czwartek, 2 lipca 2020

Wschodnia Wielkopolska - od leśnej cerkwi w Chróścinie do łuku triumfalnego w Ślesinie.

O tej porze roku zazwyczaj kręcę się przez kilka dni za polską granicą. Tym razem wirus wymusił zmianę planów - z powodu zamknięcia granic konieczne stało się zaplanowanie "czerwcówki" w Polsce. Bo jeśli nie teraz, to kiedy? Głównym celem stała się Wielkopolska, a konkretnie jej wschodnia część.

Zwiedzanie postanowiła torpedować pogoda. Na weekend zapowiadano same kataklizmy przewalające się przez Polskę - bardzo silne deszcze, gradobicia, burze, a nawet trąby powietrzne. Ostatnio często tak mam, gdy zamierzam gdzieś się ruszyć na dłużej, podejrzewam, że to celowe działanie kogoś odpowiedzialnego za aurę 😏. Piątkowy poranek przywitał mżawką, która z każdą chwilą robiła się silniejsza. W ostatniej śląskiej wiosce - Gołkowicach (Golkowitz, 1936–1945 Alteichen) - leje już tak mocno, że nie można bezpiecznie jechać. Zatrzymuję wóz pod murem otaczającym miejscowy pałac i czekamy na poprawę. Mija kwadrans, droga zmieniła się w potok, przejeżdżające obok auta wzbijają półtorametrowe fontanny. Wreszcie po pół godzinie poprawiło się na tyle, że można było ruszyć dalej, ale ostrożnie - asfalt przykrywa warstwa wody sięgająca połowy kół albo i wyżej. Liczne dziury w nawierzchni zaczęły pełnić rolę pułapek wciągających kierowców...

Na poniższym zdjęciu nie fotografowałem brzegu jeziora - to skraj drogi, a w tamtym momencie dość wartkiego strumienia 😏.


W pewnym momencie niespodziewanie wszystko się uspokoiło i tylko pojedyncze krople uderzają w karoserię. Staję przed mostem przerzuconym nad Prosną. W tym miejscu przez całe wieki znajdowała się granica. Początkowo Rzeczpospolitej i Śląska, potem Rosji i Prus. W okresie międzywojennym rozdzielała Polskę i Niemcy. Obecnie została zdegradowana do granicy województw. Na drugim brzegu, w Goli, jeszcze w ubiegłym roku stał budynek strażników granicznych lub celnych. Dziś zastąpił go... domek holenderski 😛.



Za mostem zaczyna się województwo łódzkie, a historycznie ziemia wieluńska. Opinie co do jej statusu są podzielone: część znawców uznaje ją za osobną krainę równą tym większym (choć zależną w przeszłości od wojewody sieradzkiego), a część jako wschodnie peryferia szeroko rozumianej Wielkopolski.

Kolejna miejscowość nazywa się Chróścin. Wjeżdżamy w las, gdzie wśród mokrych traw stoi niewielka cerkiew. Nietypowy to obiekt w tych stronach.


Świątynia związana jest z historią dwóch rosyjskich rodzin szlacheckich. Niejaki generał lejtnant Krasnokucki tak skutecznie tłumił powstanie styczniowe, że w nagrodę otrzymał od cara dobra ziemskie w Chróścinie i okolicy. Po pewnym czasie Chróścin przekazał swojej córce Tatianie jako wiano, które wniosła podczas ożenku z Iwanem Łopuchinem, też wojskowym. Łopuchinowie postanowili zostać w tym przygranicznym rejonie na stałe - wybudowali pałac, a niedaleko niego wznieśli tę oto cerkiew. Miała służyć jako prywatne miejsce kultu i rodzinny grobowiec, ale korzystała z niej prawosławna służba, a także żołnierze strzegący granicy.

Historia bywa przewrotna i po Wielkiej Wojnie, gdy bolszewicy przejęli władzę w Rosji, Łopuchinowie zostali obywatelami Polski, do której odrodzenia ich przodkowie nie chcieli dopuścić. Pałac sprzedali państwu, grunty orne państwo znacjonalizowało (według innych wersji przymusowo przejęło również i pałac). Dawni Rosjanie rozjechali się po Polsce i Europie, przynajmniej część ich potomków się spolonizowała i żyła nad Wisłą także w okresie PRL-u. W pałacu działa dziś dom pomocy społecznej i niewiele widać zza płotu, natomiast cerkiew, po latach zaniedbań, doczekała się remontu.



Innym religijnym zabytkiem wioski jest drewniany kościół katolicki z XVIII wieku.


Niestety, znowu zaczęło padać. W Bolesławcu usiłuję dostać się do ruin średniowiecznego zamku, ale nie prowadzi do niego żadna sensowna droga. Wjechaliśmy w jeden polny dukt, lecz zrobiło się bardzo grząsko i zawróciliśmy. Jedyne zdjęcie miejscowości wykonuję na rynku, który jest śladem po miejskiej przeszłości - Bolesławiec stracił prawa miejskie w 1870 roku.


Opuszczamy województwo łódzkie i wjeżdżamy do wielkopolskiego. Mimo zmiany jednostki administracyjnej nadal jesteśmy na ziemi wieluńskiej. Po kilku kilometrach znowu wracamy do łódzkiego.

Na obrzeżach Wieruszowa trafiam na drugi drewniany kościółek. Wybudowano go w 1746 roku jako wotum dziękczynne za ocalenie od "morowego powietrza" i stąd wybrany patron - św. Roch.



Nowoczesność wdziera się na cmentarz - "zniczomat" 😛.


W tym rejonie przez ponad wiek granice państwowe także biegły wzdłuż rzeki Prosny: od kongresu wiedeńskiego aż do I wojny światowej Wieruszów leżał w Kongresówce, a Podzamcze - dzielnica, w której stoi kościół - w Prusach, gdzie nosiła nazwę Wilhelmsbrück.

Za Wieruszowem definitywnie żegnamy się z województwem łódzkim i na stałe meldujemy się w wielopolskim. W Grabowie nad Prosną przestało padać, zatem robimy postój i udaję się na krótki spacer.

Tu także Prosna była rzeką graniczną, ale cały Grabów znalazł się pod panowaniem króla pruskiego. Z wcześniejszych, polskich czasów, pochodzi kościół pofranciszkański.


Dziesięcioprocentowa mniejszość niemiecka i ewangelicka modliła się w osobnym, neogotyckim przybytku. Gdy jej zabrakło kościół przestał pełnić swoją funkcję. Dziś zamknięty jest na głucho, a napisy nad drzwiami sugerują, że mieściła się w nim także jakaś galeria.



Kontynuujemy jazdę w kierunku północnym. Zostawiliśmy za sobą ziemię wieluńską, wjechaliśmy do kaliskiej, czyli "prawdziwej" Wielkopolski. Pierwszy przystanek nastąpił dość szybko, w Ołoboku. Przy drodze, na niewielkim wzniesieniu, rozciąga się cmentarz, a towarzyszy mu drewniany kościół Jana Chrzciciela z XVI wieku. Ufundowały go cysterki z pobliskiego klasztoru.



Chwilę kręcę się po "cmentarzu grzebalnym", jak napisano na jednej z tabliczek. A może być "cmentarz niegrzebalny"? Niektóre nagrobki są imponujących rozmiarów, sąsiadów pewno zazdrość zżerała.


Grobowiec rodzinny jednego z proboszczów. Ktoś dolepił naklejkę z informacją, że ksiądz był powstańcem wielkopolskim.


Ruchliwy i głośny Kalisz mijamy bez zatrzymywania. Mój kumpel chodził tu kiedyś do szkoły z internatem i często opisywał miasto, lecz specjalnie nie zachęcił mnie do odwiedzin. Bardziej interesował mnie Stawiszyn. Cały czas jedziemy wzdłuż dawnej granicy niemiecko-rosyjskiej i tym razem jesteśmy znowu po jej wschodniej stronie. W XIX wieku miejscowość była mocno wymieszana etnicznie i religijnie - było tu sporo żydów, a także liczna grupa ewangelików. Tutejsza luterańska parafia była pierwszą w ziemi kaliskiej, przestała istnieć w 1945 roku.

Ewangelicka świątynia niszczeje w oczach, ustawiono nawet dach, aby przechodniom nic nie spadło na głowy.



Kościół katolicki ma metrykę gotycką, ale zdążyli spalić go Szwedzi w czasie potopu. Stawiszyn przeżył niszczycielskie najazdy kilka razy - wcześniej wpadli do niego z wizytą Litwini i Krzyżacy. Daleko się zapuszczali...


Rynek opanowany jest przebudową. Oczywiście dominować będzie beton. W tle widać budynek starego ratusza.


Na ulicach można wypatrzeć kilka ciekawych obiektów. Dom po prawej wygląda na nadal zamieszkały; na drugim zdjęciu remiza.



W północnej części miasta zachował się cmentarz ewangelicki. Stan nagrobków jest różny. Mniej więcej połowę napisów wykonano po niemiecku, a połowę po polsku, przy czym w tym drugim przypadku niemal wszystkie imiona i nazwiska są niemieckie, ewentualnie w spolszczonej wersji.






Tahn, Weis, Riedel, Messing, Rejchert, Rebiger, Wenk, Hilscher, Niedrich... Te rodziny się spolonizowały. Możliwe, że byli wśród nich potomkowie osadników z Fryzji i Niderlandów, którzy łatwo się asymilowali. Ciekawe jak zachowali się w czasie ostatniej wojny: przypomnieli sobie o germańskich korzeniach czy odrzucili Volkslistę?





Liczyłem, że w drodze zobaczę różne ciekawe miejsca, które wskażą mi brązowe tabliczki. W Czechach, na Słowacji czy w innych krajach można z nich korzystać jak z przewodnika... Ale nie tu. Pierwszą taką zobaczyłem dopiero w Kaliszu, reklamowała "narodowe sanktuarium". Wszystko z przymiotnikiem "narodowym" staram się omijać jak diabeł święconej wody, więc nie skorzystałem. Dopiero za autostradą A2 pojawił się sensowny drogowskaz, zapraszający do Starego Miasta.

Kiedyś był to ważny ośrodek, zachowała się średniowieczna sieć ulic. W XIII wieku wzniesiono kościół św. Apostołów Piotra i Pawła. Po kilkuset latach rozbudowano go, a w 1907 roku część rozebrano i zastąpiono konstrukcją neogotycką. Z pierwotnej bryły zachował się fragment romańskiej nawy, prezbiterium, a także portal oraz gotyckie dobudówki.





Główne drzwi były otwarte, więc zajrzeliśmy do środka. Wzbudziło to natychmiastową czujność miejscowego czekisty, który od razu musiał sprawdzić, co to za obcy ludzie się kręcą po jego kościele.


W Koninie nie chciałem się zatrzymywać, lecz gdy zobaczyłem TO!... nie mogłem spokojnie jechać dalej!


Takiego paskudztwa dawno nie widziałem! Makabra! Kościół (powinno się pisać w cudzysłowie) jest w budowie od kilkunastu lat. Projektant ten sam, co bazyliki w Licheniu, więc mamy wytłumaczenie potwornego stylu! Sąsiedztwo nie lepsze: "dwór" reklamujący się kuchnią gruzińską.


Bóg to zobaczył i zagrzmiał. Pogoda ewidentnie znów się psuje, horyzont zaczął się mocno ściemniać.

O zbliżaniu się Lichenia Starego świadczą coraz liczniejsze pensjonaty, agroturystyki i kaplice, wielkie niczym kościoły.


Być w tej części Polski i nie zobaczyć największej krajowej świątyni - to się nie godzi. Ogromna sylwetka zdaje się wszystko przygniatać już z parkingu!


Potem jest już tylko gorzej. Architekt ewidentnie cierpiał na jakąś manię mniejszości i postanowił, żeby wszystko było gigantyczne. Kaplice, krzyże, bramy, nawet trawniki.




W uliczkach prowadzących do bazyliki każdy znajdzie coś dla siebie: są lokale gastronomiczne (przeważnie zamknięte), rzeźby, stawy, tajemnicze zaułki...



Burza jest coraz bliżej. Może nawet dwie. Pioruny błyskają, słychać huk za hukiem, jakby na górze ktoś włamał się na strych i zrzucał dziesiątki beczek po schodach. Z nieba zaczynają spadać pierwsze krople. Po chwili leje już konkretnie, chowamy się pod dachem niedaleko Golgoty. Próbuję wziąć deszcz na przeczekanie, ale na niewiele to się zdaje, więc idę ją zwiedzić na mokro...

Licheńska Golgota to sztuczny kopiec tworzony od lat 70. do 80. ubiegłego wieku. Połączenie katolickiej ludowości i kiczu dla mało wybrednych. Religijny lunapark. Chodzimy sobie krętymi dróżkami i oglądamy kolejne "atrakcje".






Pełno tu mniejszych i większych kamieni, kolorowego szkła jak na elewacjach domów z końca PRL-u. Najciekawsze są groty i jaskinie. Na przykład "Grota dzieci polskich". Oczywiście chodzi o dzieci nienarodzone, bo żywymi kościół się już zazwyczaj nie interesuje, ewentualnie tylko tymi w wieku ministranckim. Widzimy niemowlaka wyrastającego z kwiatka (może to roślina, co żywi się mięsem?) oraz rodziców płaczących nad trumienką.



W "Jaskini zdrady" wyliczono różne jej rodzaje. W jaki sposób można zdradzić modlitwę?


Nad wszystkim czuwają rzymscy strażnicy - giganci.



"Grób Jezusa". Wcale się nie dziwię, że sam pomysłodawca utworzenia Golgoty stwierdził, iż "nie ma ona stanowić przykładu sztuki wysokiej".


Platforma pod krzyżem służy jako punkt widokowy. Z jednej strony strzelają w górę wieże starszych kościołów, a z drugiej współczesny kolos.




Z daleka Bazylika Najświętszej Maryi Panny nie wygląda jeszcze tak źle: ot, współczesna wariacja na temat klasycyzmu czy stylu empire. Ale im bliżej, tym szpetniej. W całej swojej okazałości wybija chłam i brzydota wali po oczach. Monstrualny pomnik ludzkiej megalomanii i przerostu formy nad treścią.


Ogromny plac mieści podobno 250 tysięcy ludzi. W 1999 roku tłumy wiernych krzyczały stąd do Jana Pawła: "Witaj, ty leniu", co wielu w swej naiwności zrozumiało jako "Witamy w Licheniu". Podobnie jak słynne "Niech żyje papież" w rzeczywistości brzmiało "Niech żyje łupież".


Przedstawiciele małej architektury. Do ubiegłorocznej wiosny na pomniku przytulał się do papieża marianin Eugeniusz Makulski, kustosz i inicjator budowy bazyliki. Po słynnym filmie Sekielskiego okazało się, że bardziej niż Boga kocha ziemskich mężczyzn, a zwłaszcza dzieci. W efekcie Ojciec Święty musi stać na postumencie samotnie.


Wnętrza nie zeskakują. Jeśli ktoś spodziewa się złota, marmurów i bizantyjskiego przepychu, to nie będzie zawiedziony. W tym wszystkim ginie malutki obraz Matki Boskiej Licheńskiej, od którego wszystko się zaczęło.



W głównej nawie trwa msza dla kilkunastu osób, więc idę rozejrzeć się po bocznych oraz po podziemiach, które są de facto parterem. Te ostatnie przypominają moskiewskie metro, a nie świątynię!



W ściany wmurowano tablice fundacyjne. Sporo typowych polskich miast, jak Chicago i Toronto. Człowiek się zastanawia, ile tu kasy zmarnowano? Nie ważne, że prywatnej, ważne, że nie użyto jej na coś pożytecznego, a roztrwoniono wspierając narodziny architektonicznego potwora.


Przy okazji wizyty polski pielgrzym w szybkim tempie odbędzie kurs historii narodu. Moją uwagę przykuło jedno wydarzenie - 1 maja 2004, wejście do Unii Europejskiej. I tu się tym chwalą? Nic o uchodźcach, zarazie LGBT, ateizacji, masturbacji dzieci i innych unijnych szatanach? Ciekawy jest też komentarz nad obrazem: Wracamy do Europy na miejsce, które Polsce i Polakom się należy.
Pomijam fakt, że Polska Europy nigdy nie opuściła, natomiast "się należy", to słowo-klucz, które w ustach prawicy używane jest często. Nam się należą profity z unijnego tortu, ale obowiązków nie powinniśmy mieć żadnych, nam się należy szacunek, choć na niego nie zasługujemy, nam się ta kasa po prostu należała...


Opuszczam to miejsce z dużym niesmakiem. Niby wiedziałem, co tu zastanę, lecz jednak całość mocno odpycha.

Na pożegnanie kolejny raz spotykamy polskiego papieża - tym razem stoi na bramie parkingowej. Rzeźba ma sponsora - imię i nazwisko wypisano z tylnej strony.


Po uczcie duchowej nic już więcej nam nie trzeba, chcemy tylko spokojnie w deszczu dotrzeć na nocleg. Zatrzymuję się jedynie raz, w Ślesinie. Miejscowość szczyci się łukiem triumfalnym, jednym z dwóch w Polsce.


"Łuk Napoleona" wznieśli mieszkańcy, licząc, że zobaczy go cesarz w czasie wyprawy na Rosję. Bonaparte raczej tu nie zajrzał. Istnieje też inna wersja, mówiąca o tym, że konstrukcja dedykowana była Fryderykowi Augustowi, księciu warszawskiemu. Istnieją też rozbieżności, czy orzeł na szczycie jest polski, czy może cesarski?

19 komentarzy:

  1. witaj - pytasz na forum węgierskim o Tiszafured... to moja baza węgierska, czego potrzebujesz? pozdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miejsce niezbyt odpowiednie ;), ale: opinie o kempingu przy basenach termalnych i ceny, bo nigdzie takowych nie znalazłem.

      Usuń
    2. Ok, ceny mam, ale teraz opinia by się też jakaś przydała :) Oprócz kempingu tam są jeszcze możliwości kąpieli nad Cisą, prawda?

      Usuń
  2. widzę, że pokazało mnie anonimowo - rozmawialiśmy ostatnim czasem o moim odejściu z Forum węgierskiego - mordimer

    OdpowiedzUsuń
  3. wybacz, nie mam do Ciebie innego kontaktu... baseny w Tiszafured są nieco zaniedbanie i zasadniczo bez atrakcji... tak, nad Cisą można się kąpać ale i tam raczej nikt nie dołożył grosza do infrastruktury... w cenie termal kamping masz też całodniowy wstęp na baseny ale zadowolony nie będziesz... jedyna nowość to wypożyczalnia rowerów i trochę tras rowerowych... wypożyczalnia to taki duży biały okrąglak zaraz po wjeździe do Tiszafured od strony Poroszlo... jeżeli miałbym wybierać, to już wolałbym zaciszne i położone na uboczu baseniki w Tiszaörs /tanio, wręcz kameralnie domki a i przyczepy oraz namioty tam widziałem... ale nie mów nikomu proszę :-]
    mijasz Tiszaors i skręcasz tutaj w lewo: https://www.google.pl/maps/@47.4811377,20.8134952,3a,75y,178.4h,88.15t/data=!3m6!1e1!3m4!1su5HlFaHzZytP_bPLPoOwbA!2e0!7i13312!8i6656?hl=pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Tiszaors wygląda sympatycznie, lecz to jednak kompletne odludzie. Ja lubię wieczorem gdzieś sobie wyjść na piwo albo coś zjeść, do tego Tiszafured na pewno lepiej się nadaje. Atrakcje nie są mi specjalnie potrzebne, to ma być taka alternatywa do Balatonu - miejsce do kąpieli, a jak woda będzie w miarę czysta i ciepła, to mi wystarczy :) Szukałem miejscowości z basenami lub jeziorem i zauważyłem właśnie Tiszafured.

      Usuń
  4. miejsce do kąpieli jest w Tiszafured OK - tak nad Cisą jak i na basenach... do tego masz park narodowy starorzecza Cisy a w Poroszlo /rzut beretem/ piękny obiekt Tisza-tavi Ökocentrum sprawdź... oczywiście piwo wypijesz tu także... mnie pasuje kuchnia w hotelu Hableany nad Cisą oraz w hotelu Fűzfa tuż obok Okocentrum w Poroszlo... 35 km na wschód /kierunek Debreczyn/ masz muzeum puszty w Hortobagyi - jeżeli nie byłeś polecam także

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za namiary :) Postaram się na pewno pozaglądać w kilka miejsc - z powodu wirusa granice się otwierają i zamykają ponownie, więc może się okazać, że cały albo większość urlopu spędzę właśnie na Węgrzech, gdzie jest w miarę stabilnie - przynajmniej na razie.

      Usuń
  5. Ty i Wielkopolska - trochę nietypowo. Opinię o Licheniu jak najbardziej podzielam. Tego się nie da odzobaczyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wirus spowodował, że ludzie robię różne dziwne rzeczy :P Licheń mi się śni po nocach :D

      Usuń
  6. Tym razem poznałem dzięki Tobie kawałek nieznanej mi Polski. Wielkopolska i mnie kusi ale bardziej jej północno zachodnia częśc.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłem przekonany, że tamte rejony masz już obcykane, ale jak patrzę na mapę wpisów to faktycznie Wielkopolska nie jest obecna ;)

      Usuń
  7. Bój się Boga! Wielkopolska?! Przecież tam płasko! ;-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podlasie też jest płaskie, a czasem tam jeżdżę :P

      Usuń
    2. Myślałem, że na Podlasie to dla samej egzotyki. ;-D

      Usuń
  8. Piękna ta cerkiew i drewniane kościółki. Mają niezwykły styl i cieszą oczy. Natomiast ten moloch z końca, jawi mi się w tym wpisie niczym bluźnierstwo. I w sumie mam na temat całej tej inwestycji, bardzo podobne zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co roku tam bywam przynamniej dwa razy, czyli w okolicach Konina. Nigdy jednak nie poświeciłem się, by zbadać teren pod względem turystyczno-krajoznawczym. Widać, że jest sporo do zobaczenia :) Zaskoczyła mnie Gola, która również znajduje się w woj. opolskim pomiędzy Gorzowem Śląskim a Byczyną.
    Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń