W Bośni i Hercegowinie symbolem ludobójstwa z lat 90. ubiegłego wieku stała
się Srebrenica, w Chorwacji rolę taką rolę odgrywa Vukovar.
Do czasu wybuchu konfliktu Vukovar był spokojnym, zamożnym miastem, pełnym
zabytkowej barokowej architektury. Na Dunaju działała jedna z największych
stoczni w kraju. Najliczniejszą grupę mieszkańców stanowili Chorwaci, Serbów było
nieco mniej, ale przeważali w okolicznych wioskach. To oraz fakt, że
miejscowość leży na samej granicy, spowodował, że w momencie rozpadu
Jugosławii rozpętało się tu piekło.
Napięcie pomiędzy dwiema głównymi narodowościami zaczęło gwałtownie rosnąć już
w 1990 roku, kiedy to w pierwszych wolnych wyborach zarówno w Serbii jak i w
Chorwacji zwyciężyły partie nacjonalistyczne. Chorwaci rozpoczęli drogę do
niepodległości, chorwaccy Serbowie bali się zmarginalizowania oraz powtórki z
II wojny światowej, kiedy to ustasze urządzili im rzeź. Jednym z najbardziej
zapalnych punktów był zachodni Srem (Syrmia) - czyli właśnie ta część
Chorwacji, którego główne miasto to Vukovar. Miejscowi Serbowie przy wsparciu
Belgradu organizowali własne oddziały (oficjalnie - samoobrony) i przejmowali
władzę na prowincji, de facto zaczął się okres dwuwładzy: sam Vukovar pozostał
w rękach Chorwatów (którzy zaczęli prześladować Serbów), a serbska okolica
odpowiedziała m.in. blokadami dróg i wypowiedzeniem posłuszeństwa. Taki obrót
spraw nie może zakończyć się dobrze... Drobne starcia pomiędzy chorwacką
policją a serbskimi paramilitarystami przybierały na sile, padali pierwsi
zabici. Do akcji wkroczyła Jugosłowiańska Armia Ludowa (JNA), w której w tym
czasie służyli głównie Serbowie i Czarnogórcy. Teoretycznie miała rozdzielać
zwaśnione strony, faktycznie często wspomagała rodaków.
W czerwcu 1991 roku odbyło się w Chorwacji referendum niepodległościowe, które
Serbowie przeważnie zbojkotowali. I tak nie mieli szans na jego zablokowanie, a
kwestią ich prawa do samostanowienia nikt nie zaprzątał sobie głowy.
Od tego czasu rozpoczął się ostrzał Vukovaru, na razie sporadyczny. Na
terenach z większością serbską wypędzano z domów Chorwatów, ci drudzy
rewanżowali się tym samym. Atmosfera terroru gęstniała, choć nie wszyscy dali
się nią opętać: ludzie mieszkający tu od pokoleń często odcinali się od
etnicznych podziałów, pomagali sąsiadom się ukryć i przetrzymywali
majątek, uciekinierzy woleli im oddać klucze od domów niż władzom, którym nie
ufano. Nie chcąc spełniać swoich "patriotycznych" obowiązków i unikając
chwytania za broń sami narażali się na śmierć i rabunek... Głównymi
rozsiewcami nienawiści były osoby oraz potomkowie osób osiedlonych w Sremie po
1945 roku (w miejsce wygnanych Niemców), a także świeży przybysze z innych
części Jugosławii. I politycy - oni zawsze nawarzą
piwa, a potem zmuszają do jego wypicia innych.
Właściwa bitwa o Vukovar zaczęła się pod koniec sierpnia. Nie był on jednym
z głównych celów jugosłowiańskiej ofensywy w zachodniej Chorwacji, ale
Serbowie chcieli zabezpieczyć swoje tyły. Miasta broniło niecałe dwa tysiące
osób i była to prawdziwa zbieranina: policjanci, gwardziści narodowi, cywile i
dawni oficerowie JNA. Co trzeci nie był Chorwatem, wśród obrońców znalazła się
co najmniej setka vukovarskich Serbów. Początkowe wyposażenie było równie
mieszane i składało się głównie z broni lekkiej, nawet myśliwskiej i
zabytkowej. Dopiero po pewnym czasie, kiedy Chorwacja stworzyła własne siły
zbrojne, poprawiało się uzbrojenie, ale zawsze było go za mało. Siły
atakujących były wielokrotnie liczniejsze - w szczytowym momencie mogły liczyć
nawet 36 tysięcy ludzi. W ich skład wchodziło zarówno regularne wojsko JNA
(pierwotnie dowodzone przez... Macedończyka), jak i oddziały ochotników,
cieszące się najgorszą sławą. Posiadały artylerię, czołgi, wspomagało ich
jugosłowiańskie lotnictwo (którego głównym dowódcą był Chorwat), flota rzeczna oraz serbska tajna policja. Przy
takiej ogromnej dysproporcji sił Vukokar bronił się 82 dni, pod koniec został
odcięty od reszty Chorwacji. Napastnicy tracili całe masy ciężkiego sprzętu
(ponad sto czołgów i transporterów), wśród jugosłowiańskiego dowództwa panował
niesłychany burdel i niekompetencja, a zwykli żołnierze częściej myśleli o
powrocie do domu niż o bratobójczej walce, odmawiali wykonywania rozkazów. Podobno dochodziło do sytuacji, że JNA
ostrzeliwało własne pozycje, aby zmusić poborowych do jakiś działań. Tak
naprawdę zapał do walki mieli jedynie ochotnicy, prowadzeni przez słynnego
"Arkana", który z kiboli Crveny Zvezdy Belgrad stworzył własne bojówki
frontowe.
Matematyka jest nieubłagana - według szacunków na Vukovar wystrzelono około
dwóch i pół miliona pocisków, bombardowanie było czasem intensywniejsze niż
pod Stalingradem. Kapitulacja nastąpiła 18 listopada. Miasto było pierwszym
niemal całkowicie zniszczonym od czasów II wojny światowej, żaden inny ośrodek
nie ucierpiał tak w całej Jugosławii. W centrum ani jeden budynek nie nadawał
się do zamieszkania. Nawet drzewa nie przetrwały tej jatki, skosiły je kule i
bomby.
Zakończenie walk nie oznaczało końca koszmaru, dla niektórych dopiero się on
zaczynał. Ale o tym będzie później, teraz trochę pokręćmy się po śródmieściu.
Vukovar częściowo podniósł się z gruzów, lecz nie trudno oprzeć się wrażeniu,
że to tylko prowizorka, atrapa, cień przeszłości. Faktycznie: gdy patrzę na
moje zdjęcia z poprzedniej wizyty w 2012 roku, to te same domy na starówce
nadal wyglądają jakby świeżo położono cegłę i czekano na tynk, niektóre
obiekty przez ten czas wyburzono. Przed ośmiu laty Vukovar zdawał się pachnieć
farbą, dziś zdążyła ona już z powrotem odpaść.
Tę ruinę pozostawiono chyba celowo, gdyż przez prawie dekadę ograniczono się
do wystawienia świeżych kwiatów i powieszenia zasłon.
Przyglądając się śladom po pociskach człowiek odnosi wrażenie, że wojna
toczyła się tu całkiem niedawno, a przecież od tego czasu minęło 30 lat. To
tak jakby w epoce Gierka wspominać okupację hitlerowską...
Część miasta określana na mapach jako centrum ma znacznie luźniejszą zabudowę
niż Stare Miasto. Nie wiem czy to wynik wojny czy zawsze tak było? Są tu dwa
charakterystyczne budynki: stara wieża wodna oraz hotel "Dunav". Ten drugi
wybebeszono, możliwe, że czeka na remont lub rozbiórkę. W na pół zniszczonym
hotelu w 1991 roku odbył się bankiet zwycięstwa zorganizowany przez
Jugosłowiańską Armię Ludową dla dziennikarzy. Szklana bryła to urząd miejski.
Vuka wpływająca do Dunaju.
Za rzeką stoi kilka zabytków. Najbardziej znanym z nich jest
pałac Eltz (Dvorac Eltz). Wybudowano go w XVIII wieku dla Philippa
Karla von Eltz-Kempenich, arcybiskupa Moguncji i arcykanclerza Świętego
Cesarstwa Rzymskiego. W rękach rodziny Eltz znajdował się aż do przejęcia
władzy przez komunistów. W czasie oblężenia bardzo mocno ucierpiał,
rozkradziono zgromadzone w środku zbiory muzealne. Odbudowany cieszy oko oraz
trafił na banknoty.
Po drugiej stronie ulicy wznosi się kolejny pałac, siedziba żupanii
(komitatu).
Na tyłach Eltza są jego zabudowania gospodarcze, także pieczołowicie
zrekonstruowane. Tylko zrytą pociskami wieżę zostawiono w nienaruszonym
stanie. Mi wieża kojarzyła się z browarem, ale to prawdopodobnie obiekt
wodociągowy.
Płynący za terenem pałacowym Dunaj, moja ulubiona rzeka. Zalesiony
brzeg po drugiej stronie to Serbia. Albo nadal Chorwacja, w zależności od
punktu widzenia 😏. Kiedyś już pisałem, że granica chorwacko-serbska nie jest ostatecznie ustalona i oba państwa mają swoje zdanie w tej sprawie, odrębne od
drugiego.
Granica w większości biegnie Dunajem. Chorwacja stoi na stanowisku, że powinny
nadal obowiązywać ustalenia z czasów Jugosławii, a wtedy wyznaczono ją według
koryta rzeki z XIX wieku. Dwie wyspy (Vukovarska ada i Mala ada)
przynależały do Chorwacji. Serbowie twierdzą, że granica powinna lecieć
aktualnym korytem, zatem wyspy są serbskie. Problem ten dotyczy nie tylko
Vukovaru, jakiś czas temu kręciłem się przy podobnym spornym terenie obok Apatina. Rozdźwięk dotyczy w sumie 140 kilometrów z całości granicy rzecznej liczącej 188
kilometrów; międzynarodowy arbitraż przyznał rację Chorwacji, ale w terenie
górą nadal są Serbowie i obie vukovarskie wyspy pozostają w ich rękach. Ugrano
tylko tyle, że od pewnego czasu na mniejszą wyspę w okresie wakacyjnym można
przepłynąć promem z chorwackiego brzegu i nie potrzeba do tego paszportu.
Mala ada, podobnie jak przed wojną, służy celom rekreacyjnym. W 2020
roku promy nie pływały z wiadomego powodu...
Przystań dla łódek i żaglówek.
Nieco na południe od centrum swój klasztor i kościół mają franciszkanie.
Serbowie nie oszczędzali kompleksu, symbolu Chorwatów-katolików. Dziś po
zniszczeniach zewnętrznych nie ma za bardzo śladów, a na skarpie braciszkowie
umieścili tablice z listą ofiar wojny.
Blisko klasztoru można natknąć się na chyba najbardziej znany symbol miasta -
wieżę wodociągową z 1968 roku. Dziury sprzed 30 lat zostaną widoczne
na zawsze, ponieważ od początku planowano zostawić je in memoria.
Trafiłem akurat na remont, po którym wieża miała zostać udostępniona turystom
(od 1 listopada).
Gdy po kapitulacji ustały walki, koszmar mieszkańców wcale się nie skończył.
Ludzie ukrywający się przez ostatnie tygodnie w schronach i piwnicach doznali
szoku widząc morze ruin zamiast miasta. To co pozostało, padało łupem
zdobywców. Poddający się obrońcy i cywile byli wyłapywani przez Serbów i
rozstrzeliwani (głównie przez ochotników "Arkana"). Niektórych przewożono w
inne miejsca, gdzie często przepadali bez śladu. Pozostałych wysłano do obozu w
Wojwodinie, przetrzymywano ich w ciężkich warunkach, bito i torturowano.
Szczególnie brutalnie traktowano Serbów walczących po chorwackiej stronie.
Prawie całą nie-serbską ludność wygnano, Vukovar miał być teraz jednorodny
etnicznie.
Dane o ofiarach śmiertelnych są rozbieżne. Przyjmuje się, że zginęło prawie
900 obrońców i ponad tysiąc cywili, w tym kilkadziesiąt dzieci. Nie wiadomo
ile dokładnie osób zaginęło. Atakujący stracili około 1100 żołnierzy i
członków bojówek.
Vukovar padł, ale serbskie zwycięstwo było tym z gatunku pyrrusowych. JNA na
tyle wyczerpała swoje siły, że później nie zdołała już zdobyć kolejnych
terytoriów, zatrzymała się na rogatkach Osijeku. Można napisać, iż był to
początek końca serbskiego panowania we wschodniej Chorwacji. Vukovarowi nadano
tytuł miasta-bohatera (grad-heroj), jedyny taki po 1989 roku.
W czasie walk świat za bardzo nie interesował się wydarzeniami w Vukovarze,
gdyż skupił się na oblężeniu Dubrownika; znacznie mniej krwawym, ale
dotykającym znanego ośrodka. Dzisiaj to jednak Vukovar przywołuje się jako
przykład wojennego barbarzyństwa, a wszystko to za sprawą tzw.
masakry Ovčara. Zaczęło się od szpitala miejskiego, w którym w momencie
kapitulacji przebywało ponad 400 rannych, zarówno wojskowych jak i cywilów, a
także niewielkie grupy zdrowych, liczących na łatwiejsze opuszczenie Vukovaru.
Przedstawiciele chorwackiego rządu, Jugosłowiańskiej Armii Ludowej oraz
międzynarodowych organizacji zawarli porozumienie o bezpiecznej ewakuacji tych
ludzi, ale miejscowy dowódca JNA stwierdził, że nie będzie się do niego
stosował. 20 listopada wywieziono ze szpitala 261 osób, głównie Chorwatów,
także kilku Serbów, Boszniaków, Węgra, Niemca i Francuza (ci ostatni przybyli
jako ochotnicy bronić miasta). Dołączono do nich jedną lub dwie kobiety oraz
dziennikarza z Zagrzebia, relacjonującego walki z pozycji oblężonych. Wszyscy
znaleźli się na fermie świń w miejscowości Ovčara - było to odludzie,
kilka kilometrów na południe od Vukovaru.
Początkowo terenu pilnowali jugosłowiańscy żołnierze, więc pacjentów "tylko"
obrabowano i brutalnie pobito (używając do tego karabinów, łańcuchów oraz...
kul szpitalnych). Jednym z katujących był dawny serbski burmistrz. W paru
przypadkach bicie skończyło się śmiercią, najprawdopodobniej już wtedy
zastrzelono Francuza. Po południu oddziały JNA wycofały się, pozostawiając
"opiekę" w rękach jednostek ochotniczych. W ciągu czterech godzin Serbowie
zabili wszystkich: podzielonych na mniejsze grupy wsadzano na ciężarówkę, przetransportowywano
na pole na przygotowane wcześniej miejsce egzekucji, rozstrzeliwano i zakopywano
buldożerem w głębokiej jamie. Świńską fermę wykorzystywano w kolejnych
miesiącach jako obóz jeniecki, ale już bez masowych mordów.
Zbiorowy grób odkryto szybko, bo w 1992 roku, kiedy teren ten znalazł się pod
kontrolą sił rozjemczych ONZ. Ekshumacja możliwa stała się cztery lata
później, po klęsce Serbów na wszystkich frontach wojny. Odnaleziono około
dwieście ciał, pozostałych kilkadziesiąt ofiar nadal jest zaginionych. W
miejscu grobu ustawiono czarny pomnik. Jesteśmy przy nim sami, towarzyszy nam
cisza pustej okolicy.
Magazyn fermy świń został przebudowany i pełni obecnie funkcje miejsca pamięci
(kilka zdjęć wyżej zaprezentowałem sąsiedni budynek, który wyglądał bardzo
podobnie).
W podłogę w korytarzu wkomponowano setki łusek karabinowych.
Wnętrza toną w ciemnościach. Na ścianach umieszczono twarze zabitych,
poszczególne zdjęcia podświetlają się i gasną. U dołu wyeksponowano znalezione
w grobie rzeczy osobiste ofiar: kluczyki, dokumenty, pieniądze, listy, czasem
krzyżyk lub różaniec. Na środku czerwone litery nieustannie układają się w imiona i nazwiska...
Wśród zamordowanych cywilów był personel szpitala, chorwaccy politycy i działacze, zwykli ludzie. Najstarszy miał 72 lata, najmłodszy 16...
Człowiek patrząc na zdjęcia zastanawia się, jak możliwy jest taki wybuch nienawiści i to między sąsiadami? Wydawałoby się, że po II wojnie światowej nie będzie już powtórki w Europie, a potem rozpadła się Jugosławia. "To już ostatni raz" - myśleliśmy i znów się myliliśmy, mordowano się wzajemnie chociażby w Donbasie. I to raczej nie koniec, hydra skrajnego nacjonalizmu ponownie podniosła głowę, coraz więcej osób zdaje się mieć nią zainfekowane mózgi. Nie wróży to dobrze na przyszłość...
Ovčara i sąsiedni Jakobovac dawno temu były majątkami należącymi do rodziny Eltz. Za komuny przekształcono je w gospodarstwa państwowe. Do dzisiaj działa tam jeden zakład, ale pozostałe budynki pozostają w ruinie, również te mieszkalne.
W Vukovarze jest mnóstwo miejsc upamiętniających wydarzenia sprzed
trzech dekad (szpital, z którego pacjentów wymordowano, ponownie działa),
ale chciałem uniknąć samej martyrologii i postanowiłem odwiedzić Centrum Pamięci Wojny Ojczyźnianej (Memorijalni centar Domovinskog rata). Muzeum prezentuje kilka wystaw oraz sporą kolekcję uzbrojenia używanego przez Chorwatów na różnych frontach (farma Ovčara to jedna z jego filii). Same zasady działania są trochę dziwne: wstęp bezpłatny, ale ochroniarz żąda dokumentów i daje identyfikator. Godziny pracy dostosowane są do istniejącego tu urzędu, bowiem w dni powszednie wejdziemy między 8 a 16-tą, natomiast w weekendy tylko jako zorganizowana grupa z przewodnikiem. Tak jakby wahali się, czy to ma być jeszcze urząd czy już muzeum.
W dawnych koszarach odtworzono warunki obozu jenieckiego. Na dużej wystawie pokazano ze szczegółami bitwę o Vukovar, w gablotach można obejrzeć m.in. broń konstruowaną samodzielnie przez obrońców.
Serbska mapa maksymalnych zdobyczy we wschodniej Chorwacji. Po zdobyciu Vukovaru nie udało się zająć Osijeka ani nawet położonego niedaleko Vinkovci. W górnej części znajduje się Baranja - tam przed wojną Serbowie stanowili mniejszość, ale nie przeszkodziło im to w jej podbiciu. Po roku rządów stali się większością.
Sprzęt wojskowy na wolnym powietrzu to gratka dla fanów militariów, tym bardziej, że Chorwaci zmuszeni byli niekiedy sięgać po pojazdy zabytkowe. Przy większości egzemplarzy brak tablic informacyjnych, ale czasem łatwo się domyślić, co widzimy: tu radziecka myśl techniczna - T-34 i T-55...
Wóz piechoty M-60 produkcji jugosłowiańskiej oraz sowieckie działo przeciwlotnicze ZSU-57.
To dopiero perełka: amerykański niszczyciel czołgów M36 Jackson! Naprawdę zabytek, ponieważ zaprojektowano go pod koniec II wojny światowej! Kilkaset sztuk zakupiła potem Jugosławia, wymieniła silniki na radzieckie i służyły one w siłach zbrojnych państw sukcesyjnych aż do lat 90. XX wieku.
Na zielonej łące powstało coś w rodzaju makiety pola bitwy z armatami, okopami, schronami i stanowiskami strzelniczymi.
Resztki zestrzelonego w pobliżu Đakova Miga-21.
Reprezentanci chorwackich sił powietrznych: również MiG-21 oraz Antonow An-2. To kolejna leciwa konstrukcja z lat 40., ale kilka takich wysyłano nad Vukovar aby zrzucać zaopatrzenie, a na Serbów bomby wykonane z kanistrów z paliwem i kotłów.
Są też oczywiście sprzęty do zestrzeliwania takich maszyn (Strieła-1).
Sanitarka.
Najciekawsze obiekty są przy wejściu: improwizowane pojazdy opancerzone. Ponieważ początkowo Chorwaci nie posiadali ciężkiego sprzętu, więc jeszcze przed wybuchem wojny w różnych zakładach zaczęły powstawać konstrukcje na podwoziach ciężarówek, autobusów, ciągników rolniczych i innych. Stworzono w ich sumie około 250 sztuk, służyły przeważnie jako wozy policyjne albo do transportu rannych.
We wnętrzach panował zwykle zaduch i wysoka temperatura.
Jedynym przedstawicielem skromnych sił morskich jest okręt desantowy z 1977 roku.
Tuż za płotem muzeum znajduje się zupełnie zapomniany cmentarz żydowski. Zniszczona brama, zrujnowany dom przedpogrzebowy i posiekane kulami macewy.
Pora opuścić Vukovar. Mimo słonecznej i ciepłej aury gdzieś podświadomie czułem chłód i cień dawnych wydarzeń, które nadal ciążyły nad miastem. Przy wyjeździe natykam się na wrak budynku dworca kolejowego. Poza powieszeniem nowej tabliczki nic w nim nie zmieniano, a pociągi osobowe już się tu nie zatrzymują. Dworzec to typowa architektura kolei austro-węgierskich, więc łatwo można sobie wyobrazić, że nie jesteśmy nad Dunajem, ale np. w Cieszynie albo Zwardoniu po przejściu frontu...
Wbrew pozorom struktura demograficzna okolicy po wojnie zbytnio się nie zmieniła. Choć Vukovar zamieszkuje prawie połowę mniej ludzi niż kiedyś, to Serbowie nadal stanowią trzecią część. Podobnie w wioskach - tak jak dawniej są one etnicznie serbskie. W Trpinji (Трпиња), gdzie nieustannie stoi pomnik z jugosłowiańskich czasów, to nawet 90% populacji.
Identyczna sytuacja jest w Borovie (Борово). W tej wiosce doszło do jednego z najwcześniejszych starć chorwacko-serbskich, w maju 1991 roku, czyli jeszcze kilka miesięcy przed oblężeniem Vukovaru. Zaczęło się z pozornie błahego powodu: chorwaccy policjanci postanowili ściągnąć jugosłowiańską flagę i zastąpić ją własną. Zrobili to na własną rękę i wbrew rozkazom zakazującym niepotrzebnych prowokacji. Dwóch złapali Serbowie z jednostek paramilitarnych, koledzy chcieli ich odbić i wtedy wpadli w zasadzkę. Efekt: dwunastu martwych Chorwatów i jeden Serb. Wydarzenie to spowodowało znaczny wzrost nienawiści wobec Serbów, choć z chłopskiego punktu widzenia to nie oni zaczęli tę rozróbę. Pomnik poległych policjantów był wielokrotnie niszczony, miejscowych drażni zwłaszcza tekst o "serbskich terrorystach".
Bardziej wymieszana jest gmina Erdut (Ердут, węg. Erdőd; historycznie to już Slawonia, a nie Srem). Serbowie nieznacznie przekraczają połowę, mamy 1/3 Chorwatów i jeszcze grupę Węgrów. Tutejsze wioski leżą nad samą rzeką i przy moście granicznym, więc w 1991 roku znalazły się jako pierwsze w rękach jugosłowiańskiego wojska i serbskich bojówek. Tu też doszło do pierwszych masakr na ludności: paramilitarni bandyci od "Arkana" zabili kilkadziesiąt cywilów, w większości Węgrów. Wszystkich nie-Serbów wygnano. Cztery lata później w Erdut podpisano porozumienie, na podstawie którego ziemia ta wracała pod chorwacką administrację.
Na ulicach gminy widać napisy także w cyrylicy. To też ciekawa sprawa. Chorwackie prawo zezwala mniejszościom na używanie swoich języków i alfabetów w przestrzeni publicznej. Nie mają z tym problemów Włosi na Istrii, nie mają Czesi, Słowacy czy Rusini. Ale Serbowie tak. Za każdym razem, kiedy pojawiały się tablice wjazdowe czy oficjalne szyldy z serbską wersją, padały one łupem wandali, protestowali chorwaccy weterani wojny i nacjonaliści. Tak było chociażby w Vukovarze. Prawo prawem, ale racja jest po naszej stronie, a więc serbskich tablic miejscowości nie uświadczymy, jednak poszczególne jednostki administracyjne radzą sobie w inny sposób i stosują cyrylicę w takich przypadkach:
Erdut położony jest na wysokiej 70-metrowej skarpie nad Dunajem, skąd doskonale i daleko widać w kierunku wschodnim, czyli na Serbię. To zapewne zdecydowało o wybudowaniu w średniowieczu zamku. Po raz pierwszy wspominają go źródła z 1335 roku, właścicielami była m.in. potężna rodzina Erdődy, od której wioska wzięła nazwę.
Zamek uszkodziło w czasie wojny jugosłowiańskie lotnictwo. Obecnie dwie główne części konstrukcji spięte są wzajemnie linami.
Spoglądam z zadumą na Serbię. Na tym odcinku nie ma sporów granicznych, gdyż Dunaj biegnie jednym, stałym korytem. Serbia miała być jednym z moich głównych celów na tegoroczne wakacje. Co prawda od maja turyści mogli wjeżdżać na jej teren, ale latem państwa sąsiednie zaczęły się bać serbskiej "drugiej fali" i wprowadzać ograniczenia dla osób przybywających z tego kraju. W efekcie musielibyśmy z Serbii od razu jechać do domu albo przynajmniej do Czech, bo Chorwacja, Węgry, Austria i Słowacja dopuszczały jedynie tranzyt... Nie na wiele im się to zdało, a jedynie powodowało problemy dla podróżujących. Na moście granicznym pustki, nie zauważyłem ani jednego auta.
Wpatrywanie się w serbską ziemię trwa krótko, gdyż zamek zamieszkują całe chmary agresywnych komarów. Dosłownie rzucały się na człowieka, z ledwością wytrzymałem około minuty machania kończynami. Wracam między zabudowania, gdzie fotografuję jeszcze pałacyk, w którym podpisano chorwacko-serbskie porozumienie pokojowe.
Jedziemy dalej, wracając do miejsca noclegowego w Baranji. W przysiółku Dalj Planina mijamy dom kultury z napisami po chorwacku i węgiersku.
Ostatni postój w Bijelo Brdo (Бијело Брдо, Darnó). To nadal gmina Erdut, więc na tablicach występuje cyrylica, a na pomniku komunistycznego partyzanta nie dołożono wersji łacińskiej.
Przy głównej drodze działa bar "Mali raj". Jak na raj, nawet mały, zdecydowanie polało się tutaj za dużo krwi w krótkim czasie. Chyba, że to opis współczesności, gdzie nikt do siebie nie strzela (przynajmniej na razie).
Pokazujesz taką Chorwację, którą zna niewiele osób. Dla większości jest to kraj wręcz cukierkowy, bo i takie oblicze przecież posiada. Historia i walki są jeszcze zbyt świeże, aby nie wywoływały emocji i różnych punktów widzenia choćby na przebieg granicy, a te pozostałości po walkach na każdym robią wrażenie. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńWiele pięknych i cukierkowych miejsc skrywa paskudną historię. Z jednej strony trudno się dziwić, że turyści nie chcą tym sobie zaprzątać pamięci, z drugiej - w takim miejscu właściwie nie da się tego nie zauważyć.
UsuńI pomyśleć, że wszystkie te idiotyczne "narodowe" waśnie w tym regionie są efektem islamskiej agresji (podziały na tych co zmienili religię i tych co zostali przy starej) i wymyślenia sobie "narodów". Rozumiem, że grupy sąsiadów nie zawsze się lubią - i to od poziomu podwórek - ale trzeba było wymyśleć narody żeby można było naprawdę zacząć się bawić w wyrzynanki! - i na co to komu?
OdpowiedzUsuńPodziały spowodowane przez inwazję turecką to raczej kwestia Bośni, Sandżaku - choć np. tacy Albańczycy są jednym narodem mimo kilku religii. Jednak Chorwacja i Serbia istniały jako państwa jeszcze przed nawałą osmańską. W tym przypadku winiłbym dwudziestowieczny nacjonalizm. Do 1918 roku Serbowie i Chorwaci mieli się ku sobie, część uznawała się za wspólny, południowosłowiański naród. Po upadku Austro-Węgier Serbowie poczuli się mocni i zamiast utworzyć federację wielu narodów (jak było projektowane), to wymyślili tak naprawdę Wielką Serbię z Chorwatami, Słoweńcami i innymi jako dodatkami. I wtedy mit braterstwa prysł, a jeśli dodamy do tego stały konflikt między wschodnim a zachodnim chrześcijaństwem, to potem mamy faszystowski ruch ustaszy (musiał być faszystowski, bo jaki inny?), mordowanie Serbów w NPH, mordowanie "faszystów" przez komunistycznych partyzantów itd.. Kilkadziesiąt lat siłowego trzymania za mordę przez Tito (nota bene Chorwata) to tylko pozorny spokój. To musiało kiedyś rąbnąć z dużą siłą...
UsuńZarówno chorwaci jak i serbowie to kretyni. Tam nawet w podstawówce jak sie lał serb z chorwatem to krew MUSIAŁA się pojawić. Clinton niepotrzebnie tam bombardował, oni sami powinni byli się definitywnie wyregulować, no ale nie mnie pisane pouczać USA.. Oni wszyscy śmierdzieli wtedy ( 1992 ) wszyscy mieli broń, nawet dziewczyny czternastoletnie no i wszyscy byli pijani. Ja tam byłem. Bałkany to bydło, kozojebcy to dla nich cywilizacyjny komplement.
OdpowiedzUsuńPunkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Dla takich Amerykanów wszyscy np. Słowianie to będą kretynami i też powinni się wzajemnie wymordować. Właściwie przyjmując takie spojrzenie to każdy konflikt zbrojny powinno się zostawić swojemu tokowi, niech np. Adolf spokojnie wyrżnie pół Europy - Amerykanom bezpośrednio nie zagrażał, a z Brytyjczykami chciał się dogadać. A oni głupi poszli w bój (Brytyjczycy co prawda bardzo powolnie, ale jednak).
Usuń@Lee Biorąc pod uwagę aktualną sytuację w Polsce, powstrzymałabym się z taką opinią o innych krajach.
UsuńJeszcze się u nas nie mordują ludzie wzajemnie. Jeszcze. Bo przecież i samobójstwa polityczne i morderstwa na komisariatach już przerabialiśmy...
UsuńTajniacy już zaczęli pałować kobiety na protestach, tak że idziemy w kierunku Białorusi. Cywilizacja pełną gębą!
UsuńDlatego trudno się dziwić, że kraje EU nie chciały aby Polska miała przewodzić pracom skierowanym przeciwko Łukaszence. Bo sam Łukaszenka mógłby polskim władzom wypomnieć bardzo podobne zarzuty.
UsuńPamiętam doniesienia w mediach z tamtych czasów (wojny domowej) i w głowie mi się nie mieściło, że tyle lat po II w. św. w Europie ludzie mogą się dopuszczać takich okropieństw.
OdpowiedzUsuńDla niektórych II wojna światowa nigdy się nie skończyła. Inni natomiast twierdzą, że przecież wojna ma też pozytywne cechy. Ciemniejsza strona ludzkiej natury nieustannie zwycięża.
UsuńPrzeczytawszy tą część relacji, od razu przypomniał mi się film "Uciec przed śmiercią". Bardzo mną wstrząsnął, bo pokazywał rzeź na tle podobnych bloków jak u nas, aut, które i u nas jeździły...do tego akcja rozgrywała się w okolicy zwiedzanej przez Was.
OdpowiedzUsuńTo tak jak w Donbasie: normalne blokowisko a tu nagle bęc! spada rakieta albo wpadają żołnierze.
UsuńŚwietny post, który unaocznia, że waśnie prowadzące do rozlewu krwi i nienawiści odbijają się na następnych pokoleniach bez względu na stronę konfliktu. A świat jest taki piękny. Trzeba wyciągać wnioski :)
OdpowiedzUsuń