruszamy drogą wzdłuż Wisłoku. Chciałoby się do niego wskoczyć!
Pyta się gdzie idziemy i nie umie uwierzyć, że tak daleko! A nasz dzisiejszy cel wcale nie jest bardzo odległy...
Chwilę po krowach ładujemy się do "transportera", w którym razem z liczną rodzinką podjeżdżamy na skrzyżowanie w Ostrysznym. Tam wchodzimy na lokalną drogę i nadal towarzyszy nam Wisłoka.
Po kilku minutach siedzimy w czwartym tego dnia samochodzie! Sympatyczni kierowcy dowożą nas do Myscowej (Мисцова), a na pożegnanie dostajemy słoik swojskich ogórów!
W wiosce działa PTSM zlokalizowany w byłym domu ludowym z 1937 roku. Za komuny i demokracji funkcjonowała w nim nieduża szkoła, teraz służy nielicznym turystom.
To niesłychanie przyjazne miejsce z niezwykle miłą opiekunką, która po telefonie szybko pojawia się, aby otworzyć nam drzwi. W dawnych salach lekcyjnych rozstawiono wygodne łóżka, jest normalny prysznic i toalety. Tylko woda ma dziwny zapach i konsystencję, śmierdzi jak w uzdrowiskach i ciężko coś nią spłukać. Może lecznicza?
Obowiązuje strój sandałowo-reklamówkowy 😛.
Zaglądamy pod cerkiew św. Paraskiewy; murowana, z roku 1796 roku. Obecnie to kościół rzymskokatolicki, filia parafii z Polan (choć to Myscowa ma ciut więcej mieszkańców).
Przyszłość wioski jest niepewna: od lat 60. XX wieku planowana jest budowa zapory wodnej na rzece, która zalałaby większość budynków. Lata mijały, nic się nie działo, ale mocno zahamowało to wszelkie inwestycje, również we własne domy. Ostatnio temat znowu odżył, podobno jednak zbiornik ma powstać. Urzędnicy twierdzą, że z pożytkiem dla regionu (dalszy rozwój turystyki), ekolodzy, że ze szkodą dla przyrody parku narodowego (to otulina PN i obszar Natura 2000). Jakoś bardziej wierzę tym drugim, bo skoro nie potrafiono porządnie wykorzystać istniejącego zbiornika w Krempnej, to co dopiero z nowym??
Mam nadzieję, że podobnie jak w przypadku wielu innych "wielkich" inwestycji obecnej władzy skończy się tylko na genialnych pomysłach. Szkoda, aby taka ładna okolica znalazła się pod wodą.
W przeszłości Myscowa była dość dużą wsią, w której organizowano jarmarki. Handlowano na nich zwierzętami, głównie bydłem. Mieszkańcy trudnili się kamieniarstwem i stolarstwem, działało sześciu kowali. To był okres, kiedy liczba ludności była sześciokrotnie większa niż obecnie. Dzisiejsi gospodarze są w dużej części autochtonicznymi "Beskidnikami" - to Polacy, którzy przenieśli się tu z pobliskich Kątów i opuszczonej Huty Polańskiej. Łemkowie, w czasie okupacji wspierający komunistycznych partyzantów, wyjechali do Związku Radzieckiego, a garstkę pozostałych wywieziono pod Legnicę i Lublin. Dwie rusińskie rodziny wróciły po śmierci Bieruta.
Łazimy po wiosce i łazimy, aż wyszło, iż najfajniejsze miejsce na wieczór to stoliczek pod szkołą 😛. Gawędzimy sobie tam z panem, który mieszka na pierwszym piętrze szkoły, a Neska rozkłada swój hamak.
Dzień, który miał być ciężką harówką turystyczną, okazał się całkiem niewyczerpujący, bo zrobiliśmy w sumie z 13-15 kilometrów - resztę załatwił autostop 😊.
------
Schronisko młodzieżowe położone jest przy głównej drodze od strony Ostrysznego. Nie sposób go nie zauważyć, budynek jest duży (po prawej stronie) i oznakowany.
Do dyspozycji są bodajże trzy sale zbiorowe. Na parterze toaleta szkolna, wypasione prysznice znajdują się na piętrze, podobnie jak bardzo dobrze wyposażona kuchnia. Podobno bywają problemy z wodą przy liczbie osób przekraczających 10, to wina źle skonstruowanej studni.
Przed szkołą można usiąść pod drzewami, mieszkańcy mają też własny ogródek.
Nocleg za 16 złotych. Teoretycznie istnieje możliwość dokupienia pościeli, ale lepiej zabrać własny śpiwór, aby nie sprawiać dodatkowego kłopotu: koszty dowozu i prania w oficjalnej pralni przekraczają cenę, za jaką PTSM pościel użycza.
Wyjątkowo podaję numer telefonu do opiekunki, bowiem w internecie zazwyczaj pojawia się inny, którego nikt nie odbiera: 608678849. Starsza pani to przemiła osoba i chętna do pomocy.
Wiesz co, gdy tak chodzę z Wami po tych górach wirtualnie i zwiedzam świat chce się mi po prostu zapakować plecak i iść przed siebie podziwiając widoki.
OdpowiedzUsuńZatem trzeba ruszyć :)
UsuńSamemu ciężko. Ale nie jest to niewykonalne. Oj nie.
UsuńTak mi przyszło do głowy, kiedy czytam tu o tych wszystkich opuszczonych po czystce wsiach - jak własciwie załatwiono sprawę statusu prawnego tych ziem, z których wypędzono Ukraińców i Łemków? Jaki jest dzisiaj status prawny tych gruntów? Znaczy kto figuruje jako ich właściciel? Jakoś ten aspekt akcji "Wisła" jest przez historyków syntez kompletnie pomijany.
OdpowiedzUsuńTeż się nad tym zastanawiałem... w papierach może być burdel, jak na terenach poniemieckich. Być może regulowały to przepisy (złodziejskie, ale zawsze), że obywatele wywiezieni do ZSRR tracili prawo do ziemi. Ale ci co znaleźli się na zachodzie kraju? Nie wiem. Gdzieś tam mi się trafiła informacja, że np. wsi Długie nie objęły przepisy o konfiskacie mienia i de facto dawni mieszkańcy nadal mieli być właścicielami gruntów.
UsuńCerkiew w Krempnej już powoli przestaje lśnić nowością. Za mojej bytności wymieniano poszycie drewniane i raziła surowymi, białymi deskami. Ogórki kiszone, rewelacja do kolacji, szkoda tylko, że tyle ważą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Biorąc pod uwagę co wymieniano w Krempnej, to obecnie o cerkwi można napisać "częściowy zabytek" ;)
UsuńCo do ogórków to, na szczęście, musieliśmy je przenieść tylko kilkanaście metrów :) Czego nie zjedliśmy zostawiliśmy rano pani opiekunce :).
Pozdrawiam
Beskid Niski jest mi mało znany. Póki co miałem okazję nim wędrować tylko gdy szedłem GSB, ale wydaje mi się, że to najbardziej dzikie góry w Polsce.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie najdziksze, zwłaszcza wśród Beskidów. Na szczęście, niech tłumy i komercja wali w inne miejsca ;)
Usuń