niedziela, 8 kwietnia 2018

Mniejszość w Górach Izerskich.

Skład Českých dráh dowozi nas do Jakuszyc (Jakobsthal). Jest to najwyżej położony przystanek kolejowy w Polsce, a nawet i na Śląsku, bowiem Ramzová leży około stu metrów niżej. Wychodzimy tylko my, cała reszta jedzie dalej w kierunku centrum Szklarskiej Poręby.


Jakuszyce uznawane są za zimową stolicę polskiego narciarstwa biegowego i faktycznie ktoś jeszcze tam sobie biega pętelki.


W grudniu społeczność górską obiegła wiadomość, iż miejscowy oddział PTTK wraz ze stowarzyszeniem "Bieg Piastów" zamknął w Izerach kilka szlaków turystycznych dla pieszych, w tym najkrótsze podejście do Orla; w ten sposób chciano chronić interesy użytkowników biegówek. Od razu pojawiły się wątpliwości co do statusu prawnego takiego "zamknięcia", bo to nie PTTK, a już na pewno nie żadne prywatne stowarzyszenie decyduje o tym, kto może chodzić daną ścieżką. Wkrótce pojawiła się informacja (Lasów Państwowych?), iż taka decyzja nie ma żadnej mocy sprawczej, zresztą to nie jest rezerwat, więc każdy może poruszać się taką trasą, jaką mu się podoba...

Przy wejściu do lasu nadal wisi tablica o "zamknięciu". Z uwagi na wieczorną porę i brak ruchu decydujemy się zignorować tą prośbę (bo tylko tak można ją traktować) i wchodzimy na czerwony szlak. Zresztą jest on tutaj tak szeroki, że spokojnie zmieszczą się i piesi i narciarze, wystarczy tylko odrobina dobrej woli!


Po drodze nie spotykamy prawie nikogo, więc nie dochodzi do żadnych konfliktogennych sytuacji. Ten odcinek szlaku jest dość nudny: raz pod górę, raz w dół, a większość prosta jak drut. W oddali czerwona plama przypomina o kończącym się dniu.


Mijamy jedną z wielu wiat postawionych w ostatniej dekadzie w Górach Izerskich.


Po godzinie dochodzimy do schroniska Orle. Ostatni raz byłem tutaj bodajże w 2010 roku...
W środku tłoczno, wolne miejsce znajduje się tylko przy kominku. Obsługa w większości ukraińska. Szybko okazuje się, iż... nie ma mojej rezerwacji! Z tego powodu nie cierpię klepać noclegów przez telefon, a innej możliwości tutaj nie ma, gdyż właściciel Orla nie odpisuje na maile... Po chwili główkowania dochodzimy do wniosku, że być może dwie anonimowe osoby to właśnie jestem ja i Bastek. Ulokowano nas w pokoju zwanym "przechodnim", co już się źle kojarzy... Nocujemy w oddalonym budynku, do którego prowadzi nas inny Ukrainiec, posiadający zdolność mówienia po polsku mniej więcej na takim poziomie, jak ja po ukraińsku. Całkowicie rozumiem zatrudnianie pracowników zza wschodniej granicy, ale może do pracy z ludźmi wypadałoby brać takich, z którymi można się swobodnie porozumieć?!


Na szczęście "pokój przechodni" okazał się normalną izbą o standardzie turystycznym, tyle, że posiadał dziwną nazwę. Po rozpakowaniu bambetli i dyskusji ze starszymi współlokatorami (byli i obecni wojskowi) wróciliśmy do jadalni, gdzie spotkałem m.in. Edytę, poznaną w czasie festiwalu piosenki turystycznej w Rudawach Janowickich 😊. Wieczór upłynął nam pod znakiem wędzenia, bowiem niedrożny kominek powodował, że cały dym koncentrował się w pomieszczeniu - momentami było więc siwo! Ogólnie to towarzystwo schroniskowe nie wykazywało chęci do integracji i szybko się zwinęło, nie licząc dwóch pijanych szachistów...

Niedzielny poranek, zgodnie z prognozami, witał piękną pogodą.


Pokój opuściliśmy dość późno, także z powodu zmiany czasu i przesunięcia godziny do przodu. Nasze miejsce noclegowe to budynek z lat 30. XX wieku o nazwie "Glogau". Wraz z sąsiednim "Breslau" został wybudowany dla Grenzschutzu, po wojnie używany przez WOP.



Z kolei główny obiekt schroniska Orle to dawny gmach administracyjny huty Carlsthal, przez kilkadziesiąt lat pełniący także funkcję leśniczówki. Stali bywalcy oraz znawcy Sudetów wiedzą to doskonale, ale w końcu nie tylko oni czytają ten tekst 😏.


Na dworze tłum, w środku dziki tłum (zdjęcie zrobione, gdy akurat się trochę rozluźniło). Momentami kolejka liczyła kilkadziesiąt osób! Nasza dwójka była w zdecydowanej mniejszości, jak w tytule. Nie chodzi o żadną mniejszość śląską czy inną etniczną/narodową, ale mniejszość pieszą: 95% odwiedzających to narciarze, mniej więcej połowa Czesi. Kilku Czechów nawet nocowało w Orle, co nie dziwi, biorąc pod uwagę jakie są ceny po drugiej stronie granicy.


Po śniadaniu (standardowo jajecznica) opuszczamy gwarne obozowisko zielonym szlakiem w kierunku Republiki Czeskiej.



Po dziesięciu minutach jesteśmy przy granicznym mostku na Izerze (Jizera, niem. Iser). Większość rzeki nadal pokryta lodem i śniegiem.





Kolejne dwadzieścia minut zajmuje nam dotarcie do Jizerki (Klein Iser). Kiedyś samodzielna wioska, dziś formalnie część Kořenova, jest centrum turystycznym Gór Izerskich i z racji swej zabudowy ogłoszono ją zabytkowym wiejskim rezerwatem.


"Muzeum Gór Izerskich" w byłej szkole z 1889 roku.


Jizerka jest jednym z czeskich biegunów zimna: w 1944 roku zanotowano w niej temperaturę -44 stopnie. Dzisiaj na powietrzu znacznie cieplej, w wielu miejscach słońce zaczęło już topić śnieg.

Akurat nastała pora na drugie śniadanie, więc wstępujemy do Panskeho domu, w którym oprócz hotelu działa restauracja. Nakládaný hermelín smaczny i fest pikantny, ale kelner żywcem wyjęty z lat komuny: nadąsany, z fochem i olewający niektórych klientów.



Kawałek dalej budynek huty szkła (konkurencja dla tej z Carlsthal) Pyramida, podobno pierwsza restauracja w wiosce. Swą nazwę wzięła od stojącej obok kamiennej konstrukcji z XIX wieku.



Tu także pełno ludzi, więc bez zwłoki gramolimy się drogą w górę, zostawiając powoli Jizerkę za sobą.



Mijane pojedyncze domy przyciągają oko.




Zawalony samochodami duży parking i znak kończący miejscowość.



Z wielu biegnących od Jizerki szlaków wybraliśmy... szosę na południe. Przez pewien odcinek szliśmy asfaltem, po czym z lewej strony wyskoczyła szeroka ścieżka dzielona między pieszych i narciarzy.


Na skraju lasu pojawił się żółty szlak, biegnący obok samotnego řopika. Przedwojennych schronów jest w okolicy sporo, lecz większość kryje się wśród drzew.


Czasem potrzebna była czarodziejska różdżka, żeby odnaleźć właściwy kierunek 😉.


Znów wchodzimy między zabudowania - to przysiółek Polubný (Polaun). Większość domów pochodzi sprzed dziesiątek lat.




Nie spiesząc się docieramy do dworca kolejowego w Kořenovie (Bad Wurzelsdorf). Senna okolica wydaje się mieć dziwny, sympatyczny klimat.





Wyremontowana lokomotywownia będąca obecnie częścią muzeum.


Jedyna w Czechach kolejka górnicza o rozstawie jedynie 450 milimetrów. Tyle znalazłem w internecie, na żywo wszystko jeszcze zasypane.


Na dworcu w Kořenovie brak kasy, lecz działa niewielkie muzeum poświęcone Kolei Izerskiej, a konkretnie odcinkowi do Tanvaldu, na którym znajduje się trzecia zębata szyna (nachylenie sięga tutaj 5,8%). Do 1958 roku Kořenov był ostatnim czeskim przystankiem przed granicą.


Do samego muzeum nie zaglądamy (tzn. ja wchodzę na chwilę spytać się o kilka rzeczy), lecz już sama poczekalnia wygląda jakby czas się w niej zatrzymał.




Wpadłem na sprytny pomysł, aby wysiąść w Harrachovie i jeszcze tam zajrzeć do dworcowej knajpki. Jest tylko jeden problem: prawie nie mamy już koron, a nie wiemy, czy Harrachov przyjmuje złotówki. Kartami na pewno płacić tam się nie da...

Podjeżdża pociąg. Podobnie jak wczoraj jest to jednostka motorowa 840, zwana popularnie Regio Spider. Wyprodukowana przez firmę Stadler, używana głównie na tej linii. Kupujemy bilety jedynie do następnej stacji.


Skład wolnooo wtacza się na peron w Harrachovie i staje na jego końcu. Za daleko do knajpy, nie zdążymy tam pobiec i sprawdzić, czy można płacić złotówkami!

Mija minuta. Potem kolejna. Cholera, może zdążylibyśmy?! Otwieram drzwi i pytam się konduktorkę:
- Jak długo będzie tu stał?
- Do 15.57.
- To ile czasu?
- Mamy dwie minuty - odpowiada.
Zrzucam plecak i zostawiam go Bastkowi w środku, po czym pędzę jak szalony do dworca. Wpadam do środka, otrzymuję potwierdzenie, że złotówki przyjmują. Równie wariacki bieg z powrotem do pociągu. Do zdumionej pani konduktor mówię:
- Zostajemy tu na piwo. Przyjmują złotówki, a my już nie mamy koron. Do Polski pojedziemy następnym połączeniem
- Aaa, to także ze mną - uśmiecha się babka 😉.

Skład odjeżdża, my na spokojnie siadamy w lokalu, który znamy od wczoraj. Towarzystwa dotrzymuje nam wielki jaszczur aresztowany w terrarium przymocowanym do ściany oraz rybki.



Pociągi na tej linii kursują co dwie godziny, jednak już po godzinie facet z obsługi informuje nas, że zamykają. Wcześniej niż się deklarują, ale co zrobić? Bierzemy kilka rzeczy na wynos i siadamy pod drewnianą wiatą w promieniach przygrzewającego słoneczka.



Z nudów spaceruję po okolicy przyglądając się temu i owemu, a także początkowi zielonego szlaku prowadzącego do schroniska Orle.



Gdy pociąg wreszcie przyjeżdża zostajemy przywitani przez "naszą" konduktorkę:
- Piwo smakowało? - pyta z uśmiechem.
- Pewnie.
- To dobrze 😊.

Podróż nie trwa długo, docieramy do stacji Szklarska Poręba Górna. Całkiem ładny budynek dworcowy tu mają, chyba niedawno go wyremontowano.



Spod dworca rozciąga się imponujący widok na Karkonosze, zwłaszcza Szrenicę. Wydaje się, że byliśmy tam wczoraj...



Hej, przecież byliśmy tam właśnie wczoraj 😏. Jednak bez tak czystego nieba...

Pozostało nam odszukać samochód i wrócić do domu.

Prawdopodobnie to ostatni tej wiosny opis górskiej wyprawy w klimatach zimowych, bo temperatura poszła ostro do góry i zaczęła topić śnieg.

8 komentarzy:

  1. Całkiem przyjemna do lektury i obejrzenia notatka. Jak zwykle. :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też zauwazyłam dziwne znaki o trasach dla narciarzy, np. w Zieleńcu. Rozumiem wzburzenie narciarzy też, bo często ludzie depczą ich szlaki, ale mysle, ze mozna to jakos pogodzic :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osobiście tego nie doświadczyłem, ale z relacji np. znajomych wiem, że czasem w Jakuszycach dochodziło do nieprzyjemnych scen, wręcz ataków ze strony narciarzy (nawet kijkami!). To najpopularniejsze miejsce do uprawiania tego sportu, więc przyciąga także totalnych buraków, którzy w górach są raz do roku...

      Usuń
    2. Trzeba też zrozumieć narciarzy, którzy w Polsce prócz Jakuszyc nie mają drugiego takiego miejsca. To co może wydawać się ścieżką dobrą do spaceru obok śladu, jest torem do techniki łyżwowej. Poruszanie się po nim pieszo automatycznie niszczy ten tor i do niczego się on nie nadaje. Oczywiście chamstwa nie popieram, z drugiej strony ludzie totalnie bezmyślnie poruszają się również po trasach narciarskich. A patrząc na reakcje turystów na zamknięcie kawałeczka szlaku pokazuje tylko, że wiele osób nie potrafi razem funkcjonować, skoro trzeba niszczyć nawet ten niewielki skrawek dobrze przygotowanych tras biegowych w PL. Pominę już kwestię bezpieczeństwa - niestety jak nagle zza zakrętu wyłania Ci się rodzinka z dziećmi, to wyhamowanie może nie być takie łatwe.

      Usuń
    3. Tyle, że tu zamknięto najpopularniejszy odcinek szlaku... Co do kwestii bezpieczeństwa podobnie jest z rowerzystami, ale nie przypominam sobie sytuacji, aby zamykano szlak pieszy, żeby mogli pojeździć sobie tylko oni... W Czechach narciarstwo jest daleko bardziej rozwinięte, jednak też nie znam sytuacji, aby zamykano szlak pieszy idący równolegle z narciarskim...

      Usuń
  3. Też widziałem tę informację o zamknięciu szlaku, ale o tym, że jest to lipne, jakoś nie dostrzegłem. Ale narciarze tak lubią szlaki tylko dla siebie. Nie raz miałem już utarczki z "władcami szlaku" na dwóch deskach, bo im przeszkadza, że ktoś idzie obok, a nie jedzie. I by nie było, mieli tyle miejsca obok, że spokojnie przejechali... Ale jakoś gdy narciarz wchodzi pod górkę "z buta", bo jest dla niego za stromo na tym samym szlaku, już jest ok ;)

    "Całkowicie rozumiem zatrudnianie pracowników zza wschodniej granicy, ale może do pracy z ludźmi wypadałoby brać takich, z którymi można się swobodnie porozumieć?!" - Ale masz wymagania :P Ja już byłem obsługiwany w spożywczym, gdzie musiałem pokazywać rękami co chcę kupić, bo Ukrainka zza lady miała taką chęć i zdolność rozumowania polskiego, jak ja chińskiego... I by nie było, był to sklep w ścisłym centrum Wrocławia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda strona ma swoje racje, aczkolwiek nadal uważam, że zamknięcie najpopularniejszego odcinka od polany dla jednej grupy było przesadą. W Izerskich jest tyle ścieżek, które są niewykorzystane dla turystyki pieszej, iż można tam spokojnie wytyczyć kolejne szlaki narciarskie (a może i są wytyczane...).

      Co do Ukraińców (bo to oni najczęściej w Polsce pracują w taki sposób) to przeżywa się dokładnie to, co mieszkańcy krajów Zachodu jakiś czas temu :D Wtedy nad Wisłą oburzano się, że czemu tamte społeczeństwa mają wobec polskich gasterarbeiterów takie duże wymagania? :D

      Usuń