Na Wołoszczyźnie zwiedza się zabytkowe cerkwie, w Siedmiogrodzie to kościoły ewangelickie, zwłaszcza warowne, przyciągają turystów. Według pobieżnych szacunków jest około stu pięćdziesięciu miejscowości z takimi świątyniami. Kilka wpisano na listę UNESCO, większość zaś zapomniano i są rzadko odwiedzane. Zapewne można zorganizować cały wakacyjny wyjazd i skupić się tylko na takich obiektach, a i tak ciężko byłoby wszystkie obejrzeć.
Rok temu zaliczyliśmy kilka w okolicach Sybina. W sierpniu 2017 po zjeździe z Karpat znowu znaleźliśmy się w tej części Transylwanii i skorzystaliśmy z okazji, aby dokonać małego uzupełnienia.
Cisnădie (Heltau, węg. Nagydisznód) leży kilka kilometrów na południe od najważniejszego miasta Sasów Siedmiogrodzkich. Chciałem tu zajrzeć już podczas ubiegłorocznego wyjazdu, ale na obwodnicy przegapiłem skręt i nie chciało mi się zawracać. Tym razem trafiamy bezbłędnie do samego centrum.
Rynek jest zadbany, wyremontowany, sprawia bardziej europejskie wrażenie od ośrodków z południowej części Karpat. Powietrze znowu się rozgrzało, termometr na placu pokazuje 38 stopni, w aucie trochę mniej.
Na początku XX wieku 2/3 mieszkańców było Niemcami i ewangelikami. Rumunii i Węgrzy oraz katolicy stanowili mniejszość. Dziś językiem Straussa posługuje się tylko kilkaset osób, nieco mniej po węgiersku. Ewangelików różnych odmian jest niecały tysiąc w stosunku do 14 tysięcy prawosławnych. Mimo to, jak w wielu miastach Siedmiogrodu, luterański kościół jest dominantą zabudowy.
Bazylika nosi wezwanie św. Walburgi, co już samo w sobie kojarzy się niemiecko (choć patronka pochodziła z Brytanii). Wybudowano ją w XIII wieku, a dwa stulecia później otoczono murami, gdy Turcy zaczęli wyprawiać się na te tereny. Wysoka na 59 metrów wieża to dzieło z XV wieku, przebudowana następnie w 1751.
Na teren kościelny wchodzimy przez bramę w murach. W kasie kupujemy bilet u mrukliwego faceta, a przy okazji czytam kartkę o zakazie robienia zdjęć. "Chyba ich poj...ło" - mruknąłem pod nosem, ale ponieważ podczas zwiedzania nie spotkaliśmy żadnej innej osoby, to nie miałem okazji się o tym przekonać.
Wokół kościoła charakterystyczne obwarowania ze schodami na piętro. Nie widać jednak pomieszczeń, gdzie wierni mogli chronić się przed niebezpieczeństwem.
Mury obronne są podwójne, odgradzała je kiedyś fosa, ale teraz zagospodarowali je okoliczni mieszkańcy. Bardzo tu zielono i kwieciście, widać, że ktoś się o to troszczy.
Wnętrza, jak na luteran przystało, są pozbawione zbędnych ozdób. Na ścianach wisi tylko kilka obrazów, wliczając w to główny ołtarz (który podobno stanowił kiedyś część tryptyku z pracowni Wita Stwosza).
Między ławkami wiszą psalmy chwalące Pana. Zaglądam do modlitewnika - wydany w Socjalistycznej Republice Rumunii. Ciekawe, kiedy ostatnio używany?
W takim miejscach zawsze odczuwam pewną wewnętrzną sprzeczność - z jednej strony cieszy fakt, że to wszystko nadal istnieje, nie zostało zromanizowane i zprawosławione albo zrównane z ziemią. Z drugiej - narastające z każdą wizytą wrażenie, że to wszystko wydmuszka, atrapa, skansen bezpowrotnie minionych czasów. Cóż, z ekonomią się nie wygra...
Przy drzwiach zaczynają się schody prowadzące na wieżę. Trzeszczą straszliwie i nie sprawiają wrażenie stabilnych, więc wchodzę sam. Spotykam tam kilka dzwonów.
Przez okna widoki na rynek i przyległości. Za boiskiem cmentarz oraz biała bryła nowej kaplicy.
A tu chyba warsztat po gradobiciu.
Znalazłem informację, że kościół posiada najstarszy zegar w Siedmiogrodzie (początek XV wieku) oraz pierwszy piorunochron w Europie południowo-wschodniej (z 1795), ale nie udało mi się tego nigdzie potwierdzić.
Sąsiednia wioska administracyjnie stanowi część Cisnădie, ale w rzeczywistości to osobna miejscowość: Cisnădioara (Michelsberg, węg. Kisdisznód). Tutaj rozkład narodowościowy i religijny jest bardziej wymieszany: 245 Rumunów, 95 Niemców (Sasów) i 5 Węgrów; 230 prawosławnych, 101 luteran i kalwinów. W czasach Austro-Węgier mieszkali niemal tylko Sasi.
Kościoły ewangelickie posiadają dwa - najpierw udajemy się do nowszego, z roku 1764. Wydaje się mieć krzywą wieżę.
Wrażenie to potęguje się jeszcze bardziej, gdy porównamy go z pomnikiem poległych stojącym na wybrukowanym placu.
Monument poświęcony mieszkańcom jest nietypowy - na starszą konstrukcję nałożono szklane ściany, gdzie wymieniono nazwiska poległych w czasie II wojny światowej, a także ofiar wywózek i obozów pracy. Nowe napisy są jednak słabo czytelne w słońcu, lepiej widać te z Wielkiej Wojny.
Mężczyźni z Michelsberg służyli przeważnie w 31 c.i k. pułku piechoty i brali udział w krwawych bojach z Rosjanami na terenie Kongresówki oraz Galicji w 1914 i 1915 roku. Wielu spoczywa na cmentarzach Małopolski. Natomiast tutaj zorganizowano niewielką kwaterę żołnierzy niemieckich, którzy stracili życie w okolicy podczas walk z Rumunami jesienią 1916 roku.
Drzwi są zamknięte, pozostaje nam zerknąć przez kratę.
Kościół z krzywą wieżą nie pełnił funkcji obronnych bo jest zbyt świeżej daty, taką rolę spełniała świątynia położona na wzgórzu, od którego wzięła swą niemiecką nazwę cała wieś.
Kościół św. Michała to prawdziwa perełka: wybudowany na początku XIII wieku (pierwsza wzmianka to rok 1223) zachował swój oryginalny, romański styl. Praktycznie nie dokonywano w nim żadnych przebudów, co czyni go jednym z nielicznych takich (albo jedynym) w całym Siedmiogrodzie. W dodatku jest w świetnej kondycji (o ile tak można określić budynek 😛). Są też opinie, że to w ogóle najstarszy istniejący do dziś kościół Transylwanii, ale - podobnie jak w przypadku bazyliki w Cisnădie - można w to wierzyć, albo i nie.
Gdy spoceni wdrapaliśmy się na Michelsberg i zapłaciliśmy za wstęp (7 lei, to chyba opłata stała w wielu kościołach) pojawił się nowy problem: baterie aparatu zaczęły sygnalizować wyczerpanie. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć środka i padły. Sądziłem, że rezerwa jest naładowana, lecz też była pusta! A nie miałem żadnego ujęcia kościoła z zewnątrz! Ostatecznie prośbami, groźbami i sztuczkami udało mi się wykrzesać jedyną fotografię od strony podwórza 😊.
W nawie bardzo surowo: na ścianach resztki malowideł, jako ołtarz służy fragment pomnika poległych.
Pierwsze dwa lata Wielkiej Wojny upłynęły w Siedmiogrodzie spokojnie: walki toczyły się daleko, wroga nikt nie widział. Za pasmem Karpat rozciągała się Rumunia, rządzona przez dynastię Hohenzollernów. Pierwszy król - Karol - był zwolennikiem współpracy z Państwami Centralnymi, jednak po jego śmierci w październiku 1914 roku na tron wstąpił Ferdynand. Mimo, iż był etnicznym Niemcem urodzonym w Rzeszy, postawił na sojusz z Rosją. Latem 1916 Rumunia wypowiedziała wojnę i na początku września zaatakowała Transylwanię. Ta granica była słabo obsadzona austro-węgierskim wojskiem, więc na początku Rumuni odnosili spore sukcesy, ale już po kilku tygodniach kontrofensywa ze wsparciem Niemiec zatrzymała rumuński pochód. To w tym okresie - końcówka września - polegli żołnierze, których upamiętniono w świątyni: głównie z jednostek armii niemieckiej i kilku z oddziałów austro-węgierskich, przeważnie honvedów (węgierskiej obrony krajowej).
Są też pojedyncze tablice żołnierzy, którzy zginęli wcześniej na innych frontach i to niezbyt kojarzących się z Siedmiogrodem, np. Gustava Bodnarskiego czy Michała (Mihaly) Budnika z szeregów ułanów polskich legionistów. Ten pierwszy, pochodzący z Przemyśla, zmarł na tyfus w szpitalu w Cisnădie. Drugi zapewne też gdzieś się tu "lazarował".
Kościół sprawia wrażenie mauzoleum wojennego - zastanawiałem się, czy te kamienne epitafia stały tu od początku? I gdzie chłopaków pochowano?
Wracając w dół udaje mi się na umarłych bateriach sfotografować jeszcze ogólny widok wsi...
...oraz stylowe domy przy głównym placu.
Z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że w Cisnădioarze stoi też cerkiew, ale nowa i kompletnie bezpłciowa.
Zegarek znów pokazuje późne popołudnie - stanowczo czas za szybko ucieka... Bocznymi drogami docieramy do Sybinu, gdzie wjeżdżamy na autostradę i dalsza podróż jest już znacznie szybsza. Zatrzymujemy się dopiero w Orăștie (Broos, węg. Szászváros), które zwiedzaliśmy przed rokiem. Tym razem cel wizyty jest mniej ambitny: chcemy zjeść obiad! Mimo to historia o nas sobie przypomina, bo na ulicy mijamy opiekuna kościołów ewangelickich, który zachrypniętym głosem zaprasza do świątyń. My go pamiętamy, on nas nie 😛.
Bardzo towarzyski budynek: w środku stowarzyszenia, partie, gabinety lekarskie, a nawet biuro jakiegoś posła.
Spacer uliczkami miasta nie przynosi żadnych kulinarnych odkryć...
Podobnie jak w 2016 roku w centrum działa tylko jedna restauracja na deptaku: jedzenie ma smaczne, ale obsługa... babka w zaawansowanym wieku, wiecznie zafuczała i z ciągłą olewką. Tak ją zapamiętaliśmy i pierwszy kontakt zdawał się to potwierdzać, jednak potem mile się zdziwiliśmy: tym razem zaczęła się uśmiechać i mówić z przyjemnymi nutkami w głosie, ewidentnie czuła się bardziej zaspokojona 😏.
Ostatni rumuński posiłek w wersji tradycyjnej: Teresa ciorbă de burtă, a ja mici (mititei), czyli miejscowa odmiana ćevapi. Do tego lemoniada i "niedźwiadek" 😊.
Bazylika nosi wezwanie św. Walburgi, co już samo w sobie kojarzy się niemiecko (choć patronka pochodziła z Brytanii). Wybudowano ją w XIII wieku, a dwa stulecia później otoczono murami, gdy Turcy zaczęli wyprawiać się na te tereny. Wysoka na 59 metrów wieża to dzieło z XV wieku, przebudowana następnie w 1751.
Na teren kościelny wchodzimy przez bramę w murach. W kasie kupujemy bilet u mrukliwego faceta, a przy okazji czytam kartkę o zakazie robienia zdjęć. "Chyba ich poj...ło" - mruknąłem pod nosem, ale ponieważ podczas zwiedzania nie spotkaliśmy żadnej innej osoby, to nie miałem okazji się o tym przekonać.
Wokół kościoła charakterystyczne obwarowania ze schodami na piętro. Nie widać jednak pomieszczeń, gdzie wierni mogli chronić się przed niebezpieczeństwem.
Mury obronne są podwójne, odgradzała je kiedyś fosa, ale teraz zagospodarowali je okoliczni mieszkańcy. Bardzo tu zielono i kwieciście, widać, że ktoś się o to troszczy.
Wnętrza, jak na luteran przystało, są pozbawione zbędnych ozdób. Na ścianach wisi tylko kilka obrazów, wliczając w to główny ołtarz (który podobno stanowił kiedyś część tryptyku z pracowni Wita Stwosza).
Między ławkami wiszą psalmy chwalące Pana. Zaglądam do modlitewnika - wydany w Socjalistycznej Republice Rumunii. Ciekawe, kiedy ostatnio używany?
W takim miejscach zawsze odczuwam pewną wewnętrzną sprzeczność - z jednej strony cieszy fakt, że to wszystko nadal istnieje, nie zostało zromanizowane i zprawosławione albo zrównane z ziemią. Z drugiej - narastające z każdą wizytą wrażenie, że to wszystko wydmuszka, atrapa, skansen bezpowrotnie minionych czasów. Cóż, z ekonomią się nie wygra...
Przy drzwiach zaczynają się schody prowadzące na wieżę. Trzeszczą straszliwie i nie sprawiają wrażenie stabilnych, więc wchodzę sam. Spotykam tam kilka dzwonów.
Przez okna widoki na rynek i przyległości. Za boiskiem cmentarz oraz biała bryła nowej kaplicy.
A tu chyba warsztat po gradobiciu.
Znalazłem informację, że kościół posiada najstarszy zegar w Siedmiogrodzie (początek XV wieku) oraz pierwszy piorunochron w Europie południowo-wschodniej (z 1795), ale nie udało mi się tego nigdzie potwierdzić.
Sąsiednia wioska administracyjnie stanowi część Cisnădie, ale w rzeczywistości to osobna miejscowość: Cisnădioara (Michelsberg, węg. Kisdisznód). Tutaj rozkład narodowościowy i religijny jest bardziej wymieszany: 245 Rumunów, 95 Niemców (Sasów) i 5 Węgrów; 230 prawosławnych, 101 luteran i kalwinów. W czasach Austro-Węgier mieszkali niemal tylko Sasi.
Kościoły ewangelickie posiadają dwa - najpierw udajemy się do nowszego, z roku 1764. Wydaje się mieć krzywą wieżę.
Wrażenie to potęguje się jeszcze bardziej, gdy porównamy go z pomnikiem poległych stojącym na wybrukowanym placu.
Monument poświęcony mieszkańcom jest nietypowy - na starszą konstrukcję nałożono szklane ściany, gdzie wymieniono nazwiska poległych w czasie II wojny światowej, a także ofiar wywózek i obozów pracy. Nowe napisy są jednak słabo czytelne w słońcu, lepiej widać te z Wielkiej Wojny.
Mężczyźni z Michelsberg służyli przeważnie w 31 c.i k. pułku piechoty i brali udział w krwawych bojach z Rosjanami na terenie Kongresówki oraz Galicji w 1914 i 1915 roku. Wielu spoczywa na cmentarzach Małopolski. Natomiast tutaj zorganizowano niewielką kwaterę żołnierzy niemieckich, którzy stracili życie w okolicy podczas walk z Rumunami jesienią 1916 roku.
Drzwi są zamknięte, pozostaje nam zerknąć przez kratę.
Kościół z krzywą wieżą nie pełnił funkcji obronnych bo jest zbyt świeżej daty, taką rolę spełniała świątynia położona na wzgórzu, od którego wzięła swą niemiecką nazwę cała wieś.
Kościół św. Michała to prawdziwa perełka: wybudowany na początku XIII wieku (pierwsza wzmianka to rok 1223) zachował swój oryginalny, romański styl. Praktycznie nie dokonywano w nim żadnych przebudów, co czyni go jednym z nielicznych takich (albo jedynym) w całym Siedmiogrodzie. W dodatku jest w świetnej kondycji (o ile tak można określić budynek 😛). Są też opinie, że to w ogóle najstarszy istniejący do dziś kościół Transylwanii, ale - podobnie jak w przypadku bazyliki w Cisnădie - można w to wierzyć, albo i nie.
Gdy spoceni wdrapaliśmy się na Michelsberg i zapłaciliśmy za wstęp (7 lei, to chyba opłata stała w wielu kościołach) pojawił się nowy problem: baterie aparatu zaczęły sygnalizować wyczerpanie. Zrobiłem jeszcze kilka zdjęć środka i padły. Sądziłem, że rezerwa jest naładowana, lecz też była pusta! A nie miałem żadnego ujęcia kościoła z zewnątrz! Ostatecznie prośbami, groźbami i sztuczkami udało mi się wykrzesać jedyną fotografię od strony podwórza 😊.
W nawie bardzo surowo: na ścianach resztki malowideł, jako ołtarz służy fragment pomnika poległych.
Pierwsze dwa lata Wielkiej Wojny upłynęły w Siedmiogrodzie spokojnie: walki toczyły się daleko, wroga nikt nie widział. Za pasmem Karpat rozciągała się Rumunia, rządzona przez dynastię Hohenzollernów. Pierwszy król - Karol - był zwolennikiem współpracy z Państwami Centralnymi, jednak po jego śmierci w październiku 1914 roku na tron wstąpił Ferdynand. Mimo, iż był etnicznym Niemcem urodzonym w Rzeszy, postawił na sojusz z Rosją. Latem 1916 Rumunia wypowiedziała wojnę i na początku września zaatakowała Transylwanię. Ta granica była słabo obsadzona austro-węgierskim wojskiem, więc na początku Rumuni odnosili spore sukcesy, ale już po kilku tygodniach kontrofensywa ze wsparciem Niemiec zatrzymała rumuński pochód. To w tym okresie - końcówka września - polegli żołnierze, których upamiętniono w świątyni: głównie z jednostek armii niemieckiej i kilku z oddziałów austro-węgierskich, przeważnie honvedów (węgierskiej obrony krajowej).
Są też pojedyncze tablice żołnierzy, którzy zginęli wcześniej na innych frontach i to niezbyt kojarzących się z Siedmiogrodem, np. Gustava Bodnarskiego czy Michała (Mihaly) Budnika z szeregów ułanów polskich legionistów. Ten pierwszy, pochodzący z Przemyśla, zmarł na tyfus w szpitalu w Cisnădie. Drugi zapewne też gdzieś się tu "lazarował".
Kościół sprawia wrażenie mauzoleum wojennego - zastanawiałem się, czy te kamienne epitafia stały tu od początku? I gdzie chłopaków pochowano?
Wracając w dół udaje mi się na umarłych bateriach sfotografować jeszcze ogólny widok wsi...
...oraz stylowe domy przy głównym placu.
Z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że w Cisnădioarze stoi też cerkiew, ale nowa i kompletnie bezpłciowa.
Zegarek znów pokazuje późne popołudnie - stanowczo czas za szybko ucieka... Bocznymi drogami docieramy do Sybinu, gdzie wjeżdżamy na autostradę i dalsza podróż jest już znacznie szybsza. Zatrzymujemy się dopiero w Orăștie (Broos, węg. Szászváros), które zwiedzaliśmy przed rokiem. Tym razem cel wizyty jest mniej ambitny: chcemy zjeść obiad! Mimo to historia o nas sobie przypomina, bo na ulicy mijamy opiekuna kościołów ewangelickich, który zachrypniętym głosem zaprasza do świątyń. My go pamiętamy, on nas nie 😛.
Bardzo towarzyski budynek: w środku stowarzyszenia, partie, gabinety lekarskie, a nawet biuro jakiegoś posła.
Spacer uliczkami miasta nie przynosi żadnych kulinarnych odkryć...
Podobnie jak w 2016 roku w centrum działa tylko jedna restauracja na deptaku: jedzenie ma smaczne, ale obsługa... babka w zaawansowanym wieku, wiecznie zafuczała i z ciągłą olewką. Tak ją zapamiętaliśmy i pierwszy kontakt zdawał się to potwierdzać, jednak potem mile się zdziwiliśmy: tym razem zaczęła się uśmiechać i mówić z przyjemnymi nutkami w głosie, ewidentnie czuła się bardziej zaspokojona 😏.
Ostatni rumuński posiłek w wersji tradycyjnej: Teresa ciorbă de burtă, a ja mici (mititei), czyli miejscowa odmiana ćevapi. Do tego lemoniada i "niedźwiadek" 😊.
Kolejne ciekawe miejscowości z kościołami obronnymi. Piszesz, że jest ich 150, ja widziałem dopiero jeden. I jeszcze bardzo klimatyczne miejscowości. Świetnie opisujesz Rumunię, do tego nie te najbardziej znane miejsca, ale i mniej popularne miejscowości.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Masz zatem przed sobą wiele kościołów do obejrzenia, choć wątpię, czy jest ktoś, to zwiedził wszystkie ;:P
UsuńPozdrawiam.
Ciorbę de burta spróbowałam raz. Wystarczy do końca życia. No nie przepadam za flaczkami bez względu na to czy są z majerankiem czy zakwaszane. Mici rządzą!
OdpowiedzUsuńMam tak samo - flaczki są bee :P Mici zawsze są pyszne, poza tym było to jedno z niewielu dań w rumuńskiej karcie, które zrozumiałem :D
Usuń