Pogodę na pierwszy weekend kwietnia zapowiadano taką, że grzechem byłoby siedzieć w domu. Dodatkowo postanowiłem skorzystać z połączenia kolejowego do samych Głuchołaz (aż cztery składy w ciągu całego weekendu).
Wczesnym sobotnim porankiem idziemy na dworzec. Zabieram ze sobą Bastka, który Góry Opawskie (Zlatohorská vrchovina, Oppagebirge) zna, ale raczej połowicznie.
Mijają minuty, a cugu nie ma. Czyżby kolejarze zabawili się w prima aprilis? Wreszcie przyjeżdża spóźniony, ładujemy się do środka. Myślałem, że o tej porze będzie kompletnie pusto, ale trochę osób jednak jedzie. Podróż mija nam w towarzystwie dyskretnego, ale ciągłego smrodku z super-hiper-toalety-z-zamkniętym-obiegiem. No cóż, nowoczesność wymaga poświęceń...
Przed godziną 9-tą dowlekamy się na stację Głuchołazy Miasto (Ziegenhals Stadt). Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś ujrzę tu pociąg.
Jesteśmy trochę spóźnieni, więc omijamy zachęcający stragan ze świeżymi jajami, nie wchodzimy do dyskontu ani na rynek, ale od razu kierujemy się na ulicę, które swoją nazwę zmieniała już co najmniej trzykrotnie: kiedyś była to Seminarienstrasse, potem Adolf-Hitler-Strasse, następnie Józefa Stalina, dziś Bohaterów Warszawy. W sumie pod tych ostatnich można podciągnąć sporo osób, niemal każdy znajdzie coś dla siebie.
Mijam liceum, dawne Królewskie Seminarium Nauczycielskie. W czasie studiów mieliśmy w nim raz odczyty, kilka dzieciaków nawet było zainteresowanych 😉.
Na budynku Ośrodka Opieki Społecznej płaskorzeźby kobiety i kobiety z wąsem. Ta druga przypominała trochę Grzegorza Kupczyka z teledysków zespołu Turbo w latach 80-tych 😏.
Historyczną Promenadenstraße (obecnie JPII) suniemy w kierunku dzielnicy zdrojowej. Na rogu stoi dawny "Wilhelmsbad" i "Germaniabad" z restauracją, a potem DW "Polonia". Opuszczony.
Odbijamy w prawo na promenadę wzdłuż Białej Głuchołaskiej. Za wiaduktem kolejowym na drugim brzegu inny stary pensjonat (?) - "Emmenhof" z resztkami napisu na fasadzie.
Chodnikiem spaceruje parę osób, w rzece wędkarze uprawiają swój porywający sport.
Ale to nas nie interesuje - chciałem zobaczyć Grotę Bialską (Felsentor). Dawna sztolnia po wydobyciu złota została w 1877 roku przekuta z drugiej strony i utworzyła tunel. Chodnik obok niej dodano dopiero na początku XX wieku po powodzi. Sztolnia stanowi miejsce schronienia nietoperzy.
Za grotą źródełko "Żegnalice". Nie wiem czy jest najpopularniejsze w Głuchołazach, jak głosi tablica, ale na pewno jest jednym z najłatwiej dostępnych.
Wracamy do skrzyżowania obok "Wilhelmsbad". Jak już pisałem - jesteśmy nieco spóźnieni - ale gdyby był otwarty jakiś lokal to wstąpilibyśmy na przepłukanie gardła. Niestety, wszystko zamknięte, otwierają dopiero w południe. Działała jakaś kawiarnia, lecz to akurat nas nie pociągało...
Byłem tu pod koniec wakacji w 2015 roku. Z Neską poszliśmy wówczas prosto, na Górę Parkową (Holzberg). Tym razem z Bastkiem wybieramy żółty szlak, mijający ją od zachodu.
Szlak Złotych Górników prowadzi początkowo przez teren uzdrowiskowy. Na prawo park zdrojowy...
Kąpielisko miejskie wybudowano w Ziegenhals w latach 30. XX wieku i uchodziło za jedno z najpiękniej położonych w Europie. Powstało w miejscu tzw. Stawku Dolnego (Waldteich). Funkcjonowało chyba jeszcze w ostatniej dekadzie PRL-u, teraz pozostały ruiny odgrodzone płotem.
Nieco przyjemniej jest wyżej, przy Stawku Górnym (Goldenteich). Zieleń, woda, ciepło, śpiewają ptaszki i żadnych innych ludzi.
Za stawem szlak mógł kiedyś biec inaczej, gdyż co jakiś czas spotykaliśmy takie tabliczki... ale na mojej mapie wszystko się zgadza.
Po kwadransie wychodzimy na chwilę na otwartą przestrzeń. Tej góry nie sposób pomylić z inną w okolicy.
Ponownie wracamy do lasu, gdzie sporo pozostałości po dawnym górnictwie, np. zasypane szyby.
Z kolei gdyby nie drewniana tabliczka przyczepiona do drzewa, to przegapilibyśmy jedno z najstarszych urządzeń hydrograficznych na Śląsku, a mianowicie zaporę na Sarnim Potoku z XIII-XV wieku. No cóż, kiedyś była większa, potok dziś lichutki i mało widoczny, więc wyglądało to jak naturalny nasyp.
Żółty szlak skręca w kierunku Przedniej Kopy, my zamieniamy go na trasę rowerową, zresztą prawie bez oznaczeń w terenie. Idzie się dość szybko, więc rychło dochodzimy do przyjemnej wiaty na skraju obszaru leśnego z widokami na Kopę Biskupią oraz granicę polsko-czeską wyznaczoną przez szpaler drzew.
Robimy krótki popas, podczas którego usiłuję wysuszyć koszulkę na silnym, ale ciepłym wietrze. W międzyczasie mija nas pierwsza osoba, którą teoretycznie można zakwalifikować jako turystę - biegacz ze słuchawkami na uszach. Nie rozumiem takiego podejścia, co to za frajda latać po lesie z muzyką wlatującą do głowy??
Pobliska droga asfaltowa to odcinek Głównego Szlaku Sudeckiego. Nie ma to jak wędrować sobie po czymś takim 😏. Na prawo biegnie ona do Podlesia (Schönwalde), jednak aż tak daleko nie pójdziemy: nasz cel położony przy zakręcie to kamień określany jako wisielczy. Starannie otoczono go płotkiem.
Istnieje kilka legend i teorii odnośnie tego tworu - jedna mówi, że pochowano tu hrabiego z nieodległego zamku, który popełnił samobójstwo, a potem straszył dawnych poddanych. Inna - mniej fantastyczna - że raczej był to kamień graniczny trzech zbiegających się tu gmin albo terenów górniczych. Pewno jest tylko jedno - wyryta data 1586 oraz inskrypcja nawiązująca do ówczesnego biskupa wrocławskiego, na którego terenach to się działo.
Zamiast dreptać asfaltem poszliśmy dalej na przełaj. Według mapy granica miała być tuż za kamieniem, ale stan zaśmiecenia lasku podpowiadał, iż jesteśmy jeszcze w Polsce. Słupki stały dopiero na skraju pola.
Po napełnieniu płuc ateistyczno-dżenderowsko-narkomańskim luftem ruszyliśmy w kierunku czeskiej drogi, która ma tu postać zarastającego wąskiego szutru. Wszystko z widokami na Kopę.
Temperatura jak w lecie. Jak dla mnie taki przeskok z wczesnowiosennego chłodu do prawie upału nastąpił za szybko. Pot leje się obficie, głowa paruje, bo nie zabrałem czapki. W pewnej odległości mijamy niewielki Selský rybník z domkami letniskowymi: woda kusi, ale pewno jeszcze zimna.
Obok szutru pomniczek - (chyba) symboliczny grób jakieś Jarmily, która zmarła tragicznie w wieku 35 lat. Wypadek, napad, piorun?? Odpowiedzi pewnie nie poznamy.
Na asfalt wychodzimy za nieczynnym przejściem samochodowym. Po kilkuset metrach jesteśmy już przy kompleksie pensjonatowo-restauracyjnym. Kto chciałby spać w takim miejscu, kawałek za granicą? Nie wiem, może sobie towarzystwo bierze pokój na godziny albo to pralnia brudnych pieniędzy. W każdym razie wchodzimy w chłodną przestrzeń knajpy.
Chcemy zimnego piwa! Niestety, czeskiego lanego brak. Od biedy może być słowackie. Siedzimy sobie przyjemnie, gdy nagle Bastek spogląda przez okno i mówi:
- O, ci to musieli swoim autem przejechać kawał Europy.
Patrzę w szybę, a tam... samochód Buby 😮! No tak, przecież mieli teraz spotkanie w PTSM-ie w Pokrzywnej, wypadło mi to z głowy. Okazało się, iż przyjechali po zakupy, a potem kierują się gdzieś w kierunku sanktuarium Maria Hilf. Czasu starczyło na krótką rozmowę i zdjęcie między niewiastami 😉.
Nam zostają nasze własne nogi, ale miasteczko już niedaleko. W międzyczasie zachęca Zlaté jezero, kolejny sztuczny zbiornik, doskonale widoczny z Biskupiej Kopy. To rezerwat, więc pewno kąpać się nie wolno.
Kontrapunktem zbiornika jest skup żelaza. Raczej splajtowali, co w Polsce byłoby niemożliwe.
Tablica Zlaté Hory (Zuckmantel). Z buta od tej strony jeszcze do nich nie wchodziłem. Ta część miejscowości jest dość zaniedbana, jedynie kościół w stylu śląskiego baroku oraz nowy hotel są w stanie bezrozsypowym. Stary hotel straszy już od dawna.
Na obiad wchodzimy do restauracji pod ratuszem, dobrze mi znanej. Mimo południa w środku już sporo osób. Siadamy na tarasie i po chwili na stół wjeżdżają dwa urocze kufelki.
Czosnkowa jest taka, jaka być powinna: czosnek prawdziwy, w dużych ilościach, do tego ser i grzanki. Po dwóch daniach wychodzimy napchani. Aby jednak nie opuścić za szybko centrum ciągnę Bastka do odległej o rzut moherem spelunki. W jej wnętrzach czuć charakterystyczny zapach lekko skisłego piwa 😉.
Barmanka kręci się w koszulce, która ciągle jej spada i ostatkiem zatrzymuje się na cyckach. Co jakiś czas uśmiecha się do mnie figlarnie i człowiek miałby wielką ochotę zostać dłużej, ale... nie dziś, niestety.
Wracamy na słońce.
Nie przeszliśmy daleko, bo miejscowi zatrzymali nas i kazali zrobić zdjęcie, aby pokazać, że w "Zlatych Horach jest kultura" 😄.
Zaczynamy podejście zielonym szlakiem - najkrótszym i najostrzejszym na najwyższy szczyt polskich Gór Opawskich. Cieszę się, iż nie mam na plecach ciężkiego plecaka.
Powoli, powoli i miasto zostaje w dole.
Kaplicę św. Rocha mijamy bez zatrzymywania się. Za nią znajoma łąką, na której wydaje się, iż wieża jest na wyciągnięcie ręki. Na łące Czesi coś stawiają - wygląda jak kapliczka (okazuje się, iż to rekonstruowana stacja drogi krzyżowej, która niegdyś zaczynała się w Zlatych Horach)...
Dwukrotnie przecinamy drogę na Petrove boudy i zostaje nam tylko końcowy, najbardziej stromy kawałek. Część pokonujemy zygzakiem, część skracamy.
Nastękaliśmy się i nieco po godzinie stajemy obok lśniącej w słońcu wieży cesarza Franciszka Józefa. Biskupia Kopa (Biskupská kupa, Bischofskoppe) zdobyta po raz pierwszy od półtora roku.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili, gdyż facet z obsługi już chciał zamykać drzwi. Od kiedy Zlate Hory odebrały dzierżawę wieży panu Miroslavovi to w kwietniu otwarta jest jedynie do 16-tej, niezależnie od pogody! Na pocieszenie dostajemy ulgowe bilety, bo "idziecie tylko na chwilę".
Z góry mogę obejrzeć teksańską wycinkę piłą maszynową prowadzoną w Opawskich. W sierpniu 2015 roku dopiero się zaczynała, byłem ciekaw jak wygląda to teraz. Widok jest porażający i to porażająco smutny. Najgorzej wygląda to w rejonie Srebrnej Kopy.
Okolice schroniska też łyse, choć zostało więcej zielonego.
I tu nie sposób nie zauważyć, iż po czeskiej stronie wycinki prawie brak. Kornik nie przeszedł granicy? Czechom nie zależy na lasach i nie dbają? A może pojęcie "ochrona przyrody" ma tam inne znaczenie? Czy też dziura budżetowa nie jest tak duża i nie trzeba jej łatać sprzedażą drewna? Zastanawiające, chyba tylko szyszka będzie wiedziała...
Z powodu temperatury widoczność nie powala. Pod słońce ledwo dostrzegam Šerák i Smrk oddalone o jakieś 30 kilometrów. Na południowy-zachód jest lepiej, na horyzoncie słabiutko majaczą Beskidy - to jakaś setka.
Zdążyliśmy jeszcze zrobić sobie zdjęcia z faną...
...i już pojawił się facet z obsługi, czekający, aż w końcu zejdziemy.
Po nas do wieży przyszło jeszcze sporo turystów i odbijali się od drzwi zdziwieni tym, że w najcieplejszy dotychczasowy weekend 2017 roku było zamknięte.
Mamy trochę czasu, więc usiedliśmy koło bufetu pana Miroslava (dawnego dzierżawcy wieży oraz wiecznego budowniczego schroniska) i zamówiliśmy po Holbie. Zdecydowanie najlepiej dziś wchodziła 😏.
Dookoła kręcą się różni ludzie. Podeszło dwóch dresików. Cwaniaczki i kombinatorzy. Przez dobrych kilka minut zagadywali pana Miroslava mniej lub bardziej durnymi pytaniami, koniecznie chcąc też wytargować jakieś zniżki. Poziom ich konstrukcji zdań był na takim poziomie, że w PRL-u zapewne dostaliby przydział do jakiejś szkoły specjalnej. Do kompletu brakowało tylko koszulek z Żołnierzami Wyklętymi albo Polską Walczącą.
Podziwiałem bufetowego, iż chciało im się z nimi tak długo gadać. Trochę zemścił się na koniec, gdy spytali, jak jest po czesku "do widzenia". Zrobił im obszerny wykład w swoim języku, z którego widać, iż chyba nic nie zrozumieli, bo odchodzili już nie tak pewni jak na początku 😃.
Potem zjawiła się kilkuosobowa grupa, która stanęła w postawie zasadniczej obok wieży i zaczęła śpiewać coś o Warszawie. Harcerze? Do Mirka kursowali regularnie po kofolę, dyskutując jeszcze między sobą, czy na pewno nie ma w sobie alkoholu albo jakiś narkotycznych wspomagaczy...
Ogólnie widać, że na Kopie coś się dzieje - okolice wieży zostały wyrównane, zniknął też cesarsko-królewski kamień mierniczy z 1898 roku! Ktoś wie co się z nim stało?! Przeniesiono go gdzieś do muzeum czy może ukradziono?
Dla odmiany na poboczu znalazłem jeden z trzech zachowanych do dziś kamieni granicznych parceli, na której Mährisch-Schlesischer Sudetengebirgsverein wybudowało wieżę.
Schodzimy czerwonym szlakiem (znów GSS). Korzystałem z niego wiele razy, ale teraz po wycinaniu nie poznaję niektórych miejsc, np. skrętu do schroniska.
Na Grzebieniu siedzi kilka dziewczyn w mocno wiosennych nastrojach, a facet robi zdjęcia. No to i my sobie z nimi zrobimy 😊.
Na pewnych odcinkach nie wiadomo gdzie iść, gdyż drwale ogołocili też oznaczenia. Czasem udaje się dostrzec jakieś pojedyncze, niekiedy pomaga "wyczucie".
Jarnołtówek (Arnoldsdorf) witamy z pewną ulgą. Wkrótce przyjedzie autobus, którym wrócimy do domu.
Wypad udany. Znowu coś nowego się zobaczyło, wypiło trochę piwa, no i ta pogoda!
Mijają minuty, a cugu nie ma. Czyżby kolejarze zabawili się w prima aprilis? Wreszcie przyjeżdża spóźniony, ładujemy się do środka. Myślałem, że o tej porze będzie kompletnie pusto, ale trochę osób jednak jedzie. Podróż mija nam w towarzystwie dyskretnego, ale ciągłego smrodku z super-hiper-toalety-z-zamkniętym-obiegiem. No cóż, nowoczesność wymaga poświęceń...
Przed godziną 9-tą dowlekamy się na stację Głuchołazy Miasto (Ziegenhals Stadt). Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś ujrzę tu pociąg.
Jesteśmy trochę spóźnieni, więc omijamy zachęcający stragan ze świeżymi jajami, nie wchodzimy do dyskontu ani na rynek, ale od razu kierujemy się na ulicę, które swoją nazwę zmieniała już co najmniej trzykrotnie: kiedyś była to Seminarienstrasse, potem Adolf-Hitler-Strasse, następnie Józefa Stalina, dziś Bohaterów Warszawy. W sumie pod tych ostatnich można podciągnąć sporo osób, niemal każdy znajdzie coś dla siebie.
Mijam liceum, dawne Królewskie Seminarium Nauczycielskie. W czasie studiów mieliśmy w nim raz odczyty, kilka dzieciaków nawet było zainteresowanych 😉.
Na budynku Ośrodka Opieki Społecznej płaskorzeźby kobiety i kobiety z wąsem. Ta druga przypominała trochę Grzegorza Kupczyka z teledysków zespołu Turbo w latach 80-tych 😏.
Historyczną Promenadenstraße (obecnie JPII) suniemy w kierunku dzielnicy zdrojowej. Na rogu stoi dawny "Wilhelmsbad" i "Germaniabad" z restauracją, a potem DW "Polonia". Opuszczony.
Odbijamy w prawo na promenadę wzdłuż Białej Głuchołaskiej. Za wiaduktem kolejowym na drugim brzegu inny stary pensjonat (?) - "Emmenhof" z resztkami napisu na fasadzie.
Chodnikiem spaceruje parę osób, w rzece wędkarze uprawiają swój porywający sport.
Ale to nas nie interesuje - chciałem zobaczyć Grotę Bialską (Felsentor). Dawna sztolnia po wydobyciu złota została w 1877 roku przekuta z drugiej strony i utworzyła tunel. Chodnik obok niej dodano dopiero na początku XX wieku po powodzi. Sztolnia stanowi miejsce schronienia nietoperzy.
Za grotą źródełko "Żegnalice". Nie wiem czy jest najpopularniejsze w Głuchołazach, jak głosi tablica, ale na pewno jest jednym z najłatwiej dostępnych.
Wracamy do skrzyżowania obok "Wilhelmsbad". Jak już pisałem - jesteśmy nieco spóźnieni - ale gdyby był otwarty jakiś lokal to wstąpilibyśmy na przepłukanie gardła. Niestety, wszystko zamknięte, otwierają dopiero w południe. Działała jakaś kawiarnia, lecz to akurat nas nie pociągało...
Byłem tu pod koniec wakacji w 2015 roku. Z Neską poszliśmy wówczas prosto, na Górę Parkową (Holzberg). Tym razem z Bastkiem wybieramy żółty szlak, mijający ją od zachodu.
Przez przypadek złapaliśmy się w odbiciu ;) |
Kąpielisko miejskie wybudowano w Ziegenhals w latach 30. XX wieku i uchodziło za jedno z najpiękniej położonych w Europie. Powstało w miejscu tzw. Stawku Dolnego (Waldteich). Funkcjonowało chyba jeszcze w ostatniej dekadzie PRL-u, teraz pozostały ruiny odgrodzone płotem.
Nieco przyjemniej jest wyżej, przy Stawku Górnym (Goldenteich). Zieleń, woda, ciepło, śpiewają ptaszki i żadnych innych ludzi.
Za stawem szlak mógł kiedyś biec inaczej, gdyż co jakiś czas spotykaliśmy takie tabliczki... ale na mojej mapie wszystko się zgadza.
Po kwadransie wychodzimy na chwilę na otwartą przestrzeń. Tej góry nie sposób pomylić z inną w okolicy.
Ponownie wracamy do lasu, gdzie sporo pozostałości po dawnym górnictwie, np. zasypane szyby.
Z kolei gdyby nie drewniana tabliczka przyczepiona do drzewa, to przegapilibyśmy jedno z najstarszych urządzeń hydrograficznych na Śląsku, a mianowicie zaporę na Sarnim Potoku z XIII-XV wieku. No cóż, kiedyś była większa, potok dziś lichutki i mało widoczny, więc wyglądało to jak naturalny nasyp.
Żółty szlak skręca w kierunku Przedniej Kopy, my zamieniamy go na trasę rowerową, zresztą prawie bez oznaczeń w terenie. Idzie się dość szybko, więc rychło dochodzimy do przyjemnej wiaty na skraju obszaru leśnego z widokami na Kopę Biskupią oraz granicę polsko-czeską wyznaczoną przez szpaler drzew.
Robimy krótki popas, podczas którego usiłuję wysuszyć koszulkę na silnym, ale ciepłym wietrze. W międzyczasie mija nas pierwsza osoba, którą teoretycznie można zakwalifikować jako turystę - biegacz ze słuchawkami na uszach. Nie rozumiem takiego podejścia, co to za frajda latać po lesie z muzyką wlatującą do głowy??
Pobliska droga asfaltowa to odcinek Głównego Szlaku Sudeckiego. Nie ma to jak wędrować sobie po czymś takim 😏. Na prawo biegnie ona do Podlesia (Schönwalde), jednak aż tak daleko nie pójdziemy: nasz cel położony przy zakręcie to kamień określany jako wisielczy. Starannie otoczono go płotkiem.
Istnieje kilka legend i teorii odnośnie tego tworu - jedna mówi, że pochowano tu hrabiego z nieodległego zamku, który popełnił samobójstwo, a potem straszył dawnych poddanych. Inna - mniej fantastyczna - że raczej był to kamień graniczny trzech zbiegających się tu gmin albo terenów górniczych. Pewno jest tylko jedno - wyryta data 1586 oraz inskrypcja nawiązująca do ówczesnego biskupa wrocławskiego, na którego terenach to się działo.
Zamiast dreptać asfaltem poszliśmy dalej na przełaj. Według mapy granica miała być tuż za kamieniem, ale stan zaśmiecenia lasku podpowiadał, iż jesteśmy jeszcze w Polsce. Słupki stały dopiero na skraju pola.
Po napełnieniu płuc ateistyczno-dżenderowsko-narkomańskim luftem ruszyliśmy w kierunku czeskiej drogi, która ma tu postać zarastającego wąskiego szutru. Wszystko z widokami na Kopę.
Temperatura jak w lecie. Jak dla mnie taki przeskok z wczesnowiosennego chłodu do prawie upału nastąpił za szybko. Pot leje się obficie, głowa paruje, bo nie zabrałem czapki. W pewnej odległości mijamy niewielki Selský rybník z domkami letniskowymi: woda kusi, ale pewno jeszcze zimna.
Obok szutru pomniczek - (chyba) symboliczny grób jakieś Jarmily, która zmarła tragicznie w wieku 35 lat. Wypadek, napad, piorun?? Odpowiedzi pewnie nie poznamy.
Na asfalt wychodzimy za nieczynnym przejściem samochodowym. Po kilkuset metrach jesteśmy już przy kompleksie pensjonatowo-restauracyjnym. Kto chciałby spać w takim miejscu, kawałek za granicą? Nie wiem, może sobie towarzystwo bierze pokój na godziny albo to pralnia brudnych pieniędzy. W każdym razie wchodzimy w chłodną przestrzeń knajpy.
Chcemy zimnego piwa! Niestety, czeskiego lanego brak. Od biedy może być słowackie. Siedzimy sobie przyjemnie, gdy nagle Bastek spogląda przez okno i mówi:
- O, ci to musieli swoim autem przejechać kawał Europy.
Patrzę w szybę, a tam... samochód Buby 😮! No tak, przecież mieli teraz spotkanie w PTSM-ie w Pokrzywnej, wypadło mi to z głowy. Okazało się, iż przyjechali po zakupy, a potem kierują się gdzieś w kierunku sanktuarium Maria Hilf. Czasu starczyło na krótką rozmowę i zdjęcie między niewiastami 😉.
Nam zostają nasze własne nogi, ale miasteczko już niedaleko. W międzyczasie zachęca Zlaté jezero, kolejny sztuczny zbiornik, doskonale widoczny z Biskupiej Kopy. To rezerwat, więc pewno kąpać się nie wolno.
Kontrapunktem zbiornika jest skup żelaza. Raczej splajtowali, co w Polsce byłoby niemożliwe.
Tablica Zlaté Hory (Zuckmantel). Z buta od tej strony jeszcze do nich nie wchodziłem. Ta część miejscowości jest dość zaniedbana, jedynie kościół w stylu śląskiego baroku oraz nowy hotel są w stanie bezrozsypowym. Stary hotel straszy już od dawna.
Na obiad wchodzimy do restauracji pod ratuszem, dobrze mi znanej. Mimo południa w środku już sporo osób. Siadamy na tarasie i po chwili na stół wjeżdżają dwa urocze kufelki.
Czosnkowa jest taka, jaka być powinna: czosnek prawdziwy, w dużych ilościach, do tego ser i grzanki. Po dwóch daniach wychodzimy napchani. Aby jednak nie opuścić za szybko centrum ciągnę Bastka do odległej o rzut moherem spelunki. W jej wnętrzach czuć charakterystyczny zapach lekko skisłego piwa 😉.
Barmanka kręci się w koszulce, która ciągle jej spada i ostatkiem zatrzymuje się na cyckach. Co jakiś czas uśmiecha się do mnie figlarnie i człowiek miałby wielką ochotę zostać dłużej, ale... nie dziś, niestety.
Wracamy na słońce.
Nie przeszliśmy daleko, bo miejscowi zatrzymali nas i kazali zrobić zdjęcie, aby pokazać, że w "Zlatych Horach jest kultura" 😄.
Zaczynamy podejście zielonym szlakiem - najkrótszym i najostrzejszym na najwyższy szczyt polskich Gór Opawskich. Cieszę się, iż nie mam na plecach ciężkiego plecaka.
Powoli, powoli i miasto zostaje w dole.
Kaplicę św. Rocha mijamy bez zatrzymywania się. Za nią znajoma łąką, na której wydaje się, iż wieża jest na wyciągnięcie ręki. Na łące Czesi coś stawiają - wygląda jak kapliczka (okazuje się, iż to rekonstruowana stacja drogi krzyżowej, która niegdyś zaczynała się w Zlatych Horach)...
Dwukrotnie przecinamy drogę na Petrove boudy i zostaje nam tylko końcowy, najbardziej stromy kawałek. Część pokonujemy zygzakiem, część skracamy.
Nastękaliśmy się i nieco po godzinie stajemy obok lśniącej w słońcu wieży cesarza Franciszka Józefa. Biskupia Kopa (Biskupská kupa, Bischofskoppe) zdobyta po raz pierwszy od półtora roku.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili, gdyż facet z obsługi już chciał zamykać drzwi. Od kiedy Zlate Hory odebrały dzierżawę wieży panu Miroslavovi to w kwietniu otwarta jest jedynie do 16-tej, niezależnie od pogody! Na pocieszenie dostajemy ulgowe bilety, bo "idziecie tylko na chwilę".
Z góry mogę obejrzeć teksańską wycinkę piłą maszynową prowadzoną w Opawskich. W sierpniu 2015 roku dopiero się zaczynała, byłem ciekaw jak wygląda to teraz. Widok jest porażający i to porażająco smutny. Najgorzej wygląda to w rejonie Srebrnej Kopy.
Okolice schroniska też łyse, choć zostało więcej zielonego.
I tu nie sposób nie zauważyć, iż po czeskiej stronie wycinki prawie brak. Kornik nie przeszedł granicy? Czechom nie zależy na lasach i nie dbają? A może pojęcie "ochrona przyrody" ma tam inne znaczenie? Czy też dziura budżetowa nie jest tak duża i nie trzeba jej łatać sprzedażą drewna? Zastanawiające, chyba tylko szyszka będzie wiedziała...
Z powodu temperatury widoczność nie powala. Pod słońce ledwo dostrzegam Šerák i Smrk oddalone o jakieś 30 kilometrów. Na południowy-zachód jest lepiej, na horyzoncie słabiutko majaczą Beskidy - to jakaś setka.
Zdążyliśmy jeszcze zrobić sobie zdjęcia z faną...
...i już pojawił się facet z obsługi, czekający, aż w końcu zejdziemy.
Po nas do wieży przyszło jeszcze sporo turystów i odbijali się od drzwi zdziwieni tym, że w najcieplejszy dotychczasowy weekend 2017 roku było zamknięte.
Mamy trochę czasu, więc usiedliśmy koło bufetu pana Miroslava (dawnego dzierżawcy wieży oraz wiecznego budowniczego schroniska) i zamówiliśmy po Holbie. Zdecydowanie najlepiej dziś wchodziła 😏.
Dookoła kręcą się różni ludzie. Podeszło dwóch dresików. Cwaniaczki i kombinatorzy. Przez dobrych kilka minut zagadywali pana Miroslava mniej lub bardziej durnymi pytaniami, koniecznie chcąc też wytargować jakieś zniżki. Poziom ich konstrukcji zdań był na takim poziomie, że w PRL-u zapewne dostaliby przydział do jakiejś szkoły specjalnej. Do kompletu brakowało tylko koszulek z Żołnierzami Wyklętymi albo Polską Walczącą.
Podziwiałem bufetowego, iż chciało im się z nimi tak długo gadać. Trochę zemścił się na koniec, gdy spytali, jak jest po czesku "do widzenia". Zrobił im obszerny wykład w swoim języku, z którego widać, iż chyba nic nie zrozumieli, bo odchodzili już nie tak pewni jak na początku 😃.
Potem zjawiła się kilkuosobowa grupa, która stanęła w postawie zasadniczej obok wieży i zaczęła śpiewać coś o Warszawie. Harcerze? Do Mirka kursowali regularnie po kofolę, dyskutując jeszcze między sobą, czy na pewno nie ma w sobie alkoholu albo jakiś narkotycznych wspomagaczy...
Ogólnie widać, że na Kopie coś się dzieje - okolice wieży zostały wyrównane, zniknął też cesarsko-królewski kamień mierniczy z 1898 roku! Ktoś wie co się z nim stało?! Przeniesiono go gdzieś do muzeum czy może ukradziono?
Dla odmiany na poboczu znalazłem jeden z trzech zachowanych do dziś kamieni granicznych parceli, na której Mährisch-Schlesischer Sudetengebirgsverein wybudowało wieżę.
Schodzimy czerwonym szlakiem (znów GSS). Korzystałem z niego wiele razy, ale teraz po wycinaniu nie poznaję niektórych miejsc, np. skrętu do schroniska.
Na Grzebieniu siedzi kilka dziewczyn w mocno wiosennych nastrojach, a facet robi zdjęcia. No to i my sobie z nimi zrobimy 😊.
Na pewnych odcinkach nie wiadomo gdzie iść, gdyż drwale ogołocili też oznaczenia. Czasem udaje się dostrzec jakieś pojedyncze, niekiedy pomaga "wyczucie".
Jarnołtówek (Arnoldsdorf) witamy z pewną ulgą. Wkrótce przyjedzie autobus, którym wrócimy do domu.
Wypad udany. Znowu coś nowego się zobaczyło, wypiło trochę piwa, no i ta pogoda!
Najbardziej mi żal że u nas nie ma tych wszystkich sztolni i jaskiń które są w Sudetach :( Bardzo lubię takie klimaty :) A wycinkę na taka skale to pierwszy raz widzę ! Czy to są świerki czy może jodły? Świerki sa chyba mało odporne na szkodniki bo te które u nas sadzono nie przetrwały, wszystko uschło...
OdpowiedzUsuńNo tak, w Niskim i Bieszczadach to z jaskiniami trochę krucho ;)
UsuńTo są świerki. Niestety, sadzono ich wiele przez większość XX wieku zarówno w części Sudetów jak i w Beskidach Zachodnich (głównie Śląski i Żywiecki), bo rosną szybko i szybko będzie można je ściąć i sprzedać. Ale to sztuczna struktura leśna, nieodporna na szkodniki i zanieczyszczenia. Choć mam podejrzenia, że część drzew usuwa się niejako "przy okazji"...
Ten świerk musi być cały wycięty w pień. To jest bez sensu by wycinać najpierw te uschnięte, a potem wracać do tematu po kilku miesiącach gdy szkodnik przerzuci się na te "zdrowsze". Później ludzie lamentują, że znowu poniszczyli szlaki ciężkim sprzętem zamiast załatwić sprawę od razu.
UsuńNapisałeś, że Czesi nie wycinają u siebie, ale zapewniam Ciebie, że tam jest to samo, a nawet na większą skalę tylko tego tak nie widać bo do PL należy bardzo niewielki skrawek tych gór i jest to bardzo widoczne z naszej perspektywy. Wystarczyłoby jakbyś przeszedł się szlakiem na Petrovice lub na Petrove boudy to zmieniłbyś zdanie. Szliście szlakiem zielonym gdzie w przewadze rośnie buczyna. Na zdjęciu z wieży widoczny jest młody las zasadzony około 2000 roku ;)
Ostatnio wyczytałem, że w Opawskich przeznaczono do wycięcia 500 tyś metrów sześciennych lasu, a w tym samym czasie w Górach Odrzańskich 5 mln... Zresztą codziennie pod moim domem przejeżdża trzy razy skład towarowy od strony Jesenika z drewnem ciągnięty przez dwie lub cztery lokomotywy ;P
Zastanawiałem się ostatnio nad Beskidami. Bo np. Śląsko-Morawski jest znacznie mniej ścięty niż Śląski i Żywiecki. Ciekawe czy tam jest inna struktura lasów czy może faktycznie Olza zatrzymała kornika?
UsuńA co do świerka - jeśli w pień wszystko, to czemu zostawiają pojedyncze sztuki albo nawet całe fragmenty, kiedy dookoła tną? To jakieś zdrowsze przypadki?
Nie trafią do Ciebie argumenty, które przedstawiłbym. Pozostawimy to dyskusjię na kiedyś, przy piwie ;)
UsuńTylko ja właśnie nie do końca wiem, które argumenty, bo o ile z Opawskimi mogę się zgodzić w miarę, to tutaj była zupełnie inna myśl, która już się pojawiła znacznie wcześniej.
UsuńA to że zostawiają poszczególne drzewa to ja już widziałem dawno temu i też mnie to zastanowiło...
"Ateistyczno-dżenderowsko-narkomański luft" - toż to musiała być rozkosz dla płuc ;-)
OdpowiedzUsuńZ tego co pamiętam, ministerstwo "dobrej zmiany" zrezygnowało z "Ochrony" w nazwie. Moim zdaniem powinni się teraz nazywać Ministerstwem Zarzynania Środowiska. Strach się bać, co po trzech latach po nich zostanie...
Zastali Polskę drewnianą, zostawią łysą ;)
UsuńPonoć jednak po czeskiej stronie też tną, ale tam jest mniej świerków, więc i wycinki mniejsze. Mieliśmy szczęście, że nasz szlak prowadził od tamtej strony.
Miło mi się czytało tę notkę, bo to moje tereny :) Na kopie byłam niezliczone ilości razy, ale aż wstyd przyznać, nigdy nie szłam tam zielonym szlakiem :)
OdpowiedzUsuńSpodobala mi sie relacja z jedzenia i reakcja na kelnerkę :P my czesto jadamy w Hotelu Praded, troszkę dalej.
Przyznam, że odkąd na wiezy nie rzadzi Mirko to się pogorszyło. Mirek to taki dobry duch szczytu, widac, że kocha to miejsce, a tak mu je odebrano (powody były rozne, z tego co nam opowiadał). Pan, który się teraz zajmuje wieżą robi to "na odwal się" i brak w nim górskiego ducha :)
Pozdrawiamy :)
M&M
W Pradziadzie, a właściwie w ubytovni obok niego, spałem kilka razy. Natomiast stołować wolę się w centrum, bo jest smacznie i w dość przyzwoitych cenach, a jak braknie koron to można płacić złotówkami :)
UsuńKurcze, nazwy tych wymienionych ulic chyba wszystkie są jakieś kaleczne ;)
OdpowiedzUsuńNo, tacy dziwni Bohaterowie Warszawy :P
UsuńBasen w Głuchołazach nie istnieje od powodzi w 1997 roku gdy został zniszczony. Później teren został odsprzedany za bezcen. Teraz rozpoczęto prace remontowe przy muszli leśnej. Wyremontowany ma być również górny staw.
OdpowiedzUsuńTen kamień mierniczy wykopał pan Mirek(siedziałeś i piłeś piwo mając go przed sobą leżącego przy budowanym schronisku). Kamień odnalazł w lesie pan Mirek i zalał go betonem na głębokość pół metra tak by go nie skradziono, a ponoć byli nim zainteresowani goście zza zachodniej granicy.
Działkę na szczycie należącą do MSSGV wyznacza obecnie cztery kamienie graniczne(a istnieje jeszcze jeden). Łatwo je odnaleźć w lesie o tej porze roku. Obok jednego przechodziłeś w odległości maksymalnie jednego metra. Stoi przy szlaku zielonym. Ten który pokazałeś tak naprawdę jest najbardziej wkopany. Inne są wysokie po kolana ;)
Ten skup złomu niedaleko Horakovej otworzyli Polacy. Splajtowali po dwóch tygodniach.
Z tym "budowanym" schroniskiem to nie przesadzajmy, już autostrady za komuny budowali w Polsce szybciej ;) Porównałem zdjęcie schroniska z sierpnia 2015 i obecnie i nie widzę praktycznie żadnych różnic. Stoi to i straszy nie mniej niż wycinka.
UsuńCo do kamieni to czytałem, że przetrwały tylko trzy...
A Ty ciągle swoje. Zamiast podziękować za informacje, o które pytałeś w relacji to zmieniasz temat.
UsuńNie wiem gdzie to wyczytałeś, ale nawet ja w swoich relacjach pisałem i pokazywałem na zdjęciach cztery słupki graniczne stojące w lesie.
Robert, bez przesady, nie mam obowiązku i nie jestem w stanie pamiętać wszystkich Twoich relacji, a zwłaszcza z Kopy Biskupiej, w której okolicach jesteś często. Informacje o trzech słupkach podane są w Wikipedii. Wiem, że nie jest to bezbłędne źródło, ale to jedyne źródło jakie znalazłem przy tych słupkach.
UsuńA tematu nie zmieniam. Pisałeś o budowanym schronisku, a to teza mocno naciągana biorąc pod uwagę stan faktyczny. Ten obiekt uroku temu miejscu nie przynosi.
Hmm, a co oni chcą remontować przy Górnym Stawku? Wygląda całkiem dobrze.
A, jeszcze odnośnie kamienia austriackiego - ponoć Mirek go znalazł na polskiej stronie i "przemycił" do siebie - przynajmniej tak pisał opawski.
UsuńJa wiem tylko, że został odnaleziony w lesie, ale po której stronie granicy tego już niestety nie.
UsuńRemontować mają sam staw z tą wysepką bo należy on do miasta. Cała wyremontowana okolica łącznie z hotelem zlokalizowanym nad nim to własność prywatna i remont został tam skończony w zeszłym roku.
UsuńWłaśnie wydwało mi się, że okolica jest dość fajna. Co z tym stawkiem można zrobić więcej to nie wiem... ale taki podział gruntów to zawsze coś "ciekawego" przyniesie...
UsuńOkolica, ale nie sam staw. W sezonie zarasta glonami i nieciekawy to widok. Dno stawu jest z płyt betonowych. Trzeba wyczyścić i uszczelnić. Ponoć remontu wymaga upust wody oraz ten mostek na wysepkę. Do tej pory były wymieniane tylko pojedyncze deski, a i przydałoby się odmalować barierki i pozbyć się tych dwóch uschniętych i ściętych już świerków ;)
UsuńA i jeszcze jedno. Na zdjęciu z liceum w Głuchołazach po lewej stronie masz fontannę w kształcie "Orderu Uśmiechu. Jest też promenada kawalerów, którzy zostali odznaczeni "słoneczkiem". Projekt tego orderu powstał właśnie w Głuchołazach ;)
OdpowiedzUsuńA się tam świerkiem przejmujecie. Świerk ma płytki system korzeniowy, przez co cierpi na niedostatek wody, choruje i jest atakowany przez szkodniki. Szansy na przeżycie nie ma, chyba , że nam się coś w klimacie odmieni.
OdpowiedzUsuńJa tam się martwię czym innym - gdzie by się człowiek nie ruszył to się w bubowarkocze zaplącze.Te Buby to się klonują czy co?! ;)
Dzięki za relacje.
Ja się tylko raz z bubą przypadkowo spotkałem, a tak zawsze się gdzieś mijamy. Nawet teraz gdy była 3 km od miejsca mojego zamieszkania :D
Usuń