Poranek na Chatce Magóry jest równie słoneczny jak ten dzień wcześniej na Przehybie. Różnica taka, że chata leży na polanie w lesie, więc nie ma tu z niej specjalnych widoków.
Stodoła przewidziana jest na sylwestrowe tańce, więc Jędrek już od rana sprząta ją i stroi 😉.
Zjadamy zestawy śniadaniowe i znów około 11 ruszamy na szlak. Dzisiaj bardziej na luzie i spacerowo: z wielu opcji wybraliśmy pętelkę, której głównym celem ma być zachód słońca na Eliaszówce.
Skrótem kierujemy się w kierunku szlaku chatkowego. Po drodze schody do... nieba?
Chatkowe oznaczenia doprowadzają nas z kolei do szlaku gminnego - wyjątkowo dobrze oznaczonego jak na tę kategorię. Przez sporą swą część oferuje on ładne widoki w kierunku dolin i Pasma Jaworzyny.
Z boku widać sylwetkę kaplicy na Piwowarówce - ją odwiedzimy jutro.
Mijamy kolejne chaty górskich przysiółków. Z niektórych wyskakują psy, w innych czworonogi nie zwracają na nas uwagi. Czasem przejedzie jakiś samochód. Ze spadkiem wysokości pojawia się więcej ziemi wolnej od białego.
Widoki na Radziejową, Rogacze i Niemcową.
Zarówno tu jak i w kierunku Piwnicznej w dole wyraźnie czai się warstwa smogu - im więcej zabudowań tym gęściejsza. Ale chyba nie mam się czym przejmować, bo przecież minister zdrowia stwierdził, że zagrożenie z tej strony jest teoretyczne, a zabije nas palenie papierosów.
Dolna część szlaku jest śliska, więc zakładam raczki. Inez dzielnie walczy z dwoma kijami i prawie udaje jej się zejść bez szkód 😏.
W Kosarzyskach wychodzimy obok sklepu, w którym robimy małe zakupy - m.in. grzańca do przygotowania na wieczór. Następnie czekamy na autobus, ale stwierdzam, że te kilka minut można wykorzystać do łapania stopa w kierunku Obidzy. Tam też siwo...
Podwózkę łapiemy dość szybko i lądujemy na pętli dwa przystanki dalej. Stąd czeka nas mozolne wdrapywanie się pod górę krętą drogą. Słońce zniknęło za drzewami i zrobiło się zimno.
Nadal jeździ tędy sporo aut, więc ciągle macham ręką. Staje wóz na blachach z Dąbrowy Górniczej.
- Jedziecie na Obidzę?
- Jedziemy.
- A podwieziecie nas?
- Nie mamy miejsca, z tyłu mam fotelik dziecięcy, proszę spojrzeć - tłumaczy się facet.
Wierzę mu, tylko po co się zatrzymywał??
Po krótkiej chwili "łapiemy" terenówkę, która jeszcze pachnie świeżością. Pasażerka stwierdza, że Obidza przecież niedaleko, jednak w rzeczywistości jest to kilka kilometrów i sporo pod górę. Nie wszystkie auta sobie z tym radzą, niektóre wymagają pchania przez całą grupę.
Pod "bacówką", w której wczoraj jedliśmy, jesteśmy znacznie szybciej niż zakładaliśmy. Panorama nadal piękna - przez polany położone w centralnej części zdjęcia prowadzi żółty szlak z Hali Łabowskiej, którym pierwotnie mieliśmy schodzić z pierwszego noclegu.
Do przełęczy Gromadzkiej ciągnie masa osób. Niektórzy chyba nie do końca wiedzą gdzie są, bo pytają się, czy to właściwy kierunek do Kosarzysk. Uświadamiam im, że idą w przeciwną stronę.
"Ale u góry ma być widok na Tatry!". Pewnie chodzi im o polanę Litawcową.
Zjadamy obiad i także ruszamy na przełęcz. Wieża na Eliaszówce już się uśmiecha.
Tym razem zielonym szlakiem granicznym idzie się lepiej niż wczoraj - po pierwsze ubijany ratrakiem śnieg nieźle się zmroził. Po drugie - widać co jest dookoła, więc nie ma już takiej monotonii.
Wreszcie też pojawiają się znaczki graniczne, więc korzystam z okazji aby co jakiś czas przejść na drugą stronę 😉.
Czasem na polanie zdarzy się otwarta przestrzeń na Niemcową.
Po godzinie 15-tej osiągamy Eliaszówkę (Eliášovka). Z wysokością 1023 metrów jest najwyższym szczytem Gór Lubowelskich (Ľubovnianska vrchovina). Według większości specjalistów to integralna część Beskidu Sądeckiego, jednak są i tacy, którzy wyróżniają je jako osobne beskidzkie pasmo, stosując też nazwę Pogórze Popradzkie. A żeby jeszcze bardziej zamieszać, to do 1918 roku dla gór po obu stronach granicy galicyjsko-węgierskiej używano określenia Beskid Nadpopradzki 😄.
Nie będę tu roztrząsał kto ma rację, na wszelki jednak wypadek mamy kolejną pozycję do Korony Gór wszelkich 😉.
Kilkanaście metrów od słupków granicznych niedawno postawiono wysoką na prawie 20 metrów wieżę widokową.
Niestety, jest ona... za niska! Dobre widoki są jedynie w kierunku Beskidu Sądeckiego, natomiast Tatry i Pieniny zasłaniają drzewa, które przecież z biegiem lat nie staną się niższe. Trudno się też spodziewać, aby Słowacy dokonali wycinki aby poprawić widoczność z polskiej wieży!
Zawaliły urzędasy - gdyby wieża była wyższa niż 20 metrów, to należałoby to uzgodnić z Instytutem Lotnictwa i nanieść na odpowiednie mapy. A to oznacza koszty. Więc olano sprawę i wieża jest, jaka jest.
Babia Góra nad smogiem. Za Trzema Koronami widać Pilsko. To znowu prawie 100 kilometrów.
Radziejowa, Rogacz, Przehyba i Obidza już w cieniu.
Przyszliśmy trochę za szybko, więc musimy czekać na właściwy zachód, a u góry wieje i piździ.
Pojawia się też dwóch skuterowców! Okazuje się, iż jeden z nich to facet, który podwiózł nas terenówką do "bacówki". Przynajmniej tym spłacił swoje grzechy w stosunku do natury 😏.
W końcu słońce zbliża się do gór i w krótkim czasie chowa za Tatry. Zaczyna się ostatni zachód słońca 2016 roku!
Patrzę też w bok: Pieniny i Beskid Żywiecki...
...i okolice Słowackiego Raju.
Schodzimy, aby dotrzeć do chatki jeszcze przed całkowitym zmrokiem. A tymczasem niebo zaczyna nabierać kolorów, więc chyba opuściliśmy wieżę zbyt wcześnie...
Na chatce pojawili się w końcu ludzie. Ale i tak część osób z rezerwacji nie zjawiła się. Gdyby ktoś chciał załatwić sobie górskiego Sylwestra w ostatnim momencie to nie byłoby problemu.
Niektórzy bawili się w stodole, inni w jadalni. Często się mieszaliśmy, wszyscy także poszliśmy o północy do ogniska pod wielką wiatą.
Dotarła też grupa osób prowadzana przez jednego gościa: wziął on znajomych swojego syna, nie mówiąc im gdzie idą. Pokręcił trasę, więc zamiast pół godziny wędrowali około dwóch. Niektóre panienki w kozakach przeklinały 😊.
Większych ekscesów nie stwierdzono, nikt nie zamarzł. Rano chatka powoli zaczynała się wyludniać, każdy szedł w swoją stronę. Miejsce naprawdę jest warte polecenia - sympatyczne i spokojne. Fajni gospodarze. Mały Stasiu bardzo towarzyski i grzeczny, nawet przy cioci Inez.
Goście mają do dyspozycji prysznic z ciepłą wodą i kibelek. Noclegi na strychu - z dobrym śpiworem chłodu się nie czuło. W chatce można kupić jedzenie, kilka rzeczy do wyboru (głównie pierogi) ze swojskich produktów, bardzo smaczne. A chlebek - pychota! Również coś do picia się znajdzie.
Pierwszą trasę nowego roku znów pokonujemy wzdłuż granicy polsko-słowackiej: to kontynuacja szlaku zielonego z Eliaszówki w kierunku Piwnicznej. Widoczność jest jednak dzisiaj znacznie słabsza niż wczoraj: chmury kłębią się i opadają.
Na polanach atakuje wiatr i dotkliwy mróz. Robi się mniej przyjemnie.
Nad Piwowarówką szlak odbija od granicy. Pojawiają się lodowiska oraz widoczna ze spaceru w Sylwestra kaplica. Zwykła, żadne cudo.
Przyczepia się też duży pies, drażniący inne czworonogi. No, poza tym o buddyjskim usposobieniu.
Pies jest chyba znany w okolicy, bo idący z dołu ludzie wydają się go rozpoznawać. W sumie odczepia się dopiero na rogatkach Piwnicznej, która jest coraz bliżej.
Miasto jest dziś wyludnione, co nie dziwi. Siedzimy chwilę w restauracji, gdzie wypijam ciepłą herbatę, po czym przyjeżdża nasz autobus w kierunku domu.
Kolejny wypad górski z cyklu tych świetnych :). I oby tak dalej w Nowym Roku :).
Nie będę tu roztrząsał kto ma rację, na wszelki jednak wypadek mamy kolejną pozycję do Korony Gór wszelkich 😉.
Kilkanaście metrów od słupków granicznych niedawno postawiono wysoką na prawie 20 metrów wieżę widokową.
Niestety, jest ona... za niska! Dobre widoki są jedynie w kierunku Beskidu Sądeckiego, natomiast Tatry i Pieniny zasłaniają drzewa, które przecież z biegiem lat nie staną się niższe. Trudno się też spodziewać, aby Słowacy dokonali wycinki aby poprawić widoczność z polskiej wieży!
Zawaliły urzędasy - gdyby wieża była wyższa niż 20 metrów, to należałoby to uzgodnić z Instytutem Lotnictwa i nanieść na odpowiednie mapy. A to oznacza koszty. Więc olano sprawę i wieża jest, jaka jest.
Babia Góra nad smogiem. Za Trzema Koronami widać Pilsko. To znowu prawie 100 kilometrów.
Radziejowa, Rogacz, Przehyba i Obidza już w cieniu.
Przyszliśmy trochę za szybko, więc musimy czekać na właściwy zachód, a u góry wieje i piździ.
Pojawia się też dwóch skuterowców! Okazuje się, iż jeden z nich to facet, który podwiózł nas terenówką do "bacówki". Przynajmniej tym spłacił swoje grzechy w stosunku do natury 😏.
W końcu słońce zbliża się do gór i w krótkim czasie chowa za Tatry. Zaczyna się ostatni zachód słońca 2016 roku!
Patrzę też w bok: Pieniny i Beskid Żywiecki...
...i okolice Słowackiego Raju.
Schodzimy, aby dotrzeć do chatki jeszcze przed całkowitym zmrokiem. A tymczasem niebo zaczyna nabierać kolorów, więc chyba opuściliśmy wieżę zbyt wcześnie...
Na chatce pojawili się w końcu ludzie. Ale i tak część osób z rezerwacji nie zjawiła się. Gdyby ktoś chciał załatwić sobie górskiego Sylwestra w ostatnim momencie to nie byłoby problemu.
Niektórzy bawili się w stodole, inni w jadalni. Często się mieszaliśmy, wszyscy także poszliśmy o północy do ogniska pod wielką wiatą.
Dotarła też grupa osób prowadzana przez jednego gościa: wziął on znajomych swojego syna, nie mówiąc im gdzie idą. Pokręcił trasę, więc zamiast pół godziny wędrowali około dwóch. Niektóre panienki w kozakach przeklinały 😊.
Większych ekscesów nie stwierdzono, nikt nie zamarzł. Rano chatka powoli zaczynała się wyludniać, każdy szedł w swoją stronę. Miejsce naprawdę jest warte polecenia - sympatyczne i spokojne. Fajni gospodarze. Mały Stasiu bardzo towarzyski i grzeczny, nawet przy cioci Inez.
Goście mają do dyspozycji prysznic z ciepłą wodą i kibelek. Noclegi na strychu - z dobrym śpiworem chłodu się nie czuło. W chatce można kupić jedzenie, kilka rzeczy do wyboru (głównie pierogi) ze swojskich produktów, bardzo smaczne. A chlebek - pychota! Również coś do picia się znajdzie.
Pierwszą trasę nowego roku znów pokonujemy wzdłuż granicy polsko-słowackiej: to kontynuacja szlaku zielonego z Eliaszówki w kierunku Piwnicznej. Widoczność jest jednak dzisiaj znacznie słabsza niż wczoraj: chmury kłębią się i opadają.
Na polanach atakuje wiatr i dotkliwy mróz. Robi się mniej przyjemnie.
Nad Piwowarówką szlak odbija od granicy. Pojawiają się lodowiska oraz widoczna ze spaceru w Sylwestra kaplica. Zwykła, żadne cudo.
Przyczepia się też duży pies, drażniący inne czworonogi. No, poza tym o buddyjskim usposobieniu.
Pies jest chyba znany w okolicy, bo idący z dołu ludzie wydają się go rozpoznawać. W sumie odczepia się dopiero na rogatkach Piwnicznej, która jest coraz bliżej.
Miasto jest dziś wyludnione, co nie dziwi. Siedzimy chwilę w restauracji, gdzie wypijam ciepłą herbatę, po czym przyjeżdża nasz autobus w kierunku domu.
Kolejny wypad górski z cyklu tych świetnych :). I oby tak dalej w Nowym Roku :).
I przynajmniej oryginalny pomysł na sylwestra :) góry maja swój klimat jednak.
OdpowiedzUsuńbardzo mi sie podobaja Twoje zdjecia - z zachodu slonca - cudne!
Ja miałem jednak pewien niedosyt z tych zdjęć z powodu drzew ;)
UsuńAleż tam pięknie. Dziękuję za zdjęcia, wycieczkę.
OdpowiedzUsuńPięknie. Dobrego Nowego Roku
OdpowiedzUsuńDziękuję i wzajemnie :)
Usuńte psy na Piwowarówce to jakieś doskakujące do nogi ? Trzeba mieć coś do odpędzania?
OdpowiedzUsuńNie, trzymały się z daleka, zatem nie trzeba ich było odpędzać.
Usuń