czwartek, 26 listopada 2015

Połonina Wetlińska i okolice


Po obejrzeniu pięknego wschodu słońca na Połonine czas na "standardowe" chodzenie szlakiem... Połonina ładnie oświetlona, idziemy więc w kierunku Roha, najwyższego punktu Wetlińskiej. 
 

Trudno się co chwila nie rozglądać na lewo i prawo - za pasmem Otrytu Magura Łomiańska (Магура-Лімнянська, 23 km od nas), najwyższy szczyt Gór Sanocko-Turczańskich. 
 

Schronisko zostaje coraz bardziej z tyłu... 
 

Na Roh legalnie nie można wejść, szlak prowadzi więc przez Osadzki Wierch, drugi najwyższy na Połoninie. 
 

Skałki pod Rohem. 
 

A na horyzoncie kolejne odległe pasmo, tego już nie potrafię zidentyfikować. 
 

Próby zdjęcia z faną i Smerekiem (Smerkiem?) w tle ;) 
 

Szlak skręca w prawo i schodzi w dół. 
 

Na Szarym Berdzie odcinek zadrzewiony, więc mogę zebrać myśli. Mamy nieczęstą okazję chodzić Połoniną niemal pustą - od wyjścia z Chatki Puchatka spotkaliśmy przez całą drogę kilkanaście osób, z tego połowa z nich była ekipą ze schroniska, idącą po wodę. Pozostali to pojedynczy turyści kierujący się w kierunku przeciwnym niż my. 

Ledwo jednak to pomyślałem i na odkrytym terenie przez przełęczą Orłowicza zobaczyłem tłum. Najpierw małe ludziki, więc nie przerażały. 
 

Kiedy mijałem kilku- i kilkunastoosobowe grupy poczułem namiastkę tego, co musi się tutaj dziać w sezonie i w późniejszych godzinach (bo przecież nadal było ranek!). Termin tego wyjazdu został wybrany znakomicie! 

Roh już daleko za nami. 
 

Mieliśmy początkowo zamiar wejść na Smerek i tam zrobić sobie przerwę, ale wieje tak mocno, że rezygnujemy. 
 

Na przełęczy Orłowicza kilkanaście osób - co chwila ktoś idzie na Chatkę i zaraz dochodzi ktoś z dołu w celu uzupełnienia. Ludzie siedzą pozwijani w kłębki, poubierani... nikomu nie przychodzi do głowy, że można zejść kilka metrów niżej, za krzaczki, gdzie siedliśmy my: upału nie ma, lecz prawie nie wieje. 

Pijemy Leżajska i sycimy wzrok jednymi z ostatnich widoków. 
 
 

Na przełęczy zmieniamy szlak na żółty i schodzimy w kierunku północnym. Tam kompletna pustka, pierwszych i jedynych turystów spotykamy dopiero na samym dole, już w dolinie. 
 
 

W lesie masa liści - trzeba uważać, bo nigdy nie wiadomo co jest pod nimi. Za to oznaczenia szlaków dosłownie co kilka metrów. 
 
 

Połowa albo i większość dystansu jest płaska - to długa droga wzdłuż potoku Berdo. Co jakiś czas widzimy ślady po dawnej cywilizacji - mosty, resztki asfaltu, słupki: kiedyś istniała tu wieś Sucha Rzeka. 
 
 

Mijamy kilka baraków - to "terenowa stacja edukacji ekologicznej" Parku Narodowego. Najbardziej widoczna jednak jest budka do pobierania biletów wstępu - na szczęście teraz już zamknięta, więc oszczędzamy po 7 złotych za dzień. 
 

Końcówka szlaku dłuży się mocno, więc z zadowoleniem witamy pierwsze budynki wioski Zatwarnica (Затварниця) - ciągle kojarząca mi się z zatwardzeniem :D Ta miejscowość miała więcej szczęścia niż okoliczne - mimo, że kilkukrotnie paliła ją UPA, a autochtonicznych mieszkańców wywieziono w różne strony, to nie stała się tylko oznaczeniem na mapie. 
 

Ośrodkiem życia i kultury, w którym zresztą kończymy dzisiejszą wędrówkę, jest żółty sklep :) 
 

Mamy dużo czasu, czekając na znajomych, telepiących się do nas samochodem. Siadamy z tyłu i konsumujemy drugie śniadanie. Trochę jesteśmy tylko zawiedzeni, że w sprzedaży brak wina "Bieszczady" :( 
Z tyłu sklepu zimno i wieje, przenosimy się więc do słońca, na ławeczkę prawie, że filmową ;) 
 

Rano istniały obawy, czy słoneczna pogoda utrzyma się długo, gdyż w pewnym momencie niebo stawało się coraz bardziej przysłonięte białą poświatą, jednak okazało się, że aura dała radę aż do popołudnia :) 

Powoli okolica zaczyna budzić się do piątkowego życia... pojawiają się pierwsi miejscowi, gdzieś z daleka słychać gromkie śpiewy. Następnie odgłosy zaczynają narastać i widzimy mocno zawianego faceta, idącego ku nam z dużym pakunkiem. Okazuje się, że są to domowe pierogi, którymi wszystkich dookoła częstuje i nikomu nie odpuszcza. Mniej więcej w tym samym czasie docierają nasi znajomi oraz pojawia się nieoczekiwanie ekipa chłopaków z chatki w Łupkowie, którzy tą noc spędzili na Otrycie. Robimy sobie z nimi pamiątkowe zdjęcia, do którego wciągamy i pana od pierogów ;) 
 

Żegnamy się z "łupkowską" ekipą i umawiamy na dzień kolejny, po czym równie wylewnie ściskamy się z miejscowymi ;) Potem liczyliśmy z Eco na podwózkę do Tworylczyka albo przynajmniej do Krywego, gdzie można obejrzeć resztki po wsiach, lecz drogi dojazdowe są w takim stanie, że właściciele samochodu mówią stanowcze nie. Zaglądamy tylko do Chmielu (Хміль), przez który i tak mamy przejeżdżać, a gdzie stoi dawna cerkiew z 1906 roku. 
 

W okresie PRL-u służyła jako magazyn, a w 1968 roku miała zostać spalona podczas kręcenia filmu "Pan Wołodyjowski", na co wyraził zgodę konserwator zabytków :! Wiadomo, rusińskie, obce, to można zniszczyć... Na szczęście w wyniku protestów z tego pomysłu zrezygnowano i dziś służy jako kościół katolicki. Wokół zachowało się kilka starych nagrobków, m.in. Emila Ricci, właściciela wielu okolicznych majątków. 
 

Zrekonstruowano dawną kaplicę, która nie przetrwała składowania siana; wewnątrz znajduje się nagrobek z XVI wieku z napisem w języku cerkiewnosłowiańskim. 
 

Nocleg planowany był w Domu Turysty PTTK w Wetlinie, lecz tam pustawo, a gospodarz mówi, że nie grzeją. Przenosimy się więc do nieodległego prywatnego Czaru PRL-u. To jednak ogromny plus Bieszczad w tym okresie, że znalezienie fajnego i niedrogiego noclegu nie stanowi żadnego problemu! 

Czar PRL-u wita nas mocno zawianym towarzystwem, które wskazuje nam nasz pokój (gospodarza tymczasowo gdzieś wessało). Zmieniamy go jednak na ciut mniejszy. W środku różne patriotyczne elementy: portrety Gomułki, Zawadzkiego, zdjęcia z demonstracji żałobnej w Stalinogrodzie oraz plakat z milicjantem-Twoim przyjacielem (milicjant wygląda bardziej jak z KBW, ale co tam). 
 
Ponieważ współtowarzysze zaczynają smrodzić w pokoju kawą, więc idę usiąść na werandę przy wejściu. Zostaję przez stałych bywalców poczęstowany barszczem z brudnej szklanki oraz naleśnikami z mięsem. Nie było wiadomo, czy jeszcze są świeże, ale wobec braku sensacji żołądkowych zakładam, że były ;) 

Wieczór spędzamy w Bazie Ludzi z Mgły, w której spotkamy m.in. koleżankę z Chatki Puchatka. Sam lokal, niby drugie pod względem kultowości w Biesach, w żaden sposób mnie nie zachwycił. Ot, niezbyt tania knajpa jakich widziałem wiele. Nie, żeby mi się tam coś nie podobało, ale żadnych czarów też nie wyczułem. 

Sobota miała już być zupełnie luźna. W sumie okazała się super luźna, bo najpierw długo wylegiwaliśmy się w łóżkach, a potem zajrzeliśmy do Domu Turysty na tarninówkę. Tam dowiadujemy się co wyczyniało islamskie bydło w Paryżu... :| 
 

Dalszy rozkład dnia nadal nieśpieszny - stołujemy się przy znanym już sklepie wetlińskim, który odwiedziliśmy dwa dni wcześniej. Kolory drzew nadal ładne. 
 

Znów spotykamy zakapiora z brodą, tyle, że tym razem w stanie upojenia, którego Eco ratuje winem ;) Ale nie "Bieszczady", lecz "Korzennym", całkiem niezłym zresztą :) 
 

Nad rzeką Wetliną rozkładamy zestawy małego bieszczadnika ;) 
 

Robimy też sobie sesję przy wodospadzie w Starym Siole, a niektórym jak widać ciągle ciepło :D 
 

Namawiam też pozostałych, abyśmy zajrzeli do Majdanu (Майдан), chociażby przez płot obejrzeć Kolejkę Bieszczadzką. 
 
 

Ostatni nocleg w Cisnej, w Bacówce pod Honem. Dość sympatycznie, choć w sąsiednim budynku, gdzie nas zakwaterowano, nie działają łazienki i z byle potrzebą trzeba latać na dwór albo do bacówki. 
 

Ostatnia noc musi być w Siekierezadzie, gdzie znów urzędujemy do 2-giej ;) Ponownie widzimy się z ekipą "łupkowską", a z bacówki wzięliśmy ze sobą kolegę, który, jak się okazało, też spał w Chatce Puchatka. Dla bezpieczeństwa aparatu ze sobą nie brałem ;) 

W niedzielę pozostaje już tylko wracać - znajomi dowożą nas do Sanoka. Na szczęście pogoda się popsuła, zaczyna padać, więc i żal z zakończenia wyjazdu mniejszy... 

3 komentarze:

  1. Ech te pełne magii integracje z miejscowymi ;) To elementy, które równie mocno jak górskie widoki zapadają w pamięć i serce.

    Kolejne super sprawozdanie. Bacówka pod Honem prawie bliźniacza z tą (umierającą niestety) pod Trójgarbem :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ta pod Trójgarbem już chyba nie działa od kilku lat, przynajmniej nikomu ze znajomych nie udało tam się wbić... Honem jak i Mała Rawka to architektura beskidzka, jej kopia w Sudetach już nie wyglądała tak naturalnie

      Usuń
    2. Tak, pod Trójgarbem już dawno nieczynna. Chodziło mi po prostu o pogarszający się z roku na rok stan ogólny obiektu. A co do architektury to pełna zgoda. W Sudetach nie wygląda to naturalnie.

      Usuń