czwartek, 15 lutego 2018

Karkonosze (1): Kowary - Okraj - Czarna Kopa, czyli jak nie weszliśmy na Śnieżkę!

W Karkonoszach nie byłem prawie od dekady! Jakoś tak ciągle wychodziło, że były mi nie po drodze. Co prawda poprzedniego lata miałem je w całości jak na dłoni ze skałek Rudaw Janowickich, ale to jednak nie to samo... Kiedy więc nadarzyła się okazja dołączyć do wyjazdu i wrócić, to trzeba było wykorzystać tę okazję.

Pobudka o wściekłej godzinie jaką jest 4.30. Kolejne środki transportu i przesiadki... W Kolejach Dolnośląskich dostaję informację od Neski, że jej pociąg złapał opóźnienie z powodu jakiegoś zdarzenia na torach. A to właśnie ona postanowiła odwiedzić Góry Olbrzymie, ja tylko wcisnąłem się jako towarzystwo do szlaku... No i plany zaczęły się sypać.

Busikiem docieram do Kowar (Schmiedeberg). Miasteczko wita mnie smrodem z kominów i zachmurzonymi lasami w tle. Zimy brak.


Okolica dworca kolejowego sprawia przygnębiające wrażenie. Ostatni pociąg osobowy odjechał stąd bodajże w 2000 roku, są niby jakieś plany reaktywacji, lecz na razie to raczej pobożne życzenia...



Dawne kino wygląda jak po przejściu frontu...


Budynki gazowni miejskiej z 1872 roku także mogłyby grać w jakimś wojennym filmie.


Do centrum dreptam wzdłuż Jedlicy (Iselbach), wypływającej w pobliżu przełęczy Okraj, która to jest moim dzisiejszym celem.


Kościół Najświętszej Maryi Panny jest zamknięty, ale można pokręcić się dookoła niego, a tam znaleźć kilka ciekawych rzeczy.


W barokowych kaplicach pochowano miejscowych notabli z XVIII wieku, łącznie z burmistrzem. Z kolei nagrobek z krzyżem kryje ofiary wojny prusko-austriackiej z 1866 roku: dwóch poddanych Hohenzollernów i dwóch z państwa Habsburgów (w tym jeden niezidentyfikowany).



Kamienna płyta to jedyna pozostałość po Pomniku Poległych, stojącym niegdyś za ratuszem. Synom Kowar, którzy zginęli za Ojczyznę, ku pamięci.


Ulica 1 Maja (ex-Friedrichstrasse) to kowarski rynek. Opisywany jako ładne miejsce mnie jakoś nie zachwycił. Część budynków wyremontowano, z innych wszystko odpada.


Ma to swoje plusy, bowiem spod tynku wychodzi sporo starych napisów.


Dzisiaj na olimpiadzie polscy skoczkowie mieli zdobyć worek medali, więc nawet zastanawiałem się, czy nie obejrzeć tego wiekopomnego wydarzenia gdzieś na mieście. Pora była jednak jeszcze za wczesna, w dodatku nie znalazłem żadnego odpowiedniego lokalu, zatem bez zwłoki opuściłem jądro Kowar. 


Na osiedlu domków jednorodzinnych w trawie leży kilka kamieni, które z bliższa okazują się resztkami nagrobków. Czyżby kiedyś tu był cmentarz, czy raczej przytargano je z innego miejsca? Dziwne.


Na polach wznosi się kopiec z żółtawą kaplicą św. Anny.


Wdrapuję się do góry i robię krótki postój. Szkoda, że pogoda tak marna, ale prognozy pogody to przewidziały.



W dole Kowary Średnie (Mittel Schmiedeberg). Zabudowa niemal w całości autorstwa Niemców.


Zachodzę do niewielkiego sklepiku spożywczego: drogo, a wybór niewiele lepszy niż za komuny. Kawałek dalej ozdoba dzielnicy - wysokie wiadukty na zamkniętej linii do Kamiennej Góry. Tory poprowadzono nie tylko nad drogą, ale też nad Jedlicą, obok której w przeszłości szło przejść mostkiem.



Za wiaduktem znajdowała się fabryka filców technicznych, początkowo także dywanów (Akteingesellschaft C. G. Güttler Filztuchfabrik Schmiedeberg). Zbudowana w 1863 roku eksportowała swe towary do Europy, Ameryki i Azji. Teraz to pusty zarośnięty plac.


Niebieski szlak prowadzi do Kowar Górnych. Co rusz mijam ślady dawnego przemysłu i mniej lub bardziej zniszczone domostwa.



Za potokiem pozostałości po Zakładzie Przemysłowym R-1, czyli kopalni rud żelaza i uranu. Ten ostatni odkryli jeszcze Niemcy i rozpoczęli wydobycie, ale na szerszą skalę kopano dopiero w okresie PRL-u, kiedy to tajny obiekt wspomagał radziecki program nuklearny.


Wreszcie zaczyna pojawiać się śnieg. Końcowym akcentem cywilizacji są parkingi dla turystów zwiedzających kowarskie sztolnie.


Czarny szlak wbija w las. Robi się cicho i zimowo 😊. No i górsko.


Częściowo zamarznięte strumyki i kilkaset metrów lodowiska na ścieżce.



Zza drzew słychać miarowe warkoty samochodów, co oznacza, że wkrótce będę na miejscu.


Przełęcz Okraj (Grenzbauden Pass, Schlesische Grenzbaude) to początek głównego grzbietu karkonoskiego, zatem dobry punkt startowy do poważniejszej wędrówki. Nocleg zarezerwowany mamy w schronisku PTTK, które jest dość nietypowe, bo składa się z dwóch budynków. Śpi się w bacówce, która kompletnie nie pasuje do Sudetów, bo to styl beskidzki. Nieco lepiej prezentuje się obiekt główny z recepcją, będący dawną gospodą.



Tymczasem opóźnienie Neski wzrosło do ponad 3 godzin i na razie jest w czarnej d..e. Będzie problem z dotarciem, ale na razie dopiero godzina 15-ta, więc trzeba czekać.

Zameldowałem się i przeszedłem w część noclegową, gdzie akurat... Kamil Stoch szykował się do oddania pierwszego skoku 😏. Jak wiadomo w drugiej rundzie wiatr i sędziowie okazali wybitnie antypolską postawę, ale przynajmniej mogłem to zobaczyć na żywo 😛.


Największym plusem schroniska na przełęczy Okraj jest położenie: za kilkadziesiąt metrów zaczyna się terytorium Republiki Czeskiej. Kraj pilsnera, nakladanego hermelina i pustych kościołów leży więc o przysłowiowy rzut beretem...


Horní Malá Úpa (Ober Kleinaupa) przeistoczyła się z niewielkiej wioski górskiej w znaną osadę turystyczną, choć z racji przebiegu drogi przez przełęcz turyści pojawiali się w niej już kilkaset lat temu. Na 91 mieszkańców przypada aż 116 domów.

Jedną z atrakcji jest otwarty w 2015 roku browar Trautenberk.


Zastanawiałem się skąd ta niemiecko brzmiąca nazwa? Okazuje się, iż pochodzi od bohatera czechosłowackiej bajki, który miał nieustanne konflikty ze słynnym Krakonošem. Trautenbergowie byli także szlachtą posiadającą swoje dobre w tych okolicach.


Zaglądam oczywiście do środka. Zamawiam škvarkovą pomazankę oraz APĘ. Wszystko smakowało znakomicie! Niestety, podczas kolejnych wizyt jedzenie nie było już tak rewelacyjne, a chleb trafiał na stół chyba prosto z lodówki.


Dostaję informację od Neski, że jest już w Jeleniej Górze. Wracam do schroniska i dyskutuję z panią z obsługi, czy można załatwić jakiś transport zamiast trzech godzin drałowania po nocy.
- Na pewno coś wykombinujemy, może pojadą nasi znajomi, wezmą itp..
Kombinowanie skończyło się zamówieniem taksówki na przełęcz, ale to w końcu są góry 😏.

Wieczór upłynął na stołowaniu się po czeskiej stronie i przeglądaniu prognoz pogody. Dzisiejszego dnia tylko ja miałem takie zachmurzenie, najwyższe szczyty na grani wystawały ponad chmury!

Po schronisku latają dwa szalone koty, które uwielbiają plecaki. W dodatku młoda kotka ma pierwszą ruję i krzyczy wniebogłosy jakby chciano ją od razu sterylizować 😛.


Nocujących komplet. Pojawiła się duża grupa, która przyszła do nas z Rudaw i to z nią uskutecznia się integracja w świetlicy bacówki. Niestety, ściany tego przybytku są tak cienkie, że jeśli ktoś głośniej pierdnie, to słychać to w drugim końcu budynku, a co dopiero podniesione głosy, więc nie wszyscy byli zadowoleni z przebiegu zdarzeń... Kiedyś Okraj słynął też z serwowanej turystom zimnicy, tym razem kaloryfery w nocy grzały na full!

W niedzielę o poranku rzut oka przez okna daje jeszcze nadzieję...


...która szybko znika po wyjściu na zewnątrz.


Chmury, chmury i chmury. Ale to nic - iść trzeba. Chcemy dzisiaj przejść przez Śnieżkę, a że na widoki szans nie ma, to wybieramy krótki żółty szlak po czeskiej stronie. Początkowo mija on kilka podsypanych domów, następnie wchodzi w las.



W dobrym tempie docieramy do Jelenki. W dawnym Emma-quelen-baude sporo ludzi, lecz jakoś znajdujemy miejsce. Ceny wyższe niż na przełęczy...


Nieoczekiwanie podczas zbierania się wychodzi słońce i podświetla okolicę. Gdzieś w oddali pojawiają się nawet skromne widoki.




Niestety, tuż nad schroniskiem zaczyna wiać. GOPR ostrzegał, że w wyższych partiach wiatr może sięgać 80 km/h, ale jednak nie sądziliśmy, że będzie to takim problemem.


Na razie da się iść w miarę normalnie. Z boku widać "cycki" Rudaw Janowickich - Krzyżną Górę i Sokolika.


Wkrótce biała kołdra przykrywa wszystko. Hasło "okno pogodowe" nabiera realnego znaczenia.



Za Czarną Kopą (Svorová hora, Schwarze Koppe) duje już tak konkretnie, że utrudnia poruszanie się do przodu. Momentami wiatr prawie nas przewraca, rzuca w różne strony, uniemożliwia oddychanie. Czasem nie mogę się ruszyć do przodu pod jego naporem!



Nie wiem, jaka mogła być jego prędkość, lecz na pewno grubo powyżej setki! Przeszliśmy jeszcze kawałek i podjęliśmy decyzję o odwrocie - skoro na nieco ponad 1400 metrów tak to wygląda, to co będzie 200 metrów wyżej?? Możliwość zdmuchnięcia razem z plecakami nie była wcale tak nieprawdopodobna!


Wycofanie się było słuszne, ale jednocześnie byliśmy wściekli. Tak przy okazji okazało się, iż ze strony GOPR zniknęła informacja o silnym wietrze, według nich na Śnieżce była prawie cisza! To nie pierwszy raz kiedy ich komunikaty o warunkach pogodowych są, delikatnie pisząc, kompletnie nietrafione!

Spotkana przez nas para opowiadała, że na Śnieżce prawie kładli się na ziemi, aby wichura ich nie porwała, a przy szczycie chronili się w... śnieżnej jamie.

Im bardziej schodziliśmy w dół tym podmuchy stawały się ponownie słabsze, a niebo znów zaczęło się odsłaniać. W przecince widać Malą Úpę.



Drugi raz zajrzeliśmy do Jelenki i zjedliśmy pseudo-obiad. Jako trasę powrotną wybraliśmy tym razem niebieski szlak graniczny przez Skalny Stół, który przez chwilę podświetlało słońce.



Za przełęczą Sowią, podchodząc w górę, mieliśmy za plecami pokaz siły natury z całą siłą napierającej na grań i okolice Czarnej Kopy.




Skalny Stół (Tabule, Tafelstein) - najwyższy szczyt Kowarskiego Grzbietu.


Nie robimy postoju, bo zaczyna się ściemniać. Maszerujemy przez las, a następnie gubi nam się szlak, więc na oko schodzimy wzdłuż wyciągu w kierunku Okraju.


W schronisku dzisiaj pustki. Jednym z nocujących jest Mirek, pomysłodawca "Klubu Zdobywców Koron Górskich Rzeczpospolitej Polskiej". Taka forma wędrowania po górach - zaliczanie kolejnych szczytów według listy - jest coraz bardziej popularna.

Na obiado-kolację znów przechodzimy na czeską stronę. Oczywiście na piwo też 😊.



Pogoda spieprzyła nam plany - a mieliśmy dziś spać w Śląskim Domu! Zastanawiamy się co dalej... Jedną z opcji jest zjazd autobusem do Pecu pod Śnieżką i wjazd na najwyższy szczyt Śląska gondolką.

Rano dzwonię do Czechów i dowiaduję się, że ta jeździ tylko do połowy, wyżej za bardzo wieje. Niech to szlag! Pozostaje opcja druga...

Na pożegnanie z Okrajem robię jeszcze kilka zdjęć przy dawnym przejściu granicznym, akurat wtedy, gdy trochę się rozjaśniło.




Przy ścianie byłego budynku odpraw wisi pamiątkowa tablica upamiętniająca czechosłowackiego wachmistrza, który zginął w październiku 1938 roku, spalono wówczas również urząd celny. Czesi zrewanżowali się w 1945 zabijając siedmiu przypadkowo wybranych Niemców.



Inez stwierdza, że chce do domu. Ja nie, bo wiem, że raczej prędko tu nie wrócę. Ostatecznie busikiem zjeżdżamy aż do Karpacza, aby zaatakować wyższe partie Karkonoszy z tamtej strony. Podczas podróży odkrywam, że zostawiłem w schronisku wszystkie moje klucze! Licho dalej nie śpi...

11 komentarzy:

  1. Kowary rzeczywiście wyglądają bardzo, bardzo smutno. Szkoda mi tych dolnośląskich miejscowości, które kiedyś były takie piękne, większość miała pałace lub zamki, a tu teraz masakra.. I nikt nic z tym nie robi :(
    Wycieczka ciekawa - ciągle coś nie tak, ale podziwiam zapał i ze Ci sie mimo wszystko chce :) choc chochlik widać krzyzuje plany w kazdy mozliwy sposob :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odsłaniając rąbka tajemnicy to potem pogoda była ciut łaskawsza ;)

      Usuń
  2. Wspaniała fotorelacja. Bardzo ciekawa. :) Zdjęcia zachwycają, a te 'okno pogodowe', to dzieło sztuki. :) Bardzo przyjemnie się czytało i oglądało. Mam nadzieję, że i ja kiedyś tam zawędruję.

    Pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Doszliście tam, gdzie i ja zawróciłem w 1983 roku. Powód ten sam, pogoda. Wtedy to była śnieżna zadymka, na początku listopada raczej jej się nie spodziewaliśmy, ale góry rządzą się swoimi prawami. Wspomnienia z Kowar mam podobne, jedynie smak kremówek pamiętam, były rewelacyjne w jakieś prywatnej cukierni.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kremówki to bardziej z Wadowicami powinni się kojarzyć ;) Teraz to może i jakieś cukiernie tam są, choć żadnej nie kojarzę. Pozdrawiam

      Usuń
  4. A ja lubię Kowary i lepiej się tu czuję niż w sąsiednim Karpaczu, gdzie ludu multum i drożyzna. Właśnie z Karpacza przyjeżdżaliśmy po spokój i na obiadek, gdzie smacznie i niedrogo :)
    )( Okraj trochę zeszła na psy, ale pojawiły się nowe pensjonaty i fajne lokaliki po drugiej stronie granicy :)
    Jeśli chodzi o wycieczkę, to myślę, że decyzja dobra :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okraj to raczej w ostatnich latach się poprawił, bo kiedyś strasznie na niego narzekano, a teraz nawet ujdzie. Po czeskiej stronie noclegowo straszna drożyzna, chyba poniżej 400 koron nic się nie znajdzie!

      Usuń
    2. Właśnie szkoda, że w Kowarach baza mizerna. Jednak jest gdzie połazić i fajnie by było gdyby tak uruchomić pociąg do Kamiennej Góry. Dziki i tajemiczty świat :)

      Usuń
    3. Pociągi na pewno ułatwiłyby podróż, bo busiki z Jeleniej to czasem lubią wypadać. Ale do Kamiennej to raczej nie ma co liczyć, tory chyba dawno rozebrano...

      Usuń
  5. Karkonosze uczą pokory, sam przekonałem się o tym parę razy. Wielu ich nie docenia, ale nie zmienia to faktu, że mówimy o jednych z najbardziej wietrznych i niestabilnych pogodowo gór w Europie. Zatem jak ich Duch się wk****,to...raczej nie ma zmiłuj ;)

    Fajnie że wyżej mieliście trochę więcej zimy, bo w dolinach wszystko wygląda raczej jak w ponurym listopadzie :( A Kowary jak widać wciąż niezmienne. Ciche, zapomniane, dożywające w cieniu swojej wiekowej starości. Ale lubię je i tamtejszą atmosferę. Czekam na c.d

    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mijało nas kilku osobników w adidaskach i płaskiej podeszwie i jeszcze byli z tego dumni :P

      Zima faktycznie mizerniutka, tak chyba od 600-700 metrów się zaczyna!

      Usuń